Sięgając do pism wielu klasyków myśli kontrrewolucyjnej możemy się w nich natknąć na wielce kontrowersyjne (z naszej perspektywy) opinie na temat kapitalizmu, wolnego rynku i indywidualistycznej przedsiębiorczości. Wymieńmy tu Louisa de Bonalda i Frederica Le Play’a we Francji, Juana Donoso Cortèsa w Hiszpanii, czy Henryka Rzewuskiego w Polsce.
Pewnie na te antykapitalistyczne fragmenty nawet nie zwróciłbym uwagi, ale zwrócili inni – osoby z kręgów narodowo-radykalnych, które zainteresowały się moim
artykułem naukowym na temat krytyków Kodeksu Napoleona we Francji w XIX wieku. Tekst ten ostatnio zamieściłem na stronie internetowej konserwatyzm.pl i zupełnie o nim zapomniałem. Okazało się jednak, że we wspomnianych wyżej kręgach narodowo-radykalnych tekst wywołał wielkie ożywienie, a protest przeciwko kapitalizmowi – jaki zgłaszali niektórzy konserwatyści XIX wieku – potraktowano jako przesłanie ponadczasowe i nadal aktualne i rozpoczęto nad tym poważną debatę.
Nie ma nic bardziej błędnego niż przenoszenie refleksji ekonomicznej z jednej epoki w inną. Zawsze z przymrużeniem oka patrzyłem jak specjaliści od Katolickiej Nauki Społecznej próbują przenosić kategorie ekonomiczne św. Tomasza na współczesną ekonomię i ogłaszają, że Tomasz był wrogiem kapitalizmu. Nie, on nie był wrogiem kapitalizmu – on go po prostu nie znał i nawet nie umiał go sobie wyobrazić. Akwinata znał system cechowy, korporacyjny, gildyjny (w mieście) i feudalny (na wsi). Wszystko co o ekonomii pisał odnosiło się do problemów tamtego świata gospodarczego. Jest faktem, że Tomasz był przeciwny indywidualizmowi. Ale jak ten jego sprzeciw przenieść do XXI wieku? Wszak Akwinata zwalczał indywidualizm, ale nie w imię demokratycznego socjalizmu (jak chcą moderniści), a to z tego powodu, że warunkiem istnienia socjalizmu jest państwo, które w imię tzw. sprawiedliwości społecznej ściąga ze wszystkich grup społecznych wielkie podatki, aby przekazać te sumy – w ramach programów socjalnych – do określonych grup społecznych. Ale w epoce Tomasza nie było państwa w naszym pojęciu tego słowa! Panowała struktura gdzie nie znano prawa publicznego (feudalizm opierał się na prawie prywatnym – umowach między osobami) i właściwie trudno tu mówić o „strukturze”.
Dlatego Tomaszowi do głowy nie przyszło, że jego wskazania moralne może realizować państwo. Ba, sam termin „państwo” (stato) upowszechnił się ponad 100 lat po jego śmierci! Sprawami socjalnymi miały się zajmować autonomiczne i pozapaństwowe struktury społeczne: cechy, gildie, korporacje, Kościół. To one miały dbać o biednych i chorych, dbać o „sprawiedliwe ceny” i „sprawiedliwe płace”! Problem z recepcją myśli tomaszowej polega właśnie na tym, że tych ciał (tzw. pośredniczących – czyli znajdujących się między jednostką a państwem) dzisiaj już nie ma. Nie ma cechów, gildii, korporacji; nie ma stosunków feudalnych. Nie ma więc kto realizować tomaszowych recept społecznych. W takiej sytuacji możemy uznać, że albo ciał takich nie ma i została tylko wolna gra ograniczona etyką (konserwatywny liberalizm), albo trzeba tym obarczyć państwo (socjalizm). Oczywiście, możemy uznać, że tzw. sprawiedliwość społeczną realizuje państwo opiekuńcze. Ale proszę nie twierdzić, że to są zalecenia Akwinaty! Ten był zwolennikiem wspólnotowości, ale skrajnym antyetatystą równocześnie! Nie tyle był wrogiem etatyzmu – on sobie nie umiał go nawet wyobrazić!
Podobnie jest z konserwatystami XIX wieku. Ich stosunek do kapitalizmu był rozmaity. Edmund Burke i Joseph de Maistre byli zaciekłymi wrogami państwowego interwencjonizmu. I o ile Burke rzeczywiście był świadomym liberałem ekonomicznym, o tyle de Maistre był nie tyle świadomym liberałem, co antyetatystą. Ale byli i tacy jak wzmiankowani Bonald, Donoso czy Rzewuski, którzy liberalizm ekonomiczny potępiali. Dlaczego?
Dlatego, że indywidualizm w drzazgi rozbił postfeudalne struktury społeczne, niszcząc ciała pośredniczące. Rodzina, parafia czy korporacja przestała być środowiskiem w którym mieszkał człowiek. Liberalne ustawodawstwo gospodarcze i same przemiany rynkowe rozbiły te pradawne struktury. Został tłum jednostek, a naprzeciwko nich instytucja państwa. Bonald, Donoso i Rzewuski zapełniają swoje książki płaczem nad dopiero co zniszczonymi ciałami pośredniczącymi; pokazują dziesiątki przykładów samotnych matek, sierot, głodnych dzieci, starców bez pomocy. Dotychczas osobami tymi zajmowały się właśnie ciała pośredniczące, a oto nagle ciała te znikły i ludzie ci trafili na ulicę. Ale czy to automatycznie oznacza, że autorzy ci zakochali się w państwie jako narzędziu reform społecznych?
Absolutnie nie. Konserwatywni krytycy kapitalizmu gromili indywidualizm, gdyż łudzili się jeszcze, że świat korporacyjny powróci. Mylili się. System opierający się na mentalności i zwyczaju raz rozbity nie mógł się podnieść. Po urynkowieniu stosunków międzyludzkich nie było szans na restaurację feudalnego anachronizmu. Jedyną alternatywą (realną) dla kapitalizmu był socjalizm, który wyłonił się w II połowie XIX wieku. Wybór był nie między korporacjonizmem, cechami i gildiami a wolnym rynkiem, ale między rynkiem a socjalizmem w etatystycznym wydaniu.
W wielu konserwatywnych środowiskach ułuda feudalizmu trwała dosyć długo. Dopiero Rewolucja Październikowa 1917 roku pokazała brutalną czerwoną prawdę: albo wolny rynek, albo socjalizm. I nie ma innych wyjść, chyba, że w książkach fantasy.
To są powody dla których nie należy czytać konserwatywnych krytyków kapitalizmu z XIX wieku z nadzieją, że znajdzie się tu jakąś „trzecią drogę”. Nie ma trzeciej drogi. Ich antykapitalizm należy odczytywać zawsze w perspektywie historycznej – był głoszony, gdy jeszcze można było się łudzić, że powróci korporacjonizm, czyli system wspólnotowy, ale nie znający państwa. Jeśli w roku 2008 jakiś konserwatysta mi powie, że „jestem przeciwko kapitalizmowi, za trzecią drogą jak Bonald, Donoso i Rzewuski”, to wiem co mu odpowiem: „Jesteś kolego zakapturzonym socjalistą. Bo wierzysz w państwo-regulatora!”.
Adam Wielomski