wschood wschood
824
BLOG

Okupacja: fakty i mity [Sowiecki ruch partyzancki]

wschood wschood Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

Sowiecki ruch partyzancki z punktu widzenia Moskwy i Berlina

JAK W MOSKWIE PRZYGOTOWYWANO SIĘ DO WOJNY PARTYZANCKIEJ

 

           W przededniu Wielkiej Wojny Ojczyźnianej likwidowane były wszystkie dawne bazy partyzanckie przygotowane na Ukrainie i Białorusi na wypadek wkroczenia tam armii nieprzyjaciela. Jak wspomina doświadczony dywersant-miner Ilia Grigoriewicz Starinow kierujący specjalną grupą saperów: „w ZSRR pod koniec lat dwudziestych i na początku lat trzydziestych prowadzono szeroko zakrojone prace nad przygotowaniem wojny partyzanckiej na wypadek ewentualnego ataku wroga. Wyszkolono lub przekwalifikowano setki byłych partyzantów z czasów wojny domowej, opracowano nowe, specjalne środki dywersyjne – z naciskiem na takie, które partyzanci byli by w stanie sami przygotować na tyłach wroga z podręcznych materiałów. (…) Większość przeszkolonych przez nas ludzi, szczególnie partyzantów – zniknęła. Represjonowano ich. Nikt nie zajmował się opracowywaniem specjalnej strategii dywersyjnej. Nie zadano też pytania o stworzenie takiej strategii.

           Gdyby teraz udzielano partyzantom tyle uwagi, jak to było pod koniec lat dwudziestych i na początku trzydziestych, jeśli by przetrwała przeszkolona kadra, to już na samym początku wojny nasze oddziały partyzanckie były by w stanie odciąć wrogie wojska od ich źródeł zaopatrzenia”.

           Takie lekceważenie możliwości wojny partyzanckiej można wyjaśnić tym, że po stworzeniu kompleksu wojskowo-przemysłowego podczas dwóch pierwszych pięciolatek Stalin i szefowie Narkomatu Obrony mieli zamiar walczyć na obcym terytorium za cenę niewielkich strat. W scenariuszu podobnego Blitzkriegu po prostu nie było miejsca dla partyzantów. Do ofensywy potrzebni byli tylko dywersanci, którzy działać mieli w Polsce, Niemczech, Czechosłowacji i Rumunii. Należało ich rekrutować wyłącznie spośród Polaków, Niemców, Czechów, Słowaków lub Rumunów, nie zaś z Białorusinów czy Ukraińców. Jak zeznał ówczesny dowódca czechosłowackiego legionu w ZSRR pułkownik Ludwik Swoboda, na przełomie czerwca i maja 1941 roku sowiecki Sztab Generalny po rozmowie z nim i przedstawicielami rządu czeskiego na uchodźstwie w Londynie „osiągnął porozumienie w sprawie przygotowania desantu spadochroniarzy, przeprowadzenia sabotażu i wymiany informacji”. Niespodziewany niemiecki atak przeszkodził w realizacji tego planu.

           Już po wojnie w liście opublikowanym w pierwszym numerze „Wojenno-Istoriczeskowo Żurnała” [„Czasopisma historyczno-wojskowego” - przyp.tłum.] z 1962 roku P. K. Ponomarienko ubolewał: „błędne i nieprawidłowe założenie Stalina, że podczas ataku będziemy walczyć tylko na obcym terytorium (w rzeczywistości formuła ta była tylko propagandową przykrywką planowanego wkroczenia Sowietów do Europy Zachodniej. W przeciwnym razie powstaje pytanie: skąd Josif Wissarionowicz był tak pewien, że Armia Czerwona będzie walczyć tylko na ziemi wroga? – Autor) doprowadziły do tego, że wstrzymano całą pracę nad wykorzystaniem doświadczenia minionej wojny partyzanckiej i opracowaniem odpowiednich aktów mobilizacyjnych. To spotęgowało trudności organizacji ruchu partyzanckiego w pierwszym okresie wojny. Partia musiała płacić wysoką cenę za poprawianie błędów, których dopuścił się Stalin”.

W rezultacie spontanicznie powstające oddziały partyzanckie, składające się z okrużeńców i miejscowych zwolenników władzy sowieckiej zostały bez zapasów żywności i amunicji. Brakowało też kadry doświadczonej w walce na tyłach wroga. Wielu specjalistów ruchu partyzanckiego zginęło w wyniku represji w latach 1937-1938.

W pierwszych miesiącach wojny znaczna część ludności widziała w Niemcach wyzwolicieli. Pozostające na tyłach wroga niewielkie oddziały czerwonoarmistów, którym udało się uniknąć niewoli odczuwały ogromne braki amunicji i żywności. Nie zdążyły one jeszcze nawiązać kontaktu z Moskwą. Jednak już zimą 1941-42 wysłane zza linii frontu specjalne grupy partyzanckie oraz najbardziej szanowani dowódcy i komendanci zdołali stworzyć pierwsze oddziały, które sprawiały Niemcom wiele problemów. Rozczarowana współpracą z okupantami miejscowa ludność zaczęła pomagać partyzantom, uzupełniając ich szeregi lub dobrowolnie zaopatrując ich w żywność i ciepłą odzież. Do rozwoju ruchu partyzanckiego przyczyniła się również porażka niemieckich wojsk pod Moskwą. Wielu mieszkańców terenów okupowanych dochodziło do wniosku, że Niemcy pod potężnymi ciosami wojsk sowieckich szybko przeprowadzą odwrót.

Moskwa niezwłocznie postarała się przejąć kontrolę nad wszystkimi utworzonymi oddziałami partyzanckimi. Na początku ruchem partyzanckim kierowały Rady Wojenne odpowiednich frontów i znajdujący się przy nich przedstawiciele NKWD, a także partie komunistyczne republik sowieckich i Obkomy [Obłastnyje komitety Komitety Obwodowe - przyp. tłum.] okupowanych obwodów RFSRR. 30 maja 1942 roku przy Stawce Naczelnego Dowództwa został powołany Centralny Sztab Ruchu Partyzanckiego z pierwszym sekretarzem Komunistycznej Partii Białorusi Pantelejmonem Kondratowiczem Ponomarienką na czele. Okazało się, że oddziały partyzanckie są uzależnione od zaopatrzenia drogą powietrzną w broń, amunicję, a niekiedy też żywność. Centralny Sztab posiadał pod tym względem znacznie większe możliwości niż dowództwa poszczególnych frontów, ponieważ mógł wykorzystać do pomocy Lotnictwo Dalekiego Zasięgu i lotnictwo transportowe. Poza tym, we wrześniu 1942 roku na głównodowodzącego ruchu został mianowany Kliment Jefriemowicz Woroszyłow, któremu podlegał Centralny Sztab Ruchu Partyzanckiego. Bardzo szybko jednak okazało się, że aparaty dowodzenia i sztabu dublują się, i że Woroszyłow stał się po prostu jeszcze jedną instancją pośrednią pomiędzy Centralnym Sztabem Ruchu Partyzanckiego i Stawką. Dlatego już w listopadzie 1942 stanowisko głównodowodzącego ruchu partyzanckiego zostało zlikwidowane.

7 marca 1943 roku Centralny Sztab Ruchu Partyzanckiego został rozwiązany, a kierownictwo nad partyzantami oddano dowódcom republik i obwodów. Po zwycięstwie w bitwie stalingradzkiej Stalin liczył na wyzwolenie w najbliższym czasie całego terytorium ZSRR. Lokalne sztaby ruchu partyzanckiego miały koordynować działania partyzantów i wojsk na frontach, a następnie kierować odbudową organów władzy sowieckiej na wyzwolonych terytoriach. Jednak w marcu Armia Czerwona poniosła poważną klęskę pod Charkowem i stało się jasne, że wyzwolenie okupowanych terenów odwleka się. Należało jak dawniej nadzorować z centrali zaopatrzenie i działania oddziałów partyzanckich, które miały przed sobą jeszcze wiele miesięcy walki na tyłach wroga. Dlatego 17 kwietnia 1943 roku został odtworzony Centralny Sztab Ruchu Partyzanckiego na czele z tymże Ponomarienką. Teraz jednak oficjalnie wyłączono spod jego zwierzchnictwa Ukraiński Sztab Ruchu Partyzanckiego.Nawiasem mówiąc wcześniej też tylko formalnie Ukraiński Sztab podlegał Centralnemu Sztabowi, ponieważ na jego czele stał przywódca ukraińskich komunistów Nikita Siergiejewicz Chruszczow członek Biura Politycznego partii. Nie ulega wątpliwości, że szeregowy członek KC [Komitetu Centralnego] Ponomarienko dowodzić nim po prostu nie mógł.

Centralny Sztab Ruchu Partyzanckiego ostatecznie zlikwidowano 13 grudnia 1944 roku. Przywództwo nad walczącymi oddano sztabom republik. Ponomarienko stanął na czele największego z nich, czyli Białoruskiego Sztabu Ruchu Partyzanckiego. Teraz wyzwalanie terytorium sowieckiego trwało nieprzerwanie. Łatwiejsza stała się koordynacja współdziałania partyzantów i jednostek Armii Czerwonej, jak również zaopatrywania oddziałów we wszystko, co niezbędne. To jednak nie zapobiegło ogromnym porażkom białoruskich partyzantów w kolejnych miesiącach, tuż przed samym wyzwoleniem republiki przez wojska sowieckie.

W Besarabii i krajach bałtyckich masowy prosowiecki ruch partyzancki nie powstał. Na Ukrainie wraz z wyzwoleniem lewobrzeża Dniepru ruch partyzancki o nastawieniu prosowieckim praktycznie ustał i sprowadził się do rajdów dużych formacji pod dowództwem Kowpaka, Naumowa, Saburowa i in. w Karpaty ukraińskie. W zasadzie poprawniej byłoby nazywać te formacje jednostkami wojskowymi do działań specjalnych typu niemieckiej Dywizji „Brandenburg”. Zajmowały się one działalnością dywersyjną i w mniejszym stopniu zwiadowczą, atakowały garnizony wroga, przejmowały magazyny, niszczyły tory kolejowe i mosty. Szeregi jednostki uzupełniały wśród miejscowych zwolenników komunizmu. Działać jednak musiały głównie wśród wrogo nastawionej miejscowej ludności i walczyć nie tylko z Niemcami i kolaborantami, lecz również z oddziałami Ukraińskiej Powstańczej Armii i polskiej Armii Krajowej.

Stalin i Ponomarienko aż do końca wojny błędnie uważali, że oddziały partyzanckie są w stanie walczyć z wrogiem głównie bronią i amunicją, którą zdołają przechwycić podczas starć. 18 sierpnia 1942 roku Pantelejmon Kondratowicz skierował do sztabów ruchu partyzanckiego specjalną dyrektywę następującej treści: „Frontowe sztaby nieprawidłowo nastawiają (…) oddziały i nie zwracają uwagi na to, że dążenie do całkowitego zaopatrzenia oddziałów partyzanckich przez sztab centralny jest niewłaściwe.

Po pierwsze, oddziały partyzanckie powinny i mają do tego wszelką sposobność, aby zabezpieczyć się kosztem przeciwnika. Partyzanci, jeżeli nie mają wystarczającej ilości broni, amunicji i innego sprzętu, powinni zdobyć to wszystko w walce. Tylko bezczynne oddziały będą odczuwać braki. Wątpliwym jest, czy racjonalne byłoby zaopatrywanie takich oddziałów przez sztab centralny. Nie wolno przyzwyczajać oddziałów do tego, by liczyły tylko na zaopatrzenie z centrali i popierać tym samym beztroskę w oddziałach.

Po drugie, sztaby frontowe, zgłaszając zapotrzebowanie do Centralnego Sztabu nie zwracają uwagi na to, że całe uzbrojenie, amunicja, sprzęt i in. jest wydawane czynnym frontom i armii. W przypadkach, kiedy oddziały rzeczywiście potrzebują pomocy należy je zaopatrzyć w te czy inne przedmioty. Fronty i armie powinny to brać po uwagę. Zaopatrzenie powinno być kierowane do nich, a one, z kolei, mają prawo i obowiązek zgłaszać właściwe zapotrzebowanie (…) dla potrzeb ruchu partyzanckiego. Dostarczanie ładunków do oddziałów samolotami także może być w dużym stopniu rozwiązane przez siły frontów.

Logiczne jest, że przy zaopatrywaniu w specjalistyczne uzbrojenie, na przykład: radiostacje, miny itd. Centralny Sztab Ruchu Partyzanckiego będzie udzielać pomocy”.

W praktyce zaś z miejscowych zasobów partyzanci mogli zaopatrywać się tylko w żywność i paszę, lecz w żaden sposób nie mogło być mowy o uzupełnianiu tym sposobem uzbrojenia i amunicji. O tym już po wojnie, 28 grudnia 1965 roku, zupełnie otwarcie napisał do Ponomarienki były dowódca oddziału partyzanckiego A. Andriejew, później jeden z szefów białoruskich związków zawodowych. Krytykował on następujące twierdzenie: „niemieckie magazyny, bazy zaopatrzenia i składy były dla oddziałów partyzanckich i formacji głównym źródłem zaopatrzenia”. Tekst ten pochodził z artykułu Ponomarienki pt. „Walka narodu sowieckiego na tyłach wroga”, opublikowanego w zbiorze jubileuszowym z okazji 20-lecia zwycięstwa. Andriejew na podstawie własnego doświadczenia słusznie się sprzeciwiał:

 „Tak naprawdę wskazane w artykule źródło było nie głównym, a pomocniczym w zaopatrywaniu bojowym sowieckich oddziałów partyzanckich i formacji.

Wiadomo, że w pierwszych latach wojny partyzanci korzystali głównie z broni i amunicji porzuconej przez jednostki Armii Sowieckiej przy odwrocie i w większości przypadków ukrytej przez ludność, a następnie otrzymywali broń z sowieckich tyłów. To oczywiście w żadnej mierze nie pomniejsza strat, które zadali partyzanci wrogowi przy niszczeniu jego baz, magazynów, składów itd. Działania te jednak nie gwarantowały zagarnięciem łupów, ponieważ wymagałoby to przejęcia i utrzymania przez określony czas obiektu. Dokonanie tego małymi siłami jest praktycznie niemożliwe. Wyjątek mogły stanowić operacje partyzantów przynoszące klęskę wrogich garnizonów, pod warunkiem, że przeprowadzane były siłami znacznie przewyższającymi siły przeciwnika. Ale na rozważanej płaszczyźnie one również w większości przypadków nie dawały należytego efektu, ponieważ pociągały za sobą duże straty w ludziach i znaczne zużycie amunicji. To również tłumaczy małą popularność przejętej w ten sposób broni i amunicji wśród oddziałów partyzanckich, chociaż starano się ją zdobyć - przecież mimo wszystko miało to również znaczenie moralne (...).

Ile szans stracili partyzanci jedynie przez ciągły, dotkliwy niedobór broni, amunicji, przez brak materiałów wybuchowych! Nie na próżno w przytłaczającej większości oddziałów partyzanckich dochodziło do takich sytuacji jak: rozminowywanie pól minowych, rozbrajanie pocisków i wytapianie z nich trotylu; w poszczególnych oddziałach i brygadach nawet wytwarzano broń palną własnej roboty (partyzant jednego z oddziałów działających w rejonie słuckim obwodu mińskiego na Białorusi, Gieorgij Tichonowicz Dmitrijenko, skonstruował pistolet maszynowy, zdatny do montażu sposobem chałupniczym, który prawie nie ustępował jakościowo PPSz Autor). (...) Jest absolutnie niezbędne, aby po krytycznej analizie przeszłości z całą stanowczością podnieść kwestię konieczności zapewnienia partyzantom sprzętu bojowego w minionej wojnie. Pozwoli to w przyszłości uniknąć błędów, wynikających z założeń, że do zorganizowania i prowadzenia walki partyzanckiej na tyłach wroga potrzebni są jedynie patriotycznie nastawieni ludzie. Oczywiście, bez patriotów w pełnym tego słowa znaczeniu żadnego ruchu partyzanckiego nie będzie, w warunkach partyzantki aktywnie walczyć z wrogiem mogą tylko ochotnicy. Lecz ja kładę nacisk na kwestie zaopatrzenia partyzantów w sprzęt bojowy wychodząc od potrzeb i możliwości najbardziej skutecznych metod walki na tyłach przeciwnika”.

W kwietniu 1943 roku Centralny Sztab Ruchu Partyzanckiego wydał rozporządzenie, nakazujące wyposażyć oddziały w specjalne maszynki do nabijania zdobytymi kulami łusek z rodzimych nabojów. Podkreślano, że centrala może zaopatrzyć jedynie 30-40 oddziałów, podczas gdy w praktyce „chodzi o zaopatrzenie setek tysięcy partyzantów. Należy bezwzględnie przyjąć do wiadomości, że ruch partyzancki ma zaopatrywać się głównie zdobytą od przeciwnika amunicją. Niemcy są zmuszeni dostarczać od siebie amunicję cienkimi liniami magistrali kolejowych. Oddziały partyzanckie w dowolnym miejscu mogą zrzucać eszelony ze skarpy”. Ponomarienko wyobrażał sobie magistrale kolejowe tak, jak wyglądają one na mapie. Czym cieńsza nitka, tym łatwiej można ją przecinać.

W rzeczywistości partyzanci stale odczuwali braki amunicji i materiałów wybuchowych. Do zdobytych łusek mimo wszystko były potrzebne nowe spłonki dostarczane z Wielkiej Ziemi [Bol’szaja ziemlja tak w otoczonym przez wojska przeciwnika Leningradzie nazywano ziemie sowieckie położone za linią frontu przyp. tłum.]. Poza tym takie naboje własnej roboty często okazywały się niewypałami. A wytapianie trotylu z pocisków często kończyło się eksplozjami i śmiercią ludzi.

W sprawozdaniu dotyczącym rozwoju ruchu partyzanckiego sporządzonym w czerwcu 1943 roku Ponomarienko przyznał: „Dążenie do nadmiernej centralizacji kierownictwa ruchu, próba kierowania wszystkimi oddziałami ze sztabu, bardzo szkodliwa tendencja do wymiany wywodzących się z ruchu dowódców na wojskowych kolegów. Do czego to doprowadzało? Oddział partyzancki stawał się ciasnym organizmem wojskowym, tracąc kontakt z ludnością. W trudnych warunkach dowódcy opuszczali oddział i odchodzili na tyły sowieckie, a miejscowi pracownicy pozostawali, wytrzymywali i ponownie odbudowywali ruch.

Dążenie do zaopatrywania całego ruchu partyzanckiego przez centralę zrodziło by zupełnie daremne iluzje wśród partyzantów, (…) pozostałoby jedynie obietnicą, ponieważ przy scentralizowanym zaopatrywaniu technicznie nie ma możliwości przerzucenia niezbędnej ilości ładunków”.

Niekiedy oddziały partyzanckie miały duże trudności ze zdobyciem nie tylko amunicji, lecz również odzieży i żywności. 25 października 1942 roku Kospar – komisarz działającego na Białorusi 537-go oddziału partyzanckiego meldował Ponomarience jako sekretarzowi białoruskiej kompartii: „Położenie niektórych oddziałów partyzanckich (…) wzbudza pewien niepokój i napięcie z powodu braku amunicji (30-40 naboi na żołnierza), braku obuwia i odzieży, co prowadzi do zachorowań.  Obecność niemieckich garnizonów we wsiach i reżim policyjny – w tych warunkach trwa przygotowanie żywności, walki i wyliczanie nabojów. Oprócz tego absolutny niedobór druków agitacyjnych, ulotek, broszur, gazet, na które jest duże zapotrzebowanie i które pragną czytać partyzanci oraz ludność. Tymczasem niemieckie kłamstwo sprytnie zasypuje wszystkie zakamarki masą agitacyjnej literatury. Niektóre oddziały partyzanckie nie widzą żadnej pomocy, na przykład 537. Oddział Partyzancki im. Kirowa nie otrzymał ani jednego automatu. Uzbrojenie dostaje ten, kto jest obecny przy odbiorze, a kto jest daleko, ten niczego nie widzi. Do partyzantów dochodzą pogłoski, że za frontem siedzi szereg funkcjonariuszy z Białorusi, którzy otrzymują pieniądze, piją spirytus, zatrzymują uzbrojenie i prezenty. Partyzanci są tym wzburzeni. Proszę udzielić jeszcze większej pomocy, dzięki czemu bardziej podniesie się duch walki, a my jeszcze gorliwiej będziemy bić wroga”.

Takie sygnały były jedną z przyczyn dymisji K.J. Woroszyłowa ze stanowiska głównodowodzącego ruchem w listopadzie 1942 roku. Zaopatrzenie partyzantów drogą powietrzną było tymczasowo wstrzymane, by zaprowadzić w tej sprawie porządek.

Na początku 1943 roku w związku ze skuteczną ofensywą Armii Czerwonej i wzmagającym sie napływem ludności do partyzantki Ponomarienko prosił Stalina, aby poprawił zaopatrzenie oddziałów drogą powietrzną: „Ofensywa jednostek Armii Czerwonej oraz zwycięstwa na froncie Centralnym, Południowo-Zachodnim, Woroneskim i pod Stalingradem spotęgowały działalność bojową oddziałów partyzanckich i wywołały masowy przypływ dużych grup miejscowej ludności do oddziałów partyzanckich.

Centralny Sztab Ruchu Partyzanckiego w związku z ogromnym powiększaniem się oddziałów dzięki miejscowej ludności codziennie otrzymuje radiotelegramy od dowódców z usilnymi prośbami o zrzut amunicji i uzbrojenia. Braki zmuszają dowództwo do wstrzymywania się od przyjmowania nowych rekrutów. Na przykład: dowódca zjednoczonych oddziałów tow. Flegontow, działających w rejonie Puchawiczy – Czerwień w radiotelegramie z 2-go stycznia 1943 roku melduje: „Utworzono dwa nowe oddziały (…) liczą 65 i 30 ludzi (…) Rezerwa nieuzbrojonych – 500. Jeśli byłaby broń – rezerwa jest nieograniczona. Przyśpieszcie dostawę broni”.

Dowódca oddziałów partyzanckich tow. Kirpicz działający w rejonie Lepel, 25 grudnia 1942 roku radiotelegramem zakomunikował: „Utworzone zostały rezerwy w ilości 1 500 osób. Potrzeba uzbrojenia i amunicji. Proszę wyposażyć partyzantów w amunicję i uzbrojenie”.

Dowódca oddziału partyzanckiego Szlachtunow z rejonu Dokszyce, obwód wilejski, Zachodnia Białoruś, radiotelegramem z 25.12.1942 r. melduje: „Około 600 osób z miejscowej ludności prosi, aby ich przyjąć do oddziału. Proszę pomóc bronią, amunicją”.

Komisarz oddziału partyzanckiego Timczuk w swoim powiadomieniu pisze: „Młodzież, dziewczęta, starcy tysiące ludzi ze łzami w oczach prosi, by ich przyjął do partyzantki, ale co my możemy zrobić, kiedy limit przyjęć określają karabiny (…). Potrzebna jest broń lub pozwolenie na przedostanie się za linię frontu. W rejonie Iwieś (zachodnia Białoruś) dzisiaj można wykorzystać gdziekolwiek 1253 ludzi.

Sami oceńcie nastroje narodowe. Za jaką karę przyszło mi pracować w tym rejonie, gdzie akurat jest mało broni. Wszystkich policjantów, burmistrzów już pozabijali, kilku zastępców również. Odebrali im broń, lecz to wciąż mało. Ofensywa Armii Czerwonej na Zachód plus broń na tyłach i żaden fric nie ucieknie” [fric – tak podczas Wielkiej Wojny Ojczyźnianej nazywano Niemca przyp. tłum.].

Pełnomocnik CK KP(b) Białorusi do spraw obwodu pińskiego tow. Kleszczew radiotelegramem zakomunikował: „Przeciwnik rzucił duże siły do walki z partyzantami, wypala wsie z ludnością. Wsie Sujewaja, Mila i Chodika w rejonie Starobin zostały całkowicie spalone razem z mieszkańcami. Zabierają wszelkie bydło, zboże i cały dobytek. Codziennie toczą się walki z Niemcami. Jest duży napływ ludności do oddziałów partyzanckich. Potrzeba uzbrojenia, amunicji i materiałów wybuchowych”.

Tow. Kowpak informuje: „Na terenach obwodów: poleskiego, żytomierskiego, rówieńskiego wielu ludzi uciekło do lasów. Przedsięwzięcia władz są sabotowane. Organizowana jest samoobrona wsi przed Niemcami. Ludność podlega okrutnym represjom. Żyjąc nadzieją na szybkie przyjście Armii Czerwonej udziela pomocy partyzantom. Wielu z nich pragnie przyłączyć się do partyzantów. Nie ma broni”.

Tow. Saburow: „Oddziały podczas rajdu wzrosły o 850 ludzi, z nich ponad 50 procent nie ma broni. Ochotników codziennie licznie przybywa. Przyjmowanie ich jest utrudnione z powodu braku uzbrojenia. Prośba jak najszybciej zrzucić uzbrojenie i amunicję”. (…)

Dzięki miejscowej ludności ruch partyzancki rozwija się na okupowanym terytorium Kaukazu Północnego i Krymskiej ASSR [ASRR- Autonomiczna Socjalistyczna Republika Radziecka- przyp. tłum.]. Naczelnik południowego sztabu ruchu partyzanckiego tow. Sielezniow w swoim radiotelegramie komunikuje: „Okrucieństwa, grabieże, przemoc Niemców zaostrzają stosunki i rozdrażniają ludność okupowanych terenów. Niezadowolenie rośnie każdego dnia. Ludność oczekuje przyjścia Armii Czerwonej. Charakterystyczne jest, że krymscy Tatarzy masami przechodzą do partyzantów. W ostatnich dniach na Tuapskiej linii przeszło na naszą stronę 8 ludzi legionu ormiańskiego.

Według niekompletnych danych w ciągu ostatnich 6 tygodni oddziały partyzanckie powiększyły się o 14 060 ludzi. Ilość oddziałów i grup powiększyła się o 138.

Biorąc po uwagę fakt, że oddziały partyzanckie w ostatnim czasie znacznie się zwiększyły dzięki miejscowej ludności i utworzono dużą rezerwę, której uzbrojenie nie może być zorganizowane na miejscu, uważam za konieczne załatwienie w najbliższym czasie lotniczego zrzutu broni i amunicji dla oddziałów partyzanckich w celu uzbrojenia uzupełnień”. 

Przypomnę, że Niemców popierała większość krymskich Tatarów. Okupanci otworzyli wszystkie meczety na półwyspie i zezwolili Tatarom utworzyć samorządy we wsiach i osadach. Religijne prześladowania i przymusowa kolektywizacja były głównymi czynnikami, które skłoniły krymskich Tatarów do współpracy z władzami okupacyjnymi. Wśród kolaborantów znalazło się wielu byłych sowieckich i partyjnych pracowników. W większości tatarskich wsi nie było niemieckich lub rumuńskich garnizonów, a jedynie rozlokowane ochotnicze oddziały tatarskie, które broniły swoich osad. Oddziały te brały udział w operacjach karnych przeciwko partyzantom, organizowanych przez Niemców i Rumunów. I jeśli już krymscy Tatarzy zaczęli przechodzić do partyzantów to znaczy, że sytuacja okupantów rzeczywiście wyglądała źle.

Niewykluczone, że dowódcy i komisarze czasami świadomie zawyżali liczebność działających oddziałów i rezerwy partyzanckiej, aby wyegzekwować z Moskwy więcej karabinów i nabojów. Natomiast w żywność partyzanci zaopatrywali się głównie dzięki miejscowej ludności. Często były to rzeczywiście dobrowolne dary, zwłaszcza tam, gdzie sowieccy partyzanci cieszyli się szerokim narodowym poparciem: na Białorusi, w niektórych rejonach obwodu smoleńskiego i orłowskiego, oraz na terenie ukraińskiego Polesia. Rodziny chłopskie, z których synowie i mężowie poszli do partyzantki chętnie pomagały „swoim” czym tylko mogły, ale czasami odmawiano oddawania artykułów „obcym” oddziałom nawet jeśli tworzyły one ze „swoimi” jedną brygadę partyzantów. Zachował się znakomity dokument-odezwa, który starszy sierżant białoruskiej wsi Nowosiółki Timofiej Zim i 23 chłopów skierowali 27 sierpnia 1943 roku do dowództwa brygady partyzanckiej „Narodnyj mstitel'”: „Ze względu na to, że oddział im. Kotowskiego powiększył się o ludność wsi Nowosiółki prosimy dowództwo wskazanej brygady, aby uwzględniło, iż pragniemy w przyszłości pomagać oddziałowi im. Kotowskiego, ale żadnemu innemu. Prosimy spełnić nasze życzenie. Pod tym się podpisujemy”.

Większość oddziałów partyzanckich wolała napadać na garnizony, składające się z policjantów lub bojowników formacji kolaboracyjnych, doskonale wiedząc, że to o wiele łatwiejsza zdobycz niż garnizony niemieckie, a tym bardziej jednostki regularnej armii. Natomiast Moskwie zależało na tym, aby partyzanci zmuszali Niemców do odwoływania z frontu jednostek uzupełniających w celu przeprowadzania ekspedycji karnych. W sierpniu 1942 roku Sikorskij – przedstawiciel Centralnego Sztabu Ruchu Partyzanckiego w trójkącie Witebsk – Połock – Orsza meldował Ponomarience: „W rejonie połockim od czerwca działa brygada tow. Arkadija Marczenki (wcześniej komisarz batalionu czołgowego, członek WKP(b), Białorusin). Składa się ona z 7 oddziałów, które liczą 888 ludzi. Partyzanci znajdujący się w brygadzie to w większości miejscowi”. Inna brygada, pod dowództwem Staszkiewicza, która działała w tym samym rejonie składała się z 532 ludzi podzielonych na 5 oddziałów. W ostatniej dekadzie lipca Sikorskij odwiedził obydwie brygady. Sądził, że partyzanci nie wykorzystają wszystkich okazji do walki z Niemcami: „Na terytorium Białorusi znajduje się ogromna ilość oddziałów partyzanckich, plus do tego niezliczona ilość posyłanych grup dywersyjnych. Znane jest dokładne rozmieszczenie niewielkich garnizonów niemieckich, na przykład: Drietul – 200 ludzi, stacja Obol – 70, stacja Jazwino – 40, Jezieriszcza – około 100 ludzi itd. Wprawdzie wszyscy oni są tam w fortyfikacjach: DZOT-ach [DZOT zakryty ogniowy schron drewniano-ziemny - przyp. tłum.], domach, odgrodzeni drutami kolczastymi, zasiekami, lecz to nas nie powinno wystraszyć. Powinniśmy poprowadzić stanowczą walkę z niemieckimi okupantami, tj. napadać na garnizony i likwidować je.

Nasi dowódcy chorują na jedną straszną chorobę. To strach, że przy ataku na te garnizony oddziały partyzanckie poniosą większe straty. W szczególności odnosi się to do dowódców brygad tow. Korotkina i tow. Fałalejewa.

W brygadzie tow. Korotkina zdarzył się charakterystyczny wypadek. 22 lipca w trakcie starcia z Niemcami został zabity partyzant i cały dzień wszyscy poczynając od kierownictwa a kończąc na partyzantach rozmawiali o nim. Jeżeli nawet brygady zaatakują garnizon, to po tym będą miesiąc odpoczywać a rozmawiać półtora (brygady Djaczkowa, pogrom stacji Byczycha).

Druga sprawa. Oddziały postawiły przed sobą zadanie – walkę ze zdrajcami Ojczyzny, policjantami, burmistrzami i innym brudem. Ja nie chcę powiedzieć, że ich nie trzeba likwidować, to było by niepoprawne, lecz to nie jest główne zadanie.

Głównym i najpilniejszym zadaniem jest walka z niemieckimi okupantami, a u nas wychodzi na odwrót. Kiedy przeanalizuje się ostatnie wskazówki i zarządzenia władz okupacyjnych, to jasno widać, że im właśnie zależy na tym, żeby oddziały partyzanckie prowadziły walkę nie z ich wojskami a z oddziałami policyjnymi. Gdy będziemy w stanie, poprowadzimy odpowiednie działania w stosunku do policjantów.

Badając niektóre oddziały policyjne (…) można odczuć, że są teraz niepewni zwycięstwa Niemiec, lecz boją się przechodzić na stronę partyzantów, boją się rozstrzelania.

Kilka razy miały miejsce następujące sytuacje: kiedy z poszczególnych oddziałów policyjnych kilku funkcjonariuszy dobrowolnie przeszło na stronę partyzantów, to z innych oddziałów podesłano dzieci, oraz staruszki, aby się dowiedzieli, co z nimi zrobiono.

23 lipca był taki przypadek w brygadzie tow. Fałalejewa: naczelnik policyjnego Jezieriszczenskogo oddziału Ananjew razem z burmistrzem wołosti Nowikowem i jeszcze trzema policjantami przyjechali do oddziału na połutorce [połutorka – GAZ MM; samochód ciężarowy - przyp. tłum.] z dwoma ręcznymi karabinami maszynowymi, automatem, karabinami i poddali się”.

Sikorskij rozkazał dowódcom brygad i oddziałów „zabrać się aktywniej za walkę z okupantami i przestać przeczekiwać w lasach”. Przy tym przyznał, że bez dostaw amunicji z centrali prawdopodobnie nie uda się poważnie zaktywizować operacji: „Potrzebne są rodzime naboje i miny. Brak amunicji często udaremnia operacje bojowe”.

Sikorskij zaznaczał: „Miejscowa ludność w ostatnim czasie zaczęła przyłączać się do oddziałów partyzanckich, ale w wielu formacjach odmawia się przyjęcia przez to, że nie mają własnej broni. Należy wydać polecenie, aby ich nie odsyłano. Z tych sił stworzymy rezerwę, a jeżeli będzie trzeba, wcielimy ich do armii”.

O tym samym 14 sierpnia 1942 roku zawiadamiał Ponomarience sekretarz mińskiego komitetu obwodowego Klimow: „Coraz częściej odbywają się starcia nie z Niemcami, ale z oddziałami policyjnymi, oddziałami samopomocy (grupy samoobrony, zwykle się rozbiegają, gdy pojawiają się partyzanci, a Ukraińców okupanci póki co w sprawę walki z partyzantami nie włączają, tworzą oni garnizony) (…). Walczyć trzeba ze sprowokowanymi Białorusinami i Rosjanami znajdującymi się w oddziałach policyjnych i innych”. Tak jak Sikorskij, Klimow proponował nie likwidować tych oddziałów w otwartej walce, lecz rozkładać od wewnątrz przy pomocy agentury.

 

wschood
O mnie wschood

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura