W pokoleniu dzisiejszych pięćdziesięciolatków żywe jest wspomnienie tej dwuznaczności, jaką było w peerelu wieszanie flag na święta państwowe, święta tego marionetkowego tworu – czyli przed 1 maja każdego roku, 22 lipca i 7 listopada. Wieszano flagi polskie i czerwone szmaty komunistyczne – obok siebie.
Dwuznaczność polegała na tym, że władza okupacyjna posługiwała się barwami narodowymi, godłem (fakt – zmienionym symbolicznie), polską komendą wojskową, odwołaniem do polskiej tradycji. I widok białoczerwonych flag obok komunistycznych szmat powodował, że bardziej świadomy Polak musiał wzbudzić w sobie refleksję – to co oni wieszają, to nie jest kolejny emblemat propagandy komunistycznej, lecz polskie barwy, zawłaszczone przez sowieckiego okupanta.
Sowieciarze rządzący tu zdawali sobie z tego oczywiście sprawę. Zdawali sobie sprawę z tego, że z jednej strony potrzebny im jest ten narodowy sztafaż, tak, aby ich manipulacje propagandowe odnosiły większy skutek, ponieważ internacjonalizm na Polaków nie działa – zresztą czystego internacjonalizmu w Polsce sowieciarze nie zdołali wprowadzić. Jakoś wygodne dla nich było posługiwanie się polskimi emblematami. To, że do polskiej flagi nie dodano jakichś rytualnych snopków czy młota z sierpem i kołem zębatym, jak w DDR, wynikło z początkowego wyrachowania Stalina i okoliczności powstawania Polski pojałtańskiej, gdy na konferencji mocarstw ustalano, że w Polsce odbędą się wolne wybory itd. – polskie emblematy narodowe były Stalinowi potrzebne. Ale to, że później się utrzymały, przez cały okres peerelu wskazuje, że komuniści zdawali sobie sprawę, że próba zmiany wywołałaby stanowczą reakcję narodu i w rachunku strat i zysków zapał ideologiczny przegrywał z ubeckim pragmatyzmem. Bezpieka miała doskonałe rozeznanie w nastrojach społecznych – dostępne w IPN informacje dzienne i tygodniowe, spływające do centrali UB, a potem MSW z urzędów wojewódzkich nie pozostawiają co do tego wątpliwości. Odnotowywano przejawy oporu każdego rodzaju i ścigano sprawców nawet najbłahszych wydarzeń. Przy czym np. zerwanie czerwonych flag w okolicach „święta majowego” w oczach bezpieki było nie tyle przejawem oporu, co odradzającą się głową „hydry reakcji”, którą trzeba było za wszelką cenę zniszczyć – i niszczono, wdrażając setki śledztw przez cały czas istnienia peerelu. Właściwie przez cały okres peerelu miały miejsce tego rodzaju wydarzenia, a dla bezpieki był to sygnał, że planowa eksterminacja patriotów w latach 40 i 50 nie spowodowała zaniku oporu, nawet w tak szczątkowej formie. I tu dochodzimy do kluczowego zjawiska, które wiąże się polską barwą, godłem i rytuałem: to, że sowieciarze je w początkowym okresie peerelu je zachowali z powodów taktycznych, a potem nie zmienili na gwiazdę i snopki, obróciło się przeciw nim w tym sensie, że nawet w otoczeniu czerwonych szmat polska białoczerwona flaga i orzeł, nawet bez korony – był żywym przypomnieniem mitu polskiego, polskiego kodu kulturowego, co w sprzyjającym momencie dało przywrócenie polskiej flagi narodowi – tak jak było podczas pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II do Polski w 1979 roku, lub rok później w Solidarności i stanie wojennym.
Nagle flaga stała się z powrotem nasza, i w oczach zwykłego Polaka użycie jej przez komunistów było zwykłą uzurpacją. Dwuznaczność zniknęła. Wszystko stało się jednoznaczne.
Dziś najważniejsze osoby w państwie wzywają do wywieszania flag w „dzień flagi” , który wprowadzono ustawą sejmową. I w dzisiejszej Polsce znowu zaczynamy mieć tę przeklętą dwuznaczność, pamiętaną z czasów okupacji komunistycznej. Dla dużej części Polaków obecnie rządzący poprzez swoje działania i zaniechania okołosmoleńskie przestali być przedstawicielami legalnego rządu, legalnych władz, nazywani są rozmaitymi określeniami, z których słowo „zdrajcy” należy do najłagodniejszych. Po obu stronach barykady używa się polskich symboli, jedni i drudzy uważają, że druga strona nadużywa ich. I jednym „bucha hymn z ust” (że zacytuję pewną blogerkę) przy równoczesnej nienawiści do Kaczyńskiego i PiS, którzy przecież są opozycją parlamentarną i partią polityczną, a nie żadnymi „faszystami”, a drudzy uważają, że obecna władza jest niemalże okupacyjna – jeśli wsłuchać się w niektórych z moich rozmówców z ulic Warszawy w Szczurbiurowy.tv .
De facto doszliśmy do takiego momentu, gdy symbole narodowe zamiast łączyć Polaków – dzielą ich. Jeśli ktoś idzie po ulicy z polską flagą to oczywiście musi należeć do obozu przeciwnego rządzącym (w ten sposób szwabscy bojówkarze rozpoznawali swoje ofiary 11 listopada ubiegłego roku), jest faszystą, oszołomem. Propaganda medialna doprowadziła do tego, że nawet zachowania popierane przez polityków, którym media sprzyjają (prezydent i premier), dla dużej części ich zwolenników są niedopuszczalne – a więc w skali masowej dochodzi do kompletnego pomieszania i symboliki, i konotacji tejże symboliki typu „Jestem patriotą, ale flagi nie wywieszam, bo robi to PiS, chociaż wzywa do tego Tusk”. A to dowodzi po prostu słabości tego patriotyzmu, dowodzi raczej sekciarstwa niż patriotyzmu. Jeśli zwolennika Tuska nie łączy z drugim Polakiem symbol, flaga narodowa, to znaczy, że Rymkiewicz ma rację – że to się już nie sklei. I to jest najgorsza wiadomość – bo to pęknięcie ogranicza możliwości Polski w tym piekielnie trudnym czasie, który nadszedł.
Z takim przywództwem i w takim otoczeniu.
----
A jutro część druga rozmowy z Czesławem Bieleckim w Szczurbiurowy.tv
Inne tematy w dziale Polityka