Wyprawa pasjonatów motocykli. Wśród nich Wojciech Łucarz (pierwszy z lewej).
Wyprawa pasjonatów motocykli. Wśród nich Wojciech Łucarz (pierwszy z lewej).

Lekarz, który przemierzył Europę na wojskowym motocyklu. "14 godzin „w siodle” codziennie"

Redakcja Redakcja Motoryzacja Obserwuj temat Obserwuj notkę 3
Wojciech Łucarz to ortopeda, lekarz ligowej Skry Bełchatów, pasjonat motocykli, właściciel dwóch motocykli Moto Guzzi V50 III NATO, które kiedyś służyły w armii holenderskiej, a dzisiaj są już klasycznymi zabytkami. Kiedy nie jeździ na motorze, spaceruje z owczarkiem kaukaskim, z charakteru przypominającym labradora.

Tomasz Wypych, Salon24: Ma pan jeszcze siłę rozmawiać?

Wojciech Łucarz: A dlaczego mam nie mieć?

Salon24: 2700 km na motorze, który ma już swoje lata po to, żeby zobaczyć inne motory, to jednak długa podróż.

W.Ł.: Dokładnie 1364 km razy dwa. Mam siłę, wszystkie części na miejscu i motocyklowi, też nic nie dolega. Pojechaliśmy do Madello del Lario nad jeziorem Como we Włoszech, gdzie znajduje się nieprzerwanie od 100 lat fabryka Moto Guzzi, jednej z największych legend motocyklowych. W tym roku dobywał się uroczysty jubileuszowy zlot firmy, którą założyli Emanuele Vittorio Parodi i Carolo Guzzi, przyjaciele z korpusu lotnictwa. Dlatego symbolem marki jest lotniczy orzeł. Pierwszy model, który miał silnik o mocy 8 KM, zjechał z linii produkcyjnej w 1921. W Polsce firma jest mało znana, ale na świecie to crème de la crème. Wprawdzie nie jestem położnikiem, ale ortopedą, to jednak postanowiłem pojechać modelem V50 III NATO, do miejsca, jego „urodzenia”. 

Zobacz: Rocznica śmierci jednego z liderów Paktofoniki. Dziś Magik mógł być gwiazdą hip-hopu

Salon24: Warto było?

W.Ł.: Tak, to nie tylko moje zdanie. Jechaliśmy razem z moim bratem Jackiem, który też ma model V50 III NATO, Jackiem Ławaskim na modelu Norge 850 i Przemysławem Zawilskim, towarzyszącym nam na innym klasyku BMW 1200 GS. A, że wyprawa była trudna, to z Polski całość koordynował Mateusz Niedziałkowski. Udało, ale nie było łatwo, bo motocykle wojskowe, a takim właśnie jest V50 III NATO, nie są przystosowane do dalekich podróży. Opracowano je jako sprzęt łącznikowy do zadań na krótkich odcinkach. Koledzy mieli łatwiej, bo Norge jest już motorem turystycznym, podobnie jak BMW GS, ale i tak odczuli podróż w kościach i pozostałych fragmentach ciała. Przed wyprawą nasze zabytki przeszły tylko podstawowy przegląd, wymianę łożysk i opon. Jak za dawnych czasów zabraliśmy ze sobą dętki i po jednej sakwie pełnej narzędzi oraz części zamiennych.

Salon24: Trudno było znaleźć sponsora?

W.Ł.: Nie szukaliśmy. To nasza pasja, jedynymi sponsorami jesteśmy my i nasze wyrozumiałe rodziny. Wyprawa była budżetowa i dlatego kolejne sakwy wypełnione były żywnością w konserwach, proszku i tubkach, a siedzenia pasażera uginały się od toreb, namiotów i wszystkiego, co potrzebne do życia i nocowania. Nie zabrakło polskiej flagi. W barwach narodowych wzięliśmy udział w wielkiej paradzie motocykli na stadionie piłkarskim wzbudzając duże zainteresowanie 30 tysięcy widzów, także dlatego, że jako lider wyprawy jechałem w oryginalnym w mundurze Military Police, czyli amerykańskiej żandarmerii wojskowej.

Oczywiście, zwiedziliśmy fabrykę, ale żeby tego dokonać przejechaliśmy Czechy, Niemcy, Austrię, Szwajcarię i Włochy. Pokonaliśmy Alpy na wysokości 2 tys. metrów nad poziomem morza. A droga przez Alpy i wokół jeziora Como to jedna z najbardziej kultowych tras motocyklowych świata. Ze względu na niewielką, nie przekraczającą 100 km/h prędkość, z jaką mogą poruszać się takie motocykle podróż podzieliliśmy na dwa etapy po 660 km każdy, co oznaczało 12 - 14 godzin „w siodle” każdego dnia. Wszystko przebiegło bez większych przygód. 

Czytaj: Stanowski i Mazurek zakpili z Tuska. Wielu się to nie spodobało

Salon24: Gratuluję i jednocześnie jestem trochę rozczarowany, bo jednak liczyłem na wydarzenia mrożące krew w żyłach.

W. Ł.: Krew w żyłach może zmrozić sama świadomość tego, ile lat mają maszyny, na których jechaliśmy i to, że są dosyć rzadkie, więc z serwisem może być różnie. Nie zapominając o naszej kondycji, która przed tak długą wyprawą była dużą niewiadomą, bo w człowieku nie można na wszelki wypadek wymienić łożysk. Drobne przygody oczywiście były. Zaliczyliśmy wycieki oleju, kłopoty z zapłonem, w drodze powrotnej na tyle poważne, że w jednej maszynie znacznie zwiększyło się spalanie i pojawiły się strzały z rury wydechowej. Przyznaję, że wyglądało to zabawnie i jednocześnie sprawiało, że nasz przejazd nie mógł pozostać niezauważony. A tuż przed samą uroczystością burza uszkodziła kilkanaście namiotów uczestników zlotu.

Dla nas wydarzeniem, które nie mroziło krwi, ale sprawiało, że krążyła z szybkością świata było to, że na czas zlotu całe Madello del Lario zostało zamknięte dla praktycznie wszystkich pojazdów. Jedynym słusznym środkiem transportu, który przepuszczali Carabinierii salutując z szacunkiem były oczywiście „Gutki”, jak nazywa się motocykle Moto Guzzi. A mieszkańcy nie tylko nie narzekali na te niewątpliwe dolegliwości, ale dziękowali za przyjazd i zapraszali w przyszłym roku. Jak wszystko dobrze pójdzie, na pewno z tego zaproszenia skorzystamy. 

Nie przegap: Tomasz Lis pokazał nową partnerkę. Kim jest tajemnicza Monia Lisa?



Zobacz galerię zdjęć:

Komentarze

Inne tematy w dziale Technologie