Śmieszą mnie te wszystkie teksty pełne troski o przyszłość wolnego rynku i stwierdzenia socjalistycznych ekonomistów przefarbowanych na liberałów, że interwencjonizm państwowy musi sięgnąć prywatnych banków, choć stoczni już niekoniecznie. Że trzeba się sprężyć i przyjąć euro, odrzucając fobie prezydenta. Śmieszą mnie stwierdzenia, że PRL skończył się dawno temu, PO buduje IV RP, gdy tymczasem odpowiedzialna za rozkradzenie i zniszczenie prawie całego majątku po-PRL-owskiego "grupa trzymająca władzę" przeorganizowuje się na oczach opinii publicznej kpiąc sobie z prawa i wymiaru sprawiedliwość, a ściganie czy choćby ujawnianie przeróżnych zbrodni komunistycznych jest "niezgodne z konstytucją". Uwłaszczeni na majątku państwowym obecni liberałowie straszą, że oto wraca stare, ukryte pod postacią veta głowy państwa, a pan Śmiłowicz ubolewa, że nie doszło do oczyszczającej „rewolucji moralnej”. Faktem jest, że nie doszło, bo III RP świetnie się okopała w spółkach, radach nadzorczych, bankach, sądach i prokuraturze, także wojskowej. Dlatego projekty dekomunizacyjne były niemożliwe, choć w innych państwach postkomunistycznych się udały i nie miały za zadanie „dokończenia rewolucji”, ale zmiany państwa korporacyjnego w demokratyczne. Przekonanie budowniczych III RP, ze wszyscy sami się oczyszczą, było zgubne. Nie oczyścili się też prawnicy, którzy w czasach PRL wydawali wyroki pod dyktando partyjnych kacyków, dziś - niezawiśli sędziowie, orzekający zadziwiające wyroki, często powiązani ze światem przestępczym. Główne źródła patologii po roku 1989 to bliski kontakt polityki i biznesu. Mało kto jednak odważy się na takie stwierdzenie, upatrując winę w braku zdecydowanych działań dwuletnich rządów Pis-u.
Umiejętność interpretacji rzeczywistości, przystającej do z góry założonej tezy, posiedli nie tylko politycy, ale większość dziennikarzy. Nawet prawnicy interpretują tak zapis konstytucji o Radzie Gabinetowej, by nie wpuścić nikogo z PiS-u, a marszałek Borusewicz nie udzielił głosu prof. Relidze motywując, że: „nie będziemy świadkami jakichkolwiek scen gorszących, które miałyby obniżyć powagę Senatu”. Sceny gorszące w wykonaniu posła Palikota, obniżające powagę Sejmu, Borusewicza mało interesują.
Stare nie wraca, bo na dobre nie odeszło. To tylko fikcja utrwalaczy okrągłostołowych uzgodnień i zamydlaczy quasi-transparentnej rzeczywistości budowania podstaw kapitalizmu w wersji staronomenklaturowej, bo tymczasem „sami swoi nas okradają” (za pomocą Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa), jak napisał Beautyfool. Tekst Sowińca o PRL-u w komunikacji miejskiej III RP, bardziej może analizujący zachowania i sposoby działania dowodzi, że obszarów, w których „stare” ma się dobrze, a nawet jeszcze lepiej, jest bardzo wiele. Dlaczego? Bo idea solidaryzmu partyjnego jest wiecznie żywa, i nawet odradza się w nowej, ludowej wersji przyjaciół i ich rodzin spod znaku zielonej koniczyny.
Pan Śmiłowicz pisze:
O klasie politycznej lat 90 można powiedzieć wiele złego. Pewne jest natomiast jedno - pod względem moralnym, pod względem bezinteresownego kierowania się w działalności publicznej interesem państwa znacznie przewyższali obecnych liderów. I dotyczy to zarówno polityków postsolidarnościowych, jak i postkomunistycznych. Ci ostatni, przynajmniej jeszcze w latach 90, mieli kompleks pochodzenia, co skutecznie hamowało ich w uskutecznianiu wszelakiej politycznej prywaty.
Nic bardziej mylnego. Nie mieli żadnych hamulców. To właśnie okres największych przekrętów gospodarczych i afer prywatyzacyjnych, uwłaszczenia starej nomenklatury i nieuzasadnionych karier, w myśl zasady „pierwszego miliona”. Spróbujmy to prześledzić. Jak było po 1989 roku? Wasi premierzy, ale nasz prezydent, przez dwie kadencje, więc skrzywdzić nas nie da. Choć sam musiał się tłumaczyć w sprawie ułaskawienia Petera Vogla, z pieniędzy Komitetu ds. Młodzieży czy fundacji „Porozumienie bez barier”, swych przyjaciół zdołał zabezpieczyć. Andrzej Gdula, z Kancelarii Prezydenta Kwaśniewskiego, rozpoczynający polityczną karierę w KW PZPR w Bielsku Białej, szef zespołu doradców prezydenta, po jego odejściu objął stanowisko przewodniczącego Rady Nadzorczej Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych, wbrew wszelkim regulaminom rekrutacji. Marek Ungier, wybrał biznes paliwowy (Przewodniczy Radzie Nadzorczej AED), której prezesem jest ppłk Andrzej Kaźmierczak, oficer WSI „Siwy”, prawa ręka gen. Dukaczewskiego, były główny łącznik między WSI a Jeremiaszem Barańskim „Baraniną”.
Nadal też żyjemy w III RP. Byłe służby chronią dziś służby obecne. W 1991 roku powstała firma Ekotrade, działająca na terenie całej Polski, która zajmuje się kompleksową ochroną osób i mienia. Chroni najważniejsze państwowe instytucje, ministerstwa, sądy, prokuratury i urzędy państwowe. Wygrywa przetargi na ochronę obiektów Sądu Najwyższego, Naczelnego Sądu Administracyjnego, Agencji Mienia Wojskowego, Ministerstwa Zdrowia, Ministerstwa Edukacji Narodowej, ZUS-u, KRUS-u czy urzędów skarbowych na terenie całego kraju. Firma wyrosła na gruncie dawnych funkcjonariuszy i informatorów tajnych służb PRL-u; jej roczne dochody przekraczają 80 mln złotych, a pracownicy otrzymują 5,60 zł, za godzinę, co spowodowało strajki, protesty i pozwy sądowe.
Prezesem Zarządu Ekotrade jest Jacek Jerschina, jednoczenie przewodniczący Rady Fundacji „Ochrona i pomoc”. W Radzie Nadzorczej spółki zasiadały ważne osobistości sceny politycznej III PR, m.in. wiceminister infrastruktury w rządzie Cimoszewicza: Andrzej Piłat i Zbigniew Sobotka, wiceminister spraw wewnętrznych w gabinecie Leszka Millera, skazany za udział w aferze starachowickiej. O tym, że właściciele i zarządzający Ekotrade mają szerokie znajomości w świecie polityki i służb specjalnych, świadczą zdjęcia wykonane podczas uroczystego przyjęcia z okazji 10-lecia firmy w 2001 r. Wśród gości są m.in. kontradmirał Kazimierz Głowacki, były szef WSI, podejrzany o handel bronią i Jerzy Jaskiernia, minister sprawiedliwości w rządach Józefa Oleksego i Włodzimierza Cimoszewicza, oskarżony później o kłamstwo lustracyjne. Jaskiernia zapewnia, że ze spółką nic go nie łączy, zna jedynie jej prezesa Jacka Jerschinę. Tak samo twierdzi obecny na przyjęciu Marek Ungier. „Nawet gdybym był współpracownikiem służb specjalnych, to i tak nie mógłbym tego potwierdzić”- tłumaczył Jacek Jerschina, zasłaniając się tajemnicą państwową. Postępowanie przeciwko niemu umorzyła prokurator Katarzyna Kalinowska, która w 2002 roku wydała nakaz zatrzymania (później uznany za bezprawny) prezesa PKN Orlen, Andrzeja Modrzejewskiego.
Tożsamość została zachowana.
Inne tematy w dziale Polityka