echo24 echo24
4584
BLOG

„Marsz Tysiąca Tóg” pokazał determinację środowisk prawniczych i dojrzałość społeczeństwa

echo24 echo24 Sądownictwo Obserwuj temat Obserwuj notkę 336

Portal internetowy Salon24 news – vide: https://www.salon24.pl/newsroom/1011659,marsz-tysiaca-tog-w-warszawie-reakcja-andrzeja-dudy-na-protest-sedziow, informuje:

Marsz Tysiąca Tóg w Warszawie. Reakcja Andrzeja Dudy na protest sędziów. - Niezłe... najbardziej mordercza jest hipokryzja - napisał prezydent Andrzej Duda w czasie odbywającego się Marszu Tysiąca Tóg. Przeciwnicy reformy sądownictwa - ubrani w togi - zamanifestowali sprzeciw wobec nowelizacji ustawy dyscyplinującej sędziów. W sobotę po godzinie 15 ruszył Marsz Tysiąca Tóg. Demonstrujący zebrali się pod siedzibą Sądu Najwyższego. Manifestacja odbyła się pod hasłem "Prawo do niezawisłości. Prawo do Europy", a udział w wydarzeniu wzięli przedstawiciele środowisk prawniczych z Polski i krajów Europy. Do Warszawy przybyli m.in. prezes Rady Konsultacyjnej Sędziów Europejskich Jose Ingreja Matos, szef Fundacji Judges for Judges Tamara Trotman, sędzia Sądu Najwyższego Irlandii John Mac Menamin i prezes holenderskiego Sądu Najwyższego Maarten Feteris. Nie zabrakło też zwolenników opozycji i polityków. Według danych stołecznego ratusza w pochodzie wzięło udział ok. 15 tysięcy osób...”

Mój komentarz:

Pisałem już o tym, lecz „Marsz Tysiąca Tóg” to być albo nie być w walce władzy dobrej zmiany ze środowiskami prawniczymi, więc jeszcze raz tamten tekst powtórzę, ale z uaktualnioną puentą i bardzo ważnym post scriptum, - bo są teksty, które można, a nawet należy powtarzać, gdyż w dynamicznie zmieniających się sytuacjach politycznych nabierają coraz to innego znaczenia.

I tak, dzisiejszy milczący „Marsz Tysiąca Tóg” skłonił mnie do opowiedzenia współczesnym polskim prawnikom pewnego autentycznego zdarzenia, jakie miało miejsce w Krakowie z początkiem lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku.

Jak nam w latach 50. ubiegłego wieku bezpieka wykończyła Ojca, Mama chcąc wychować dwóch dorastających synów sprzedawała kolejno biżuterię, srebrne zastawy, obrazy, dywany… a gdy i to się skończyło, nie była w stanie utrzymać naszego wielkiego mieszkania pod Wawelem i dała ogłoszenie do gazety o zamianę na mniejsze. Na nowym mieszkaniu okazało się, że za ścianą mieszka ubek. Na domiar złego, ten ponury człowiek miał na parterze kolesia, a jakże by inaczej również pracownika Urzędu Bezpieczeństwa. Dopóki mama żyła dawali mi spokój, ale jak zmarła, z początkiem lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku ów ubecki duet zaczął się domagać bym się wyprowadził, bo, cytuję: „Oni w swoim bloku inteligenta nie potrzebują”. Na pomoc reszty sąsiadów nie miałem, co liczyć, gdyż byli tak zastraszeni, że się przemykali jak duchy po klatce schodowej, a większość mi doradzała, żebym z ubecją nie walczył, gdyż z nimi nie wygram. Rad tych nie posłuchałem, bo by się w grobie przewrócił mój kochany Tata, zasłużony Akowiec i odważny człowiek - vide: https://katalog.bip.ipn.gov.pl/informacje/143605 

Chcąc mnie wykurzyć z mieszkania, ubecy wybrali znaną w tamtych czasach metodę robienia z ludzi nauki chuliganów. A jak? Przy pomocy kolegium orzekającego. Ich plan był prosty. Zawsze, gdy miałem gości, po dwudziestej drugiej ubek zza ściany dzwonił po milicję, a przybyły patrol legitymował nas i nie stwierdziwszy niczego zdrożnego jechał dalej. Jednak po dwóch tygodniach dostawałem wezwanie na rozprawę w Kolegium Do Spraw Wykroczeń, w oparciu o treść łgarskiej notatki służbowej tychże milicjantów, którzy u mnie byli dwa tygodnie wcześniej. Kolegium składało się zwykle z trojga aktywistów, najczęściej ormowców. Wszyscy w przedziale wiekowym typu leśny dziadek. Świadków obrony nie przesłuchiwano i po krótkiej naradzie składu orzekającego, dostawałem czapę, czyli karę zasadniczą w najwyższym wymiarze. Była to grzywna pieniężna trzech tysięcy złotych, co przy mojej pensji asystenta Akademii Górniczo – Hutniczej sięgającej w porywach do dziewięciu stówek, stanowiło sumę nie do przeskoczenia. Zasądzanych mi grzywien tedy nie płaciłem, próbując się odwołać do wyższej instancji. I choć Wam pewnie będzie trudno w to uwierzyć, po kilku latach nalotów na moje mieszkanie, wydano takich wyroków siedemdziesiąt sześć, co jak niektórzy twierdzą daje wynik lepszy od Jacka Kuronia. Do dzisiaj mam w domu pożółkłą książeczkę zrobioną z oprawionych wezwań na kolegium.

Jednakże, gdy ilość orzeczeń kolegium zaczęła mi zagrażać wyrzuceniem z pracy stawiając mnie w jednym rzędzie z recydywistami, postanowili mi pomóc lokalni prawnicy, których w ówczesnym Krakowie znałem prawie wszystkich. Sprawę wziął w swoje ręce prawdziwy tuz tamtych czasów Stanisław Warcholik, ówczesny dziekan Izby Adwokackiej. Po serii narad postanowiono wykonać w Kolegium Orzekającym coś w rodzaju wejścia smoka, w oparciu, o jak się zdawało, niepodważalne zeznania świadków obrony wyselekcjonowanych starannie z grona najbardziej szanowanych krakowskich prawników. Na nadchodzącej rozprawie miałem mieć tedy za świadków, oprócz dziekana krakowskiej Izby Adwokackiej, tak potężnych oligarchów ówczesnej palestry jak super mecenas od spraw karno kryminalnych, śp. profesor Karol Buczyński i znany cywilista, śp. profesor Franciszek Studnicki. I jeszcze na dobitkę wzięto ówczesnego szefa Instytutu Nauk Politycznych i Stosunków Międzynarodowych profesora Marka Waldenberga. Wszyscy, a jakże by inaczej, z Jagiellońskiej Wszechnicy. Więc musicie Państwo przyznać, że jak na sprawę w kolegium mocne uderzenie.

W końcu nadszedł pamiętny dzień mojej rozprawy mającej się rozpocząć o trzynastej. Moi zacni świadkowie, ludzie nader solidni i obowiązkowi, przybyli punktualnie. Po godzinie czekania w mrocznym korytarzu, profesor Studnicki senior odważył się spytać jak długo jeszcze mamy czekać, co zostało uznane za bezczelny wybryk. Wreszcie mnie wywołano. Zgodnie z zaplanowanym scenariuszem, mój osobisty adwokat śp. mecenas Parzyński poprosił Wysokie Kolegium, żeby przesłuchało zgłoszonych świadków obrony. Na to przewodniczący składu orzekającego, który nie miał pojęcia, z kim ma do czynienia, obrzucił moich świadków wzgardliwym spojrzeniem i odpowiedział krótko, że, cytuję: „nie obchodzą go kłamliwe zeznania przygodnych obywateli zebranych z ulicy”. Tego mecenas Buczyński nie był w stanie zdzierżyć i zgłosił formalny protest, na co przewodniczący kolegium nakazał moim świadkom opuszczenie sali. A gdy się zaczęli sprzeciwiać, poprawił się w siodle i władczym tonem zagroził, że jeśli natychmiast nie wyjdą zawezwie milicję. I wtenczas nastąpiła rzecz niewiarygodna. Otóż moi świadkowie, profesorowie prawa i mężowie stanu, przywykli do brylowania w najznamienitszych świątyniach Palestry, podwinęli pod siebie ogony, zbili się w stadko przestraszonych ludzi i bez szemrania opuścili salę, jak grupa niesfornych uczniów wyrzuconych z lekcji…, - koniec opowieści z lat 70. ubiegłego wieku.

A teraz słowo do współczesnych  polskich prawników, którzy tak licznie wzięli udział w dzisiejszym „Marszu Tysiąca tóg”.

Przyznaję ze wstydem, że jak jesienią 2015 Prawo i Sprawiedliwość wygrało wybory i ogłosiło reformę polskiego sądownictwa naiwnie wierzyłem, że partia Jarosława Kaczyńskiego przeprowadzi tę reformę rzetelnie i uczciwie. Napisałem wtedy krytyczną wobec Waszego środowiska notkę pt. „Psychologia zamachu „elit” III RP na nową władzę” – vide: https://www.salon24.pl/u/salonowcy/686243,psychologia-zamachu-elit-iii-rp-na-nowa-wladze , czego w obliczu tego, co PiS zrobiło ze swojej “reformy” sądownictwa jeszcze bardziej się wstydzę i przepraszam Państwa za to, iż bronienie przez Was niezawisłości polskiego wymiaru sprawiedliwości uznałem wtedy za zamach na nową władzę dobrej zmiany. Ale na swoje usprawiedliwienie mam to, że sami Państwo wiecie, iż w polskim sądownictwie jest, co reformować.

Niemniej jednak, gdy Jarosław Kaczyński zakpił sobie z Polek i Polaków, wpychając w nocy kolanem do Trybunału Konstytucyjnego nieokrzesaną Krystynę Pawłowicz oraz przefarbowanego na pisowskiego Robesspiera komucha Stanisława Piotrowicza uznałem, że Prawo i Sprawiedliwość karygodnie zadrwiło z polskiej racji stanu doprowadzając do okoliczności, o których profesor Wydziału Historycznego Uniwersytetu Jagiellońskiego Andrzej Nowak, tak pisał we wstępie do książki „Od Polski do post-polityki”, cytuję:

„…martwię się o to, co się stało z demokracją, z Rzeczypospolitą, z Europą Wschodnią, z Europą. Co dzieje się z rzeczywistością w magmie płynącego z posłusznych (komu?) mediów przekazu „pi-ar”..., że następuje narastające poczucie rozpadu wspólnoty, którą stworzyły poprzednie pokolenia Polaków..., że należy rozważyć możliwość końca naszej historii”..., koniec cytatu.

Na szczęście, jak życie pokazuje, dzisiejszy „Marsz Tysiąca Tóg” udał się po stokroć lepiej, niż mający miejsce za komuny występ krakowskich prawników przed Kolegium ds. Wykroczeń, który na wstępie opisałem, - i dziś na ulice Warszawy wyszły w milczeniu tysiące polskich i zagranicznych prawników, a co najważniejsze, - do tego marszu przyłączyło się spontanicznie wielu szeregowych obywateli, zaś ci, którzy stali na chodnikach maszerującym demonstrantom bili brawo!

I to jest niezwykle ważne, bo na dobrą sprawę, tylko od tych ludzi jeszcze zależy, czy Rzeczpospolita będzie rzeczywiście w pełni demokratycznym państwem hołdującym dorobkowi naszej polskiej wielowiekowej tradycji kulturowo politycznej.

Reakcji prezydenta Dudy na „Marsz tysiąca tóg” nie będę komentował, ale zapraszam Państwa do lektury mojej notki pt. „Karkołomny żart pana Prezydenta” – vide: https://www.salon24.pl/u/salonowcy/1011548,zydowska-madrosc 

Krzysztof Pasierbiewicz (em. nauczyciel akademicki oraz niezależny bloger oddany prawdzie i sprawom ważnym dla polskiego państwa)

Post Scriptum
Czy dzisiejszy nietransmitowany (dlaczego?) przez media rządowe „Marsz Tysiąca Tóg” się udał? Myślę, że bardziej niż można się było spodziewać, bo frekwencja była nadspodziewanie wysoka, gdyż do marszu dołączyli niebędący prawnikami szeregowi obywatele widzący dziejące się zło.

W tym kontekście pragnę Państwu zacytować fragment historycznej i w pewnym sensie proroczej mowy jednego z wielkich polskich „senatorów świata” i wybitnego polskiego teologa, członka Międzynarodowej Komisji Teologicznej, eksperta synodów biskupów w Rzymie i najbliższego przyjaciela św. Jana Pawła II, wizjonerskiego kardynała profesora Stanisława Nagy, - mowy wygłoszonej po „Marszu przeciwko dyskryminacji Telewizji Trwam” w auli Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w krakowskich Łagiewnikach w listopadzie 2012, cytuję za kardynałem profesorem: 

"W przyszłości podobny marsz może zgromadzić ogromną rzeszę ludzi, którzy boją się o Polskę swojej przyszłości. Bo coraz częściej mówi się, że przekupstwo staje się zasadą. Wielu twierdzi, że na ulicę wychodzi się po to, by robić rewolucję. Na razie jeszcze nie było rewolucji. Było tylko pokazywanie palcem, uderzanie w bęben przestrogi. Ale co będzie dalej? Jeśli nic się nie zmieni w kierowaniu krajem, w wyznaczaniu mu priorytetów, dość łatwo przewidzieć, co może się stać. Rodzi się tedy oczywiste pytanie, czy my, ludzie określonego pokroju, związani z Kościołem, nastawieni patriotycznie, odwołujący się ciągle do tradycji, czy my nie mamy czasem skrzywionego widzenia? Może widzimy sprawy tak, jak chcemy widzieć, a nie tak, jak wyglądają w rzeczywistości? Czy na pewno jesteśmy obiektywni? Czy nie dorabiamy do naszego Marszu jakichś innych znaczeń, których ten Marsz nie miał? Musimy sobie postawić krytycznie wszystkie te pytania…”, koniec cytatu z roku 2012.

Zaś powyższe słowa skrywanego przez lata w cieniu przez naszych purpuratów (dlaczego?) śp. kardynała profesora Nagi zacytowałem w tym celu, by Jarosław Kaczyński się zastanowił, czy aby na pewno głucha na głos ludu władza dobrej zmiany jest nieomylna i obrała jedynie słuszny kierunek?

Krzysztof Pasierbiewicz (em. nauczyciel akademicki i niezależny bloger oddany prawdzie i sprawom ważnym dla polskiego państwa)

Post Scriptum

W pierwszym rzucie, na 100 dodanych komentarzy był jeden merytoryczny. Reszta to mniej, lub bardziej niegrzeczne bluzgi rozjuszonych pisowskich ortodoksów.

Z blogerskiego obowiązku, kątem oka podglądam telewizję. W TVN24 idzie żałobny rocznicowy program po śmierci prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza. Przeskakuję na TVP Info. Właśnie rozpoczyna się program "Studio Polska" i pani Ogórek podszczuwa na marszałka Senatu, zaś  jej partner programowy szydzi z "Marszu tysiąca Tóg". Z minuty na minutę studio zamienia się w karczmę i tylko czekać, jak zaproszonego prawnika zlinczują. Zebrana w studio publiczność wyje z nienawiści i bije brawo pani Ogórek. I co? Wciąż mamy dwie śmiertelnie się nienawidzące Polski żyjące w dwóch odizolowanych od siebie mentalnościowych kapsułach, - i coraz trudniej tu mieszkać, choć Ewa Demarczyk śpiewała, że ponoć można żyć bez powietrza.

UWAGA! W trosce o intelektualny komfort Gości mojego blogu przyjąłem zasadę, że komentarze hejterskie, prostackie, namolne i niedorzeczne, a także niezwiązane z tematem będę kwitował frazą "no comment". Nie chcę broń Boże nikogo urazić, bądź znieważyć, ale mam już swoje lata i szkoda mi zdrowia na przekomarzanie się oszołomionymi komentatorami, którzy za każdym razem piszą to samo, a co gorsze zawsze wiedzą lepiej. Licząc na okazanie zrozumienia serdecznie Państwa pozdrawiam.

echo24
O mnie echo24

emerytowany nauczyciel akademicki, tłumacz, publicysta, prozaik,

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo