Na ostatniej prostej kampanii medialna otulina obozu rządowego wraca do robienia z Karola Nawrockiego diabła wcielonego. To znak, że wyścig wkroczył w decydującą fazę.
Wystarczyło poczekać kilka tygodni, by Karol Nawrocki znów stał się „sutenerem”, „przyjacielem gangsterów” i skrajnie niebezpiecznym typem spod ciemnej gwiazdy. Pierwszą salwą był wysyp kręconych z mchu i paproci opinii głoszących, że kandydat wspierany przez PiS „wyprowadzi czołgi na ulice”. W jaki sposób miałby to zrobić? Skąd miałby te czołgi wziąć? Czy cokolwiek w tym co mówi albo robi daje podstawy do snucia takich przypuszczeń? Tego nam autor owej tezy - historyk i liberalny publicysta Antoni Dudek - nigdy nie wyjaśnił. Ale przecież nie o wyjaśnianie tu chodziło.
Dorabianie gęby Nawrockiemu
Szło o to, o co idzie w takich razach zawsze. Czyli o puszczenie w obieg przekonania, że jak wybory nie pójdą po myśli słusznego obozu, to stanie się coś strasznego. Im bardziej owo zło czające się za rogiem jest absurdalne i niedookreślone, tym lepiej. Bo straszniej.
W ślad za tym poszły też zaraz akcje mające na celu przypomnienie - nieco zapomnianej już w międzyczasie - mantry z pierwszej fazy tej kampanii. A mianowicie, że Karol Nawrocki to jest zwyczajny „gangus”. Komu konkretnie łamał palce i stręczył seksualne niewolnice, tego się rzecz jasna nie dowiemy. Pewnie dlatego, że nikomu. Ale znowu - nie o to przecież chodzi. W odpalonym przez sztab Rafała Trzaskowskiego „newsie” o związkach Nawro z groźnym łysolem „Wielkim Bu” idzie o budowaniu skojarzenia rywala z przestępczym półświatkiem. Rzecz była już grana na początku kampanii, ale za bardzo się nie przylepiła. Owszem, skojarzenie powtarzają i podają sobie z ust do ust trolle #SilnychRazem. Ale to za mało.
Najpierw Nawrockiego zamilczano
Zwracam uwagę na te zdarzenia, by pokazać zmianę strategii, która się po stronie uśmiechniętych dokonała. Oto jeszcze miesiąc temu kandydata prawicy próbowano w prorządowym komentariacie zamilczeć na śmierć. Wtedy (luty-marzec) faza była taka, by przekonać prawaków, że są pozamiatani. Mieli uwierzyć, że nie mają nic. Ani pieniędzy, ani mediów ani sondaży. A Nawrockiego już zaraz za chwileczkę przeskoczy Sławomir Mentzen. W tamtej fazie Nawrocki był opisywany jako „nijaki”, „bez poglądów” i „nieważny”. Coś tam sobie dłubie, gdzieś tam jeździ, z kimś się tam spotyka. Ale przecież - jak powiadano - „nawet pisowcy go nie popierają”.
Ale tamten plan nie za bardzo uśmiechniętym wypalił. Raz, że nie udało się wbić klina między sztaby (a w konsekwencji i między wyborców) Nawrockiego i Konfederacji. Tu niepisane zawieszenie broni działa na razie bez zarzutu i jest bardzo nie na rękę uśmiechniętym, którzy liczyli, że PiSiory i Konfiarze rzucą się sobie do gardeł, poobracają się wzajemnie, a w konsekwencji jakaś część wyborców Mentzena nie pójdzie na drugą turę. To się jednak nie zdarzyło.
Debaty napędziły prawicę
Po drugie, obóz Nawrockiego jakoś przetrwał w jednym kawałku sondażową ofensywę ich przeciwników. Nie nastąpiła tam też - wieszczona od „Onetu” po TVN - powszechna demobilizacja prawaków. Po trzecie wreszcie, odpalenie sezonu debat telewizyjnych pozwoliło Nawrockiemu dotrzeć i do tych zakamarków spolaryzowanego rynku medialnego, gdzie dominowało wcześniej opowiadanie go pod z gry założoną tezę, że „bezbarwny”, „bez poglądów” i „bez polotu”. W debatach Nawrocki wpadki nie zaliczył - czym mocno utrudnił swoim wrogom zadanie.
Efekt jest więc taki, że wróciliśmy do samego początku. Czyli do planu A, polegającego na robieniu z największego rywala Trzaskowskiego wcielonego diabła. Kandydat wspierany przez PiS, który jeszcze wczoraj był „nieważny”, dziś znowu jest „szalenie niebezpieczny”.
I tak już będzie do końca - do drugiej tury wyborów prezydenckich. Ale czy mogłoby być inaczej w sytuacji, gdy o wyborczym zwycięstwie jednego z kandydatów zdecydować może tym razem 100 albo 200 tysięcy głosów?
Fot. Karol Nawrocki, kandydat na prezydenta z poparciem PiS/PAP
Rafał Woś
Inne tematy w dziale Polityka