Ursula von der Leyen i Mateusz Morawiecki. Fot. PAP/Mateusz Marek/Canva
Ursula von der Leyen i Mateusz Morawiecki. Fot. PAP/Mateusz Marek/Canva

Europoseł Saryusz-Wolski mówi o siedmiu armatach. Niektóre mogą być jednak puste

Rafał Woś Rafał Woś Rafał Woś Obserwuj temat Obserwuj notkę 126
Europoseł Jacek Saryusz-Wolski uważa, że mamy siedem armat, z których możemy odpalić Brukseli za to, jak Polskę w ostatnich miesiącach traktuje. Rozumiem intencję. Ale patrząc realistycznie, to spośród nich tylko jedna armata wydaje mi się naprawdę skuteczna. Jest nią samodzielne sfinansowanie koniecznych Polsce inwestycji. To jedyny sposób, by nie dać się zagłodzić von der Leyen i Timmermansowi.

Pat w sprawie KPO. Pośpiechu nie będzie

Napisałem ostatnio w Salonie24, że - aż do wyborów 2023 roku - Polska nie zobaczy ani centa z należnych jej pieniędzy na KPO. Nie trzeba jednak popadać w skrajności. To znaczy: nie wolno się na Unię na amen obrażać (już choćby dlatego, że to obecne rozdanie euroestabliszmentu też nie będzie trwało wiecznie). Ani - z drugiej strony - nie należy teraz na chybcika szukać porozumienia z Brukselą. Zwłaszcza, że po drugiej stronie nie ma dziś za grosz gotowości rozmawiania z Warszawą po partnersku.   

Tworzy to oczywiście nieznośny impas. Warszawa nie ma bowiem aktualnie żadnego „asa w rękawie” i nie jest w stanie żadnym pojedynczym posunięciem ani szarżą doprowadzić do zmiany nastawienia obecnych brukselskich elit. A nastawienie jest takie, że Komisja Ursuli von der Leyen i Fransa Timmermansa nie chce się z Polską rządzoną przez PiS dogadywać. Tylko chce ją wychować. A jeśli nie uda się jej wychować, to… przeczekać. Żeby nie dawać „złego przykładu” innym potencjalnie pyskatym krajom Unii. Ta decyzja już zapadła i będą się jej trzymać aż do wyborów roku 2023. W tym sensie - pisałem - przewodnicząca von der Leyen ma czas. A przynajmniej ma go więcej niż premier Morawiecki. 

Saryusz-Wolski odpowiada Wosiowi. "Siedem asów"

Odpowiedział na ten wpis europoseł Jacek Saryusz-Wolski. Dowodząc, że Polska ma aż… siedem asów czy też armat, z których da się wypalić w nadziei na wywrócenie stolika. Przypomnijmy o jakich atutach pisze były wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego:

  • Zaskarżyć KE do TSUE za bezprawne blokowanie pieniędzy dla Polski
  • Pożyczyć pieniądze samemu - i wtedy wydać je na to, na co chcemy. A nie na to, na co wydać byśmy musieli gdyby KPO było finansowane via Bruksela. 
  • Zakwestionować cały unijny Fundusz Odbudowy. Na który Polska się zgodziła, ale nikt nie mógł wtedy przypuszczać, że zostanie pozbawiona możliwości skorzystania z tego mechanizmu
  • Blokada programu „Fit for 55” czyli ukochanego dziecka komisarza Timmermansa
  • Zawetować podatki, przy pomocy których Komisja chciałaby chronić swoją zieloną transformację. Choćby w formie opłaty granicznej od śladu węglowego (chodzi o to, by do Unii nie wpływały tak łatwo towary, które zostały wyprodukowane gdzieś daleko przy użyciu brudnej energii i mogą być dzięki temu tańsze od tych produkowanych w UE)
  • Oficjalne wyjście Polski z systemu ETS - czyli opłat za emisję CO2. A który to system stanowi serce obecnej unijnej polityki klimatycznej.
  • Rozpisać referendum z pytaniem „Czy Polska powinna realizować  cele klimatyczne zadane przez UE mimo kryzysu  energetycznego i rosyjskiej wojny na Ukrainie.

Zimna wojna Warszawy z Brukselą

Wydaje mi się, że - mimo pozornej sprzeczności („żadnych asów” kontra „siedem asów”) - widzimy z Saryuszem-Wolskim nadchodzące miesiące dość podobnie. Będzie to czas pogłębiającej się „zimnej wojny” Warszawy z Brukselą. I należy się spodziewać, że temperatura spadnie do mrozów nienotowanych nigdy wcześniej. 

Bądźmy jednak szczerzy. Żaden z asów Sariusza-Wolskiego nie ma takiej siły, która mogłaby zmusić obecną Komisję Europejską do zejścia z kursu „na zagłodzenie Polski” w ciągu nadchodzących miesięcy. Większość z nich w ogóle może się nie zmaterializować aż do wyborów 2023. Potencjalna decyzja TSUE w sprawie blokowania polskich pieniędzy zapadnie, albo nie zapadnie. Poza tym nawet sam europoseł przyznaje, że nikt rozsądny nie liczy tu na przyjazny Polsce werdykt. Tylko raczej o o „odwrócenie logiki” i o „polepszenie pozycji negocjacyjnej”. Podobnie blokowanie pakietu „Fit for 55” czy składających się na niego rozwiązań podatkowych. Ale przecież Von der Leyen albo Timmermans mogą albo Polskę przeczekać (znów do wyborów 2023) albo próbować różnych kuglarskich sztuczek legislacyjnych. Ujdzie im to na sucho, bo „stara Unia” wciąż dysponuje w Unii miażdżącą przewagą „symboliczną”. To oni decydują co jest zgodne z europejskimi wartościami, a co nie jest. Zupełnie spokojnie można sobie wyobrazić stworzenie - jeśli zajdzie taka potrzeba - mechanizmu wykluczającego Polskę (choćby za brak praworządności) z decydowania o kierunkach polityki klimatycznej. Myślicie, że niemiecka czy francuska opinia publiczna tego nie poprze? Nie powie, że to są zbyt poważne sprawy, by pozwolić blokować je jakimś „polskim faszystom”? Podobnie będzie ze wszelkimi próbami podważenia Funduszu Odbudowy. Argument, że nas z niego wyrolowano - owszem - odbije się pewnym echem nad Wisłą. Ale raczej nigdzie indziej. A referendum? Pewnie, że można. Przypomnę jednak, że Grecja też zrobiła referendum w samym środku kryzysu zadłużeniowego. I co? I nic. Grecy powiedzieli, że nie godzą się na zmasakrowanie ich emerytur oraz systemu opieki zdrowotnej. A Bruksela po prostu ten głos ludu zignorowała. I zakała rządowi Tsiprasa te emerytury i system opieki zdrowotnej zmasakrować byle tylko spłacić niemieckie i francuskie banki. Co też i nastąpiło. 

Pewne wrażenie mogłoby wywołać wyjście Polski z systemu ETS. Tu niczyjej zgody nie potrzebujemy. Oczywiście posypią się pogróżki i będzie dużo łamania rąk. Ale to akurat i tak już mamy. Więc niewiele się de facto zmieni. Może nawet ktoś pójdzie śladem Polski? Choć znowu. Akurat nasz problem z węglem nie jest uniwersalnie europejski. Zachód nie ma go wcale. A i wśród krajów regionu nie jest on powszechny. Tu stolika też nie wywrócimy. 

Idźmy swoją drogą

Z tych wszystkich posunięć zdecydowanie najlepsza jest armata numer (2). U Saryusza-Wolskiego nazywa się to „pożyczmy pieniądze na inwestycje sami”. Bez oglądania się na środki z KPO. Zgadzam się z nim w pełni. I to właśnie miałem na myśli postulując, by Warszawa szła w sporze z Brukselą i Berlinem „swoją drogą”. Z uśmiechem i podniesionym czołem. Pieniądze można pożyczyć na różne sposoby. Można to zrobić za granicą. Ale też wewnętrznie u własnych obywateli. Pomóc może bank centralny, bo - na szczęście - nie wyzbyliśmy się prawa do emisji własnej waluty. Nie jesteśmy już krajem biednym. Mamy za sobą trzy dekady „polskiego cudu gospodarczego”. Finansowanie wielkich inwestycji rozwojowych własnymi siłami ma też tę zaletę, że można pieniądze wydawać „po swojemu”. A nie na to, na co życzy sobie Bruksela albo Berlin. 

Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy. Przez ten rok Unia nie wychowa Polski. Ale też mrzonką byłoby sądzić, że Polska jakimś nadludzkim wysiłkiem wychowa Unię. Najważniejsze na dziś jest to, by były pieniądze na inwestycje. Bo wtedy „zagłodzenie” po prostu się nie powiedzie. 

A co potem? Potem będą wybory. Najpierw u nas. Potem w innych krajach Unii. W tym do Europarlamentu. Ludzie zdecydują co dalej. I wtedy zobaczymy, co dalej..

Czytaj dalej:

Rafał Woś
Dziennikarz Salon24 Rafał Woś
Nowości od autora

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka