wschood wschood
745
BLOG

Okupacja: fakty i mity [Trochę statystyki]

wschood wschood Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

 Trochę statystyki

Ilu ludzi uczestniczyło w sowieckim ruchu partyzanckim? Po wojnie w pracach historyków często figurowała liczba przekraczająca milion. Jednak znajomość dokumentów z czasów wojennych wymusza zmniejszenie tej liczby przynajmniej o połowę.

Ponomarienko i jego sztab prowadzili statystykę, ilu partyzantów w różnym czasie działało w poszczególnych regionach. Oczywiście te informacje bardzo często nie były dokładne. Dowódcy brygad i formacji partyzanckich niekiedy nie mieli danych o liczebności poszczególnych oddziałów, a niekiedy zawyżali liczebność bojowników w nadziei na otrzymanie większej ilości broni i amunicji. Wprawdzie bardzo szybko zrozumieli, że zaopatrzenie z centrum ograniczają takie obiektywne czynniki jak pogoda, brak odpowiednich lądowisk, znajdujących się poza strefą rażenia przeciwnika, jak również ilość samolotów transportowych, którymi by dysponowali dowódcy frontów i lotnictwa dalekiego zasięgu. Dlatego też przywódcy partyzanccy w meldunkach zaczęli zaniżać liczebność oddziałów, aby można było zmniejszyć poniesione straty i swobodniej meldować o sukcesach i odniesionych zwycięstwach.

W 1944 roku, po wyzwoleniu Białorusi działający tam Sztab Ruchu Partyzanckiego opracował sprawozdanie, według którego ogółem do partyzantów należało 373942 osób. Wśród nich do formacji bojowych (brygad i poszczególnych oddziałów partyzanckich) przynależało 282458 ludzi, a 79984 osoby działały jako zwiadowcy, łącznicy lub ochrona stref partyzanckich. Poza tym, około 12 tysięcy osób wchodziło w skład konspiracyjnych antyfaszystowskich komitetów, głównie w zachodnich obwodach republiki. Po wojnie oszacowano na Białorusi liczbę konspiratorów na ponad 70 tysięcy, z czego ponad 30 tysięcy było uważanych za partyzanckich łączników i agentów wywiadu.

Gwałtowny rozwój ruchu partyzanckiego był widoczny na Białorusi w latach 1943-1944 przede wszystkim dzięki zbiegom-kolaborantom. Jeszcze przed 1 stycznia 1943 roku na tym terenie było tylko 57691 partyzantów, a po upływie roku już 153478 tzn. trzy razy więcej.

        W składzie bojowym białoruskich partyzantów znajdowały się 45242 kobiety. W formacjach wojskowych było ponad 201 tysięcy Białorusinów, przeszło 54 tysiące Rosjan, prawie 11 tysięcy Ukraińców, powyżej 6 tysięcy Żydów, 2310 Polaków. Ponad 25 tysięcy partyzantów było komunistami i kandydowało na członków partii, natomiast prawie 55 tysięcy było komsomolcami. 25 tysięcy bojowników nie miało więcej niż 18 lat, a ponad 10 tysięcy było powyżej 45 roku życia.    

Według sprawozdań brygad partyzanckich i oddziałów Białorusi w trakcie działań wojennych zlikwidowali oni 11128 eszelonów, 34 pociągi pancerne, 8318 parowozów, 72195 wagonów, 819 mostów kolejowych, 303942 km szyn, 453 przedsiębiorstw przemysłowych, 1455 magazynów, 305 samolotów, 1355 czołgów i samochodów pancernych, 1226 dział artyleryjskich i sporą ilość innego sprzętu. Straty żywej siły wroga partyzanci również oceniali jako znaczne. Od początku wojny do lipca 1944 roku zostało zabitych 47 generałów i innych wyższych urzędników wojskowych, SS, policji i administracji okupacyjnej, 884472 niemieckich żołnierzy i oficerów, 26604 policjantów i ochotników wśród obywateli sowieckich. Rannych zostało 359371 żołnierzy i oficerów. Liczba niemieckich żołnierzy i oficerów wziętych do niewoli określana była jako 23128. Wśród zdobyczy wojennych wymieniano: 115 dział artyleryjskich, 494 moździerze, 4776 karabinów maszynowych, 63913 automatów i karabinów, 8105000 amunicji karabinowej i in. 

Swoje straty partyzanccy zwierzchnicy oceniali dosyć skromnie, a mianowicie: 25681 zabitych i zmarłych na skutek ran, 11797 zaginionych  i 1030 którzy dostali się do niewoli i miejsce ich pobytu było znane w sierpniu 1944 roku. Wynikało z tego, że na jednego zabitego partyzanta przypadało ponad 20 zabitych Niemców! Ponomarienko jeszcze w 1943 roku przyznał, że posiada dane personalne pozwalające na zawiadomienie rodziny nie więcej niż 1/3 zabitych i zaginionych bojowników. Nie wykluczone, że zbiorcze dane o stratach wśród partyzantów były również mniej więcej trzykrotnie zaniżone.

Jeżeli chodzi o straty Niemców poniesione w walce, to meldunki partyzanckie niewątpliwie są wielokrotnie zawyżone, być może nawet dziesiątki razy. Rzecz w tym, że od partyzantów żądano przede wszystkim, aby likwidowali żołnierzy i oficerów niemieckich, a nie rodaków – policjantów. Dlatego też w meldunkach wojennych w pierwszej kolejności starano się podać jak największą liczbę zabitych wojskowych Wehrmachtu, SS i niemieckich formacji policyjnych. Co więcej, dla zwiększenia strat wroga zaczęto wymieniać w sprawozdaniach również ilość rannych niemieckich żołnierzy i oficerów, chociaż absolutnie nie jest zrozumiałe, skąd partyzanci mogli mieć takie dane. Poza tym, w jaki sposób można tak dokładnie stwierdzić w warunkach wojennych, ilu wrogów zabito, a ilu raniono!? Tym bardziej, że partyzanci zwykle nie zatrzymywali się na polu walki i w odróżnieniu od Niemców nie mogli policzyć ile pozostało tam trupów wroga[1].

Na Ukrainie ruch partyzancki był o wiele mniejszy niż na Białorusi. Pomimo tego, że po wojnie Chruszczow przekonywał, jakoby przed rozpoczęciem 1944 roku na Ukrainie działało ponad 200 tysięcy partyzantów sowieckich, cyfra ta wygląda absolutnie nierealnie. Przecież do tego czasu zostało wyzwolone całe Lewobrzeże Dniepru, gdzie przeprowadzały operacje najliczniejsze formacje partyzanckie. Jeszcze 5 marca 1943 roku Ponomarienko oceniał w sprawozdaniu dla Stalina ogólną liczbę 74 oddziałów partyzanckich na Ukrainie na 12631 ludzi. Praktycznie wszystkie te oddziały wchodziły w skład dużych formacji partyzanckich Kowpaka, Fiodorowa, Naumowa i in. Oprócz tego szef Centralnego Sztabu Ruchu Partyzanckiego wskazywał, że na Prawobrzeżu i w okupowanych jeszcze obwodach Lewobrzeżnej Ukrainy znajdują się oddziały i rezerwy partyzanckie, z którymi łączność została zerwana. Ogólnie liczyły one ponad 50 tysięcy ludzi. Możliwe, że te cyfry były zawyżone. Chociaż w trakcie kolejnych rajdów formacje Kowpaka, Saburowa i in. powiększały się o miejscowe uzupełnienia 2-3-krotnie, jednak w rzeczywistości była to mobilizacja do pół-regularnych formacji, a nie masowy prosowiecki ruch narodowy. Tak czy inaczej liczba partyzantów sowieckich na Prawobrzeżnej Ukrainie nie przekraczała kilkudziesięciu tysięcy ludzi i była 3-4 razy niższa od liczby podanej przez Chruszczowa. Jak było zaznaczone w informacji przygotowanej 15 lutego 1976 roku przez archiwum partyjne Instytutu Historii Partii przy CK KP Ukrainy, tam w odróżnieniu od innych republik i obwodów nie było w ogóle żadnych kart ewidencyjnych. Mimo wszystko, jeśli wierzyć sprawozdaniu Ukraińskiego Sztabu Ruchu Partyzanckiego sowieccy partyzanci na Ukrainie zlikwidowali na froncie kilkaset tysięcy żołnierzy i oficerów przeciwnika, 5 tysięcy eszelonów, 2300 mostów, 1500 samochodów pancernych i czołgów, 211 samolotów, 13 tysięcy samochodów i sporą ilość innego sprzętu. Bez wątpienia dane te są tak samo niewiarygodne, jak dane odnośnie Białorusi. Zauważę również, że przed 1 grudnia 1942 roku, kiedy sztab ukraiński utrzymywał łączność tylko z 57 oddziałami liczącymi 7823 ludzi liczba niemieckich żołnierzy i oficerów zlikwidowanych na Ukrainie przez partyzantów w przeciągu 17 miesięcy działań wojskowych ustalona została na 42088 ludzi (w tym 6 generałów). Zabito 3731 „zdrajców i policjantów”, zlikwidowano 49 kwater, 24 samoloty oraz 202 czołgów i samochodów pancernych. Pozostaje zagadką, w jaki sposób w ciągu kolejnych 17 miesięcy straty niemieckie w ludziach i sprzęcie osiągnęły w tym regionie wielkość o 5-10 razy wyższą.

Na zdecydowanie słabszy rozwój prosowieckiego ruchu partyzanckiego na Ukrainie w porównaniu do Białorusi i okupowanych obwodów RSFRR wpływ miało wiele czynników. Historyczne ziemie ukraińskie zawsze były bogatsze od białoruskich i ludność żyła tu w większym dobrobycie. Dlatego też mieszkańcy zdecydowanie bardziej ucierpieli w trakcie rewolucji i później z powodu przymusowej kolektywizacji i wywołanego przez nią głodu. Wspomniany głód na Ukrainie był większy niż na Białorusi jeszcze z jednego powodu. Otóż przez stworzenie kołchozów gospodarka rolna była poważniej uszkodzona. Jednakże jeszcze przed rozpoczęciem drugiej wojny światowej częściowo została ona odbudowana i dzięki lepszym warunkom klimatycznym jak dawniej przewyższała pod względem wydajności rolnictwo Białorusi. Podczas wojny to właśnie Białoruś musiała zaopatrywać Grupę Armii „Środek” – najliczniejszą ze wszystkich niemieckich grup na wschodzie. Dostawy żywności, których wymagali okupanci były ogromnym brzemieniem i wywoływały silne niezadowolenie. Oprócz tego warunki naturalne pokrytej lasami i moczarami Białorusi idealne nadawały się do partyzantki. Dlatego też osiadło tu znacznie więcej czerwonoarmistów-okrużeńców niż na stepach ukraińskich, co w konsekwencji stworzyło zaplecze dla masowego prosowieckiego ruchu partyzanckiego.

Należy wziąć również pod uwagę, że na zachodniej Ukrainie największy wpływ na mieszkańców miała Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów. Białoruskie organizacje nacjonalistyczne nigdy nie były tak wpływowe, chociaż na zachodzie kraju, podobnie jak na Ukrainie, wciąż stawiano opór Polakom. W Galicji i na Wołyniu Ukraińcy opierali się na OUN i UPA, natomiast na zachodzie Białorusi mieszkańcy widzieli w partyzantach sowieckich sojuszników w walce z Polakami.

W innych okupowanych przez Niemców republikach związkowych ruch partyzancki był jeszcze mniej rozwinięty niż na Ukrainie. Do 1 kwietnia 1943 roku na całym zajętym terenie było 110889 partyzantów. Znajdowali się oni przede wszystkim na Białorusi, Ukrainie, Krymie, a także w obwodzie smoleńskim i orłowskim. W tym czasie w Estonii działały 3 grupy dywersyjne składające sie z 46 ludzi, na Łotwie 13 grup liczących łącznie 200 osób, oraz na Litwie 29 grup liczących 199 osób. Ludność krajów bałtyckich w przytłaczającej większości nie żywiła sympatii do frontu sowieckiego i patrzyła na okupację niemiecką jak na mniejsze zło.

Jeśli przyjąć założenie, że na pozostałym terytorium działało przypuszczalnie tyle samo partyzantów ile było na ziemi białoruskiej, można ocenić ogólną liczbę uczestników sowieckiego ruchu partyzanckiego na pół miliona ludzi (biorąc pod uwagę jedynie jednostki bojowe). Pozwolę sobie zauważyć, iż kolaborantów pośród jeńców wojennych i mieszkańców okupowanych terenów było o wiele więcej niż partyzantów i konspiratorów. Tylko w Wehrmachcie oraz w wojskowych i policyjnych formacjach SS i SD pracowało według różnych szacunków od 1 do 1,5 miliona byłych obywateli sowieckich. Oprócz tego kilkaset tysięcy ludzi z jednej strony należało do miejscowej policji pomocniczej i chłopskich oddziałów samoobrony, z drugiej natomiast pracowali jako starostowie, burmistrzowie i członkowie lokalnej administracji, czy też lekarze i nauczyciele w otwartych przez Niemców szkołach i szpitalach. Co prawda trudno oceniać, w jakim stopniu kolaborantami byli ci, którzy musieli pracować w instytucjach okupanta, aby nie umrzeć z głodu. Podkreślę, iż wielu starostów i policjantów od początku współpracowało z partyzantami, a dziesiątki tysięcy żołnierzy zbrojnych kolaboracyjnych formacji zaczęło włączać się do oddziałów partyzanckich po bitwie stalingradzkiej.

Do 1 stycznia 1944 roku straty partyzantów w poszczególnych republikach i obwodach (bez Ukrainy) wyniosły: Karelo-Fińska SRR – 752 zabitych i 548 zaginionych, ogólnie 1300 (z tej liczby znane były nazwiska i adresy rodzin tylko 1086 ludzi); obwód leningradzki – 2954, 1372, 4326 (1439); Estonia – 19, 8, 27; Łotwa – 56, 50, 106(12); Litwa – 101, 4, 105 (14); obwód kaliniński – 742, 141, 883 (681); Białoruś – 7814, 513, 8327 (389); obwód smoleński – 2618, 1822, 4400 (2646), obwód orłowski – 3627, 3361, 7038 (1497); Kraj Krasnodarski – 1077, 335, 1412 (538); Krymska ASRR – 1076, 526, 1602 (176); łącznie – 20 886, 8680, 29 566 (8487). Cyfry te na pewno są niepełne, jednak dosyć dobrze ilustrują intensywność działalności bojowej w różnych regionach. Trzeba przy tym dodać, że najwięcej strat partyzanci sowieccy odnieśli w ciągu ostatnich 7 miesięcy istnienia ruchu. Było to związane z przedsięwziętymi przeciwko nim na szeroką skalę operacjami karnymi, w których uczestniczyły formacje wojskowe. Tylko na Białorusi w tych ostatnich miesiącach partyzanci stracili 30181 ludzi. Liczba ta określa zabitych, zaginionych oraz wziętych do niewoli. Jest to prawie cztery razy więcej niż w trakcie poprzednich dwóch i pół roku wojny. Ogólne straty wśród sowieckich partyzantów do końca wojny łącznie z tymi, którzy działali na Ukrainie można oszacować na co najmniej 100 tysięcy ludzi.

Ciekawe, że w Mołdawii ruch partyzancki ogólnie rzecz biorąc był intensywniejszy niż w krajach bałtyckich. Od początku wojny aż do lipca 1944 uczestniczyły w nim 2892 osoby, w tym 769 Rosjan, 1443 Ukraińców, 460 Białorusinów i tylko 7 etnograficznych mieszkańców Mołdawii. Rdzenna ludność Besarabii uważała powrót w granice Rumunii za szczęście w porównaniu z okupacją sowiecką. Równocześnie dawali możliwość okrużeńcom i przysłanym tutaj sowieckim oraz partyjnym pracownikom prowadzić partyzantkę przeciwko Niemcom. A znana „Pieśń o Smugliance-Mołdawiance” organizującej mołdawski oddział partyzancki, oprócz obrazu poetyckiego nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Dla ścisłości dodam, że tekst pieśni był napisany w 1940 roku, czyli jeszcze przed rozpoczęciem Wielkiej Wojny Ojczyźnianej[2]. W krajach bałtyckich po przybyciu Niemców okrużeńcy i pracownicy sowieccy w większości zostali zlikwidowani lub uwięzieni przez litewskich, łotewskich i estońskich partyzantów-nacjonalistów.

Przyzwyczailiśmy się do twierdzenia, że przeprowadzana przez partyzantów „bitwa o szyny” [„riel'sowaja wojna” skierowana była przeciwko niemieckiemu transportowi kolejowemu ─ przyp. tłum.] nieomal sparaliżowała tyły niemieckie. Według relacji partyzantów tylko od kwietnia do czerwca 1943 roku, czyli w szczytowym momencie „bitwy o szyny” zrzucili oni ze skarpy ponad 1400 eszelonów wroga. W trakcie całej wojny spowodowali wypadki ponad 21 tysięcy pociągów. Lecz czy te sowieckie dane są wiarygodne? Szereg archiwalnych dokumentów nakazuje w to wątpić.

Najciekawsze jest to, że w Moskwie był ustalony plan dla partyzantów, ile powinni dokonać aktów dywersyjnych na torach kolejowych lub napadów na garnizony wroga. Na przykład w 1943 roku w trakcie operacji „Koncert” tylko na Białorusi partyzanci powinni wysadzić 140 tysięcy torów. Wiele brygad zgłosiła znaczne przekroczenie planowanych wskaźników. Ponomarienko optymistycznie meldował Stalinowi, że brygada Dubrowskiego wykonała zadanie na 345 %, brygada Markowa na 315 %, brygada im. Zasłonowa na 260 %, brygada Romanowa na 173 %, brygada Biełousowa na 144 %, brygada mścicieli narodowych im. Woronianskiego na 135 %, brygada Filipskich na 122 %. Cyfry cieszyły oko władzy, ale niemieckie eszelony wciąż jechały na front. W trakcie wojny żaden transport operacyjny Wehrmachtu na wschodzie nie został zniszczony i żadna większa operacja ofensywna wojsk niemieckich nie była wstrzymana z powodu działań partyzantów.

W niektórych brygadach dochodziło do tego, że wśród oddziałów partyzanckich urządzano socjalistyczne współzawodnictwo. Na przykład 30 grudnia 1943 roku Żochow – dowódca brygady partyzanckiej im. Flegontowa wydał nakaz o następującej treści: „Dla uczczenia 26 rocznicy istnienia Armii Czerwonej oraz jej sławnych zwycięstw osiągniętych w walce przeciwko niemieckim zaborcom nakazuję (...) wprowadzić od 1 stycznia do 22 lutego 1944 roku współzawodnictwo socjalistyczne między oddziałami, plutonami, wydziałami i partyzantami. Jako podstawę obowiązków należy przyjąć realizację planów miesięcznych odnośnie działań wojennych i politycznych”. Opracowano nawet skalę punktową dla oceny różnych operacji bojowych. Na przykład najwyżej, czyli na 75 punktów oceniane było zlikwidowanie garnizonu lub kolejowego eszelonu wraz z przejęciem łupów. To samo, ale bez zdobyczy było warte już jedynie 50 punktów, natomiast zlikwidowana armata – 10. Odebranie wrogowi 100 sztuk amunicji oceniane było na 1 punkt. Tyle samo można było zdobyć za jednego zabitego nieprzyjaciela. Zdobyty karabin dawał uczestnikowi zawodów 2 punkty a wysadzony most drogowy – 3. Oprócz dyplomów uznania i przechodnich sztandarów zwycięzców nagradzano bronią. Oczywiście nie było żadnej możliwości jako trofeum wyczarować karabin lub naboje. Łatwiej było z likwidacją mostów i wrogów. Minerzy zazwyczaj nie czekali na rezultaty dywersji. Odchodzili wcześniej, nie sprawdzając czy most runął czy ocalał. Nikt także nie liczył zabitych przez partyzantów żołnierzy i policjantów.

Do dopisywania zasług w meldunkach partyzanckich przyczyniło się w znacznym stopniu rozporządzenie Ponomarienki z 3 sierpnia 1942 roku, w którym ustanowione były swego rodzaju „normy”, które partyzanci musieli spełnić, aby zdobyć „Złotą Gwiazdę” bohatera. Przysługiwała ona za „spowodowanie wypadku pociągu wojennego nie mniejszego niż 20 wagonów, cystern lub platform z żywą siłą, sprzętem, paliwem albo amunicją oraz zlikwidowanie składu z parowozem, (...) za likwidację magazynów z paliwem, amunicją, żywnością, ekwipunkiem, (...) za atak na lotnisko i zniszczenie części materiałów, (...) za atak lub zniszczenie sztabu przeciwnika lub urzędu wojskowego, jak również radiostacji, oraz za inne wybitne zasługi”.

Wydaje mi się, że meldunki dowódców partyzanckich o liczbie wykolejonych eszelonów, wysadzonych mostów i torów były kilkakrotnie zawyżone. Dowodzą tego poszczególne dane z niemieckich źródeł, które znalazły się w rozporządzeniu dowództwa sowieckiego. Według danych dyspozytorni stacji Mińsk, które dzięki działaniom konspiratorów znalazły się w rękach Mińskiego Międzyrejonowego Komitetu Komunistycznej Partii Białorusi w lipcu 1943 roku na odcinku Mińsk ─ Borysów trasy kolejowej Mińsk ─ Moskwa partyzanci wysadzili 34 eszelony. Natomiast według danych czterech brygad partyzanckich działających w tym rejonie (1 Mińska, „Płamia” [„Płomień”], „Razgrom” [„Pogrom”] i „Za Radziecką Białoruś”) na tym właśnie odcinku wysadzili oni ponad 70 eszelonów. W liście jednego z mińskich przywódców partyzanckich skierowanym do Centralnego Sztabu Ruchu Partyzanckiego wskazywano: „Jeśli dodać do tego eszelony brygady im. Szczorsa, oddziału „Śmierć faszyzmowi”, oraz brygady im. Flegontowa to liczba zawyżona będzie 5, jeśli nie 6 razy. Dzieje się tak dlatego, że niedostatecznie jest kontrolowana praca grup minerskich a organizacje komsomolskie i partyjne nie rozpoczęły jeszcze walki z przekłamaniem”.

Można przypuszczać, że właśnie w takiej proporcji, czyli pięciokrotnie była zawyżona liczba wysadzonych eszelonów także  w innych meldunkach partyzanckich. Prawdopodobnie tak samo wyglądała sprawa z torami, zadania co do których zlecał swoim podanym towarzysz Ponomarienko. On sam w czerwcu 1943 roku w sprawozdaniu o stanie ruchu partyzanckiego był zmuszony zwrócić uwagę na „niewiarygodność informacji od niektórych oddziałów. Zawyżanie strat przeciwnika, fałszywe wiadomości, przypisywanie sobie rezultatów działań innych oddziałów”.

Po wojnie Ponomarienko przyznał: „Drogi minowali pojedynczy partyzanci lub grupy dywersyjne. Dostawali oni zadanie zaminowania określonych odcinków, następnie wychodzili z obozów partyzanckich z zapasem materiałów wybuchowych i wykonywali powierzone im zadanie. Z zasady partyzanci nie czekali na rezultat swojej pracy. W większości przypadków efekty były określane na podstawie zeznań miejscowej ludności, za pośrednictwem agentury, która meldowała dowództwu o jednostkach partyzanckich i rezultatach minowania w tym czy innym miejscu, albo na podstawie odebranych przeciwnikowi dokumentów i zeznań jeńców”. Podobne metody określania rezultatów dywersji dawały spore możliwości fałszerstwa. Często partyzanci opierali się tylko na pogłoskach, a jeden wysadzony eszelon przypisywało sobie równocześnie kilka jednostek.

O faktach fałszerstwa i innych niewłaściwych zachowaniach opowiedział na przesłuchaniu 24 września 1943 roku były oficer do zadań specjalnych Ukraińskiego Sztabu Ruchu Partyzanckiego kapitan Aleksandr Dmitriewicz Rusakow: „Aleksandr Saburow do wojny był kierownikiem politycznym straży pożarnej NKWD w Kijowie. Cała jego kariera polityczna zbudowana była na oszustwie ludzi, na wielkim zakłamaniu. W Moskwie b, że jest człowiekiem czyniącym cuda. Przyznali mu tytuły generała-majora i Bohatera Związku Radzieckiego. Dopiero później wszystko wyszło na jaw i stało się jasne, że Saburow jest oszustem i kłamcą. Postanowiono to jednak przemilczeć”.

Aleksandr Dmitriewicz równie niepochlebnie scharakteryzował innego dowódcę partyzanckiego: „Podpułkownik Jemlutin – były naczelnik oddziału rejonowego NKWD w obwodzie kurskim. Ludność z obwodu kurskiego i orłowskiego dobrze zna partyzantów Jemlutina. To banda gwałcicieli, rabusi, szabrowników, którzy terroryzują miejscową ludność. Sam Jemlutin to sadysta, dla którego najważniejsze są mordy”. 

Oczywiście Rusakow próbował w ten sposób kupić sobie życie i starał się mówić to, co chciał usłyszeć oficer śledczy – pułkownik własowskiej armii. Jednak rzuca się w oczy, że wymieniwszy ponad 10 przywódców ruchu partyzanckiego kapitan tak negatywnie scharakteryzował tylko Jemlutina i Saburowa. Nazwisko oraz stanowisko pierwszego sekretarza czernihowskiego podziemnego obkomu A. W. Fiodorow przytoczył w ogóle bez żadnego komentarza, natomiast mówiąc o legendarnym S. A. Kowpaku wspomniał tylko o jego ignorancji, cygańskim pochodzeniu i o tym, że Sidor Artiemiewicz długo odmawiał noszenia munduru generalskiego. Prawdopodobnie Jemlutin i Saburow wyróżniali się czymś nadzwyczaj negatywnym, skoro Rusakow wymienił właśnie ich.Kapitan zeznał również: „na moje pytanie, co robić z jeńcami i bojownikami ROA, którzy przeszli do partyzantów, generał Strokacz (szef Ukraińskiego Sztabu Ruchu Partyzanckiego – Autor) powiedział: „Rozstrzelać kogo trzeba, a reszta niech jeszcze walczy. Teraz trwa wojna, a potem NKWD się z nimi rozprawi””. I rzeczywiście rozprawiło się wysyłając wielu partyzantów – byłych własowców do obozów. Następnie Rusakow wyjaśnił podejrzliwość NKWD w stosunku do wszystkich mieszkańców okupowanych terenów w tym również do partyzantów: „Szczerze mówiąc tym którzy przebywali na tej (niemieckiej – Autor) stronie w ogóle nie wierzą. Dotyczy to również partyzantów. Oni wiedzą to, czego nie powinni wiedzieć (...). Partyzanci, którzy byli na tyłach niemieckich czytali literaturę wroga, poznali krytykę Stalina i bolszewizmu”. Nie wzbudza wątpliwości prawdziwość tej części jego zeznań.

Bez względu na znajdujące się w raportach partyzanckich zawyżenia, nie ma wątpliwości co do tego, że akty dywersyjne poważnie utrudniały Niemcom przewozy transportowe. Wyjątkowo często dokonywano ich na Białorusi. Na przykład 29 sierpnia 1942 roku szef komunikacji wojskowej Grupy Armii „Środek” z niepokojem meldował: „Ogólna sytuacja ruchu kolejowego na tyłach Grupy Armii „Centrum” pomiędzy Brześciem a frontem wzbudza coraz większy niepokój dotyczący ataków partyzanckich. Skutkiem tego jest wyraźne zmniejszenie przepustowości na znacznej części drogi kolejowej. Dotychczas nie miało to bezpośredniego wpływu na ogólne zaopatrzenie frontu, ponieważ pełne, bezwzględne wykorzystanie wszystkich możliwości pozwoliło zapewnić pewną równowagę. Teraz przestało to wystarczać (...). Dotychczas udawało się wykonywać na czas wszystkie ważne letnie przewozy dla Grupy Armii „Środek” ze Smoleńska na front. W ciągu ostatnich tygodni, gdy odbywał się przerzut nowych dużych jednostek, musieliśmy zmierzyć się z obecnością partyzantów pomiędzy Brześciem a Smoleńskiem. Miało to bardzo zły wpływ na przewozy, dokładnie tak jak przypuszczaliśmy jeszcze na początku maja. Udało nam się jednak w porę skoncentrować wszystkie siły na wykonaniu tego przerzutu wojsk i skutki działań partyzantów pozostały tym razem w dopuszczalnych granicach (...). Nocne napady partyzantów na pociągi wyrządzają więcej strat niż rezygnacja z przemieszczania nocnego tak jak ma to miejsce w chwili obecnej. Jednak takie przedsięwzięcia obniżają możliwości przewozowe a w ciągu dnia udaje się tylko częściowo uzupełnić braki”.

Bardzo często liczby dotyczące strat nieprzyjaciela przytaczane w meldunkach partyzanckich są bez wątpienia fikcyjne. Jest to widoczne gołym okiem. 11 września 1943 roku na rozkaz podziemnego Mohylewskiego Komitetu Obwodowego równocześnie zaatakowano 10 niemieckich garnizonów w rejonie białynickim. Oto co raportowali dowódcy partyzanccy na temat walki z największym garnizonem rozlokowanym w centrum rejonu: „W Białyniczach po zaciętym 3,5 godzinnym boju sięgającym walki wręcz, został rozbity garnizon przeciwnika (składający sie z batalionu ROA i 60 policjantów – Autor). Największy ciężar walki wzięły na siebie bataliony 208 pułku. Razem z nimi działał 600 i 760 oddział partyzancki oraz oddział majora Szestakowa. Podsumowując walkę: zabito 200 żołnierzy i oficerów przeciwnika i około 200 raniono. Wzięto łupy: 2 ręczne karabiny, 2 moździerze 50 mm, 68 karabinów, 4 automaty, 8 Nagantów i pistoletów, 25 granatów ręcznych (...). Zabrano dokumentację białynickiej komendantury. Straty własne: 3 zabitych, 30 rannych”.

Myślcie co chcecie, ale coś tu jest nie tak. Nawet jeśli partyzanci napadli na przeciwnika z zaskoczenia, oczywiste jest, że własowcy i policjanci potrafili zorganizować obronę, skoro zacięta walka trwała trzy i pół godziny. Jest mało prawdopodobne, żeby na każdego zabitego partyzanta przypadało 70 żołnierzy i oficerów przeciwnika. Nie jest również zrozumiałe, jak partyzanci policzyli rannych policjantów i własowców, a także dlaczego było u nich dziesięć razy więcej rannych niż zabitych, jeśli zazwyczaj na jednego zabitego przypada nie więcej niż 3-4 rannych. Najprawdopodobniej straty partyzantów zostały kilkakrotnie zaniżone, a formacji proniemieckich odwrotnie – zawyżone.  

Nie lepiej wyglądało obliczanie strat w sprzęcie bojowym. Po wojnie Ponomarienko twierdził: „Na podstawie meldunków partyzanckich i dokumentów przeciwnika można wyciągnąć wniosek, że w trakcie wojny na całym okupowanym terenie partyzanci przy pomocy obstrzału, dywersji i ataków na lotniska przeciwnika zlikwidowali 790 samolotów. Około 350 sztuk zostało zniszczone w rezultacie dywersji przy transporcie kolejowym lub stracone w katastrofach. W ten sposób partyzanci i organizacje podziemne zniszczyli łącznie 1140 samolotów przeciwnika”. Ta liczba również wzbudza wiele wątpliwości. W okresie od 1 września 1939 roku do końca 1944 roku Luftwaffe straciło 71965 samolotów. Z nich około 30 tysięcy przypadało na front Wschodni. Do tego trzeba dodać jeszcze liczbę dokładnie nie znaną, ale o wiele mniejszą, czyli liczbę strąconych samolotów niebojowych – łącznikowych i transportowych. Z tego wynika, że prawie  co trzydziesty samolot strącony przez Niemców na Froncie Wschodnim był zestrzelony przez partyzantów, którzy nie mieli ani niszczycieli, ani dział przeciwlotniczych czy karabinów maszynowych.

Niektóre opisy wyczynów partyzantów-bohaterów spotykane w wojskowych meldunkach mają zupełnie legendarny, mitologiczny charakter. Na przykład w raporcie końcowym o działalności 37 brygady im. Parchomienki, która przeprowadzała operację w rejonie bobrujskim i głusskim (w obwodzie mohylewskim i poleskim) znajdowało się twierdzenie: „Wasilij Jemeljanowicz Gołodow był dowódcą oddziału im. Kirowa we wsi Kaczaj Bołoto w rejonie pariczskim. 20 grudnia 1943 roku, kiedy hitlerowcy przybliżyli się do okopu, w którym znajdował się tow. Gołodow zaczęli go obrzucać granatami. Komunista Gołodow w locie łapał granaty wroga i odrzucał je z powrotem. Tym sposobem przerzucił 9 granatów i zabił ponad 20 faszystów. Niestety dziesiąty granat ciężko ranił odważnego dowódcę. Poległ on bohaterską śmiercią”. I co wy na to?!

Niemieckie komunikaty dotyczące strat poniesionych w walkach z partyzantami, zwłaszcza jeśli zostały opracowane w sztabach Wehrmachtu, a nie SD czy policji bezpieczeństwa wyglądają na bardziej wiarygodne niż sowieckie. Tam prawie nigdy nie ma podanej liczby ranionych wrogów, podczas gdy w sprawozdaniach partyzanckich wręcz przeciwnie – fantazja dowódców podawała zdumiewająco dokładną liczbę rannych Niemców i ich sojuszników. O zabitych partyzantach Niemcy mówili dopiero wtedy, gdy musieli zająć się ich trupami. Jeśli pole bitwy pozostało za partyzantami lub zabitych nie znaleziono na miejscu starcia, to w niemieckich meldunkach było odnotowane, że partyzanci wzięli ze sobą zabitych i że ich liczba nie może być ustalona. Często meldunki niemieckie wprost przyznają, że partyzanci ponieśli znacznie mniejsze straty niż Niemcy i ich sojusznicy. 

W meldunku dowódcy wojsk ochrony tyłów Grupy Armii „Środek” o stratach w walkach z partyzantami w ciągu stycznia 1943 roku zawiadamiano, iż niemiecka 2. Armia Pancerna zlikwidowała 299 partyzantów sama tracąc przy tym 13 Niemców, 11 Węgrów, 7 rosyjskich ochotników (zapewne z brygady Kamińskiego) i 33 rosyjskich policjantów. Rannych zostało przy tym 28 Niemców, 30 Węgrów, 12 rosyjskich ochotników i 48 rosyjskich policjantów. Zaginęło 7 rosyjskich ochotników, 28 policjantów i jeden Węgier. Stosunek strat wynosi 3:1 na korzyść Niemców i ich sojuszników. Natomiast na tyłach 9. Niemieckiej Armii zabito 254 partyzantów, a straty po stronie przeciwnika wyniosły 20 zabitych, 41 rannych i jeden zaginiony. Jednak nawet w niemieckich raportach bynajmniej nie zawsze partyzanci tracili więcej niż ich wrogowie. Częste były komunikaty, że w rezultacie niespodziewanego ataku zlikwidowali 10, 15 lub 20 policjantów sami nie ponosząc przy tym żadnej straty. Komendantura miasteczka Żyrowicze na Białorusi informowała, że 22 lutego 1943 roku podczas ataku partyzantów, straty po stronie niemieckiej wyniosły 10 zabitych, 1 ranny i 1 zaginiony, straty policjantów to 15 zabitych i 4 rannych, podczas gdy „zostało zabitych jedynie 2 bandytów”.

Nie zawsze te meldunki budzą zaufanie. Na przykład sztab Grupy Armii „Środek” zawiadamiał, że w styczniu 1943 roku ogółem zostało zabitych poza rejonem tyłowym armii 5762 partyzantów, ale przy tym zdobyto w charakterze łupu jedynie 960 karabinów, 56 karabinów maszynowych, 12 moździerzy, 8 dział i 3 karabiny przeciwpancerne. Z tego wynika, iż trzy czwarte partyzantów było bez broni albo Niemcy wzgardzili tego typu łupem. Najprawdopodobniej większość zabitych to jedynie podejrzani o współpracę z partyzantami. Właśnie na tyłach frontu funkcjonowały niemieckie formacje policyjne, żandarmeria i oddziały SD, które często zapisywały ludność cywilną zabitą w trakcie ekspedycji karnych jako zlikwidowanych partyzantów. 

Inne dane wydają się być zbliżone do rzeczywistości. Na przykład w okresie od 15 do 26 października 1942 roku 2 Armia Pancerna w walce z partyzantami straciła 4 niemieckich wojskowych, natomiast 26 zostało rannych. Straty sojuszniczych Węgier wyniosły: 11 zabitych i 14 rannych, natomiast w Milicji Kamińskiego było 53 zabitych i 4 rannych. Wśród rosyjskich dobrowolnych pomocników zabito 5 osób a raniono 13. Straty partyzantów dowództwo niemieckie określało na: 56 zabitych, 38 wziętych do niewoli i 16, którzy przeszli na stronę Niemiec. W charakterze łupów wojennych Niemcy przejęli 47 karabinów, 2 armaty przeciwpancerne i 1 pistolet maszynowy. W tym przypadku zdobycze zupełnie odpowiadają ilości zabitych i wziętych do niewoli partyzantów. Stosunek bezpowrotnych strat praktycznie się zgadzał: straty partyzanckie są większe półtora raza od strat przeciwnika. Niemieckie komunikaty wojskowe odnotowywały liczbę zabitych na polu walki, gdy pozostawało ono za Niemcami. Tak na przykład dowództwo tyłowego rejonu Grupy Armii „Środek” 29 sierpnia 1942 roku komunikowało o rezultatach operacji skierowanej przeciwko partyzantom : „Straty przeciwnika to 144 zabitych obliczonych na polu walki, oraz 10 jeńców. Rzeczywiste straty przeciwnika są znacznie większe”.

Największa operacja antypartyzancka była podjęta wiosną 1942 roku na Krymie przez wojska 11 Armii Niemieckiej i sojusznicze jednostki rumuńskie. Brały w niej udział siły odpowiadające trzem dywizjom piechoty. Według niemieckich meldunków zabito tysiące partyzantów i wzięto wiele łupów: jedno działo 105 mm, trzy działa 100 mm, trzy działa 76 mm, moździerz 17 cm, jedno działo przeciwlotnicze, jedno działo przeciwpancerne, jeden poczwórny przeciwlotniczy karabin maszynowy, 13 ciężkich karabinów maszynowych, 32 lekkie karabiny maszynowe, 10 ciężkich moździerzy, 10 lekkich moździerzy, 13 automatów, 8 strzelb myśliwskich, 9 pistoletów, 2241 karabinów, 126 skrzyni z amunicją strzelecką, 30 skrzyni z amunicją artyleryjską, 44 magazyny z produktami spożywczymi, w tym 2 magazyny z winem. Straty niemieckich i sojuszniczych wojsk wyniosły: zabitych 112 Niemców, 70 Rumunów i 4 członków miejscowej samoobrony. Rannych zostało 157 Niemców, 70 Rumunów i znaczna część członków samoobrony, zaginęło 4 Niemców i 1 Rumun.

Bardzo często ekspedycje karne były skierowane przede wszystkim przeciwko ludności cywilnej a nie partyzantom. Sam tylko 3 Batalion 15 Pułku Policji na Białorusi w okresie od 6 września do 24 listopada 1942 roku zabił 44837 ludzi, z których tylko 113 było partyzantami. Reszta to Żydzi lub podejrzewani o związki z „bandami”. Do tych ostatnich automatycznie zaliczano uchodźców z sowieckiej części Białorusi, którzy przenieśli się w zachodnie, polskie rejony kraju po 1939 roku. Tego typu ekspedycje karne wypełniały zamysł Himmlera o zmniejszeniu liczby ludności słowiańskiej w Polsce i ZSRR o 30 milionów.

W niektórych przypadkach uogólniające niemieckie wojskowe meldunki o stratach przeciwnika podczas dużych antypartyzanckich operacji są w pełni zgodne z danymi sowieckimi dotyczącymi odpowiednich formacji partyzanckich w tym samym okresie. Na przykład w meldunku końcowym 2 Niemieckiej Armii Pancernej z 9 czerwca 1943 roku o operacji „Baron cygański” przeprowadzanej od maja do czerwca przeciwko głównym bazom w południowej części lasów briańskich, straty partyzantów określone zostały jako 3152 zabitych i 869, którzy przeszli na stronę niemiecką. Według danych Centralnego Sztabu Ruchu Partyzanckiego liczba partyzantów w obwodzie orłowskim od 1 maja do 1 lipca 1943 roku zmniejszyła się z 14323 do 9626 tzn. o 4700 ludzi. Przy tym w przypisie do tych liczb znajduje się zastrzeżenie, iż „zmniejszenie ilości oddziałów, partyzantów i radiostacji na dzień 1.07.1943 r. wyjaśnione jest stratami w walce z ekspedycjami karnymi”. Różnicę 679 ludzi łatwo wytłumaczyć porażkami poniesionymi po 9 czerwca i pewnym niedoliczeniem ofiar przez Niemców. 

Dzięki operacji „Baron cygański” Wehrmacht zdołał uruchomić podstawową łączność w rejonie lasów briańskich oraz uwolnić się od zagrożenia w rejonie działań wojennych Grupy Armii „Środek” aż do zakończenia Bitwy na Łuku Kurskim i ewakuacji orłowskiego terenu działań wojennych. Niemcom udało się również rozbić główne siły partyzanckie w strefie przyfrontowej Grupy Armii „Środek” od kwietnia do czerwca 1944 roku (w przeddzień sowieckiej operacji „Bagration”, która położyła kres niemieckiemu panowaniu na Białorusi). Duży wpływ na sukces Niemców miała następująca okoliczność. W połocko-lepelskiej strefie partyzanckiej jeszcze od jesieni 1943 roku było skoncentrowane 16-17 brygad partyzanckich o łącznej liczbie od 16 do 20 tys. ludzi. Dowództwo sowieckie planowało z ich pomocą zdobyć Połock. Następnie miał tam być przerzucony korpus desantowy zaopatrywany drogą powietrzną, który wraz z partyzantami powinien utrzymywać miasto aż do przybycia głównych sił Armii Czerwonej.Jednak Centralny Sztab Ruchu Partyzanckiego, dowództwo 1. Frontu Nadbałtyckiego i Dowództwo Naczelne kompletnie zapomniało, że od grudnia do stycznia pogoda bywa tu przeważnie niesprzyjająca lotom i wyznaczyło początek operacji na połowę grudnia 1943 roku. W ostatnim momencie została ona odwołana ze względu na niesprzyjające warunki meteorologiczne. Jakby nie można było tego przewidzieć wcześniej. Doświadczenie z bitwy pod Stalingradem, gdzie zaopatrzenie armii Paulusa zostało przerwane głównie z powodu zimowej, nie sprzyjającej lotom pogody niczego nie nauczyło sowieckie dowództwo! Partyzantom rozkazano zimować w tym rejonie, aby później mimo wszystko spróbować opanować Połock. Nie było żadnej możliwości, aby zaopatrzyć tak dużą armię amunicją w ilości koniecznej do prowadzenia aktywnych działań bojowych. W rezultacie Niemcy korzystając ze spokoju na froncie rzucili przeciwko partyzantom kilka pułków piechoty Wehrmachtu wzmocnionych oddziałami SS i policji a także trzema półkami brygady Rosyjskiej Wyzwoleńczej Armii Ludowej B. Kamińskiego. W kwietniu 1944 rozpoczęli oni zakrojoną na szeroką skalę operację karną i na początku czerwca praktycznie zlikwidowali połocko-lepelską strefę partyzancką. Część bojowników zdołała przedostać się do obwodu mińskiego i wilejskiego, lecz wielu zginęło. Według danych 3 Niemieckiej Armii Pancernej tylko w okresie od 11 kwietnia do 15 maja 1944 roku straty partyzantów, którzy praktycznie nie mieli amunicji i odczuwali ogromne braki ciężkiego uzbrojenia wynosiły 14288 zabitych i rannych. Białoruski Sztab Ruchu Partyzanckiego określił swoje straty znacznie skromniej, to znaczy na 7000 zabitych i zaginionych. Przy tym utwierdzali oni, że Niemcy ponieśli jeszcze więcej strat – do 8300 zabitych i do 12900 rannych. Biorąc pod uwagę kolosalną dysproporcję w uzbrojeniu dane o niemieckich stratach wydają się być mocno przesadzone. Ponomarienko przyznał, że przeciwnikowi udało się oczyścić z partyzantów przyfrontowy pas od Połocka do Orszy. Los połocko-lepelskiej strefy partyzanckiej jeszcze raz potwierdził słuszność słów Napoleona, że jeden mameluk zawsze pokona jednego francuskiego kawalerzystę, trzech przeciwko trzem będą bić się równo a szwadron Francuzów zawsze zmusi do ucieczki szwadron mameluków. Partyzanci mogli odnosić sukcesy, kiedy działali przeciwko małym grupom Niemców i policjantów. Natomiast, gdy musieli utrzymywać obronę jak zwykły pułk strzelców lub dywizja nawet przeciwko ilościowo równym lub niewiele liczniejszym niemieckim formacjom, zwycięstwo zwykle było po stronie przeciwnika. Wpływ na to miały: nierówność w wyposażeniu i przygotowaniu bojowym. 

Niemcy podejmowali również duże operacje karne przeciwko partyzantom działającym w obwodzie mińskim. Dowodził nimi szef SS i policji na Białorusi Kurt von Gottberg. W trakcie jednej z takich akcji zwanej operacją „Cottbus” według doniesień Gottberga z 26 czerwca 1943 roku w walce zginęło 6084 partyzantów a dodatkowe 3709 rozstrzelano po wzięciu do niewoli. Oprócz tego 599 jeńców ocalono. Ponadto 4997 mężczyzn i 1056 kobiet Niemcy wzięli w charakterze „siły roboczej” (ludzie Gottberga w rzeczywistości działali jak handlarze niewolników w Afryce polujący na Murzynów). Natomiast straty po drugiej stronie były względnie niewielkie. W trakcie operacji „Cottbus” zginęło 5 niemieckich oficerów (w tym jeden dowódca batalionu), oraz 112 żołnierzy. Rannych zostało 11 oficerów (w tym 2 dowódców pułku) i 374 żołnierzy, 3 szeregowców zaginęło. Straty wśród „cudzoziemców”, rozumianych jako rosyjskich „ochotników” Gottberg określił na 40 zabitych, 152 rannych i 4 zaginionych. Jednakże brak w meldunku kolumny ze stratami wśród ludności cywilnej przywodzi na myśl, że w liczbę zabitych i rozstrzelanych partyzantów włączeni są obywatele nieuzbrojeni, jedynie podejrzewani o kontakty z partyzantami lub którzy po prostu znaleźli się w rejonie działań. W rozkazie dotyczącym przeprowadzenia operacji „Cottbus” Gottberg szczególnie podkreślał, że należy „koniecznie wyeliminować traktowanie ludności jak cywilów (...), ponieważ wciąż się okazuje, że miejscowa ludność w tym kobiety i dzieci minują drogi na tyłach naszych jednostek”. A w końcowym meldunku Gruppenführer pochwalił się nową metodą pokonywania pól minowych: „Po przeszkoleniu artyleryjskim przedostanie się na błotniste tereny było możliwe tylko dzięki temu, że kazano mieszkańcom podejrzanym o związki z partyzantami iść przodem przed wojskami po bardzo zaminowanych odcinkach”.

Dla ścisłości należy dodać, że tą samą metodę stosowali również sowieccy dowódcy wojskowi, z tą różnicą, że na pola minowe wysyłali nie ludność cywilną a czerwonoarmistów. Wkrótce po wojnie marszałek Żukow tłumaczył generałowi Dwightowi Eisenhowerowi, że jeśli on, Żukow, wiedział, że z przodu jest jedno tylko pole minowe, wysyłał do ataku swoich żołnierzy, jakby przed nimi nie było żadnego niebezpieczeństwa. Żołnierze za cenę swojego życia wysadzali jedynie miny przeciwpiechotne. Następnie w stworzone przejścia wyruszali saperzy i usuwali miny przeciwczołgowe, aby mogły przejechać pojazdy opancerzone, które przecież były droższe od ludzi. Eisenhower był wstrząśnięty i po cichu powątpiewał, czy w armii amerykańskiej znaleźliby się oficerowie zdolni wydać taki rozkaz oraz żołnierze, którzy by zgodzili się go wypełnić. Gottberg  wiedział również, że Niemcy łatwo na miny nigdy nie pójdą, więc wykorzystywał do „żywego rozminowywania” „podludzi”, czyli Słowian, którzy zawinili jedynie tym, że znaleźli się na drodze ekspedycji karnej.

Pod kierunkiem Gottberga od 3 lipca do 30 sierpnia 1943 roku przeprowadzona została jeszcze jedna duża operacja pod nazwą „Hermann”, tym razem przeciwko sowieckim i polskim partyzantom z obwodu baranowickiego. W raporcie końcowym Gottberg stwierdzał, że w walce zabito 4280 ludzi w tym 6 komendantów i 2 komisarzy „band”, a wzięto do niewoli 654 osoby, w tym jednego dowódcę polskich powstańców. Niemieckie straty wyniosły 40 zabitych i 112 rannych w tym 9 oficerów, natomiast 3 żołnierzy zaginęło. Straty formacji kolaboracyjnych były mniejsze: 6 zabitych, 43 rannych i 1 zaginiony. Gottberg zaznaczał: „Wykazano istnienie dwóch rodzajów band – bolszewickich i polskich. Te ostatnie nie miały zazwyczaj broni ciężkiej. Bolszewicy natomiast byli dobrze uzbrojeni i stosowali nawet broń artyleryjską”.

O tej samej operacji „Hermann” zachowało się sprawozdanie sowieckie, a dokładnie meldunek Czernyszowa – sekretarza Baranowickiego Komitetu Obwodowego Partii. Było tam między innymi twierdzenie: „W pierwszych dniach walk przeciwko operacji karnej partyzanci zabili znanego od początku wojny wśród ludności Białorusi kata, podpułkownika wojsk SS Dirlewangera. Został również przejęty cały plan operacji”.

           Oberführer SS Oskar Dirlewanger ze swoją brygadą „Allgemeine SS” rzeczywiście brał udział w operacji. W odróżnieniu od wojsk SS, „Allgemeine SS” spełniały wyłącznie zadania karne i bezlitośnie rozprawiały się z partyzantami i ludnością cywilną. Organizacja ta uważana była za „karną” i składała się z niemieckich kryminalistów i rosyjskich „ochotników”, przy czym ci ostatni nie ustępowali swoim niemieckim towarzyszom broni w zbrodniczych czynach. Nawet sam dowódca brygady miał przed wojną wyroki za uwodzenie niepełnoletnich i kłusownictwo. Nie ma wątpliwości co do tego, że Dirlewanger popełniał zbrodnie przeciwko ludzkości. Czernyszew jednak pośpieszył mu z pomocą. Dirlewanger przeżył jeszcze dwa lata i zmarł we francuskim obozie dla jeńców wojennych w Altshausen (Górna Szwabia) 7 lipca 1945 roku.

Według Czernyszewa podczas operacji „Hermann” zginęło 123 partyzantów, 24 zaginęło, a 52 zostało rannych. Jest to w przybliżeniu 30 razy mniej niż liczba podana przez Gottberga. Różnica jest zbyt duża nawet jeśli wziąć pod uwagę, że Niemcy w liczbie zabitych uwzględnili również polskich partyzantów, a Czernyszew zapewne zaniżył dane na temat strat (ale nie dziesięciokrotnie!). Bez wątpienia większość zabitych „bandytów” z meldunku Gottberga w rzeczywistości nie miała nic wspólnego z partyzantami. Oficerowie i generałowie SD w odróżnieniu od swoich kolegów z Wehrmachtu mieli bardzo rozwiniętą fantazję i pod tym względem mogli współzawodniczyć z dowódcami partyzanckimi.

Sekretarz Baranowickiego Komitetu obwodowego z rozmachem likwidował wroga na papierze. W meldunku informował, że partyzanci zabili i ranili ponad 3 tys. Niemców i policjantów, oraz wzięli do niewoli 29 żołnierzy niemieckich. Gottberg natomiast ogólne straty Niemców i ich sojuszników określał na 205 zabitych, rannych i zaginionych. Czyżby 15-krotnie się pomylił? Zaginionych Niemców było tylko trzech – 10 razy mniej niż liczba jeńców, których rzekomo złapali partyzanci Czernyszewa. Skąd pojawiły się tak duże liczby ofiar po stronie wroga okaże się po przeczytaniu kolejnego fragmentu z meldunku Czernyszewa: „Zrzucono ze skarpy 37 eszelonów. Na odcinku Lida – Juraciszki z gruzów wyciągnięto 300 trupów niemieckich żołnierzy i oficerów”. Ciekawe, kto zdołał ich policzyć? Może zwiadowcy partyzanccy?

Były też inne meldunki partyzanckie, zbudowane na zasadzie „poza tym, wszystko jest w najlepszym porządku, pani Markizo”[3]. Od sierpnia do listopada 1942 roku w rezultacie udanej ofensywy Niemcy zdołali zamknąć tak zwaną „Bramę witebską” – korytarz w rejonie Uświat, przez który zza linii frontu przerzucane były posiłki a białoruscy partyzanci otrzymywali zaopatrzenie materialne. W meldunku Centralnego Sztabu Ruchu Partyzanckiego z otuchą stwierdzano: „Brygady partyzanckie z obwodu witebskiego w nieprzerwanych walkach z przeciwnikiem pokazali swoją umiejętność działania nie tylko małymi grupami, ale również zadawania poważnych ciosów walcząc z jego dużymi oddziałami wroga. Skuteczne wyjście przeciwnika na prawy brzeg rzeki Uświat i zamknięcie przez niego „bramy” aż do otrzymania szczegółowego opisu walk, można wyjaśnić brakiem zgodności działań pomiędzy jednostkami Armii Czerwonej i oddziałami partyzanckimi”.

Z takiego meldunku Napoleon nigdy by się nie dowiedział, że przegrał bitwę pod Waterloo. 

 



[1] Nierealność liczby 884 472 zabitych przez partyzantów żołnierzy i oficerów niemieckich ujawnia się po porównaniu z niemieckimi danymi o ogólnych stratach Wehrmachtu i SS na Froncie Wschodnim. Łącznie w okresie od 22 czerwca 1941 roku do 30 listopada 1944 roku według danych generała B. Müllera-Hillebranda 1420 osób zostało zabitych lub umarli na skutek odniesionych ran, a 997 tysięcy zaginęło bez wieści. Należy przy tym zauważyć, że w okresie od sierpnia do listopada 1944 roku na wschodzie straty jedynie wśród zaginionych bez wieści wyniosły przynajmniej 300 tysięcy ludzi, tak więc do końca lipca ogólne straty w żaden sposób nie mogły przekroczyć 2 milionów ludzi. W rzeczywistości były znacznie niższe. Przecież Niemcy tak naprawdę nie mogli stracić połowy ludzi jedynie w walce z białoruskimi partyzantami. Było by to prawie tyle, ile stracili w bojach ze wszystkimi regularnymi formacjami Armii Czerwonej! Nawet, jeśli by liczba 884472 obejmowała też żołnierzy niemieckich armii sojuszniczych, a także niektórych formacji policyjnych, nie uwzględnionych przez Müllera-Hillebranda różnica okaże się zbyt duża.

[2] Pieśń o Smugliance-Mołdawiance - to bardzo popularna pieśń kojarzona z Wielką Wojną Ojczyźnianą. W rzeczywistości powstała w 1940 roku i poświęcona była wojnie domowej. Opowiada o dziewczynie - partyzantce, która namawia chłopaka, aby również wstąpił do oddziału (przyp. tłum.).

[3] Tout va très bien madame la Marquise” – wyrażenie to pochodzi ze znanej francuskiej piosenki; używane przy niezdarnym ukrywaniu rzeczywistego stanu rzeczy – przyp. tłum.

wschood
O mnie wschood

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura