seaman seaman
2466
BLOG

Popatrzcie, jak kombinują debeściaki

seaman seaman Polityka Obserwuj notkę 53

Na początku, w pierwszych chwilach po katastrofie 10 kwietnia była tylko straszna tragedia, ale już po kilku godzinach skwapliwie poinformowano o winie pilotów. Dwa dni później w dziękczynnym adresie do braci Moskali napisano o wypadku, co automatycznie wykluczało zamach. Zwyczajny wypadek jednak nie mógł utrzymać się długo na medialnej fali i zaraz pojawiła się analogia gruzińska.

Analogia sama w sobie była pokraczna i nie dowodziła niczego, ale trzeba było na gwałt uzasadniać wersję nacisków na załogę, a wiadomo przecież, że na bezrybiu i rak ryba. Zwłaszcza że jak na zamówienie pojawiła się równie podła insynuacja, że samolot opóźnił start, gdyż główny pasażer był niedysponowany po nocnej hulance. To znakomicie wzmacniało wersję nacisków prezydenta presją naglącego czasu.

Kiedy jednak koślawa analogia wyczerpała swoje możliwości wspierania tezy nacisków na pilota, pojawiły się anonimowe przecieki z odczytywanych stenogramów. Wówczas to zaczęto lansować tezę o szarży ułańskiej w stylu znanym z filmu Wajdy - z szablami na czołgi.  "To patrzcie, jak lądują debeściaki" – miał niefrasobliwie zawołać pilot Tupolewa i niepomny ostrzeżeń kolegów z Jaka runął w smoleńską mgłę. Ach, ten odwieczny polski romantyzm! – westchnął pewnie niejeden pożyteczny idiota czytając  informację o pilotach-debeściakach.

Debeściaki z Tupolewa jednak nie zagościły długo na łamach debeściaków z mediów, gdyż okazało się, że chociaż są wszechobecni na łamach, to jednak nie ma ich na taśmach z czarnych skrzynek. Taka przykra niedogodność. Trudno się mówi, czasami tak bywa z przeciekami z dobrze poinformowanych anonimowych źródeł. Skoro stało się jasne, że pilotów feralnego lotu nie da się przedstawić w upiornie wesołej konwencji ”Paragrafu 22”, nastąpił kolejny zwrot w narracji, czyli powrót do wersji nacisków.

Tym razem załoga Tupolewa wystąpiła jako gromadka zastraszonych głupków, którzy spanikowani ewentualnością niełaski przełożonych, ze ślepym posłuszeństwem wykonują ich ryzykowne zachcianki.  „Jak nie wyląduję, to mnie zabiją” - miał rzekomo powiedzieć sparaliżowany strachem kapitan Protasiuk. Nastrój paniki spotęgował generał Błasik, który z kolei biadał w kokpicie, że  „jak nie wyląduje, to będzie miał przechlapane”. Jednak znowu dała o sobie znać przysłowiowa złośliwość rzeczy martwych – taśmy nie potwierdziły przecieków.

Karkołomna okazała się również insynuacja z generałem Błasikiem w kokpicie za sterami Tupolewa, gdyż sami Rosjanie podali, że w fotelach załogi była tylko przypięta pasami załoga, a w kokpicie nie było ciała generała. Pomijając już odrobinę deprymujący fakt, że nikt oprócz Rosjan nie widział kokpitu z ciałami.

Wówczas to nastąpiła posucha w dziedzinie anonimowych przecieków i trwały jedynie teoretyczne dywagacje aż do momentu ogłoszenia raportu MAK, w którym w ramach polsko-rosyjskiego pojednania poinformowano o obecności alkoholu w organizmie generała Błasika. Debeściaki z mediów z lubością podjęły ten wątek, aczkolwiek ze stosownym moralnym obrzydzeniem, ale czego się nie robi dla ulubionej wersji. Nie bardzo co prawda wiadomo, jakie to ma odniesienie do przyczyn katastrofy, ale można się dopatrzyć sugestii, że rzekomo podchmielony generał z większym animuszem naciskał na pilotów. A że nie znaleziono go w kokpicie – cóż, widocznie w chwili katastrofy były otwarte drzwi.

W tak zwanym międzyczasie furorę w debeściackich mediach zrobiła kombinacja z telefonem prezydenta do brata kilkanaście minut przed planowanym lądowaniem. Tym razem to Jarosław Kaczyński miał telefonicznie naciskać na brata, brat na generała Błasika, generał na kapitana Protasiuka, a kapitan na swój instynkt samozachowawczy. Zupełnie jak w tym utworze Juliana Tuwima o rzepce, którą zasadził dziadek w ogrodzie. Jednak ta hipoteza nawet przy głupawej analogii gruzińskiej wyglądała tak arcyboleśnie głupio, że rychło ją zarzucono.

Tak więc historia o naciskach na załogę Tupolewa przeszła długą drogę od analogii gruzińskiej do bajki dla dzieci i tym samym również się zdarła niczym brzozowa miotła. Od czegóż jednak debeściaki mają w literaturze przedmiotu nieśmiertelny archetyp anonimowego świadka, który wyskakuje w ostatnim momencie niczym diabeł z pudełka?

Jest świadek, który słyszał, jak tuż przed wylotem prezydenckiego Tu-154 dowódca sił powietrznych gen. Andrzej Błasik zwymyślał kapitana samolotu Arkadiusza Protasiuka. Awanturę słyszał chorąży BOR. Ale nie powiedział o niej prokuratorowi”.

Czyli jeszcze jeden, co już dawno wiedział, ale nie powiedział. A niby dlaczego miał się spieszyć? Chorąży zawsze zdąży. Zwłaszcza anonimowy chorąży.

seaman
O mnie seaman

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (53)

Inne tematy w dziale Polityka