Donald Trump ułaskawił Michaela Flynna. Zainaugurował tym proces odchodzenia z urzędu, naznaczony perełkami ułaskawień. To pierwsza z nich. Na koniec, jak sądzą niektórzy, ułaskawi sam siebie. Na wszelki wypadek. Wszak sam ogłosił na Tłiterze już latem 2017 r. "While all agree the U. S. President has the complete power to pardon, why think of that when only crime so far is LEAKS against us." Kwestia wywołała wówczas sporą dyskusję wśród prawników. Zdania są podzielone - jak to wśród prawników. W każdej spornej sprawie są co najmniej dwie szkoły - falenicka i otwocka. Czasami jeszcze trzecia - mieszana, powiedzmy świderska. Jedno jest pewne - byłaby to sytuacja bez precedensu. Zbiór zdań, który potocznie nazywa się amerykańską konstytucją zawiera jedynie stwierdzenie, że prezydent ma "prawo łaski w sprawach o przestępstwa przeciwko Stanom Zjednoczonych, z wyłączeniem spraw wszczętych wskutek postawienia w stan oskarżenia przez Izbę Reprezentantów". Stąd jedni prawnicy, jak Susan Low Bloch z Uniwersytetu Georgetown, uważają, że prerogatywy prezydenta do udzielania łaski dotyczy też jego samego. Inni, jak na przykład Jimmy Gurulé z Uniwersytetu Notre Dame w Indianie są zdania, że złamałoby to nadrzędną zasadę mówiącą, że nikt nie stoi ponad prawem. Wszyscy są jednak zgodni, że sytuacja byłaby absolutnie kuriozalna. Czyli jakże trumpowska. Czerwonoskóry Donald przyzwyczaił już nas do nowatorskiego, świeżego odczytania Konstytucji.
U nas też pod tym względem bywało i bywa niczego sobie.
Jenerał Michael Flynn zatem powrócił tuż przed Dniem Dziękczynienia (to dziś, w Nowym Jorku już pewnie siadają do nieułaskawionego przez nikogo pieczonego indyka) do grona nieskazitelnych.
Bądźmy nieskazitelni i my.
Tak więc bye bye Donald. Nudno nie było choć i wesoło jakby nie... choć starań nie brakowało.
https://img.huffingtonpost.com/asset/5704de3d1500002a000b4249.jpeg?ops=2000_1000
