Stwierdzenie, jakoby UE była socjalistyczna, euroentuzjaści traktują jako niezasłużoną obelgę. Jednak sposób, w jaki Unia narzuca Szwajcarii swoją wizję podatków w tym kraju tylko je potwierdza.
O istocie socjalizmu powstało już wiele dzieł, zarówno krytycznych, jak i pochwalnych. Jednak to, co konstytuuje ten system, można streścić w jednym stwierdzeniu – socjalizm to społeczna własność środków produkcji. Jako że bez państwa socjalizm nie jest możliwy do zrealizowania (mimo, że wielu anarchistów jest przeciwnego zdania), przymiotnik „społeczna” można spokojnie zamienić na „państwowa”. Takowa różni się od prywatnej tym, że samodzielną i pełną możliwość rozporządzania przedmiotem własności posiada państwo, nie zaś jednostka. Ta może być jedynie zarządcą państwowej własności.
Własność państwowa nie musi wyrażać się koniecznie w formalno-prawnym tytule posiadania. Jeśli osoba nie może swobodnie dysponować jakimś dobrem, jeśli nie ma nieograniczonej prawnie możliwości jego wykorzystania (nie wyrządzając krzywdy innej osobie), zbycia go, a nawet zniszczenia, nie jest jego właścicielem, nawet, jeśli z punktu widzenia prawa stanowionego jest. Jeśli przedsiębiorca nie może swobodnie zatrudniać i zwalniać pracowników, jeśli nie może produkować tego, co uważa za stosowne, nie jest właścicielem swojego zakładu.
Unia Europejska niedawno arbitralnie stwierdziła, że pieniądze, zarabiane przez podatników, nie są ich własnością. Nie chodzi nawet o to, że UE żąda od Szwajcarii podwyżki podatków, by nie stanowiła ona konkurencji wobec niej – chodzi o samą argumentację. Otóż Benita Ferrero-Waldner, komisarz ds. Stosunków zewnętrznych i europejskiej polityki sąsiedzkiej stwierdziła, iż niskie podatki w kraju Helwetów są swego rodzaju subwencją dla podatników, która „utrudnia wolny przepływ towarów i jest sprzeczna z porozumieniem o wolnym handlu, które UE i Szwajcaria zawarły przed 35 laty” (za money.pl). Współgra to z niemieckim określeniem dla naszych swojskich ulg podatkowych – na zachód od Odry nazywa się je „Steuersubventionen”, czyli „subwencjami podatkowymi” właśnie.
Różnica jest kolosalna. O ile podatki płacący mogą traktować jako zło konieczne, w którym można im „ulżyć” poprzez zwrot części pieniędzy ówcześnie odebranych, o tyle w przypadku „subwencji” mamy do czynienia z pieniędzmi, które z łaski państwa posiadają obywatele i z których w każdej chwili fiskus może do woli skorzystać, miłosiernie wspierając (subwencjonując) tych, którzy nie są w stanie oddać tyle, ile skarbówka żąda, lub tych, którzy wedle widzi mi się rządzących pełnią „istotną funkcję społeczną”. Niskie podatki są więc niedopuszczalną pomocą dla obywatela, którego psim obowiązkiem jest płacić daninę (a w zasadzie oddawać to, co zostało mu łaskawie pozostawione) najwyższą z możliwych.
To, że obecnie UE zapewnia swobodę przepływu towarów, usług, osób i kapitału, to, po pierwsze, w dużej mierze pusty slogan, jako że owa „swoboda” jest obwarowana wieloma wyjątkami i warunkami, a po drugie, ta wolność może się rychło skończyć, gdy szanowni komisarze arbitralnie uznają, że są one np. „antyspołeczne”. Jedynym gwarantem wolności jest uznanie własności prywatnej, a to, jak widzimy, w Unii nie występuje.
Inne tematy w dziale Polityka