zwyczajna kobieta zwyczajna kobieta
229
BLOG

Polska niebieska i Polska czerwono-pomarańczowa

zwyczajna kobieta zwyczajna kobieta Polityka Obserwuj notkę 9

 

 

Obraz dwukolorowej, przeciętej ukośnie przez pół, mapki zasięgu wygranej obu Kandydatów jest bardzo sugestywny. To rzeczywiście wygląda tak, jakby były dwie Polski, ta niebieska i ta czerwono-pomarańczowa. Dlaczego tak to się układa i tak wyraźnie rozgranicza na dwie części, jak nożem uciął?

To, że rozdział ten pokrywa się niemal idealnie z podziałem rozbiorowym też daje się zauważyć na pierwszy rzut oka. Ale czy to jest odpowiedź? Czy jest możliwe, że ciągle działają, i to z taką siłą, podziały sprzed pierwszej wojny światowej?

Zwolennicy tej teorii wskażą dodatkowo na ciągnące się od tamtego czasu „różnice cywilizacyjne”, wyrażające się w rozwoju – i gospodarczym regionów, i mentalnym mieszkańców. Niech będzie, załóżmy, że jest to hipoteza słuszna i nie tylko poręczna, ale i jakoś uzasadniona historycznie.

Przy najlepszej jednak nawet woli takie założenie musi jakoś intelektualnie uwierać. Czy po drugiej wojnie, po przesunięciu granic, po glajszachcie komunizmu można ją bowiem uznać za wystarczającą? Czy skwitowanie nią tego zjawiska nie jest aby dowodem lenistwa intelektualnego z jednej strony, a z drugiej strony bezkrytyczną akceptacją uzasadnienia dla lansowanego stereotypu wyedukowanego i cywilizowanego wyborcy Platformy i wykazującego znaczne w tym względzie braki zwolennika PiS-u?

Skąd jednak w takim razie bierze się ten wyrazisty i ujawniający się przy okazji kolejnych wyborów podział, który wszak jest faktem i jako taki nie nadaje się do dyskusji. O ile jednak dyskusja o faktach jest jałowa, to ich analiza zawsze jest pożądana i warto poświęcić jej nieco uwagi i czasu.

 

Nie odrzucając perspektywy historycznej, moim zdaniem warto jest ją jednak nieco skrócić. Naturalnie, można w próbie wyjaśniania zjawisk społecznych cofać się o całe wieki, ba, tysiąclecia, ale będzie to chyba przydatne raczej dla zjawisk o charakterze ogólnym, cywilizacyjnym, nie zaś tak incydentalnych i zaktualizowanych, jak preferencje wyborcze w stosunku do tego lub innego kandydata. Działania tłumaczące się odległymi w czasie zaszłościami mają raczej charakter zachowań behawioralnych, upodobań nie uświadamianych, zakotwiczonych gdzieś głęboko w podświadomości, a do tych nie zdaje mi się, żeby należały decyzje wyborcze.

Skąd więc bierze się ten konsekwentny podział geograficzny? Otóż jeśli przyjrzeć się mapie z bliższego dystansu niż okres zaborów, łatwo zauważyć, że regiony sprzyjające Platformie to w przeważającej mierze tzw. „ziemie odzyskane”. Regiony „pisowskie” to historycznie geograficzne centrum dawnej Polski, polskie od zawsze. W tych „pisowskich” regionach mieszkają też przeważnie ludzie, którzy są „u siebie”. Ich rodzice ani dziadkowie nie wspominają jakichś miejsc mitycznych, odległych, nieznanych. Przodkowie ich sąsiadów byli sąsiadami ich przodków. Są połączeni więzami pokrewieństwa i pamięcią tych samych miejsc i wydarzeń.

Przede wszystkim jednak powiązani są wspólnym kodem znaczeń gestów i zachowań, kodem bez którego nie można się naprawdę porozumieć, nawet jeśli się mówi tym samym językiem. Wagę tego kodu zna każdy, kto znalazł się za granicą w środowisku ludzi niby tak samo wykształconych, niby o podobnych zainteresowaniach, mówiących językiem również mu dobrze znanym, a przecież w środowisku po prostu obcym.

Bez znajomości tego kodu nie da się czuć „u siebie”, a bez tego nie można również poczuć się pewnie. Chodzi mi o tę spokojną pewność siebie (zwaną inaczej poczuciem godności), która nie musi być jakoś specjalnie afirmowana, podkreślana, zaznaczana.

To właśnie jej brak wymaga ustawicznego zaznaczania własnej pozycji, potwierdzania własnej wartości, im bardziej jej bowiem brakuje, tym większa determinacja w jej afirmowaniu, bywa że aż do bezczelności.

 

Ludzie będący u siebie z dziada pradziada mają tej pewności siebie wystarczająco dużo, żeby nie zmieniać swoich opinii i swoich zachowań dla każdej nowej mody, nie dają wiary każdemu świeżo objawionemu prorokowi (nawet jeśli ma status „autorytetu”) ani poklasku każdemu przywódcy, choćby z jego ust płynęła sama patoka najsłodszych zapewnień i obietnic. Cenią sobie swoje zwyczaje, swoją wiarę i swoje przywiązania, bo cenią samych siebie. Zmilczą, kiedy słyszą, że słowa: patriotyzm, ojczyzna i Bóg nie przystają do europejskości, ale kiedy co do czego przyjdzie, to wybiorą je właśnie. Wybiorą je tak samo jak ich sąsiedzi i krewniacy, równie jak oni szanujący te same wartości. Wybiorą też PiS i Kaczyńskiego, bo oni poszanowanie tych samych wartości im obiecują, a to znaczy, że obiecują im poszanowanie ich samych.

 

Ziemie „platformerskie” są zasiedlone zlepkiem drugiego i trzeciego pokolenia tych, którzy byli tam przybyszami, i to przybyszami z rozmaitych stron dawnej i obecnej Polski. Tuż po wojnie ziemie te miały jeszcze jakiś charakter. Zamieszkiwali je w części tzw. „autochtoni”, zależnie od regionu w mniejszej lub większej liczbie, zamieszkiwali tzw. repatrianci, czyli przesiedleńcy ze wschodnich ziem polskich i – głównie w miastach, warszawiacy, często AK-owcy szukający tam schronienia przed UB.

Te trzy grupy przeważnie trzymały się razem, przy czym „repatrianci” tworzyli dodatkowo podgrupy wilniuków, lwowiaków i wołyniaków. W obrębie tych grup czuli się bardziej swojsko i pewnie, ich kody porozumienia działały mimo zmiany miejsca i warunków. Była szansa z czasem na poznanie się tych grup wzajemne, na rozpoznanie kulturowych kodów i stworzenie jakiejś w miarę spójnej społeczności.

Mam wrażenie, że szansa ta została zaprzepaszczona w latach siedemdziesiątych, w wyniku układu Brandt-Cyrankiewicz, kiedy to znakomita część „autochtonów” wyjechała do Niemiec. W ich miejsce napłynęli z różnych stron Polski ludzie bardzo rozmaici. Ich nie wygnała z pierwotnych siedzib wojna, głód, prześladowanie, jak tych, którzy wypędzeni z domów przybyli tam w eszelonach.

Ci byli ludźmi, którzy z jakichś względów nie potrafili w sposób dla siebie satysfakcjonujący znaleźć się we własnym miejscu – z jakichś powodów, można powiedzieć, do swoich środowisk nie dostosowani. Po roku 1970 otworzyło się dla nich Eldorado. Gospodarstwa, domy, mieszkania nie tylko za darmo, ale w dodatku często z firankami w oknach i porcelaną w kredensach. Dostało się to często ludziom, którzy nie potrafili sobie zbudować własnego domu, zawiesić własnych firanek, tym bardziej więc nie potrafili zagospodarować ani uszanować tego, co im wpadło w ręce. Czego mieli w nadmiarze - to przebojowość, która pozwoliła im porzucić swoje środowisko i skorzystać z nadarzającej się okazji.

Jakoś już po trochu cementujące się społeczeństwo tych ziem znów zostało rozgonione, przemieszane, tworzące się więzi ponownie zdewastowane. Pomieszały się i porwały dawne, wywodzące się jeszcze z Polski przedwojennej środowiska związane wspólną pamięcią i wspólną kulturą. Teraz zrobił się tam już prawdziwy melanż nie tyle różnych kultur i tradycji, ile jednostek – pozostawionych samym sobie, bez oparcia w naturalnych społecznych strukturach. Jedynymi liczącymi się i o szerszym zasięgu zorganizowanymi strukturami stały się właściwie tylko struktury partyjne.

 

I tak widzę różnicę między tą Polską niebieską i tą czerwono-pomarańczową. To są społecznie naprawdę zupełnie inne Polski. Rzecz charakterystyczna – do tej czerwono-pomarańczowej zaliczają się duże miasta w regionach „pisowskich”. W nich także enklaw dawnych, zżytych z sobą i z miejscem mieszkańców zostało na lekarstwo. Zasiedlają je również społeczności zatomizowane, wymieszane, nadrabiające brak pewności siebie „przebojowością” i głośną afirmacją własnej pozycji i wartości.

Chwytają łapczywie każdą modę, gotowe są zachłystywać się każdym świeżo nominowanym „autorytetem”, uwierzą każdemu słowu, które jest wydrukowane i zachwycą się każdym „europejskim” magikiem, nawet jeśli wyciąga z kapelusza zamiast żywych pluszowe króliki.

Czy te Polski się spotkają? Czy powstanie z nich nowa jakość? Czy jedna z nich zwycięży, a jedna zginie? I która?

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (9)

Inne tematy w dziale Polityka