wschood wschood
881
BLOG

Okupacja: fakty i mity [Przestrzeń życiowa: plany a rzeczywistoś

wschood wschood Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

"Przestrzeń życiowa": plany a rzeczywistość

Rozpoczynając wojnę z ZSRR, Hitler i inni przywódcy Niemiec upatrywali w sowieckim terytorium dogodnego miejsca do kolonizacji oraz źródło niemal darmowych surowców i energii. Tamtejszą ludność uważano za tanią siłę roboczą, która może zaspokoić potrzeby Rzeszy i niemieckich osadników na Wschodzie. Żydów i Cyganów należało zlikwidować, a liczbę Słowian i Litwinów znacząco zredukować. Były pełnomocnik do spraw walki z partyzantką na Wschodzie SS-Obergruppenführer Erich von dem Bach-Zelewski zeznał przed Trybunałem Norymberskim, że Himmler w przeddzień wyprawy na Rosję na przemówieniu w Wewelsburgu zapowiedział ograniczenie liczby ludności słowiańskiej w Polsce i na terenach okupowanych przez ZSRR do 30 milionów. Służyć temu miały przede wszystkim akcje odwetowe przeciwko partyzantom i egzekucje zakładników.

Atakując Rosję w 1941 roku Hitler i jego dowódcy liczyli na Blitzkrieg. Dlatego też nie byli specjalnie zainteresowani wykorzystaniem jeńców i ludności cywilnej w charakterze uzupełnień szeregów Wehrmachtu i wojsk SS, czy też jako źródła siły roboczej. W 1942 roku, kiedy starcia na froncie sowiecko-niemieckim przeciągały się, Führer i inni przywódcy nadal widzieli w okupowanym terytorium swoją kolonię, a w ludności – niewolników. Dopiero po bitwie stalingradzkiej administracja niemiecka zwróciła uwagę na tę część społeczeństwa, która przejawiała gotowość współpracy z okupantem. Od tej pory uznawano za Aryjczyków wszystkie narody oprócz Żydów, Cyganów i Polaków. Zezwalano im na tworzenie narodowych formacji wojskowych w ramach SS, jak również własnych lokalnych organizacji samorządowych. Jednak proponowanie pracy kolaborantom było coraz rzadsze, a na skutek ciągłej ofensywy Armii Czerwonej zmniejszała się ilość okupowanych terenów.

Postępujące wyzwolenie narodu spod terroru nazistowskiego niosło ze sobą wszystkie wątpliwe uroki powrotu rządu komunistycznego. Byli jeńcy wojenni i mieszkańcy zajętych terenów nazwani zostali obywatelami drugiej kategorii, a dawni policjanci i współpracownicy organów administracji zaborcy poddani zostali represjom. Nawet ci, którzy przeszli na stronę partyzantów. Dla ludności z terenów przymusowo wcielonych do ZSRR w latach 1939-1940 powrót Armii Czerwonej i władzy sowieckiej był po prostu kolejną okupacją, nie mniej okrutną od niemieckiej. Nieprzypadkowo wojsko sowieckie musiało toczyć z polskimi, ukraińskimi, litewskimi, łotewskimi i estońskimi ruchami partyzanckimi zacięte walki ciągnące się aż do początku lat 50. Terror, który w czasie wojny i lat powojennych szerzyli czekiści w stosunku do „ukaranych narodów” Północnego Kaukazu i Krymu, niemieckiej ludności ZSRR, Polaków, mieszkańców zachodniej Ukrainy i krajów bałtyckich można porównać do nazistowskiego terroru na ziemiach okupowanych.

Do wybuchu wojny obszary zajmowane przez Niemców i ich sojuszników zamieszkiwało przeszło 70 milionów ludzi. Ta liczba znacząco się zmniejszyła w rezultacie ewakuacji 15 milionów mieszkańców na wschód oraz poboru od 7 do 10 milionów rekrutów w szeregi Armii Czerwonej. Duży wpływ miały również: głód, choroby, represje władz okupacyjnych i wywózki miejscowej ludności na roboty przymusowe do Rzeszy. Wydawana w Bobrujsku gazeta „Nowyj Put’” 5 czerwca 1943 roku podawała, że na Ukrainie „straty ludności wahają się między 40 a 70 procent w porównaniu z latami przedwojennymi”. W rzeczywistości dane te odnoszą się głównie do terenów miejskich. Wielu mieszkańców miast uciekało na wieś, gdzie łatwiej było o wyżywienie. Na przykład w Kijowie z 846 tysięcy mieszkańców zostało 280 tysięcy, a w Dniepropietrowsku z 501 tysiąca – 280.

Początkowo znaczna część ludności, nie tylko na zaanektowanych terenach, witała wojska niemieckie jak wyzwolicieli spod komunistycznego jarzma. Są tego wiarygodne świadectwa, jak choćby sprawozdanie Kazimierza Julianowicza Mettego, szefa „Komitetu wsparcia dla Armii Czerwonej” – podziemnej prosowieckiej organizacji w Mohylewie – z 19 kwietnia 1943 roku dla Centralnego Sztabu Ruchu Partyzanckiego. Mette donosił:

„Liczba ludności w mieście zmniejszyła się do 47 tysięcy (przed wojną było ponad 100 tysięcy). Znacząca część prosowieckiej ludności przyłączyła się do Armii Czerwonej lub zmuszona była ukrywać się i zachowywać milczenie. Nastroje, które wyznaczali przede wszystkim kontrrewolucjoniści (wcześniej karani, „bywszyje ludi” [osoby wysiedlone przez NKWD jako elementy kontrrewolucyjne – przyp. tłum.] itd.) udzielały się szerokim warstwom społeczeństwa. Bardzo życzliwie witano Niemców, gorliwie okazywano im wszelką możliwą pomoc w nadziei na atrakcyjne miejsca pracy. W tej grupie znalazła się także znaczna część inteligencji, głównie nauczyciele, lekarze, księgowi, inżynierowie i inni.

Wiele młodych kobiet i dziewcząt zaczęło zapoznawać się z niemieckimi oficerami i żołnierzami, zapraszać ich do siebie, prowadzać się z nimi. Było to dziwne, że Niemcy mają tak wielu zwolenników wśród Rosjan.

Natychmiast po wejściu do miasta Niemcy, oprócz wzmożonej agitacji antysowieckiej przeprowadzili szeroko zakrojoną akcję werbunkową do wywiadu. Mile widziane były zwłaszcza młode dziewczęta i kobiety, w tym byłe komsomołki (…)

Mówiąc o młodzieży, warto zauważyć, że bardzo rzucał się w oczy brak patriotyzmu, komunistycznego światopoglądu. Ta uwaga dotyczy komsomolców, a w szczególności komsomołek. Jako pedagog znałem wielu z nich osobiście i z uwagą śledziłem ich poczynania. Według mnie takie zachowanie było rezultatem niedostatecznego wychowania w duchu sowieckim w rodzinie, w szkole i Komsomole. Większość młodych ludzi w pierwszych miesiącach okupacji nie zdawała sobie sprawy, że niemieccy faszyści są śmiertelnymi wrogami naszej ojczyzny i ich samych”.

Kazimierza Julianowicza Mettego trudno było posądzić o nastawienie proniemieckie. Chociaż był bezpartyjnym nauczycielem, synem średnio zamożnego chłopa, już na początku 1934 roku został tajnym współpracownikiem Państwowego Urzędu Politycznego NKWD. Okoliczności swego zwerbowania Mette opisuje w autobiografii w następujący sposób: „Na drugim roku studiów doktoranckich (w Białoruskiej Akademii Nauk – Autor) zostałem aresztowany (6 listopada 1933 roku) i skazany w lutym 1934 r. przez Kolegium Specjalne przy OGPU [Obiedinionnoje Gosudarstwiennoje Politiczeskoje Uprawlenie - Zjednoczony Państwowy Zarząd Polityczny - przyp.tłum.] (w Moskwie) z artykułu 58, paragraf 10 i 11 Kodeksu Karnego RFSRR [Rosyjska Federacyjna Socjalistyczna Republika Radziecka - przyp. tłum.] (agitacja antysowiecka i udział w organizacji kontrrewolucyjnej – Autor) na trzy lata pobytu w obozie pracy. Po 2,5 roku zostałem zwolniony. 

Podczas śledztwa nie złożyłem żadnych zeznań potwierdzających moją winę, jako że nigdy nie prowadziłem agitacji antysowieckiej i nie należałem do żadnej organizacji kontrrewolucyjnej (…) Od 1928 roku byłem członkiem Związku Pisarzy Proletariackich i Związku Pisarzy Sowieckich. Zgodnie z poleceniem organów NKWD od 1934 roku do dziś jestem ich tajnym współpracownikiem. W 1941 roku po wkroczeniu Niemców zostałem w mieście, aby prowadzić działalność szpiegowską zgodnie z poleceniem pracownika mohylewskiego NKWD BSRR [Białoruska Socjalistyczna Republika Radziecka - przyp. tłum.] Kaganowicza. Byłem inicjatorem powołania oraz kierownikiem organizacji podziemnej – „Komitetu wsparcia dla Armii Czerwonej” w Mohylewie.

Wobec spodziewanego aresztowania uciekłem z miasta 10 III 1943 wraz z żoną i dwuletnim synkiem do 6. Partyzanckiej Brygady Białorusi, gdzie znajduję się do dziś. Jestem Białorusinem. Moja matka wywodzi się z miejscowych katolików i dlatego uczyłem się w polskich szkołach i dobrze znam język polski”.

            Czekiści szczególne interesowali się Mettym prawdopodobnie dlatego, że znał język potencjalnych wrogów – Polaków. Aresztowano go, zwerbowano i być może planowano w przyszłości wykorzystać do działalności szpiegowskiej w Polsce. Z początku jednak Kazimierz Julianowicz był tajnym współpracownikiem w obozie, a potem od 1936 roku w szkołach mohylewskich, gdzie pracował jako nauczyciel języka i literatury rosyjskiej. Jednak, gdy w roku 1939 Polska padła pod atakiem Wehrmachtu i Armii Czerwonej, zamiar wysłania tam agenta wywiadu zapewne wstrzymano. Po dwóch latach Mette działał w podziemiu już na rodzimej białoruskiej ziemi. 

Taki sam los spotkał również legendarnego agenta wywiadu Nikołaja Kuzniecowa. Państwowy Zarząd Polityczny (GPU) zainteresował się osobą świetnie władającą językiem niemieckim. Aresztowano go, podobnie jak Mettego, na początku lat 30. Został zwerbowany i osadzony w celi, gdzie pod przykrywką aresztowanego rozpracowywał swego współwięźnia. Następnie szkolono go do pracy agenta wywiadu w Niemczech. Jednak po wybuchu Wielkiej Wojny Ojczyźnianej Kuzniecow pojawił się jako Oberleutnant Paul Siebert nie w Berlinie, czy Königsbergu (dzisiejszy Kaliningrad), a w Równem – stolicy Komisariatu Rzeszy Ukraina.

Warto pamiętać, że młodzież witająca wkraczających Niemców znała tylko sowieckie realia życia. Wychowywali się pod panowaniem „jedynej słusznej” ideologii, niemniej jednak z początku wielu młodych potraktowało okupację jak dobrodziejstwo w porównaniu z bolszewickimi rządami. Szybko okazało się jednak, że nazistowskie porządki w niczym nie ustępują sowieckim. 

Z Niemcami współpracowali nie tylko komsomolcy, ale i komuniści. Rytikow, sekretarz Kormiańskiego Komitetu Rejonowego Komsomołu w obwodzie homelskim skarżył się w Komitecie Centralnym Komunistycznej Partii Białorusi: „Pozostała w rejonie grupa komunistów od 13 sierpnia (1941 roku – Autor) była w lesie, lecz mniej więcej 10 września wszyscy rozeszli się do domów. To było tak: Niemcy ogłosili, że kto przeciwko nim podniesie broń zostanie rozstrzelany, a ci, którzy będą z nimi współpracować dostaną pracę i będą żyć spokojnie. Wahający się komuniści zaczęli jeden za drugim powracać do domów”.

Rytikow przytoczył listę 11 „chwiejnych”, którą otwierał Kuzmienkow Afanasij Wasiliewicz. Jak czytamy: „(…) był sekretarzem RIK-u [Rejonowy Komitet Wykonawczy – przyp. tłum.]. Odszedł do domu i teraz wozi się autem z Niemcami, pije z nimi”. Na liście znalazł się także były kierownik rejonowego wydziału finansowego Aleksander Osipowicz Stepura, który wcześniej brał nawet udział w działaniach partyzanckich. „Był dowódcą plutonu, sprzedał się Niemcom i pracuje teraz jednocześnie jako naczelnik obozu żydowskiego i planista (opracowuje plany odnośnie wyżywienia i in.)”. Szczególne niezadowolenie Rytikowa wywołała „Gordon Dora Markowna, kierowniczka rejonowego wydziału zdrowia. Kuzmienkow wziął ją pod swoje skrzydła. Zgodnie z tym, co opowiadała mi pani doktor Bobarinenaja, Kuzmienkow zmusił Gordon, która była Żydówką, do przyjęcia wiary rosyjskiej. Chodziła przed chrztem do popa na nauki, dawał jej do wyuczenia modlitwy, które zdawała u niego co dwa tygodnie”. Biedna Dora Markowna w taki sposób starała się ocalić życie. Zdaje się, że Kuzmienkow nie był aż tak złym człowiekiem, skoro po tym jak został rejonowym burmistrzem próbował uratować Żydówkę, choć wiedział, że jeśli wyjdzie to na jaw, zostanie pewnie rozstrzelany. Lecz niedouczony działacz komsomolski Rytikow gotowy był potraktować nawet wymuszone przyjęcie wiary jako zarzut przeciwko komunistce Gordon. 

A oto opinia zdeklarowanego antykomunisty P. Iljinskiego, który po wojnie znalazł się na Zachodzie. Opisuje on nastroje chłopów w okolicach Połocka: „Przekonanie o tym, że kołchozy będą natychmiast likwidowane, a jeńcom pozwoli się uczestniczyć w wyzwalaniu Rosji było w pierwszej chwili powszechne i nie podlegało dyskusji. Nikt nie wyobrażał sobie inaczej najbliższej przyszłości. Wszyscy czekali także w pełnej gotowości na pobór mężczyzn do wojska (bolszewicy nie zdążyli przeprowadzić akcji mobilizacyjnej do końca). Setki podań o przyjęcie ochotników przysyłano do miejscowej komendy, która nie zdążyła jeszcze porządnie zorientować się w sytuacji”.

Jednak te nadzieje rozwiały się jak dym. Ten sam Iljinskij dziesięć lat po zakończeniu wojny pisał: „Dopiero teraz (…), znając szczegółowo potworne ideologiczne podstawy Trzeciej Rzeszy, możemy zrozumieć, do jakiej furii doprowadzało filary nazizmu nasze żądanie uczestniczenia w zbrojnej walce z bolszewikami. Oczywiście ani o rosyjskich formacjach, ani o mobilizacji, ani o zaciąganiu ochotników nie mogło być wtedy mowy! Wyciągnięta ręka była odrzucona i bezradnie zawisła w powietrzu”.

Na terenach zachodniej Ukrainy nastroje proniemieckie odczuwało się jeszcze wyraźniej niż w Rosji i na Białorusi. Lecz i tutaj Niemcy nie próbowali formować sojuszniczej armii ukraińskiej. Jeden z szefów Abwehry Paul Leverkühn szczegółowo opisał w swoich pamiętnikach tę przegapioną szansę. Powiązał błędy w niemieckiej polityce na terenach okupowanych z postawą Hitlera i innych przywódców partii narodowo-socjalistycznej: „Zimą 1940-1941 roku w obozie Neuhammer pod Legnicą sformułowano batalion złożony z Ukraińców – byłych wojskowych służących w polskiej armii. Kompanie tego batalionu składały się z żołnierzy, których polskie wojsko dobrze przygotowało do służby. Zostali odbici z obozów dla jeńców wojennych przez organizację Ukraińców z Zachodu (chodzi o OUN – Organizację Ukraińskich Nacjonalistów, złożoną z dwóch konkurujących ze sobą frakcji, na których czele stali Stefan Bandera i pułkownik Andrij Melnyk – Autor). Część żołnierzy należała do grupy Bandery (do banderowców), a część  do innych zachodnioukraińskich organizacji (chodzi o melnykowców – Autor). Ukraińskim komendantem nowopowstałego batalionu był odważny dowódca partyzancki – Czuprynka (był to jeden z przywódców Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA) Roman Szuchewycz, znany pod pseudonimem „Taras Czuprynka”; zginął w walce z oddziałami MGB [Minisaterstwa Bezpieczeństwa Państwowego – Red.] w marcu lub czerwcu 1950 roku pod Lwowem – Autor). Niemieckim komendantem batalionu był porucznik Albrecht Herzner (…) Kierownictwo polityczne sprawował profesor Theodor Oberländer. Batalion ten, sformułowany przez Abwehrę II (drugi oddział, odpowiedzialny za działalność wywiadowczo-dywersyjną na tyłach przeciwnika – Autor), niestety bardzo słabo wyposażony, dla zamaskowania nazywano „Nachtigall” („Słowik”). Nazwa wzięła się od batalionowego chóru, który mógłby konkurować ze światowej sławy chórami kozackimi. Batalion włączono do pułku „Brandenburg” (jego żołnierze i oficerowie podlegali Abwehrze i byli szkoleni do zadań wywiadowczo-dywersyjnych – Autor), gdzie już znajdował się jeden batalion i 22 czerwca 1941 roku cały pułk wkroczył na terytorium Związku Radzieckiego. W czasie walk o Lwów zwiadowcy batalionu ustalili, iż w mieście dochodzi do masowych egzekucji ukraińskich nacjonalistów. Skłonili dowódców obu batalionów do wkroczenia do Lwowa w nocy z 29 na 30 czerwca 1941 roku, siedem godzin przed ustalonym terminem natarcia 1. Dywizji Strzelców Górskich. W walkach tych szczególnie wyróżnił się ukraiński batalion. Dowództwo zajęło lwowską rozgłośnię radiową i wygłosiło na antenie odezwę o utworzeniu wolnej i niezależnej Zachodniej Ukrainy. Wkrótce potem nastąpił ostry protest resortu Rosenberga (Ministerstwa Rzeszy do spraw Okupowanych Terytoriów Wschodnich – Autor). Przy dalszym przemarszu przez Ukrainę, kiedy batalion odznaczył się w boju o Winnicę, następowała stopniowa zmiana nastawienia wśród żołnierzy i oficerów. Niedawno powołane Ministerstwo Rzeszy do spraw Okupowanych Terytoriów Wschodnich wykluczyło Zachodnią Ukrainę (…) z ukraińskiego państwa, którego utworzenie planowane było przez ukraińskie dowództwo. Ministerstwo włączyło to terytorium z wyjątkowo godną zaufania ludnością w obręb Generalnego Gubernatorstwa, czyli okupowanego przez Niemcy fragmentu polskiego państwa. 

W rezultacie w ukraińskim batalionie, który we Lwowie u dziesiątek tysięcy wyzwolonych mieszkańców Ukrainy Zachodniej zapalił gotowość do walki, zaczęły wybuchać bunty i ów batalion trzeba było rozwiązać. W ten sposób została zaprzepaszczona niebagatelna szansa. Wówczas kapitan Oberländer zaczął starać się o audiencję u Hitlera i w końcu ją otrzymał. Hitler przerwał mu składanie raportu o Ukrainie i powiedział: „Nic pan nie rozumie. Rosja – to nasza Afryka, a Rosjanie – to nasi Murzyni”. Oberländer późnej powiedział do dowódcy „Brandenburga”: „Z takim przekonaniem Hitlera wojna jest przegrana”.

Dodam, że 30 czerwca 1941 roku we Lwowie frakcja Bandery powołała rząd, pretendujący do zwierzchnictwa nad całą Ukrainą. Lecz Banderę aresztowano 5 lipca 1941 roku w Krakowie i umieszczono w obozie koncentracyjnym Sachsenhausen, a 10 lipca we Lwowie uwięziono również czołowych przedstawicieli ukraińskiego rządu. „Nachtigall” cztery dni wcześniej przezornie usunięto z miasta, by uniknąć ekscesów. Jak widać, wbrew zapewnieniom sowieckiej propagandy, ludzie Szuchewycza nie mieli żadnego związku z likwidacją Żydów i polskiej inteligencji Lwowa. Zostało to stwierdzone w 1954 roku podczas przesłuchań na rozprawach w amerykańskim Kongresie. Wtedy też udowodniono, że władze OUN (Bandery) i UPA nie miały nic wspólnego z „ostatecznym rozwiązaniem kwestii żydowskiej” i zaraz po uznaniu rządu we Lwowie za nielegalny zaprzestały współpracy z Niemcami.

Inaczej przedstawiała się sprawa z władzami niższych szczebli i szeregowymi członkami organizacji. Bojownicy batalionu „Nachtigall” byli wstrząśnięci, gdy dowiedzieli się, że Niemcy nie uznały ukraińskiego rządu. Zdecydowali jednak, że jest jeszcze zbyt wcześnie, aby zrywać współpracę z Niemcami. Lepiej będzie u ich boku zebrać zapasy broni i nauczyć się wojennego rzemiosła. Jeszcze ponad rok „Nachtigall” wspólnie z SS i policją walczył przeciw sowieckim partyzantom na Białorusi. Dopiero w październiku 1942 roku wszyscy członkowie batalionu odmówili przedłużenia na kolejny rok kontraktu na służbę w niemieckiej armii. Doprowadziło to do aresztowania ukraińskich oficerów i ustanowienia dozoru policyjnego nad żołnierzami. Szuchewycz i część jego towarzyszy broni uciekła z aresztu i zaszyła się w lasach karpackich, dając początek Ukraińskiej Powstańczej Armii.

W odróżnieniu od frakcji Bandery frakcja Melnyka kontynuowała współpracę z Niemcami. Banderowcy niekiedy napadali na melnykowców służących w policji lub pełniących funkcję burmistrzów. Najczęściej jednak na Zachodniej Ukrainie ci właśnie przyłączali się do oddziałów powstańczych. W latach 1941-44 UPA prowadziła walkę z Niemcami, oddziałami polskiej Armii Krajowej i sowieckimi partyzantami. Ukraińscy powstańcy działali w polskiej części Ukrainy, północnej Bukowinie i Zakarpaciu, które było terytorium węgierskim (walczyli tam także z żołnierzami Armii Węgierskiej). Niemcy szacowali liczebność UPA na 80 do 100 tysięcy bojowników. Ocalone powstańcze kierownictwo, które znalazło się na emigracji, twierdziło, że w szeregach UPA walczyło od 200 do 400 tysięcy osób. Żołnierze i oficerowie UPA dysponowali jedynie bardzo ograniczoną ilością amunicji. W odróżnieniu od sowieckich partyzantów nie otrzymywali żadnego zaopatrzenia zza linii frontu. Dlatego zwolennicy Bandery mogli napadać tylko na nieduże oddziały i garnizony niemieckich żołnierzy. Abwehra zaś szacowała liczebność ukraińskich partyzantów głównie po ich bojowej aktywności.

Opis jednej z grup UPA można znaleźć w raporcie z 5 grudnia 1942 roku, skierowanym do Stalina przez Pantelejmona Kondratowicza Ponomarienko: „Towarzyszu Stalin! Zgodnie z informacją Saburowa, w lasach Polesia, na terenach Pińska, Szumska, Mizocza operują duże grupy ukraińskich nacjonalistów dowodzone przez osobę ukrywającą się pod pseudonimem Taras Bulba. Niewielkie grupy partyzanckie są rozbrajane i rozstrzeliwane. Przeciw Niemcom nacjonaliści organizują specjalne zasadzki.

W odezwach nacjonaliści piszą: „Bij kacapa moskala, goni ego widsila, win tobi ne potriben” [„Bij kacapa moskala, przegnaj go stąd, nie jest ci potrzebny” – przyp. tłum.].

Znany nacjonalista Bendera został rozstrzelany przez Niemców.

Według informacji z innego źródła, dowodzeni przez „Tarasa Bulbę” nacjonaliści w liczbie około 50 000 znajdują się 6 km na wschód od wsi Lenyn, która położona jest 35 km na południowy wschód od miasta Sarny, i tam urządzają zimową bazę”.

Liczebność armii Bulby (Borowcia) jest tu być może przesadzona, lecz nie ma wątpliwości, że liczyła ona dziesiątki tysięcy ludzi, co oznacza, że cała UPA mogła liczyć 400 tysięcy bojowników. A z uśmierceniem Stepana Bandery Ponomarienko pośpieszył się. O usunięcie Bandery zadbało KGB już po wojnie. Stepan Andriejewicz został zabity w Monachium dopiero w 1959 roku. [1]

           Większość ludności zachodniej Ukrainy, która po dwóch latach władzy sowieckiej miała jej serdecznie dość, nie popierała komunistycznych partyzantów przychodzących ze wschodniej Ukrainy, i wolała wydawać ich w ręce Niemców. Ukraińscy powstańcy nie mieli na tyle sił, by poradzić sobie ze znacznie lepiej wyposażonymi sowieckimi partyzantami. I tak na przykład, dowódca jednej z formacji partyzanckich Michaił Iwanowicz Naumow, który na rozkaz Sztabu Centralnego Ruchu Partyzanckiego poprowadził kilka rajdów na prawobrzeżną Ukrainę, opisuje w pamiętnikach, jak to w marcu 1944 roku jeden z jego oddziałów, Rawsko-Ruski, został całkowicie rozgromiony we wsi Zawony w okolicy Bugu. Niemieckich członków oddziału karnego doprowadzili na miejsce noclegu partyzantów banderowscy agenci.

UPA walczyło i przeciw Niemcom, i przeciw polskiej Armii Krajowej, i przeciw sowieckim oddziałom, które przybywały ze wschodniej Ukrainy. Nierzadko ukraińscy powstańcy, podobnie jak ich polscy przeciwnicy, okrutnie rozprawiali się z Żydami. Do tych ekscesów dochodziło mimo oficjalnego potępienia antysemityzmu przez kierownictwo OUN i UPA, dowództwa AK i polski rząd w Londynie.

Frakcja Bandery po aresztowaniu swojego lidera zaczęła liczyć tylko na siły narodu ukraińskiego. Za głównych przeciwników uważano dwie dyktatury: nazistowską i bolszewicką. Do zachodnich sojuszników banderowcy odnosili się bez wrogości, ale nie mogli w żaden sposób liczyć na ich pomoc. Wprawdzie przed wojną OUN finansowana była głównie przez ukraińską diasporę w Ameryce, ale nie miała ona wpływu na władzę tego kraju. Zarówno walka UPA, jak i nadbałtyckich „leśnych braci” od samego początku odznaczała się beznadziejnością i desperackimi czynami. Polacy z Armii Krajowej przynajmniej reprezentowali rząd uznawany przez zachodnie mocarstwa, a do 1943 roku – także przez Związek Sowiecki. Ukraińscy, litewscy, łotewscy i estońscy powstańcy po wojnie pokładali ufność jedynie we własne siły, a walczyć musieli zarówno z Niemcami, jak i ze Związkiem Sowieckim.

Walka ukraińskich nacjonalistów prowadzona była pod hasłami „Za samodzielne, wolne państwo ukraińskie” i „Wolność dla narodów, wolność dla człowieka”. W odezwie UPA z 1942 roku zapewniano, że ukraińscy powstańcy walczą „o nowy, sprawiedliwy ład i porządek społeczny na Ukrainie, bez panów, obszarników, kapitalistów i bolszewickich komisarzy. O nowy sprawiedliwy międzynarodowy ład i porządek na świecie, gwarantujący prawa i niepodległość każdego narodu. Przeciwko niemieckim i moskiewskim zaborcom, którzy dążą do zdobycia i ujarzmienia ukraińskiego ludu”.

Wiosną 1943 roku w związku z porażkami Wehrmachtu III Konferencja OUN podjęła decyzję o aktywizacji walk. Wcześniej bojownicy UPA ograniczali się do obrony ludności przed wywózkami do Niemiec, utrudniali okupantowi konfiskowanie chłopom mienia, a także napadali na nieduże grupy niemieckich żołnierzy i policyjne garnizony. Od tej pory planowano napadać również na niektóre oddziały niemieckie. 

Sytuację na Ukrainie bardzo trafnie opisano na III Nadzwyczajnym Walnym Zebraniu Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, które odbyło się 3 sierpnia 1943 roku: „Sam fakt istnienia ZSRR przedstawiał i przedstawia realne zagrożenie powrotu bolszewickiego reżimu na Ukrainie. Stosując represje oficjalnie tylko w stosunku do niektórych warstw społeczeństwa, moskiewsko-bolszewicki reżim stwarza dla pozostałej ludności fikcję pokojowego i spokojnego życia, oraz daje złudną perspektywę szczęścia. W przeciwieństwie do niemieckiej, bolszewicka machina okupacyjna zatrzymuje polityczną aktywizację całych mas społeczeństwa i stworzenie wspólnego frontu wszystkich sił narodowych. Charakterystyczne jest przy tym, że na ukraińskim terytorium niemiecki hitleryzm i moskiewski bolszewizm w interakcji nie likwidowały się nawzajem i nie neutralizowały. Posuwając się równolegle i prześladując swoje ofiary, uzupełniały się i ułatwiały sobie pracę. Element słaby, przestraszony powrotem bolszewików, widział ratunek w niemieckiej sile; inna grupa, przygnieciona bezlitośnie kolonialnym niemieckim butem, wybierała według siebie mniejsze zło, to jest oczekiwała pomocy od bolszewików. Na Ukrainie tak jak i w innych krajach część społeczeństwa również dzisiaj przyjmuje orientację probolszewicką, jest to w znacznym stopniu zasługa niemieckiego kolonialnego systemu”.

OUN stawiała na obustronne wyczerpanie sił Niemiec i ZSRR. W rezolucji III Nadzwyczajnego Walnego Zebrania stwierdzono, że wiosną 1943 porażki niemieckiej armii na frontach „sygnalizowały nadejście katastrofy. W ostatnich latach proces upadku i zniszczenia walczących imperialistów był systematyczny i nieprzerwany. Jego skutki stały się widoczne wiosną 1943 roku (…) Dowództwo Armii Czerwonej nie miało siły wykorzystać wyjątkowej szansy, jaka powstała po całkowitym rozpadzie północnego odcinka niemieckiego frontu wschodniego. Okazało się, że na ciężkie działania wojenne nie ma już siły ani Armia Czerwona, ani zaplecze gospodarcze ZSRR. Od tego momentu jeszcze głośniejszy był histeryczny krzyk do aliantów (sojuszników) o pomoc w postaci drugiego frontu. Tak zwany sukces Armii Czerwonej to rozpad Niemiec przyśpieszony aktywną ofensywą aliantów w Afryce, a późnej na Sycylii i w całej europejskiej przestrzeni powietrznej. Życie znów potwierdziło słuszność naszej tezy politycznej o destrukcyjnym charakterze imperializmu i o sprzecznościach wewnątrz imperiów, które prowadzą przy poważniejszym wstrząsie do pełnego rozkładu. Wojna wywołała ten wstrząs. Ujawnił on całą słabość zarówno niemieckiego, jak i bolszewickiego imperium. Pobite narody otrzymały realną szansę wyzwolenia przez uderzenie od wewnątrz”.

OUN-owcy wyśmiewali te „słabe elementy”, które uważały ich za „zdanych na własne siły”, za „utopię”. Socjalistyczny program OUN przyciągnął masy. Ukraińscy nacjonaliści obiecywali: 8-godzinny dzień pracy; rozdanie gruntów ziemiańskich, klasztornych i kościelnych chłopom zachodniej Ukrainy; równe prawa do ziemi prywatnej i kolektywnej oraz prawo chłopów do wolnego wyboru formy własności; nacjonalizację dużych przedsiębiorstw, własność prywatną i spółdzielczą małych; prawo mniejszości narodowych do rozwoju swoich kultur; równouprawnienie wszystkich obywateli Ukrainy, niezależnie od ich narodowej, społecznej lub religijnej przynależności; powszechne prawo do pracy, płacy i odpoczynku. Nie wykluczało to różnych działań oddziałów UPA przeciwko ludności żydowskiej i polskiej, ale na szczeblu programowym nie było w OUN mowy o antysemityzmie i antypolskim nastawieniu. Był to typowy program organizacji nacjonalistycznej, walczącej o niepodległość w kolonialnym kraju. Po wojnie dziesiątki podobnych ruchów doszły do władzy w nowych państwach Azji i Afryki. Lecz OUN nie było sądzone stanąć na czele rządu niepodległej Ukrainy. Towarzysze broni Bandery naiwnie myśleli, że tak jak podczas pierwszej wojny światowej, w Rosji i w Niemczech dojdzie do rewolucji, które pozwolą Ukrainie nareszcie odzyskać niepodległość. Totalitarne reżimy okazały się jednak bardziej trwałe od monarchistycznych. Poparcie Anglii i USA zapewniło Stalinowi zwycięstwo i odsunęło niepodległość sowieckich republik na prawie pół wieku.

Walka z UPA kosztowała życie dziesiątek tysięcy sowieckich, niemieckich i polskich żołnierzy. Ukraińscy powstańcy śmiertelnie ranili szefa szturmowych oddziałów ochotniczych Obergruppenführera SA Viktora Lutze, sowieckiego generała armii N.F. Watutina i wiceministra obrony prosowieckiego rządu polskiego generała broni Karola Świerczewskiego.

Po opuszczeniu przez Niemców okupowanych terenów, w latach 1944-45, UPA i „leśni bracia” mogli wyposażyć się w broń i amunicję, porzucone przez Wehrmacht oraz jego rumuńskich i węgierskich sojuszników. Wystarczyło jeszcze na 9 lat walki z sowieckim wojskiem. W 1944 roku niemieckie dowództwo dobrowolnie oddało UPA część uzbrojenia w zamian na złudne obietnice dostarczania informacji o Armii Czerwonej. Mieli nadzieję, że Ukraińcy będą prowadzić walkę z wojskami sowieckimi.

Niemcy wykorzystywali antysowieckie nastroje znacznej części rosyjskiej i białoruskiej ludności. Jak zaświadcza szef mohylewskiego podziemia K. J. Mette, przełom w stosunkach miejscowej ludności do niemieckiego okupanta spowodowało ludobójstwo Żydów oraz następujące okoliczności: „Wkrótce bestialskie traktowanie rosyjskich jeńców i masowa ich zagłada w obozach (…) wywołały dużą wściekłość w stosunku do Niemców również wśród znacznej części mieszczan. Brutalne traktowanie, pobicia gumowymi pałkami, rozstrzelania i szubienice wzbudzały wśród ludności nienawiść, popychały wielu do aktywnych wystąpień przeciwko Niemcom. (…) Głód, nieprawdopodobna drożyzna na rynku, spekulacje, grabież itd. – wszystko to zrażało ludzi. Zwycięstwa Armii Czerwonej i niepowodzenia Niemców na froncie pokazały, że Związek Sowiecki nie przegrał wojny, i to podniosło na duchu społeczeństwo sowieckie, a dla wszelkiej swołoczy było mocnym ostrzeżeniem i przypomnieniem o przyszłym odwecie”.

Tego typu świadectw znajdziemy wiele w archiwach i pamiętnikach byłych obywateli sowieckich, którzy znaleźli się po wojnie na emigracji.

Hitler aż do 1944 roku nie zgadzał się na utworzenie na okupowanych terenach sojuszniczego z Niemcami, antykomunistycznego rządu rosyjskiego. Führer marzył, że „tereny wschodnie” staną się niemieckimi koloniami, kierowanymi przez komisarzy Rzeszy, komisarzy generalnych i innych urzędników państwowych. Okupowane ziemie zostały podzielone na: Komisariat Rzeszy „Ukraina”, „Wschód” i strefę operacyjną, nad którą władzę sprawowała armia niemiecka. W skład Reichskommissariatów wchodziły Generalne Komisariaty. Na przykład „Wschód” składał się z komisariatów: „Białoruś”, „Litwa”, „Łotwa” i „Estonia”. Galicja i obwód białostocki zostały włączone do Generalnego Gubernatorstwa (tak Niemcy nazywali okupowaną Polskę), a część przygranicznego białoruskiego terytorium – do Prus Wschodnich.

W strefie działań administracji okupacyjnej samowolkę uprawiały pododdziały SD i Policji Porządkowej. Znacznie lepsza sytuacja panowała w strefie operacyjnej armii niemieckiej, gdzie władza należała do Wehrmachtu, który wyznaczał komendantów, starostów i burmistrzów. Ustalał też porządek życia miejscowej ludności. Oto jak w dzienniku Eleny Aleksandrowny Skriabiny opisane jest życie w okupowanym Piatigorsku: „Duża część ludności Piatigorska „przyjęła” niemiecką okupację. Właściwie stało się tak dlatego, że Niemcy dali pełną swobodę prywatnej przedsiębiorczości. Ale nie tylko prywatny biznes się rozwija. Niektórzy handlowcy pieką paszteciki i sprzedają je na rynkach, proponują swoje produkty restauracjom i kawiarniom, pracują w tych restauracjach jako kelnerzy i kucharze, sprzedają kwas i wodę mineralną. Ci, którzy znają język niemiecki pracują w niemieckich urzędach w charakterze tłumaczy i kurierów, za co otrzymują racje żywnościowe jako uzupełnienie do płacy. W cerkwiach odbywają się msze, śluby, chrzty. Doprowadzane są do porządku świątynie i kwietniki. Otwarte teatry. Zawsze są one pełne i bilety trzeba zamawiać na kilka dni przed spektaklem” (notatka z 15 listopada 1942 roku).

W dzienniku Eleny Skriabiny znajdziemy wiele przykładów ludzkiego traktowania Rosjan przez Niemców, nie przez kolaboracjonizm, a z czystej ludzkiej życzliwości. Niemiecki oficer Paul mieszkający u Skriabinych w pierwszych dniach okupacji „poprosił mnie o klucze od spiżarni. I chociaż dziewcząt tam już nie ma (sióstr Bronstein – Żydówek, którym w końcu udało się skryć swoją narodowość i załapać jako tłumaczki w komendanturze. Ciekawe, czy znalazł się potem jakiś czekista, który zarzucił by im kolaboracjonizm? – Autor), moje serce zadrżało ze strachu. Nagle w jakiś sposób zorientował się, że ukryte tam są „skarby” i czeka nas kara za „przestępstwo”?! (…) Wkrótce Paul zwrócił klucze, nie mówiąc ani słowa. Pobiegłam do spiżarni i osłupiałam: na stole i na półkach leżało dużo artykułów spożywczych. Nie wierzyłam własnym oczom. Zapytałam Paula: czy może zajęli również naszą spiżarnię? Odpowiedział, że widzi, jak głodujemy, i przyniósł nam jedzenie”.

Niemieccy wojskowi niejednokrotnie występowali z pomysłem stworzenia na okupowanych terytoriach alternatywnego rządu rosyjskiego, który poprowadził by walkę z bolszewikami. Hitler jednak prawie do samego końca odrzucał tę ideę.

Propozycje stworzenia proniemieckiego rządu w Rosji padały też ze strony rosyjskiej i to na długo przed dostaniem się do niemieckiej niewoli generała Andrieja Andriejewicza Własowa. Już 12 grudnia 1941 roku wzięty do niewoli ciężko ranny dowódca okrążonego pod Wiaźmą zgrupowania wojsk sowieckich generał lejtnant Michaił Fiedorowicz Łukin zeznał przesłuchującym go niemieckim oficerom: „Naród stanie w obliczu niecodziennej sytuacji: Rosjanie stanęli po stronie tak zwanego wroga – teraz przejść na jego stronę to nie zdrada Ojczyzny, a tylko walka z systemem (...) Nawet wybitni sowieccy działacze na pewno pomyślą nad tym, a może nawet ci, którzy mogą jeszcze coś zdziałać. Przecież nie wszyscy przywódcy są zaciętymi zwolennikami komunizmu”. Generał zapewniał, że „jeżeli chłop nie posiada dzisiaj żadnej własności i w najlepszym wypadku (na Syberii) otrzymuje 4 kg zboża jako dniówkę, jeżeli przeciętny pracownik zarabia 300-500 rubli miesięcznie (i nie może nic kupić za te pieniądze), jeżeli w kraju panuje bieda i terror, a życie jest szare i smutne, to zrozumiałe, że ci ludzie powinni z wdzięcznością przyjąć wyzwolenie od bolszewickiego jarzma (…) Dobrze żyje się tylko wyższym sowieckim funkcjonariuszom (…) i Żydom. Mimo to, nie wierzę ani w zorganizowane, ani w spontaniczne powstanie po stronie rosyjskiej. Naród jest za bardzo wykrwawiony. Wszystko, co w ciągu dwóch dziesięcioleci stawało na drodze czerwonej władzy było likwidowane, zesłane, albo umarło. (…) Dlatego uderzenie powinno nastąpić wyłącznie z zewnątrz, tzn. siłą powinniście obalić zorganizowaną władzę, nie licząc na jakiekolwiek poparcie ze strony rosyjskich przywódców lub rosyjskiego narodu i bez względu na to, jak bardzo silna byłaby jego nienawiść do bolszewizmu. Ale tego narodu nie wolno już karać. (…) Nie tylko w kręgach przywódczych żyje duch oporu wobec obcego agresora. Czerwoni panowie nie są obcy, a zaborca – to wróg. I tak oto leje się krew i po tej, i po drugiej stronie”.

Michaił Fiedorowicz wprost zaproponował przesłuchującemu go tłumaczowi wydziału wywiadu Grupy Armii „Środek” kapitanowi Wilfriedowi Strik-Strikfeldtowi, przyszłemu „ojcu chrzestnemu” Własowa i ROA: „Nie moglibyście stworzyć rządu rosyjskiego?” Nieco speszony Wilfried Karlowicz odpowiedział: „To byłby z pewnością błędny krok. Przecież sam Pan powiedział, że nie ma ludzi, którzy mogliby podjąć się rządzenia. Naród rosyjski będzie uważać stworzony przez nas rząd za posłuszne narzędzie obcej produkcji”.

Jednak Łukin uparcie kontynuował: „Jeżeli stworzycie rząd rosyjski, zrodzicie tym samym nową ideę, która będzie pracować na siebie. Naród stanie w obliczu niecodziennej sytuacji: okazuje się, że istnieje rząd rosyjski przeciwstawiający się Stalinowi, a Rosja wciąż jeszcze żyje; walka skierowana jest tylko przeciwko znienawidzonemu systemowi bolszewickiemu; Rosjanie stanęli po stronie tak zwanego wroga – teraz przejść na jego stronę to nie zdrada Ojczyzny, a tylko walka z systemem. To wszystko rodzi nowe nadzieje!”

Nadzieje te jednak nie spełniły się. Zresztą kandydatury do nowego rządu Łukin proponował dość ekstrawaganckie: marszałków-czerwonoarmistów Budionnego i Timoszenkę. Trochę wcześniej liderzy Republiki Łokockiej inżynierowie K. P. Woskobojnik i B. W. Kaminski (o nich w jednym z następnych rozdziałów) proponowali powołać alternatywny rząd rosyjski. Hitler jednak nawet nie chciał słyszeć o zachowaniu rosyjskiej państwowości, a już na pewno nie w europejskiej części Rosji.

Gdyby przywództwo niemieckie postarało się o stworzenie rządu wrogiego Stalinowi jeszcze przed rozpoczęciem planu „Barbarossa”, to przebieg wojny mógłby okazać się dla Niemców bardziej pomyślny, zwłaszcza gdyby równolegle był stworzony też rząd ukraiński z Banderą na czele. Nawiasem mówiąc nastawieni antykomunistycznie rosyjscy wojskowi nie mieli nic przeciwko ukraińskiej i białoruskiej niepodległości. Ten sam Łukin narzekał, że dotychczas „nie słyszeliśmy nic o wyzwoleniu Ukrainy lub Białorusi. A to oznacza, że i przed Rosją nie widać wolności i niepodległości”.

Michaił Fiedorowicz nie bardzo wierzył w to, że Niemcy ułuchają jego rad. Gdyby ułuchali, to z pewnością wypełniliby zadania planu „Barbarossa” i osiągnęliby linię Archangielsk – Astrachań. Wehrmacht zasiliłyby dziesiątki sojuszniczych dywizji rosyjskich, ukraińskich i białoruskich, Armia Czerwona zostałaby odepchnięta pod Ural. Jej zdolność bojowa byłaby katastrofalnie nadszarpnięta i zależałaby wtedy tylko od angloamerykańskiej pomocy. Niewykluczone, że na terytorium sowieckim nieokupowanym przez Niemców władza Stalina byłaby obalona i utworzyłby się tam jakiś rząd proamerykański. Hitler, tak jak planował, zostawiłby w Rosji tylko 60-70 niemieckich dywizji.

Ale czy taki nierealny scenariusz rozwoju wydarzeń 1941-42 roku zmieniłby ostateczny wynik drugiej wojny światowej? Raczej nie. Walka na froncie wschodnim nie wpływała w jakiś istotny sposób ani na przebieg wojny powietrznej na Zachodzie i bitwy o Atlantyk, ani na tempo prac nad projektem „Manhattan”. Na Wschodzie Luftwaffe wykorzystało nie więcej niż jedną trzecią swojej floty samolotów i mniej niż jedną czwartą ogólnej liczby myśliwców. Jak wiadomo, angloamerykańskie lotnictwo zdobyło absolutną przewagę w przestrzeni powietrznej Niemiec i zniszczyło prawie wszystkie zakłady produkcji benzyny syntetycznej. Tym samym pod koniec 1944 roku posadzili Luftwaffe na ziemi. Przy braku frontu wschodniego doszłoby do tego trochę później, prawdopodobnie pod koniec 1945. Zaś bomby atomowe zrzuciliby Amerykanie na Rzeszę pewnie dopiero w 1946, gdy mieliby ich z tuzin. Mimo wszystko Wehrmacht jeszcze nie był rozbity i dwóch bomb mogło zabraknąć. A już po kapitulacji Berlina Rosja najprawdopodobniej byłaby okupowana przez wojska angloamerykańskie. Obserwowalibyśmy w tym przypadku „rosyjski cud gospodarczy” na wzór niemieckiego i japońskiego. A może próba modernizacji kraju na wzór zachodni poniosłaby klęskę i Rosji groziłby chaos? To pytanie należy zostawić bez odpowiedzi. W każdym przypadku przy realizacji podobnej „własowskiej alternatywy” straty ludności sowieckiej byłyby mniejsze niż w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej 1941-45. Działania bojowe trwałyby nie cztery lata, a maksymalnie rok, półtora. Ludność musiałaby żywić nie 200 niemieckich dywizji, a trzykrotnie mniej. I jeńców Niemcy by nie zagłodzili, lecz powołaliby ich do wojska…

Oczywiście historia rozwijała się według własnych zasad i wojska niemieckie nie były wyzwolicielami, a zaborcami. I ponad połowa z czterech milionów jeńców sowieckich 1941 roku nie dożyła do wiosny 1942. Już ta okoliczność w katastrofalny sposób zniszczyła podstawę ewentualnych przyszłych formacji kolaboranckich. Nieludzkie traktowanie jeńców i niebędące tajemnicą „ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej” pokazały ocalałym czerwonoarmistom i ludności cywilnej, włącznie z kolaborantami, prawdziwe oblicze „wschodniej polityki” Hitlera.

26 lutego 1943 roku dowódca wojsk SS i policji w Grupie Armii „Środek” generał SS Erich von dem Bach-Zelewski w dyrektywie o sposobach walki z bandami podkreślał: „Białoruś jest źródłem zaopatrzenia jednostek wojskowych. To źródło nie powinno wyschnąć. Dokładnie w tych obwodach, gdzie działają bandyci, należy osiągnąć dobre rezultaty, ponieważ tu pełna konfiskata (żywności – Autor) oznacza pozbawienie bandytów niezbędnych do życia zasobów. Każda tona ziarna, każda krowa, każdy koń jest droższy od rozstrzelanego bandyty”.

Trzeba przyznać, że niemieckie wojska na wschodzie wciąż odczuwały niedostatek żywności, a w czasie pierwszej wojennej zimy – również ciepłej odzieży. Okupowane terytoria sowieckie były uboższe aprowizacyjnie od Polski, nie mówiąc już o krajach Europy Zachodniej, i z trudem mogły wyżywić wielomilionową armię okupantów. Komunista Borys Wasyliewicz Żełwakow na przesłuchaniu 9 lutego 1942 roku zeznał: „Posiłki Niemców składały się z małego czerstwego bochenka chleba na trzy dni, dwóch gorzkich kaw, jednej zupy, którą oni jedzą bez chleba, (…) słodyczy dawano im niewiele, zmuszano kołchoźników do gotowania im ziemniaków, które pożerali z zachłannością psa”. Nic dziwnego, że głodni żołnierze Wehrmachtu zabierali chłopom i drób, i inne zwierzęta, i wszystko co mogli znaleźć do jedzenia. Oczywiście to nie wzbudzało sympatii do okupantów. Już we wrześniu 1942 roku jedna z grup tajnej policji polowej, która znajdowała się na Białorusi, niezbyt optymistycznie oceniała nastroje miejscowej ludności: „Tylko nieznaczna mniejszość jest dzisiaj rzeczywiście nastawiona proniemiecko, większość przyjęła stanowisko wyczekujące, a tajna wrogość do Niemców osiągnęła takie rozmiary, że nie można jej lekceważyć”. Wskazywano również, że „Polacy na Wschodzie próbują zdobyć zaufanie niemieckich instytucji, by pracować przeciwko Germanii”.

Władze okupacyjne nie były w stanie zapewnić żywności jednocześnie armii niemieckiej, armiom sojuszniczym i całej ludności z zajętych terenów. Gospodarka rolna była tu poważnie zniszczona nie tylko przez działania wojenne, lecz także przez wcześniejszą politykę sowiecką. Przymusowa kolektywizacja wyeliminowała efektywnego właściciela ziemskiego i odebrała chłopom chęć do wydajnej pracy. Dlatego przez całe lata 30. sowiecka ludność żyła na granicy głodu. Szczególnie ciężko było kołchoźnikom, którym wszelkie nadwyżki żywności były zabierane do miast i na eksport, co miało zapewnić przyśpieszoną industrializację.

Niemcy w pierwszych miesiącach wojny, licząc na Blitzkrieg, za mało dbali o zaopatrzenie miejscowej ludności w żywność. Mówił o tym otwarcie Herman Göring 16 września 1941 roku, występując przed zarządem wojskowo-gospodarczym: „Naturalnie hierarchizacja w zaopatrzeniu żywnością jest niezbędna. Na pierwszym miejscu jest czynna armia, następnie inne wojska w kraju nieprzyjaciela i lokalne formacje zbrojne. Zgodnie z tym kształtują się normy żywienia. Potem aprowizuje się niemiecka ludność cywilna, i dopiero na końcu miejscowa ludność z okupowanych terenów. W zajętych obwodach zaopatrywać się w żywność powinni tylko ci, którzy na nas pracują. Nawet gdybyśmy chcieli żywić wszystkich pozostałych mieszkańców, byłoby to niemożliwe”.

Administracja niemiecka wyznawała dobrze znaną ludności sowieckiej zasadę: „Kto nie pracuje na potrzeby państwa, ten nie je”. Tylko państwo się zmieniło – Rzesza zamiast ZSRR. A ponieważ miejscowa ludność pracowała bez zapału, przyszła pora na zastosowanie środków przymusu. Ciężkim brzemieniem był obowiązek oddania ciepłych ubrań na potrzeby niemieckiej armii. Na przykład, burmistrz rejonu rossońskiego w obwodzie kalinińskim 9 stycznia 1942 roku apelował do burmistrzów wołosti [jednostka terytorialna – przyp. tłum.]: „wojska niemieckie natychmiast mają być zaopatrzone w futra i walonki. Chociaż dobrowolna zbiórka została już przeprowadzona, okazało się, że jest ich niewystarczająca ilość. Brakujące futra i walonki należy zdobyć drogą przymusu (…) Na podstawie rozporządzenia dowództwa armii niemieckiej ustanawia się:

A)   każde gospodarstwo powinno oddać jedno męskie futro (może być damskie), jedną parę walonek, jedną parę skarpet, jedną parę rękawic (…) Wobec opieszałych należy stosować bezwzględne środki (…)”.

           Samorząd lokalny i prawa własności prywatnej Niemcy przywrócili wyłącznie na terenach niedawno przyłączonych do ZSRR. 14 czerwca 1942 roku minister Rzeszy do Spraw Okupowanych Terytoriów Wschodnich Alfred Rosenberg oświadczył na konferencji prasowej w Berlinie: „Nie ma nic dziwnego w tym, że władze niemieckie podejmują inne decyzje w sprawie odbudowy gospodarki na Białorusi i Ukrainie od rozwiązań przyjętych na Litwie, Łotwie i w Estonii. Chodzi o to, że w rezultacie 23-letniego gospodarowania bolszewicy zniszczyli na Białorusi i Ukrainie wszystkie podstawy cywilizacji. W obliczu daleko idących reform rolnych władzy sowieckiej, dowództwo niemieckie nie jest w stanie w mgnieniu oka skończyć ze spuścizną bolszewizmu. Jeżeli chodzi o Litwę, Łotwę i Estonię – w tych krajach życie budowane było na zasadach samorządowych. Co jest dobre dla jednych, może okazać się zupełnie niewłaściwe dla drugich”.

Niemiecka propaganda próbowała przekonać ludność, że ekscesy związane z wprowadzeniem na okupowanych terytoriach „nowego porządku” to zaledwie „przejściowe trudności”, wywołane warunkami wojennymi. Pod koniec 1942 roku wydawane w Rydze dla Reichskommissariatu „Wschód” czasopismo „Nowyj Put'” stwierdzało: „Znamy bolszewizm. To przeszłość. Teraz każdego dnia zapoznają nas z nowym systemem i nowym porządkiem. Bądźmy szczerzy: wiele jest jeszcze nie tak, jak nam obiecuje ten nowy system. Ale przecież jest teraz wojna! Bolszewizm przez wiele lat karmił nas obietnicami lepszego życia, godnego życia dla człowieka. Teraz ono nadeszło. Lecz dał nam je nie bolszewizm, a Adolf Hilter. Minął czas krwawego reżimu NKWD! Rodzi się nowe życie. Robotnicy mają pracę, chłop otrzymał ziemię, rozwija się budownictwo i przemysł. Możemy nie obawiać się o naszą przyszłość”.

           Szeroka kolonizacja ziem wschodnich przez Niemców i „narody niemieckie”, takie jak Holendrzy lub Norwegowie, była przewidziana dopiero po zwycięskim zakończeniu wojny. W trakcie wojny podjęto kilka próbnych akcji tego typu, lecz wszystkie kończyły się niepowodzeniem, jak choćby ta w rejonie Kwatery Hitlera pod Winnicą. Untersturmführer SS Danner, który odpowiadał za bezpieczeństwo Kwatery 21 kwietnia 1943 roku zameldował szefowi ochrony Hitlera, Gruppenführerowi SS Johannowi Rattenhuberowi, że w okolicach Żytomierza i Kalinówki przygotowywane są dwie osady dla Volksdeutschów, przy czym każdy Niemiec powinien otrzymać ziemię, która wcześniej należała do dwóch lub trzech Ukraińców. Należało wysiedlić stamtąd 58 tysięcy mieszkańców, których miejsce miało zająć 12-14 tysięcy Volksdeutschy. Jak wynikało z relacji Dannera z 15 września przesiedlenie było widowiskiem godnym pożałowania: „Na dworzec w Kalinówce przybyła kolumna Volksdeutschów – 6 tysięcy osób (…) Z sześciu tysięcy po niemiecku mówi tylko 400 osób. Pozostali w ogóle nie wzbudzają zaufania, przy czym było tam wiele dzieci i starców, którzy nie są zdolni do wykonywania ciężkiej pracy. Uważam, że na razie nie należy przeprowadzać dalszych przesiedleń ludzi”. Po kilku miesiącach niemieckie wojska zostały wyparte z Ukrainy i problem kolonizacji rozwiązał się sam.

           W partyzanckich gazetach spotyka się głosy, że Niemcy w czasie karnych ekspedycji likwidowali nie tylko Słowian, ale także Volksdeutschów. Na przykład w Osipowiczach gazeta „Za sovetskuju Rodinu” 12 kwietnia 1943 roku pisała: „Bandyci hitlerowscy, jak drapieżne zwierzęta, grasują po wsiach za kolejną krwawą zdobyczą. W swojej przedśmiertnej agonii likwidują nie tylko Rosjan, ale także tych, których uważają za ludzi o aryjskiej krwi. Niedawno kaci łapiczskiego garnizonu rozszarpali dwie kobiety narodowości niemieckiej ze wsi Aminowiczi: Bułowacką (Redich) E. R. i Boguminską (Redich) T. R. Pamiętajcie jednak, faszystowskie psy, że za każdą kroplę krwi sowieckiego człowieka zapłacicie litrami swojej nikczemnej krwi”.

Trudno powiedzieć, czy siostry Redich ucierpiały przez to, że były związane z partyzantami, czy też członkowie oddziału karnego nie mieli czasu na wyjaśnianie ich pochodzenia. Niewykluczone także, że zabili je sami partyzanci, a potem zrzucili winę na Niemców, dokładnie tak samo jak Niemcy przypisywali niektóre swoje zbrodnie partyzantom.

           Haase, komisarz obwodu wilejskiego, 8 kwietnia 1943 roku meldował generalnemu komisarzowi Kube: „Bandy i partyzanci rządzą w przeważającej części obwodu”. Ubolewał, że „samozaopatrywanie się w żywność” żołnierzy i członków organizacji Todta pogarsza stosunek do Niemców. „Mimo to stosunek ludności do nas wciąż jest pozytywny, jak do siły dominującej, i stawia opór bandytom, nawet jeżeli jest to opór pasywny” – dodaje Haase. Na nastroje miejscowej ludności wpłynęła skuteczna operacja karna przeprowadzona w kwietniu 1942 przez jednostki Wehrmachtu.

           Aż do samego końca wojny Niemcy nie byli w stanie stworzyć efektywnego nadzoru na okupowanych terenach. We wsiach powoływali rosyjską policję w przeliczeniu, że jeden policjant powinien przypadać na 100 mieszkańców. Według tej normy w czasie największych niemieckich sukcesów potrzebnych było około 450 tysięcy policjantów. Ale nie wszędzie znalazła się wystarczająca liczba chętnych – obawiano się partyzanckich kul. Garnizony niemieckie były jedynie w miastach rejonowych i na ważniejszych stacjach kolejowych. Tylko w rzadkich wypadkach składały się one z jednostek bojowych SS i Wehrmachtu. W przytłaczającej większości wsi i osad znajdowały się tylko nieliczne oddziały miejscowej policji lub samoobrony, które nie były w stanie stawiać opór dużym oddziałom partyzanckim. Jedni więc przechodzili na stronę partyzantów, innym groziło wyeliminowanie, uciekali też do miast rejonowych pod ochronę niemieckich bagnetów. Taka sytuacja panowała na większości terenów Białorusi, w szeregu okupowanych obwodów Rosji, w szczególności w rejonie lasów briańskich, w ukraińskim Polesiu i na zachodniej Ukrainie.



[1] Zaznaczę w tym miejscu, ze Pantelejmon Kondratiewicz Ponomarienko, podobnie jak i inni sowieccy funkcjonariusze, świadomie lub przypadkowo przekręcał nazwisko lidera ukraińskich nacjonalistów – pisał „Bendera” zamiast Bandera. Być może komunistom nie podobało się, że „Bandera” to polskie słowo, oznaczające „sztandar, flagę”. Właśnie w tym znaczeniu słowo to występuje w języku hiszpańskim i włoskim. Stąd wzięła się słynna pieśń włoskich komunistów „Bandiera Rossa”. Być może w taki sposób sowiecka propaganda pozbawiała swych przeciwników „sztandaru”. Niekiedy też w sowieckich publikacjach nazwisko Bandera wywodzono od słowa „banda”, co nawiasem mówiąc nie jest bezpodstawne. „Bandera” (sztandar) pochodzi od włoskiego słowa „banda” – w pierwotnym znaczeniu był to „oddział najemników” („bandera” jest sztandarem takiego oddziału, a później nazwa ta przeszła na sam oddział).

 

wschood
O mnie wschood

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura