Stanisław Anioł Stanisław Anioł
266
BLOG

JOW-y: pytania do zwolenników

Stanisław Anioł Stanisław Anioł Polityka Obserwuj notkę 13

Wynik wyborczy Pawła Kukiza oraz – będące jego pośrednią konsekwencją – referendum wyznaczone na dzień 6 września b.r. spowodowały, że temat ordynacji wyborczej do Sejmu stał się przedmiotem gorących dyskusji, w które włączają się kolejne osoby, dotąd obojętne w tej materii. Jako osobę, która od dłuższego czasu – amatorsko i hobbystycznie – zajmuje się kwestią systemów wyborczych, niezwykle mnie to cieszy, choć poziom argumentacji obu stron sporu o tzw. JOW-y  czasem  nie napawa mnie optymizmem. Dobrze się jednak stało, iż w końcu zaczęliśmy na ten temat dyskutować, gdyż moim zdaniem, temat ten – przez ostatnie 26 lat – nie doczekał się porządnej, ogólnonarodowej dyskusji.

Włączając się do sporu pomiędzy zwolennikami a przeciwnikami JOW-ów, chciałbym zadać obu stronom kilka pytań, które – mam nadzieję – pozwolą nam uchwycić prawdziwy, a nie jedynie emocjonalny, obszar sporny.

 

Głównym zarzutem przeciwników JOW-ów (podających za przykład Wielką Brytanię), jest brak reprezentacji dla dużej części społeczeństwa poprzez wykluczanie mniejszych i średnich partii z podziału mandatów oraz zjawisko tzw. straconych głosów (czemu rzekomo przeciwdziałać ma tzw. ordynacja proporcjonalna).

Zarzut powyższy oczywiście pomija założenia JOW-ów i ocenia wynik uzyskany w JOW-ach przez pryzmat naszego dzisiejszego spojrzenia na Sejm i wybory, ale co do generalnej obserwacji, co do zasady nie sposób odmówić mu racji. Nierzadko bowiem zdarza się tak, że dana partia uzyskuje w skali kraju np. 35 % głosów co przekłada się na 55 % mandatów (np. Partia Pracy w wyborach do brytyjskiej Izby Gmin w 2005 r.).

Co więcej, zdarzyć może się tak, że partia uzyska aż 60 % głosów, co przełoży się jednak nie na 60 % czy 80 % mandatów, ale na… 100 %. Tym samym, istnieje możliwość uzyskania jednopartyjnego parlamentu cieszącego się poparciem nieco ponad połowy głosujących. Niemożliwe? Możliwe jedynie teoretycznie? Możliwe i to nawet praktycznie (choć niezwykle rzadko) – por. wybory do Zgromadzenia Legislacyjnego kanadyjskiej prowincji Nowy Brunszwik w roku 1987 (https://en.wikipedia.org/wiki/New_Brunswick_general_election,_1987).

 

Wobec powyższego, chciałbym zadać zwolennikom JOW-ów następujące 2 pytania:

  1. Co zrobić z zapisanymi w Konstytucji progami większości kwalifikowanej (2/3 do zmiany Konstytucji czy ratyfikowania niektórych umów międzynarodowych oraz 3/5 do odrzucenia prezydenckiego weta)? Progi te zostały ustawione w takiej a nie innej wysokości właśnie biorąc pod uwagę proporcjonalność ordynacji wyborczej do Sejmu. Oznaczają one, że koalicja rządowa, mająca z reguły nieco ponad połowę głosów, nie jest w stania sama (tj. bez pomocy części opozycji) zmienić Konstytucji czy przełamać  oporu Prezydenta przed pewnymi zmianami.  W sytuacji, gdy liczba mandatów nie będzie powiązana z ogólną liczbą uzyskanych głosów (w skali kraju lub okręgu), rzeczone mechanizmy ochronne przestaną spełniać swoją rolę. Dzisiaj partia, która uzyskała 40 % głosów nie może zmienić Konstytucji czy odrzucić weta (ani nawet rządzić samodzielnie). Przy JOW-ach i odrobinie pomyślnego wiatru, nie będzie to już wykluczone. Np. wg dzisiejszego składu Senatu, większość 2/3 dałoby się w ten sposób uzyskać.
  2. Co zrobić z Senatem? W mojej opinii, posiadanie dwóch izb parlamentu, wybieranych wg tej samej ordynacji wyborczej i różniących się jedynie liczebnością, nie ma sensu. Jest to odprysk faktu, iż Senat nigdy – ani w 1989 r., ani w 1997 r. ani też dziś – nie był specjalnie przemyślaną instytucją.

 

Moja propozycja (w zasadzie nie tylko moja, gdyż gdzieś już o niej czytałem, więc ktoś równolegle wpadł na podobny pomysł) jest następująca:

  1. JOW w Sejmie + proporcjonalny Senat bez progów (skoro mamy 100 senatorów, to łatwo byłoby to obliczyć – 1 %  poparcia w skali kraju = 1 senator);
  2. Przerzucenie progów większości kwalifikowanej do proporcjonalnego Senatu – np. Sejm wybrany w JOW nie mógłby zmienić Konstytucji bez zgody proporcjonalnego Senatu, podjętej tam większością 2/3 głosów;
  3. Przyznanie Senatowi prawa powołania Rady Ministrów w przypadku paraliżu Sejmu (np. rozpadu rządzącej partii).  

 

Niezależnie od powyższego – moim zdaniem – warto byłoby rozważyć dyskusję o samej roli Sejmu jako takiego (niezależnie od tego, jak miałby być wybierany). Najpierw bowiem należałoby się zastanowić, czym Sejm miałby się w ogóle zajmować (pierwsze parlamenty w historii zajmowały się głównie podatkami, a nie np. definiowaniem małżeństwa, regulowaniem gospodarki czy podejmowaniem uchwał rocznicowych). Następnie warto byłoby się zastanowić, jak Sejm ma podejmować decyzje (głosowanie większością zwykłą jest tylko jedną z propozycji i przez długi czas metodą nie znajdującą zastosowania w Polsce). Potem dopiero można się zastanawiać, jaką metodą wybrać Sejm, mający się zajmować sprawami X i podejmować decyzje w sposób Y. Ale o tym kiedy indziej.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka