Dom Spotkań z Historią Dom Spotkań z Historią
124
BLOG

Polska (wciąż) nierządem stoi

Dom Spotkań z Historią Dom Spotkań z Historią Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 4

Wracamy do publikacji opinii młodych! Głos ma Jan Filip Staniłko. Zapraszam!

Elżbieta Ciżewska


„Żaden rząd najdoskonalszy bez dzielnej władzy wykonawczej stać nie może. Szczęśliwość narodów od praw sprawiedliwych, praw skutek od ich wykonania zależy. Doświadczenie nauczyło, że zaniedbanie tej części rządu nieszczęściami napełniło Polskę.” Taką oto lekcję pozostawili nam w spadku ojcowie Ustawy Rządowej z 3. maja 1791 r. Pojawia się zatem pytanie: Czy zbudowaliśmy w Polsce po 4 czerwca 1989 r. strukturę władzy, która rządzi naszym krajem zgodnie z naszymi interesami? Czy przez ostatnie 20 lat udało nam się zbudować aparat rządzenia, który zdolność bycia przyczyną zmiany (posiada władzę)? Czy prawo, które uchwalamy bierze pod uwagę interes narodu, który parlament reprezentuje? Czy rząd potrafi je egzekwować i realnie wpływać na rzeczywistość? Czy sądy bronią nas przed uzurpacją władzy, realizują nasze poczucie sprawiedliwości i strzegą wolnej wymiany?
W 1989 r. wyszliśmy bloku gospodarczo-militarnego, w którym pełniliśmy rolę satelity mocarstwa gospodarczo zależnego od Zachodu. Mimo geograficznej bliskości globalnego centrum, byliśmy wobec niego dalekim peryferium. 20 lat później jesteśmy co najwyżej półperyferium, ale nasz hegemon jest już dużo bardziej atrakcyjny. Ostatnie dwadzieścia lat w dużej mierze poświęciliśmy na przygotowanie naszego kraju do reorientacji na nowy system geopolityczny, w którym dziś funkcjonujemy. Problem polega jednak na tym, że przebieg tego procesu każe wystawić naszym elitom jak najgorsze oceny. Nie wzięły one na siebie roli autonomicznego podmiotu świadomie reprezentującego interesy swojej wspólnoty. Polski establishment albo aspirował do roli dobrowolnych i dobrze opłacanych strażników interesów naszych nowych hegemonów albo nieświadomy dokonywanej nim manipulacji stawał się mimowolnym wykonawcą scenariusza rozpisywanego w Waszyngtonie lub Berlinie. Nie można jednak uciekać od podstawowych pytań w naiwnie proeuropejskie mrzonki i utopie. Po 20 latach musi paść pytanie: Czy posiadamy więcej władzy nad samymi sobą? Czy naprawdę chcemy tę władzę posiadać?
Wyzwania, które w ostatnich 20 latach stawiały sobie polskie elity przebudowujące państwo po komunizmie wiele mówią o ich horyzontach intelektualnych i ambicjonalnych. Zasadniczy nurt myślenia streścić można w dużej mierze w pozytywnym postulacie imitacyjnej integracji z UE i negatywnym postulacie powstrzymania rozliczenia z komunizmem. Jedynie niewielka część elit politycznych i intelektualnych - nieobecna strukturach państwa i z establishmentu stale wypychana - która rozliczenia się domagała, stawiała sobie za ostateczny cel wzmocnienie państwa. Ponieważ jednak głównej bariery na drodze do owego wzmocnienia upatrywano w sprywatyzowaniu środków kontroli społecznej przez rządzący Polską w latach 80. aparat bezpieczeństwa, sprawa i tak ponownie sprowadzała do niedokonanego rozliczenia, choć tym razem rozumianego jako bariera rozwojowa, a wzmocnienie pozostawało ideą niepełną.
Nigdy zatem po 1989 r. nie udało się zidentyfikować rozwoju Polski w kategoriach innych, niż ideologiczne. Atakowano i broniono pojęciowych wydmuszek - takich jak (postkomunistyczny) liberalizm, pod którymi kryły się doraźne interesy. Kiedy czyta się dzisiejsze wywiady z Jerzym Urbanem i Adamem Michnikiem dobrze widać, że rozmowy okrągłego stołu były de facto procesem ponownego intelektualnego jednoczenia się pękniętego w latach 60. komunistycznego establishmentu. (Dlatego właśnie tak trudno pisze się w Polsce biografie). Liberalizm był zaś dyskursem, który obie strony pogodził. Z jednej strony racjonalizował on działania „właścicieli państwa”, którzy drążyli je od środka w poszukiwaniu zasobów dla nowych prywatnych przedsięwzięć, z drugiej zaś stał się on orężem „moralnych zarządców społeczeństwa”, którzy znowu mogli gorliwie faszerować jakąś antypolityczną (demobilizującą naród) i antypaństwową (echo rewolucji 68.) oświeceniową ideologią i tak już mocno bezpaństwowe społeczeństwo (stateless society).
Nigdy więc nie rozstrzygnięto zasadniczych kwestii – jaki model politycznej gospodarki (political economy) przyjmujemy? Gdzie kończy się proces prywatyzacji? Jakie są praktyczne koszty wycofywania się państwa z ochrony określonych sektorów? Jaki zakres ryzyka państwo powinno ono brać na siebie? Jak efektywnie rozstrzygać rozwojowe dylematy poprzez system polityczny? Jak przemodelować administrację do zarządzania wielopoziomowego? Jak mierzyć efektywność polityk publicznych? Jaki jest zakres autonomii korporacji zawodowych? Jaki powinien być pozytywny model propaństwowego patriotyzmu przekazywany w publicznej edukacji i mediach? Dla polskich elit to były za trudne pytania.
Ostatnie 20 lat to liczne prywatne sukcesy Polaków. Jednak owe 20 lat to bardzo nieliczne zbiorowe sukcesy Polski. Niemal wszystkie kolektywne osiągnięcia, którymi szczycimy się sami przed sobą – czyli członkostwo w instytucjach Zachodu - przydarzyły się nam właściwie mimochodem. Stawiając sprawę brutalnie, blok sowiecki rozwiązali sami Rosjanie po tym, jak jego koszty przewyższyły korzyści, do NATO przyjęli nas Amerykanie rozszerzając pole imperialnej dominacji, a do Unii Europejskiej nie mielibyśmy szans wejść, gdyby nie wielkie wsparcie kanclerza Helmuta Kohla. Nasz „powrót do Europy” Zachodniej, do której nigdy Polski nie zaliczano, nie nastąpiłby gdyby nie mieścił się w szerszym planie poszerzania pola kontroli lub ekspansji gospodarczej dwóch kluczowych graczy w naszym regionie - Stanów Zjednoczonych i Niemiec. Naprawdę trudno byłoby mi uwierzyć, aby kraje Zachodu robiły coś dla Polski w imię historycznej sprawiedliwości, a wbrew swoim interesom.
Pojawia się zatem pytanie: Co jako państwo osiągnęliśmy przez te 20 lat naprawdę samodzielnie? Czy jest coś, czego nie dostaliśmy w prezencie (lub na kredyt), a co stworzyliśmy wg własnego zamierzenia? Czy zbudowaliśmy przez te 20 lat coś, co równać się może z dokonaniami 20-lecia międzywojennego, czy choćby epoki Gierka? Niestety, moja odpowiedź brzmi – nie!
Polska przedwojenna – przepraszam za te oczywistości – zbudowała siebie od zera. Scaliła się z 3 odrębnych części, obroniła przed Sowietami, stworzyła jeden z najlepszych na świecie systemów edukacyjnych, rozwijała na najwyższym poziomie naukę, zrealizowała olbrzymie jak na swoje skromne możliwości publiczne projekty inwestycyjne (Centralny Okręg Przemysłowy, miasto Gdynia, linia kolejowa Śląsk-Gdynia), a wszystko to w czasach chaotycznej polityki lat 20. i Wielkiego Kryzysu lat 30. Oczywiście popełniano wówczas wiele błędów politycznych, za które przyszło zapłacić błyskawiczną klęską we wrześniu. Porównanie dokonań jest jednak dla nas dzisiaj druzgocące.
W takim razie może chociaż od Polski Gierka byliśmy lepsi? Wszak Gierek dziś wydaje się nam nieco komiczny i tęsknią za nim głównie w Sosnowcu. Ale cóż z tego, skoro została po nim rafineria w Gdańsku, Naftoport i rurociąg łączący go z Płockiem, Centralna Magistrala Kolejowa, autostrada Września-Konin, droga szybkiego ruchu ze Śląska do Warszawy, sieć dużych elektrowni oraz kilka dużych przedsiębiorstw chemicznych, budowlanych i motoryzacyjnych, no i odbudowano Zamek Królewski w Warszawie. Owszem było to robione na kredyt i bardzo nieefektywnie. Jednak koszty tych kredytów przy dzisiejszej skali nowego zadłużenia już mniej przytłaczają, a ich wymierny efekt przewyższa wszystko, co powstało w ramach publicznych projektów po 1989 r.
Mówiąc bez ogródek, w naszej części Europy nikt nigdy nie zbudował niczego dużego bez wsparcia państwa. Taka jest specyfika kontynentalnego kapitalizmu europejskiego. Obok konkurencji przedsiębiorstw i gospodarek, toczy się równolegle konkurencja państw je wspierających. Nową sceną tej kilkusetletniej rywalizacji suwerenności – narzucającą reguły uniemożliwiające wypowiedzenie sobie wojny – jest oczywiście Unia Europejska. I w związku z tym również i dzisiaj w Polsce nie można zbudować niczego dużego bez wzięcia przez państwo na siebie części ryzyka – bez czasowej ochrony, gwarancji kredytowych, preferencji w zamówieniach publicznych, pomocy dyplomatycznej, czy opieki służb specjalnych. Wszystko to dzieje się mimo reguł wspólnego rynku. Po prostu cała sztuka polega na ich obchodzeniu lub na kontroli ich egzekucji.
Mówienie o absolutnej wartości wolnego rynku w tym kontekście jest bezrefleksyjnym propagowaniem anglosaskiej odmiany kapitalizmu bez zrozumienia historycznych uwarunkowań. Bowiem konkurencja ma sens, jeśli toczy się między równymi - a nie, gdy jeden cios potrafi zabić. Nowoczesne państwo narodowe było i wciąż jest doskonałym instrumentem budowania podstaw kapitalizmu poprzez minimalizowanie antyrozwojowego ryzyka (tzw. efekt crowd-in). I skoro przez ostatnie 20 lat się nie nauczyliśmy używać państwa do pomnażania naszej „szczęśliwości”, czeka nas kolejne 20 lat przyswajania lekcji ojców majowej konstytucji. Ale będzie jeszcze trudniej, bo tempo zmian i ich złożoność gwałtownie rośnie.

Jan Filip Staniłko, ur. w 1979 r., jest asystentem naukowym w Instytucie Sobieskiego i członkiem redakcji dwumiesięcznika „Arcana”
 

 

Blog jest częścią projektu "4 czerwca - Wyłącz system" organizowanego przez Dom Spotkań z Historią (www.dsh.waw.pl). Opowieści ludzi opozycji lat '80, którzy nie trafili na pierwsze strony gazet; ludzi często zapomnianych; ludzi podziemnych; ludzi, którzy wyłączyli system. W rocznicę wyborów, 4 czerwca, na Krakowskim Przedmieściu zorganizowany zostanie Transformator Doświadczeń; w specjalnie wydzielonej strefie zasiądą byli opozycjoniści, którzy przy stolikach opowiedzą o swoim doświadczeniu tamtego czasu. Powstanie też specjalnie zaprojektowana przestrzeń, w której będą mogli się spotkać uczestnicy oporu antykomunistycznego, którzy często nie widzieli się od 20 lat. Redaktor: Michał Łuczewski. Współpraca: Elżbieta Ciżewska, Maciej Cuske, Włodzimierz Domagalski, Seva Shlykau, "Encyklopedia Solidarności".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura