Rok 1945. Śp. Michał Pasierbiewicz z autorem notki na ręku, w ogrodzie „willi dyrektorskiej” przy elektrowni Siersza Wodna. Mama w białej sukni, za którą trzyma ją starszy brat autora notki. Po lewej moja piękna niania Tosia.
Rok 1945. Śp. Michał Pasierbiewicz z autorem notki na ręku, w ogrodzie „willi dyrektorskiej” przy elektrowni Siersza Wodna. Mama w białej sukni, za którą trzyma ją starszy brat autora notki. Po lewej moja piękna niania Tosia.
echo24 echo24
1257
BLOG

Polacy też przeszli swój „mały holokaust”

echo24 echo24 Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 91

Dziś obchodzimy ustanowiony przez prezydenta Andrzeja Dudę Narodowy Dzień Pamięci Polaków ratujących Żydów pod okupacją niemiecką, więc chciałbym przy tej okazji Państwu opowiedzieć o kilku nieznanych polskich Bohaterach, którzy uratowali setki Żydów, o ile nie więcej, a jednak nie zostali i już nie zostaną reprezentantami Polskiego Towarzystwa Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata.

Przed paroma laty, przy okazji zbierania materiałów do jubileuszowego albumu o elektrowni Siersza Wodna, dziennikarz Marian Kwiatkowski dotarł do nieznanych mi wcześniej dokumentów o bohaterskich akcjach żołnierzy Armii Krajowej polegających na zorganizowanej pomocy w dostarczaniu lekarstw, a także środków opatrunkowych i żywności więźniom obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau, - zasilanego w energię elektryczną przez elektrownię Siersza Wodna, której dyrektorem był w okresie od kwietnia 1937 do czerwca 1948 mój Ojciec Michał Pasierbiewicz.

W czasie okupacji niemieckiej, w elektrowni Siersza Wodna i innych okolicach obozu Auschwitz - Birkenau działały zorganizowane, konspiracyjne formacje Armii Krajowej rejonu Trzebina, który wchodził w skład chrzanowskiego obwodu AK. Były to tzw. „Piątki Akowskie”, a dowódcą jednego z takich oddziałów AK był mój śp. Ojciec inżynier Michał Pasierbiewicz, pseudonim konspiracyjny „Paweł”. Jego żołnierze przez całą okupację niemiecką z narażaniem życia własnego i swoich rodzin, pomagali przeżyć wielu więźniom obozu Auschwitz-Birkenau, w znakomitej większości pochodzenia żydowskiego. Więc szczególnie w dniu dzisiejszym pragnę ocalić od zapomnienia i wspomnieć nazwiska owych bohaterskich żołnierzy, którzy jako pracownicy elektrowni Siersza-Wodna mieli wstęp na teren obozu w Auschwitz, co im umożliwiało przerzut do obozu żywności i leków. Byli to: Stanisław Banda, Tadeusz Łagan, Franciszek Pająk, Michał Pasierbiewicz (dowódca – vide: https://katalog.bip.ipn.gov.pl/informacje/143605), Aleksander Rzepa, Wojciech Zieliński i Józef Żyli. Żołnierzem, który brał także udział w tej konspiracyjnej akcji był obozowy więzień, elektryk - Adam Waxmann. W dzisiejszym szczególnym dniu należy także uhonorować nazwiska właścicieli czterech aptek, farmaceutów, którzy również narażali się, dostarczając konspiracyjnym oddziałom AK leki. Byli to: J. Radwańska z Trzebini, Antoni Sopicki z Chrzanowa, Jadwiga Gabriel z Oświęcimia i pan Nowak z Zatora.

Oddział Armii Krajowej dowodzony przez mojego Ojca nie tylko pomógł przeżyć wielu więźniom, ale dostarczał również dowództwu Polskiego Państwa Podziemnego i Polskiej Armii Podziemnej szczegółowe raporty o liczebności, obsadzie i uzbrojeniu obozu Auschwitz-Birkenau przekazując informacje i tajne dokumentacje ze znajdującej się niedaleko, w tzw. podobozie Rajsko, fabryki części do niemieckich samolotów, gdzie również pracowali więźniowie.

Żołnierze tamtejszych oddziałów Armii Krajowej wraz z pracownikami elektrowni Siersza Wodna pomagali również w przerzutach przez granicę ściganym przez niemieckie Gestapo uciekinierom oraz jeńcom alianckim, którym udało się wydostać z niemieckich rąk. W tym celu uruchomili oni na tamtejszych terenach produkcję podrobionych okupacyjnych legitymacji pracowniczych, tzw. Arbeitausweis. Najwyższą cenę życia zapłacili za to między innymi Zbigniew Winiarczyk i Kazimierz Marciński, wytropieni i straceni następnie przez Gestapo.

Niestety swoiście tragicznym chichotem historii są powojenne losy wielu z tych bohaterów, którzy narażając się na śmiertelne niebezpieczeństwo uratowali życie setkom więźniów obozu Auschwitz-Birkenau. Nie wiem dokładnie jak potoczyły się losy żołnierzy mojego Ojca, wiem natomiast, że kiedy po wojnie nasz Ojciec ujawnił swą akowską przeszłość, w „nagrodę” za odwagę został poddany komunistycznym represjom w formie bezustannych śledztw, rewizji i wielogodzinnych przesłuchań, a w roku 1952, po jednym z takich bestialskich trzydziestosześciogodzinnych przesłuchań w Urzędzie Bezpieczeństwa nasz Ojciec w wieku lat 46 zmarł na atak serca pozostawiając Mamę z dwójką małych dzieci. Ot, tragiczny chichot historii, bo chyba nie muszę dodawać, że jak podają wiarygodne i udokumentowane źródła historyczne to Żydzi stanowił trzon ówczesnej kadry oficerskiej UB.

Matka nie umiała sobie poradzić z nieszczęściem, jakie nas spotkało, a ja musiałem z nią chodzić przez lata codziennie na cmentarz, choć przesiadywanie godzinami na ławeczce przy mogile Ojca w czasie, gdy koledzy grali w piłkę było dla małego chłopca prawdziwą torturą. Żebyśmy mogli jakoś przeżyć ten nieszczęsny czas, Mama musiała sprzedać obrazy, biżuterię, dywany, srebrne zastawy, a w końcu nasz ukochany fortepian, na którym podgrywali sobie z Tatą często na cztery ręce. Do śmierci też nie zapomnę dnia, kiedy Mama po późnym przyjściu pracy stwierdziwszy, że nie ma mi, co dać jeść, a kasa domowa jest pusta, skrajnie zdesperowana i upokorzona wpadła w czarną rozpacz, pozamykała okna, odkręciła wszystkie kurki w gazowej kuchence i powiedziała: „Chcesz to uciekaj Krzysiu, ja zostaję, bo już dłużej takiego życia nie zniosę”. Nigdy nie zapomnę tych kilku minut wahania zdających mi się wtedy wiecznością, kiedy toczyłem ze sobą walkę pomiędzy solidarnością z Matką, a instynktem samozachowawczym. Na szczęście, jak już zaczęło mi się kręcić w głowie zwyciężył instynkt i uciekłem do państwa Tomczyków mieszkających po drugiej stronie ulicy, którzy przybiegli, wywietrzyli mieszkanie i przyrzekli Mamie, że będę mógł jeść u nich obiady do końca podstawówki. Ale ślad w sercu pozostał, bo przez całe dzieciństwo męczyła mnie myśl, że stchórzyłem i zdradziłem matkę, co kaleczyło mi duszę i nadal kaleczy, bo zapach gazu do dziś mi przypomina tamto straszliwe zajście. Zaś mój starszy brat porzucił na zawsze szkołę, jak mu dyrektorka renomowanego krakowskiego liceum przy całej klasie powiedziała, że takie szczeniaki akowskie jak on trzeba było w wiadrze topić. Brat więcej do szkoły nie poszedł i został kierowcą ciężarówki, co matkę wpędzało przemiennie w histeryczną rozpacz, bądź głęboką apatię. Ten koszmar wpędził nas w straszliwą traumę, a na mnie pozostawił piętno, które w pewnym sensie zwichnęło mi życie, bo wspomnienie gehenny mojego dzieciństwa jak bumerang powraca do dzisiaj. Mama wytrzymała jeszcze kilka lat i również odeszła…

A przecież takich tragedii do połowy lat 50. ubiegłego wieku były w Polsce dziesiątki tysięcy, - więc na koniec apeluję do jeszcze żyjących, którzy pamiętają choćby strzępy tej naszej polskiej piety, żeby upubliczniali świadectwa bohaterskich postaw swych przodków, jak to właśnie uczyniłem dzisiaj. A zrobiłem to nie po to, żeby się chełpić, bądź użalać, lecz podobnie, jak to czynią Żydzi, - celem pokazania światu, że Polacy, też przeszli swój „mały holokaust”.

Dziękuję Państwu za uwagę,

Krzysztof Pasierbiewicz, syn Michała.

 

echo24
O mnie echo24

emerytowany nauczyciel akademicki, tłumacz, publicysta, prozaik,

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura