Grzegorz Wysocki Grzegorz Wysocki
112
BLOG

O Szymborskiej i innych "umoczonych", o Kalukinie i o tym, jak "

Grzegorz Wysocki Grzegorz Wysocki Polityka Obserwuj notkę 14

W weekendowej „Wyborczej” jak zwykle na stronie drugiej „Sobota prasująca”. Tym razem Rafał Kalukin prawie całość swojego przeglądowego felietonu poświęcił Salonowi i osobom na Salonie się udzielającym. Zajął się również, by tak powiedzieć, mentalnością „salonowców”. A wszystko, jak nietrudno się domyślać, przez Katarynę i jej zainteresowania oscylujące wokół stalinistycznego epizodu w życiu Wisławy Szymborskiej.

Ludzie mają różne zainteresowania. Są tacy, których kręcą paralotnie i ołowiane żołnierzyki, są tacy, którzy kleją modele samolotów i tacy, którzy uwielbiają szydełkować. Inni znowuż upodobali sobie książki poświęcone bitwie pod Grunwaldem, jeszcze inni kolekcjonują książki traktujące o Stalinie i otaczającej go świcie intelektualnej. Są też oczywiście tacy – i takich w naszym kraju ostatnimi czasy namnożyło się niemiłosiernie wielu – których bardziej od wierszy Szymborskiej interesują jej parafki, bardziej od piosenek Brechta interesują ich jego komunistyczne sympatie, bardziej od filozofii Heideggera interesują jego nazistowskie ciągoty, bardziej od filmów z Damięckim interesują ich jego plotkarskie rozmowy z agenciakami, bardziej od poematów Pounda interesują ich jego słynne radiowe pogadanki, w których rozprawiał się z żydowskimi lichwiarzami itd. itp. Przykłady można mnożyć. I oczywiście – wolno się każdym z tych przykładów zajmować. Każdemu wolno robić to, co mu się żywnie podoba. Mnie osobiście trochę szkoda czasu na roztrząsanie tych zaprzeszłych sytuacji, choć nie ukrywam, że często kontekst (Pound-antysemita, Heidegger-nazista itd.) jest niezwykle istotny przy okazji poznawania dzieł poszczególnych autorów. Zasadne wydaje się w tym momencie pytanie: czy ów kontekst znacząco wpływa na moją recepcję ich dzieł? Czy to, że ktoś był świnią w życiu, że bił swoją żonę, że zdradzał przyjaciół, że pił wódkę i mieszał ją z koniakiem, że nie znał żadnych świętości, no więc czy to wszystko ma jakikolwiek wpływ na ich dzieło, na moje dzisiejsze czytanie ich książek? Co z tego, że od Tomasza Manna za Budenbrooków odwróciła się cała jego – opisana tam – rodzina, skoro dzisiaj nikt już tego nie pamięta, rodzina nie żyje, a my mamy wciąż możliwość obcowania z wielkim dziełem?

Zaraz podniosą się głosy, że rehabilituję, że czyszczę życiorysy, że przymykam oczy na „zbrodnie”. Być może. Ale co innego jednak staram się powiedzieć – staram się oddzielić to, że ktoś prywatnie był świnią, a mimo tego (obok tego) tworzył rzeczy wielkie (przynajmniej – w przeciwieństwie do wielu piszących na Salonie, do wielu publicystów w ogóle – próbuję te dwie kwestie oddzielić). Tak już niestety jest, że świnie tworzą czasami rzeczy wielkie. Może to i przykre, że tak jest i to wielka szkoda i niegodziwość, że pisarz X. przez osiemnaście lat niemiłosiernie tłukł swoją żonę, ale co w związku z tym? Pisarz X. obecnie nie żyje, jego żona również – zostały jego wielkie dzieła. Czy teraz – na znak nie wiedzieć jakiego i skąd wypływającego protestu – mam nie czytać jego książek? Jego wiersze również mam określać mianem niegodziwych dlatego, że sam był niegodziwcem? Jego jeden wierszyk zadedykowany jeszcze większemu niż on niegodziwcowi ma spowodować, że cała reszta jego twórczości to chłam, bo pięćdziesiąt lat temu dał dupy Totalitarnemu Władcy pisząc dla niego panegiryk?

To temat niezmiernie długi, niezmiernie też zajmujący. W tym miejscu stawiam właściwie kilka pytań, pytań otwartych, na które nie sposób jednak udzielić właściwych odpowiedzi. Przeraża najbardziej w tym wszystkim chyba to, że coraz liczniejsze są jednak rzesze tych, co prawidłowe i jedyne słuszne odpowiedzi znają, a przynajmniej im się wydaje, że te odpowiedzi znają, że te prawidłowe odpowiedzi mają w zanadrzu, że stali się posiadaczami Prawdy i Słuszności.

Proszę mi wybaczyć za tę dygresyjną ucieczkę, bo o felietonie Kalukina chciałem przecież słówko. Otóż swój felieton – do przeczytania w „GW” – poświęca on atakowi na Katarynę, a następnie kilku kolejnych salonowców, którzy zaatakowali profesora Sadurskiego. O ile mnie samego mierzą mocno wypiski Kataryny czy Galby [z tego też powodu postanowiłem – przynajmniej do tej pory – nie uczestniczyć w tym sporze, w którym i tak tyle osób uczestniczy, że kolejny głos byłby tylko głosem kolejnego szczekającego po jednej lub drugiej stronie ratlerka, co nie jest zbyt zajmująca formą rozrywki], to jednak nie do pojęcia jest dla mnie konstatacja Kalukina: „Głośno myślę, więc jestem – dewiza obywatela IV RP”. Mówi więc Kalukin rzecz następująco – jedynie ci, co myślą cicho, ci, co nie krzyczą, ci, co swoich myśli nie wyrażają na głos, mają rację i są kul. Tylko ci milczący mają – paradoksalnie – prawo głosu, mają prawo się odzywać. Reszta niech siedzi cicho. Ci, którzy nie są po naszej stronie, ci, którzy są szczekającymi ratlerkami podtrzymującymi swoim szczekaniem fundamenty mitycznej czwartej eRPe, nie mają prawa głosu. Doprawdy, zaskakująca to konstatacja. Mnie – również przeciwnemu w dużej mierze nagonce rozpętanej przez Katarynę i wielu innych (swoją drogą, solidnych i obszernych artykułów poświęconych Szymborskiej było już multum i żadne to novum: polecam „rewolucjonistom” lekturę dawnych numerów Arki, Arcanów, Frondy itd. itp.) – nigdy ona do głowy by nie przyszła.

Każdemu wolno mieć najbardziej nawet ekstrawaganckie zainteresowania i najbardziej nawet egzotyczne poglądy, sądy i zapatrywania na daną kwestię. Na tym polega – tak przecież wysławiana przez „Wyborczą” – istota demokracji, pluralizmu, wolności słowa czy społeczestwa obywatelkiego. I tyle na tę chwilę.

Publikacje m.in.: Dziennik, Rzeczpospolita, Ha!art, Studium, Arte, Witryna Czasopism, ARTpapier, Portret, [fo:pa], Literacje. Stale współpracuje z Witryną Czasopism, ARTpapier.pl, Studium i Wirtualną Polską.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka