Adam Wielomski Adam Wielomski
188
BLOG

Miastowi to złodzieje!

Adam Wielomski Adam Wielomski Kultura Obserwuj notkę 4
Przeglądając ostatni numer „Kozirynka” doszedłem do wniosku, że zajmujemy się tematami nieistotnymi. My tu o kulturze, o poezji, o regionie. A tu trzeba zająć się problemami istotnymi.

Oczywiście –powie ktoś – my zajmujemy się tym, co jest dla nas istotne. I tak zapewne jest, co nie zmienia istoty rzeczy, iż z punktu widzenia problemów globalnych nasze tematy mają znaczenie tylko dla nas: ludzi ze wsi i małych miasteczek, związanych z regionem. Dla nas, dla wieśniaków, znaczenie ma przede wszystkim to, co jest u nas. Nie interesują nas mody i idee panujące w Berlinie, Jerozolimie czy Nowym Yorku. My, ludzie wsiowi jesteśmy – jeśli można wymyślić takie słowo – „lokalistami”. Cenimy nasze domy, lasy, ogrody, pola. Podobnie jak Epikur wyżej stawiamy przyjaciół i dobre towarzystwo nad modne lokale w których bawią się cudaczni mieszkańcy miast. No, ale ci miastowi nie pójdą do lasu, nie wybiorą się (choć piszę to w październiku) na grzyby. Wiadomo, noga miastowego jest nieprzyzwyczajona do stąpania po leśnym runie, piasku, igłach i – nie daj Boże dla drogiego bucika z butiku – po błocie. Miastowy chodzi tylko tam gdzie ma chodnik, a ostatecznie wylany równo asfalt.

Mimo to miastowych koniecznie trzeba obserwować, szczególnie tych z wielkich wielomilionowych betonowych kamieniołomów, tych z ziejących nihilizmem i duchową pustką miast. W kulturowej i intelektualnej pustce zwanej miastem narodził się właśnie pomysł na wielką kradzież. Pomysł, który mógł przyjść do głowy tylko miastowym.

Nie mówię, że my na wsi to nigdy niczego nie zwędziliśmy i nie ukradliśmy. Sam – jak byłem dzieckiem – ukradłem kiedyś dynię z ogródka (fakt, że wtedy jeszcze byłem miastowy!). Ale nawet ta dynia jest wielce charakterystyczna. My, ludzie wsiowi nie robimy wielkich „skoków”, nie przeprowadzamy „napadów stulecia”. Najwyżej ukradniemy jakiś drobiazg, owoc z sadu. Bo co można ukraść innego na wsi? Wielkie „skoki” to robi się tylko w miastach – bo tam jest co kraść, a i ludzie są głęboko zdemoralizowani. Nie jest przypadkiem, że pierwsze miasto założył – jako poucza Pismo – Kain. Miejski ścisk sprzyja patologiom, które rozwijają się w nienaturalnym dla człowieka otoczeniu jakim jest beton. W mieście żadne zboczenie dziwić nie może. Miałem takiego kumpla z warszawskiego Żoliborza, co tylko jadł i jadł stołując się w McDonaldach (a w domu jadł obiad nr 2). Ważył ze 150 kilogramów i prawie zupełnie wyłysiał, a ręce cały czas mu się pociły. Takie rzeczy tylko w miastach się zdarzają.

Piszę o tych spoconych rękach, gdyż ręce miastowych właśnie są lepkie. Podczas gdy my idziemy na grzyby lub na spacer po lesie, miastowi patrzą jaki tu zrobić szwindel. Doświadczyłem tego ostatnio gdy poszedłem z rana do lasu na grzyby (tak jak lubię w jesienne poranki). Wracam, włączam radio, a tu miastowi (z baaaardzo wielkich miast) w nocy zrobili przekręt stulecia. Od razu dodam, że to miastowi zza „wielkiej wody”, gnieżdżący się na Wall Street.

Cóż takiego zrobili? Porozdawali innym miastowym gigantyczne kredyty bez zabezpieczenia. Dawali je każdemu: bezrobotnym, obibokom, leniuchom. Nie patrzyli jakie szanse spłaty mają ci jegomoście. Tych co brali, to nawet rozumiem, gdyż brali te pieniądze na domy. Człowiek jest zdolny zrobić wszystko, nawet wziąć na barki kredyt na 40 lat obrabiania pańszczyzny, byle tylko z bloku, ze stęchlizny miejskiej i 100 decybeli na ulicy wyprowadzić się pod miasto, do własnego domu. Więc mieszczuchy brały kredyty ile wlazło, a przygłupie mieszczuchy pracujące w bankach udzielały kredytów ile wlezie, bez rozważenia szans, czy kredyt zostanie spłacony.

I przyszła recesja i system rypnął. Miastowa ekonomia stanęła w obliczu bankructwa. Banki padają jak muchy, giełdy w panikach, miastowi robią w portki. I tu ukazuje się nam ciekawa psychika miastowego. My, wsiowi to wiadomo – mamy silny instynkt, który nas przywiązuje do ziemi, do tego co moje, co mogę nazwać moją ziemią i moim domem. Miastowy to taki kulturowy nomad, co nie zna pojęcia ziemi, domu. A to prowadzi do poważnych skutków. My, wsiowi nie bierzemy kredytów pod ojcowiznę gdy nie zmusi nad do tego głód. A miastowi biorą, gdyż nie czują co to ziemia, nie rozumieją co to dom. I oto miastowa ekonomika – wskazująca na duchową pustkę – padła.

I co robi w takiej sytuacji miastowy bankier? Gdyby jego dziadkowi przydarzyło się bankructwo, to pewnie by sobie strzelił w głowę, bo miastowi biznesmeni w XIX wieku to byli jednak ludzie honorowi. Ale ich dzieci – gdy tylko wprowadziły się do bloków – straciły kupieckie i bankierskie poczucie honoru, przekształcając się w kulturowy i intelektualny proletariat, czyli w „fullmiastowego”. A fullmiastowy nie zna pojęcia honoru. Dlatego te bankierzyki nie zawahały się zażądać od podatników 700 miliardów dolarów na dofinansowanie swojego biznesu. Inni miastowi z Kongresu im ulegli i oto doszło do kradzieży wszechczasów: 700 miliardów dolców zwinęli z budżetu Stanów Zjednoczonych w jedną noc!

Fullmiastowi są całkowicie zdemoralizowani, nie mają honoru i godności. Jak na nich patrzę to zaczyna mi się podobać narodowo-socjalistyczna praktyka tzw. powrotu do ziemi, gdy wszystkich „wykształciuchów” z wielkich miast przymusowo brano corocznie na 2 tygodnie prac w polu. „Powrót do ziemi” dobrze by zrobił i fullmiastowym. Już wyobrażam sobie ten widok japiszonów w garniturkach, lakierkach, z komórką przy pasie ganiających po polu z łopatą. O, to jest bat na miastowego!

Adam Wielomski

www.konserwatyzm.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (4)

Inne tematy w dziale Kultura