Uwikłani w intrygi i terroryzm "Wiewiórka" i "Pankracy"
Uwikłani w intrygi i terroryzm "Wiewiórka" i "Pankracy"
Albatros ... z lotu ptaka Albatros ... z lotu ptaka
879
BLOG

Wielka miłość w czasie intryg i nienawiści. Gibraltarska-Brytyjsko-Warszawska pajęczyna -"

Albatros ... z lotu ptaka Albatros ... z lotu ptaka Polityka Obserwuj notkę 0

Prokuratura w "wolnej" III Rzeczypospolitej w roku 2014 zamknęła śledztwo w sprawie zbrodni w Gibraltarze na Janie Gralewskim.

https://nowahistoria.interia.pl/historia-na-fotografii/katastrofa-gibraltarska-i-trzy-pogrzeby-gen-sikorskiego-zdjecie,iId,1519913,iSort,5,iTime,1,iAId,121118


https://www.naszahistoria.pl/polska/a/wiewiorka-i-pankrac-milosc-ktora-przerwala-katastrofa,10528176

„Jak dobrze, że masz takie śliczne nogi i że one są w wojennych, grubych pończochach i w trochę zniszczonych, ale »rasowych« półbutach - takie są przez to swojskie, miłe jak dwa pieski. Aha, masz małą cerę koło kolana - to też jest dobrze”

- notował w swoich zapiskach Jan Gralewski.

Nawet nie ukrywali namiętności, która ich łączyła. Bo miłość, owszem, może i powinna być wzniosła, ale ciało też ma swoje prawa. Spotykali się więc w warszawskich hotelach, by zaspokoić głód siebie. Czasem zamiast hotelu musiał im wystarczyć długi spacer nad Wisłą. By móc wyjechać choć na trochę z miasta, sprzedawali co lepsze ubrania. I nie rozmawiali o tym, dlaczego Jan - konspiracyjny pseudonim Pankrac, przypominający jednego z bohaterów „Nieboskiej komedii” Zygmunta Krasińskiego - znika co jakiś czas bez słowa. Na dzień, czasem na kilka dni.


Wybitnie uzdolnieni, liberalni, ale oddani pracy w konspiracji. Alicja Iwańska i Jan Gralewski - „Wiewiórka” i „Pankrac” - byli jedną z najbardziej niezwykłych par wojennej Polski.

https://www.naszahistoria.pl/polska/a/wiewiorka-i-pankrac-milosc-ktora-przerwala-katastrofa,10528176


„Wiewiórka” i „Pankrac”. Miłość, którą przerwała katastrofa


"Pankrac” i „Wiewiórka”. Kuzyn Jacka Malczewskiego i krewna Jarosława Iwaszkiewicza. Poznali się na studiach - na filozofii na Uniwersytecie Warszawskim. On politycznie bliski endecji, piszący pracę magisterską u Władysława Tatarkiewicza z estetyki, ona - ateistka, z rodziny wolnomyślicieli, która na przekór podziałom uczelnianym chodziła na seminaria i do „konserwatysty”, i do „nowoczesnego” Tadeusza Kotarbińskiego. Czy już wtedy zaiskrzyło między nimi, czy tylko wymienili niespieszne, ale badawcze spojrzenia, wyłuskujące z grupy tę Jedną i tego Jednego.

Jan Gralewski i Alicja Iwańska. Jedna z najbardziej niezwykłych par XX-wiecznej Polski. I do tego owiana nimbem tragiczności - Gralewski zginął w katastrofie gibraltarskiej, choć Iwańska była przekonana, że zamordowano go, by móc zorganizować zamach na generała Władysława Sikorskiego. O tym, że w jego grobie leży ktoś inny, napisała w książce „Niezdemobilizowani”. Tych przekonań nikt nie rozwiał - kilka lat temu Instytut Pamięci Narodowej prowadził śledztwo w sprawie śmierci generała, ale z decyzji o ekshumacji ciała Gralewskiego wycofano się...

Walc wiedeński i te dłonie

„Tańczyliśmy wiedeńskiego walca ciągle w jedną stronę. Kręciło mi się w głowie, czułam na sobie drażniące dotknięcie jego pięknych dłoni” - tego walca, od którego kręciło się w głowie (a może to nie od samego wirowania?), tańczyli w mieszkaniu Maryli Bystrzanowskiej, jednym z miejsc rozdyskutowanej intelektualnej Warszawy końca dwudziestolecia międzywojennego. Ale wtedy na wirowaniu się skończyło.

„Bo to w mózgu osiądzie,

zakwitnie, zagęści

co zwierzęco się pręży

i szczerzy i sierści”

- pisała Alicja w jednym z wierszy o budzącej się namiętności, o rosnącym napięciu i oczekiwaniu. Ale na razie postanowiła wyjechać do Brukseli i tam kontynuować studia. I los tak zdecydował, że w pociągu znów spotkała Gralewskiego. I znów patrzyli sobie w oczy, rozmawiali, coś zaiskrzyło, ale tak naprawdę zapłonąć dopiero miało. Wtedy, gdy zapłonęła najpierw Polska, a potem cała Europa.

W nocy z 2 na 3 lipca 1943 r. u wybrzeży Gibraltaru rozbił się samolot gen. Władysława Sikorskiego. Na jego pokładzie najprawdopodobniej był również

archiwum

Alicja Iwańska podczas pracy w Meksyku - już w latach powojennych. Iwańska osiągnęła wysoką pozycję naukową jako socjolog i antropolog kultury na amerykańskich uczelniach

Bruksela nie okazała się opowieścią z jej bajki. Tak jak w Warszawie buntowała się przeciwko gettu ławkowemu, napaściom wzmożonych „patriotów” z ONR-u i listom Żydów wieszanych na drzwiach sal wykładowych, tak w stolicy Belgii przeżyła kolejny szok - tam też wisiały takie listy, tyle że katolików. Na dwa tygodnie przed wybuchem wojny była w Polsce. Przecież były wakacje, upalne... W swoich zapiskach odnotowała koszmarną podróż pociągiem przez Berlin, gdzie do wagonu wpadli młodzi hitlerowcy w mundurach. Butni, pewni siebie, wrzeszczący. Wojna naprawdę wisiała w powietrzu i mieszkająca w Wielkopolsce rodzina Iwańskiej doskonale wiedziała, co się święci, gdy więc Alicja dotarła do rodzinnego majątku, okazało się, że najważniejszym zajęciem jest postawienie dodatkowej ściany w jej pokoju - tak by stworzyć ślepe pomieszczenie, gdzie zostaną ukryte dobra nadające się do spieniężenia, jakby co. Wtedy Gralewskiego nie było w jej życiu.

Nie było go też w Krakowie, gdzie Alicję zastała powszechna mobilizacja. Bez namysłu wsiadła do pociągu do Warszawy. Iwańska przeszła Przysposobienie Wojskowe Kobiet i mobilizacja ją objęła automatycznie - razem z Wandą Piłsudską, koleżanką ze szkolnej ławy, maszerowały ulicami miasta w mundurach i z maskami przeciwgazowymi przy paskach. Wyglądały z „Pestką”, jak nazywały córkę Marszałka, dość zabawnie. Wanda, wysoka i bardzo szczupła, Alicja - niższa i drobniejsza.

„Z maską gazową, nie pamiętam skąd otrzymaną, widzę się spacerującą beztrosko po Marszałkowskiej z dużo wyższą i chudszą ode mnie Wandą - »Pestką«. Jesteśmy tak samo ubrane: w mundurach PWK i granatowych beretach z orzełkami”

- pisała Iwańska.

Czas konspiracji

Po demobilizacji Alicja wróciła do Wielkopolski, która stała się Krajem Warty. Niemcy, którzy przyszli do ich majątku, niszczyli, co im wpadło w ręce. A kiedy kazali rodzinie zrzec się majątku i do tego jeszcze zarekwirowali jej narty, bo teraz Polacy będą mogli tylko pracować, nie wytrzymała - wyjechała do Warszawy, gdzie łatwiej było się ukryć, wtopić w tłum uchodźców ciągnących tu z różnych stron. Po latach tamten czas, dla każdego niebezpieczny, nierzadko tragiczny, dla niej paradoksalnie był jednym z najszczęśliwszych w jej życiu.

„Mieliśmy wówczas tyle nadziei… byliśmy naprawdę zjednoczeni. Byłam taka szczęśliwa, że mogłam z Niemcami walczyć”

W nocy z 2 na 3 lipca 1943 r. u wybrzeży Gibraltaru rozbił się samolot gen. Władysława Sikorskiego. Na jego pokładzie najprawdopodobniej był również

archiwum

Jan Gralewski „Pankrac” zginął razem z gen. Władysławem Sikorskim podczas feralnego lotu z Gibraltaru.

- opowiadała tym, którzy chcieli jej słuchać, kiedy była już emigrantką.

To w okupacyjnej Warszawie znów spotkała się z Janem Gralewskim. I tym razem już nie zaiskrzyło, ale po prostu wybuchło. Spotkali się na tajnym seminarium u profesora Tatarkiewicza. Ona była już łączniczką Związku Walki Zbrojnej, przenoszącą grypsy od więźniów z Pawiaka do ich rodzin. „Pudełka i paczuszki z proszkiem do prania, mąką, kaszą, kawą zbożową” - jak pisała, każde takie opakowanie mogło okazać się potrzebne.

Kiedy się okazało, że radzi sobie świetnie, awansowała w hierarchii zaufania - wykonywała fotokopie rysunków. Początkowo nie mając zresztą pojęcia, co fotografuje, bo dopiero po dłuższym czasie zorientowała się, że owe fotokopie robi dla tajnej podchorążówki, a na zdjęciach są rysunki części karabinów... Jak w tym chaosie znajdowała czas na filozofię? A może te tajne komplety miały być odtrutką na rzeczywistość, swoistą enklawą, do której okrutna wojna i prostaccy żołdacy nie mieli wstępu?

„Jak dobrze, że masz takie śliczne nogi i że one są w wojennych, grubych pończochach i w trochę zniszczonych, ale »rasowych« półbutach - takie są przez to swojskie, miłe jak dwa pieski. Aha, masz małą cerę koło kolana - to też jest dobrze”

- notował w swoich zapiskach Jan Gralewski.

Nawet nie ukrywali namiętności, która ich łączyła. Bo miłość, owszem, może i powinna być wzniosła, ale ciało też ma swoje prawa. Spotykali się więc w warszawskich hotelach, by zaspokoić głód siebie. Czasem zamiast hotelu musiał im wystarczyć długi spacer nad Wisłą. By móc wyjechać choć na trochę z miasta, sprzedawali co lepsze ubrania. I nie rozmawiali o tym, dlaczego Jan - konspiracyjny pseudonim Pankrac, przypominający jednego z bohaterów „Nieboskiej komedii” Zygmunta Krasińskiego - znika co jakiś czas bez słowa. Na dzień, czasem na kilka dni.

„Pankrac” był kurierem działu Łączności Zagranicznej Oddziału V Komendy Głównej Armii Krajowej i jego zadaniem było przygotowanie tras łączności do Hiszpanii. Byli niezależni intelektualnie. Swobodni obyczajowo. Nie kryli się z tym, że żyją ze sobą, choć przecież ślubu nie mieli. Wielu gorszyli, ale wielu też uznawało, że w końcu po pierwsze są dorośli, a po drugie jest wojna, więc kto by sobie sakramentalnym „tak” głowę zawracał, jeśli w każdej chwili może zginąć. Z zasady mieszkali osobno, ale z zasady też byli w ciągłym kontakcie. Prowadzili dziennik, nazwany „Wojenne odcinki”. Swoje kartki przeznaczone dla drugiej strony składali pod wyznaczonym kamieniem w Alejach Ujazdowskich. W ten sposób czuli się zawsze blisko siebie. To on zaproponował w końcu ślub - ze względów praktycznych.

„Jeżeli mnie złapią, zaaresztują, wywiozą - nie będziesz mi mogła nawet oficjalnie pomagać”

- tłumaczył Alicji i właściwie trudno było nie przyznać mu racji.

Ślub wzięli 18 stycznia 1942 r., nie kryjąc zresztą od samego początku, że będą małżeństwem otwartym na nowe doświadczenia, dającym sobie swobodę, ale właśnie z tej swobody i wolności czerpiącym siłę. Pod koniec tego roku Gralewski wyruszył w swoją pierwszą podróż kurierską. Alicja spotkała się z mężem po raz ostatni w końcu stycznia 1943 r.

Jan 8 lutego wyruszył w swą ostatnią podróż kurierską - że będzie ostatnia, nie wiedzieli ani on, ani ona.

Blondynka została też rudą „Wiewiórką”. Kiedy skierowano ją do kolejnej konspiracyjnej komórki, jej nowy dowódca Kazimierz Leski, as wywiadu AK, działający najpierw w słynnych Muszkieterach, a później w ZWZ, w II Oddziale Komendy Głównej Armii Krajowej zajmujący się wywiadem komunikacyjnym i kontrwywiadem, a także tworzeniem szlaków kurierskich na froncie zachodnim, zapytał ładną młodą kobietę, jaki chce mieć pseudonim.

- „Niedźwiadek” - powiedziała bez wahania.

Leski uśmiechnął się i powiedział tylko, że to niemożliwe, bo „Niedźwiadek” jest już zajęty. Nie powiedział jej, że taki właśnie pseudonim przyjął generał Leopold Okulicki. Alicja po chwili zastanowienia zaproponowała kolejny pseudonim - „Wiewiórka”, bo kilka miesięcy zamieszkiwała dziuplę...

- Na szczęście nie jest pani ruda, bo w życiu bym się nie zgodził - westchnął Leski, który jako generał wojsk technicznych Julius von Hallman zdobył plany fortyfikacyjne jednego z odcinków Wału Atlantyckiego.

„Wiewiórka” bez „Pankraca”

Do tej pory właściwie nie wiadomo, jakie są okoliczności śmierci Jana Gralewskiego. Czy to on był na pokładzie samolotu, który rozbił się na Gibraltarem razem z generałem Władysławem Sikorskim? Czy raczej ktoś, komu zależało na skutecznym przeprowadzeniu zamachu podszył się pod Gralewskiego, wykorzystując jego tożsamość, podrobione dokumenty, a jego samego mordując? Alicja przez pół roku od katastrofy, która wydarzyła się w nocy z 2 na 3 lipca 1943 r., nie miała pojęcia, że jej mąż zginął razem z generałem Sikorskim. Tę informację starannie przed nią ukrywano, choć przecież dowództwo wiedziało, co się działo z Gralewskim w ostatnich miesiącach jego życia. W marcu był już w Paryżu. Zatrzymał się w mieszkaniu rodziny Żarnowskich, gdzie był punkt przerzutowy dla kurierów oraz miejsce przechowywania aparatu radiowego, z którego podziemie nadawało komunikaty do Wielkiej Brytanii.

„Pewnego dnia przychodzi do ich domu niemiecki oficer i przedstawia się: »Gralewski. Przyjeżdżam z Polski w mundurze niemieckim. Mam adres państwa, dostałem w Warszawie. Czy ja mogę spędzić noc u państwa?«” - mówiła polska historyk Wanda Wolska-Conus, w czasie wojny łączniczka w powstaniu warszawskim, a potem więźniarka w niemieckim obozie, która na emigracji trafiła do mieszkania Żarnowskich, a to, czego się tam dowiedziała, opowiedziała badaczom z Muzeum Powstania Warszawskiego.

- Gralewski tutaj przemieszkał trzy miesiące, zdaje się. Wychodził rano, wracał wieczorem. Podobno szukał kontaktów z kolejarzami francuskimi, żeby przejechać do Hiszpanii i tam spotkać Sikorskiego. I on zginął z Sikorskim. To jest bardzo niejasna sprawa. Jeszcze przysłał kartkę z Hiszpanii do Żarnowskich, że dojechał szczęśliwie, że wszystko dobrze. Potem była ta historia śmierci Sikorskiego i to był ogromnie niebezpieczny okres. Żarnowscy zniszczyli tę kartkę od Gralewskiego, bo się bali jakiejś rewizji, a ponieważ on tutaj mieszkał trzy miesiące, oni nie mieli odwagi zachować tej kartki - zdradzała Wolska-Conus.

Wiadomo, że Jan Gralewski pod koniec kwietnia drogą przez Pau wyruszył w stronę granicy hiszpańskiej. Aresztowany przez frankistowską policję trafił do obozu Miranda de Ebro, gdzie więźniem od 1941 r. był Antoni Kępiński, późniejszy słynny polski psychiatra, który trafił tu w 1941 r., wypuszczono go na wolność w 1943 r. Kępiński te hiszpańskie doświadczenia wykorzystał potem w pracy terapeutycznej i naukowej ze straumatyzowanymi ofiarami obozów hitlerowskich.

„Obóz Miranda de Ebro zajmował kilkadziesiąt hektarów podmokłego, malarycznego terenu położonego w zakolu rzeki, która stanowiła jego naturalną granicę z dwóch stron. Z dwóch pozostałych obóz otaczały zasieki z drutu kolczastego, z których co kilkadziesiąt metrów wyrastała wieżyczka obserwacyjna. Z koszami na ramionach, popędzani kijami przez strażników, ustawialiśmy się w szeregu naprzeciw niewielkiej kupy kamieni. Na rozkaz zdejmowaliśmy kosze, na rozkaz inna grupa więźniów napełniała kosze kamieniami, na rozkaz dźwigaliśmy kosze i przemierzaliśmy całą szerokość obozu, by w końcu wysypać kamienie na inną kupę. I tak dzień po dniu. (…) Zdawało nam się, że świat o nas zapomniał. Obóz Miranda de Ebro zaplanowany i urządzony był tak, by zabijać - i rzeczywiście wielu więźniów zmarło na naszych oczach” - tak wspominał hiszpańskie piekło jeden z polskich więźniów Leopold Tebinka.

„Przywieziono nas tu wczoraj w nocy. Cały wielki transport - 1000 ludzi. Siedzę w derce na brudnej podłodze pierwszego piętra naszego baraku. Pchły jedzą mnie, a ja jem pomarańczę”

- pisał Gralewski w notatkach pod datą 27 maja.

Jeśli na coś w tym obozie narzekał, to bardziej na to, że „godziny rozdymają się chorobliwie”, a on czeka, kiedy wyjdzie na wolność. Tę wolność wynegocjowali podobno Brytyjczycy. Alicja Iwańska szczegółów nigdy nie poznała, ale po wojnie dostała od nich „Wojenne odcinki” męża, ocalałe w katastrofie gibraltarskiej... Bez śladów jakiegokolwiek przebywania w wodzie, suche...

Do generała Władysława Sikorskiego dotarł w lipcu, a ten zaprosił go na pokład swojego samolotu, którym leciał do Anglii. „No, ten etap się kończy i to w sposób niespodziewanie efektowny. Dziś wieczorem opuszczam Gibraltar. Boję się, że dostanę rugę od »starszego pana« za moją rozmowę w Madrycie. Ale będę się bronił. Co najważniejsze rysuje się pomyślnie perspektywa na przyszłość... Jeszcze tylko trochę... Już niedługo... Nie mogę pisać, tyle się we mnie kłębi uczuć i myśli. Nareszcie osiągnąłem ten stopień napięcia życia, że uniemożliwia on autorefleksję. Dopiero kiedyś, później potrafię może - i będzie to stokroć bardziej upajające - opisać dziejące się dziś zdarzenia” - to ostatni zapisek w notatkach Gralewskiego.

Ów starszy pan to Sikorski, a miał go zrugać za rozmowy, które podjął w Madrycie z Anglikami, domagając się od nich pomocy. Co się wydarzyło w nocy z 2 na 3 lipca 1943 r., do końca nie wiadomo. Wiadomo, że Alicja Iwańska nigdy nie pojechała na grób swojego męża, uważając, że nie ma w nim jego ciała. Wiadomo też, że młody Antoni Kępiński był jednym z Polaków, który niósł trumnę z ciałem generała Władysława Sikorskiego.

„Jestem »Marcysia«. Przyszłam zawiadomić panią o śmierci jej męża Jana Gralewskiego, »Pankracego«. Zginął razem z generałem Sikorskim w Gibraltarze”

- powiedziała jej dziewczyna, która zastukała do drzwi.

Czy ugięły się pod nią nogi? Czy na chwilę stanęło jej serce? Czy poczuła, jak po plecach wąską strużką spływa lodowaty pot? Już jako emigrantka napisała w swoich wspomnieniach: „jakiekolwiek prestiżowe i sensacyjne powiązania Gralewskiego z generałem Sikorskim ograbiłyby go z jego własnej śmierci” - co stało się dla wielu sygnałem, że Alicja Iwańska nie uwierzyła w to, że jej mąż zginął w katastrofie. Czy wiedziała, że sztabowiec płk Michał Protasewicz raportował, iż Gralewski zginął razem z naczelnym wodzem, ale nie na pokładzie samolotu, a kurierce Elżbiecie Zawackiej „Zo”, powiedział wprost, że „Pankrac” Gralewski zginął od strzału w głowę?

Kiedy w końcu dotarła do swojego dowódcy Kazimierza Leskiego, powiedziała mu wprost:

- „Czy mógłby mi pan pomóc w przeniesieniu się do partyzantki? To będzie teraz dla mnie lepsze. Niech mi pan wierzy…”.

- „Nie pozwolę pani uciekać przed samą sobą” - usłyszała w odpowiedzi.

Przeżyła powstanie warszawskie, w które nie wierzyła. Po jego klęsce, ucharakteryzowana na upiorną wdowę, wydostała się z płonącego miasta i dotarła do Stawisk, do Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów. Tam odnalazł ją Leski, wyznaczając nowe zadania. Po wojnie pojechała do Poznania. I właściwie wciąż była w podziemiu, tym razem pracowała dla Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość.

„Konieczna była dalsza walka i samoobrona przed nowym, znacznie perfidniejszym wrogiem, który zniewolenie kazał nazywać »wyzwoleniem«, a klęskę »zwycięstwem«”

- wspominała po latach.

Nie popracowała jednak długo w dziale literackim „Głosu Wielkopolskiego”. Wyjechała z Polski legalnie, dzięki pomocy wujka pracującego dla UNRRA. W październiku 1946 r. zamknęła za sobą drzwi.

Po wojnie Iwańska poświęciła się pracy naukowej. Współpracowała m.in. z Margaret Mead. Przez kilkanaście lat prowadziła badania w Meksyku, od 1965 r. była stale zatrudniona w State University of New York w Albany. Po przejściu na emeryturę w 1985 r. zamieszkała w Londynie, współpracowała m.in. z paryską „Kulturą”. Zmarła w 1996 r.


Geopolityka, Terroryzm, Tajna Historia z przymrużeniem oka ...

Geopolityka, Terroryzm, Tajna Historia z przymrużeniem oka - Blogger

W sumie nie wiadomo dlaczego. W kompanii mirandczyków było zresztą wielu ciekawych ludzi. Np. Leon Paźniewski, egzekutor wykonujący wyroki na zlecenie jakiś ...

Filozof z "wyrokiem"

Nie męczył się.

Na rodzaj śmierci Jana Gralewskiego wskazuje też jego żona, Alicja Iwańska, w powieści o charakterze autobiograficznej zatytułowanej „Niezdemobilizowani”, w której jej mąż występuje pod postacią Marka: „To niby tak zwane „szczęście”, że Marek się nie męczył, bo śmierć od kuli jest podobno lekka: ostry ból i krótka chwila świadomości.”

http://foxmulder3.blogspot.com/2013/06/najwieksze-sekretykrotka-historia.html

Największe sekrety/Krótka historia sabotażu lotniczego - cz. 21 : Operacja "Mur"

Ilustracja muzyczna: Two Steps From Hell - Aura

"Gralewski Jan pseudonim Pankracy wyjechał z Polski 8 lutego na rozkaz ZWZ, wyjechał 23 (czerwca) - odwołany z puczu na Gibraltar celem ewakuacji do Londynu pod nazwiskiem Nowakowski Jerzy, w Lizbonie nie był"

depesza płka Stanisława Karo z Oddziału II N.W. w Lizbonie do płka Michała Protasewicza, dowódcy Oddziału VI N.W. z 25 czerwca 1943 r.

„Z brytyjskich dokumentów wynika, że Anglicy od początku nie wierzyli w katastrofę. Wiedzieli o przygotowywanym zamachu. Jeden z tajnych dokumentów wywiadowczych przesłany przez Intelligence Service do Oddziału II Sztabu Naczelnego Wodza, w którym Brytyjczycy wyliczają znane im i udokumentowane w ciągu trzech lat wypadki kontaktów Polaków z Niemcami, kończy się stwierdzeniem: „Istnieje jakiś drugi aparat wojskowy i cywilny w aparacie gen. Sikorskiego o innych celach i zamiarach, ukrywanych pilnie przed władzami polskimi i angielskimi. Tylko wzajemną i szczerą współpracą Intelligence Ser. i O II można to niebezpieczeństwo usunąć zarówno ze względu na interes Polski, jak i W. Brytanii."

Dr Dariusz Baliszewski

Wojna to nie tylko działania bojowe. To również tajne negocjacje. Przez całą II wojnę światową istniała zarówno w Wielkiej Brytanii jak i w Niemczech frakcja dążącą do zawarcia pokoju między aliantami zachodnimi i Niemcami, przerzucenia wszystkich niemieckich sił na Wschód i wspólnej budowy Zjednoczonej Europy. Wiosną 1943 r. po ujawnieniu sprawy Katynia relacje brytyjsko-sowieckie ulegają gwałtownemu ochłodzeniu. Sowieci prowadzą tajne negocjacje pokojowe z Niemcami - w ten sposób obie strony starają się szantażować aliantów zachodnich. Na 20 kwietnia 1943 r. siatka "Muszkieterów" zaplanowała zamach na Hitlera w Wilczym Szańcu - akcja nie dochodzi do skutku z powodu aresztowań wśród konspiratorów, włoskich i węgierskich oficerów. 2 lipca 1943 r. dochodzi w Londynie do nieudanego zamachu na Churchilla. Niemiecka propaganda kładzie wielki nacisk na przedstawianie planów powstania przyszłej Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej. Jednocześnie publikowane są karykatury przepowiadające śmierć gen. Sikorskiego. 4 lipca 1943 r. na Gibraltarze jest obecny Iwan Majski, sowiecki ambasador w Londynie. Prawdopodobnie bierze udział w negocjacjach z gen. Sikorskim. I wtedy, po godz. 15.00 dochodzi w domu gubernatora do makabrycznej zbrodni. Jak pisze dr Baliszewski:

""Jak sądzę, około 16.30 stwierdzono, że Sikorski nie żyje. Nie żyli też inni członkowie polskiej ekipy. Zostali zabici w łóżkach, gdy spali lub odpoczywali w samej bieliźnie. Nikt nie wiedział, kto był sprawcą. Na korytarzu zapewne karnie czekał na przyjęcie kurier z Polski Jan Gralewski, który nie miał ze zbrodnią nic wspólnego, ale stał się głównym i jedynym oskarżonym. Jednak dla gubernatora w tej chwili nie to było najważniejsze. Jak sądzę, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że zdarzył się fakt, który mógł mieć nieobliczalne skutki polityczne dla całej walczącej Europy i świata. Ktoś dokonał zbrodni w zamkniętej brytyjskiej twierdzy, pod dachem jego pałacu, gdzie spotkali się Polacy z Rosjanami. Było oczywiste, że podejrzenia o dokonanie zbrodni spadną przede wszystkim na Anglików i Rosjan. Myślę, że dla gubernatora Masona-Macfarlane'a oczywiste było także to, że celem tej zbrodni nie była wyłącznie osoba Sikorskiego.

Gdyby ktoś chciał zamordować Sikorskiego, w pałacu gubernatora zginąłby wyłącznie on. Tu brutalnie zamordowano całą polską grupę. Ktoś, kto tego dokonał, wyraźnie liczył na głośny polityczny efekt. I trudno było nie zrozumieć tej oczywistej kalkulacji. Zbrodnia została dokonana w szczególnym momencie historii, gdy jedność sprzymierzonych wisiała na włosku. (...)

Prawda o tym, kto zabił, w tym momencie historii nie miała najmniejszego znaczenia. W ówczesnej nabrzmiałej konfliktami rzeczywistości politycznej i tak nikt by w tę prawdę nie uwierzył, a na pewno nie uwierzyliby Polacy, boleśnie rozgoryczeni zbrodnią katyńską i brakiem reakcji na tę zbrodnię brytyjskich i amerykańskich sojuszników.

Nie wiem, czyjego autorstwa był plan zniweczenia skutków perfekcyjnej prowokacji genialną mistyfikacją. Być może samego gubernatora, być może ministra Grigga albo lorda Louisa Mountbattena, ówczesnego szefa tzw. operacji kombinowanych, czyli tajnych działań służb dywersyjnych w okupowanej Europie Zachodniej, obecnego w tym momencie w Gibraltarze. Osobiście podejrzewam, że plan "wskrzeszenia" zamordowanych Polaków był autorstwa majora Anthony'ego Quayle'a, zastępcy do spraw wojskowych gubernatora, a po wojnie znakomitego brytyjskiego aktora.

Wystarczyło w mundury poległych ubrać kilku ludzi (to dlatego wszystkie wydobyte z morza ciała Polaków, jak pisze Łubieński, były pozbawione odzieży), pokazać ich na przyjęciu u Amerykanów, zainscenizować scenę pożegnania na lotnisku, a potem zaaranżować start i wodowanie samolotu - by ogłosić światu nieszczęśliwy wypadek. Mogło o nim zaświadczyć jakże wielu świadków, przekonanych, że rzeczywiście widzieli katastrofę, w której zginął Sikorski. Ryzyko dekonspiracji w istocie było niewielkie, wypadek zaplanowano na niedzielne godziny nocne, gdy na lotnisku było już pusto."

Nasuwa się pytanie, czy inscenizacja katastrofy lotniczej była działaniem ad hoc, czy też zaplanowanym o wiele wcześniej. Jeśli drugi wariant jest prawdziwy, to znaczy, że tajemnicza polsko-brytyjsko-niemiecka siatka dążąca do zakończenia wojny została spenetrowana a cała operacja na Gibraltarze była misterną intrygą, podobną do pułapki zostawionej w Szkocji na Rudolfa Hessa. Bez odpowiedzi pozostaje pytanie, kto stał po stronie polskiej za operacją "Mur". Zarówno Drugi Marszałek jak i Stefan Witkowski już od dawna nie żyli. Wielokrotnie oskarżano o sprawstwo zamachu gen. Władysława Andersa. Była to głównie komusza propaganda, ale nie tylko. Gen. Sławoj-Składkowski, były premier II RP, w swoim pamiętniku pisanym w Palestynie zamieścił enigmatyczne zdanie: "Łobuz Anders zabił Sikorskiego przez swego kumpla Sterna" (Chodziło być może o Avrahama Sterna, szefa organizacji Lehi - Stern zginął jednak w 1942 r.).

Helena Sikorska pisała w latach '60-tych do gen. Mariana Kukiela: ""Pisze Pan dalej, że staraniem mego ś.p. Męża było dążenie do ułożenia »życzliwej współpracy« z gen. Andersem. To jest prawda. A jak na to reagował gen. Anders? Zamiast, jak prawdziwy żołnierz, być posłusznym rozkazom swego Naczelnego Wodza, przeciwstawiał Mu się otwarcie na odprawie w Londynie, na której był obecny i Pan Generał - i w liście do Prezydenta Raczkiewicza żądał usunięcia mego Męża - a w końcu jawnym, zorganizowanym buntem, wraz ze swoją kliką dążył do zabójstwa swego Naczelnego Wodza. Pan Anders pragnie »pochylić czoła« przed grobem swego Naczelnego Wodza. Ten człowiek, którego mój ś.p. Mąż przywrócił do życia, był przecież główną przyczyną śmierci Jego, mojej ś.p. Córki i tylu wartościowych osób. To jest bezczeszczenie pamięci mego Męża. Na tym kończy się nasza wspólna korespondencja jak i znajomość". Być może oskarżenia wzięły się stąd, że por. Łubieński był adiutantem i oficerem ds. specjalnych poruczeń gen. Andersa sam zaś gen. Anders był człowiekiem służb. W 1918 r. kierował departamentem niemieckim w rodzącym się polskim wywiadzie wojskowym.

Innym niewyjaśnionym pytaniem jest to dlaczego podczas operacji "Mur" zginęli też brytyjscy oficjele. Rozumiem, że większość załogi Liberatora musiała zginąć, by uprawdopodobnić wypadek. Ale dlaczego zabito konserwatywnego deputowanego Victora Cazaleta i brygadiera Johna Whitleya? Whitleya wyciągnięto z morza ciężko rannego - nie został więc zabity w pałacu gubernatora. Tajemnicą pozostaje też obecność na liście pasażerów Liberatora panów Pindera i Locka, oficerów MI6 z Kairu. Czyżby brali udział w zamachu i zostali za to zlikwidowani?


...

To nie była MARCYSIA to byłaZO generał Elżbieta Zawacka z Londynu do Wdowy po Janie Gralewskim. (skąd wiedziała?!)

Ekshumacja kuriera

TEORIE SPISKOWEautor Micz 08.09.2013

http://www.tunguska.pl/ekshumacja-gralewskiego/

Każdy interesujący się śmiercią generała Sikorskiego wie jak ważną rolę w gibraltarskiej łamigłówce zajmuje postać polskiego kuriera Jana Gralewskiego.

Ta enigmatyczna postać stanowi centralny fragment gibraltarskiej układanki. Przeczytałem właśnie książkę jego byłej żony, Alicji Iwańskiej, będącą zbiorem wojennych zapisków. Gralewski wyruszył pod koniec lutego 1943 roku z Warszawy do Hiszpanii w celu przetrasowania drogi dla kurierów. Podczas podróży pisał krótkie, quasi poetyckie spostrzeżenia o otaczającej go rzeczywistości. Z lektury książki wynika, że ten facet totalnie nie kontaktował, co się dzieje i gdzie przebywa. Była wojna, mordowano ludzi, a ten delikwent pisał o szarościach wierzb i o samotnych gwiazdach płynących przez bezmiary Wszechświata. Nie dziwię się, że ktoś podjął decyzję, żeby agenci komanda wysłanego na Gibraltar podszywali się właśnie pod niego. Nagle w maju Gralewski z niewiadomych powodów trafił do obozu koncentracyjnego w Hiszpanii. Zupełnie się tym nie zdziwił, przywykł. Prawdopodobnie osadzenie go tam i następnie wysłanie statkiem do Gibraltaru miało jakiś sens. Po przybyciu do Skały siedział w koszarach i dalej pisał o swoich wewnętrznych przeżyciach. Najdziwniejsza jest ostatnia notka, pochodząca z 4 lipca, w której nieszczęsny Gralewski cieszy się, że osiągnął takie tempo życia, że uniemożliwia ono autorefleksję. Chciał do tego kiedyś wrócić, gdy będzie stary. Notka została napisana o 6 wieczorem, nie ma w niej słowa o spotkaniu z Sikorskim, podczas gdy według oficjalnej wersji Gralewski rano został przedstawiony generałowi i wówczas zapadła decyzja, że polecą razem. Wieczorem Gralewski już nie żył – czy zginął zastrzelony na pasie startowym jak chce jedna z wersji (ale wówczas musiałby się spotkać z podszywającym się pod niego zabójcą), czy załatwiono go w koszarach, to na razie nie do ustalenia. Za tym drugim świadczy fakt, że pochowano go na Gibraltarze, co było rzekomo zgodne z jego ostatnią wolą – czyli nie zginął nagle, ale zapewne w wyniku egzekucji. Po przeczytaniu książki Iwańskiej wiem natomiast jedno – jej mąż był idealnie wybraną ofiarą, do samego końca nieświadomą swojego losu.

We wrześniu 2011 r. zdecydowano o przeniesieniu śledztwa gibraltarskiego z Katowic do Warszawy. Tak po cichutku. Tymczasem okazuje się, że decyzja zapadła zaraz po tym jak prokurator Ewa Koj zleciła ekshumację Gralewskiego (na zdjęciu z 1939 r. na dachu paryskiej katedry Notre-Dame). Ktoś najwyraźniej stwierdził, że dosyć tego odkopywania trupów i postanowił ukręcić sprawie łeb. Szkoda, że na początku 2011 r. przeprowadzono niepotrzebną ekshumację trzech innych oficerów, którzy zginęli w tej katastrofie. Trzeba było od razu po Sikorskim zabrać się za Gralewskiego, wówczas medialni krzykacze nie zdążyliby jeszcze podnieść larum. Każdy interesujący się tą sprawą wie, że na 95% w gibraltarskim grobie spoczywa ciało kogoś innego niż prawdziwy Jan Gralewski albo on sam, tyle że z kulą w głowie. Tymczasem otwarte umysły, poszukiwacze Nieznanego oraz miłośnicy teorii spiskowych raz jeszcze przegrali starcie z konserwą.

Artykuł o szczegółach wstrzymania ekshumacji Gralewskiego

Źródło grafiki: Siła złego: rzecz o Gibraltarze

Nie męczył się.

Na rodzaj śmierci Jana Gralewskiego wskazuje też jego żona, Alicja Iwańska, w powieści o charakterze autobiograficznej zatytułowanej „Niezdemobilizowani”, w której jej mąż występuje pod postacią Marka: „To niby tak zwane „szczęście”, że Marek się nie męczył, bo śmierć od kuli jest podobno lekka: ostry ból i krótka chwila świadomości.”

https://wpolityce.pl/polityka/184800-sledztwo-ws-smierci-gen-sikorskiego-prokuratorzy-ipn-umorzyli-sprawe-ale-przeoczyli-dowody-jaka-role-w-postepowaniu-odegral-maciej-lasek

Córka płk. Andrzeja Mareckiego, który zginął w katastrofie lotniczej w Gibraltarze razem z Naczelnym Wodzem gen. Władysławem Sikorskim i 14 innymi osobami, domaga się wznowienia umorzonego pod koniec grudnia ub. roku przez prokuratorów IPN śledztwa w tej sprawie.

Do Sądu Okręgowego w Katowicach trafił wniosek Teresy Ciesielskiej, która nie zgadza się ze stanowiskiem śledczych IPN. Jej zdaniem nie zrobiono wszystkiego, aby wyjaśnić przyczyny katastrofy, w której 4 lipca 1943 roku, oprócz jej ojca i generała Sikorskiego zginęło czternaścioro innych osób, w tym Zofia Leśniowska, córka Naczelnego Wodza i Premiera Rządu na Uchodźstwie.

Nieoficjalnie dowiedziałem się, że T. Ciesielska ma mocne argumenty. Otóż z niewyjaśnionych do tej pory powodów, dyrektor Głównej Komisji Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, czyli szef pionu śledczego IPN-u Dariusz Gabrel, zdecydował o przeniesieniu śledztwa w sprawie katastrofy w Gibraltarze z Katowic (gdzie rozpoczęto je w 2008 r.) do Warszawy. Stosowne zarządzenie dyrektor podpisał 2 września 2011 r. Stało się tak na krótko przed zaplanowaną ekshumacją w Gibraltarze Jana Gralewskiego. Trumna z jego szczątkami miała zostać przewieziona samolotem do Polski, i poddana dokładnym badaniom.

Tak się jednak nie stało. Nie wiadomo, dlaczego nagle zablokowano ekshumację, a tym samym śledczy nie wyczerpał wszystkich środków dowodowych w prowadzonym postępowaniu. To duży błąd w sztuce. Nie można prowadzić rzetelnego śledztwa pomijając istotne czynności!

Losy Jana Gralewskiego są najprawdopodobniej kluczem do rozwiązania zagadki dotyczącej okoliczności śmierci gen. Władysława Sikorskiego. Są trudności w określeniu okoliczności w jakich zginął Jan Gralewski. Badacz katastrofy Eugeniusz Niebelski uważa, że ciało Jana Gralewskiego z przestrzeloną głową zostało znalezione na pasie startowym. Podobnie pisze o okolicznościach śmierci Gralewskiego Tadeusz Kisielewski.

Na rodzaj śmierci Jana Gralewskiego wskazuje też jego żona, Alicja Iwańska, w powieści o charakterze autobiograficznej zatytułowanej „Niezdemobilizowani”, w której jej mąż występuje pod postacią Marka: „To niby tak zwane „szczęście”, że Marek się nie męczył, bo śmierć od kuli jest podobno lekka: ostry ból i krótka chwila świadomości.”

Czyli reasumując – niewykluczone, że gdyby doszło do otwarcia grobu Gralewskiego i ekshumacji, można by stwierdzić przyczynę jego śmierci!

Katastrofa

Nie byłaby to pierwsza ekshumacja w tym śledztwie. Ekshumowano szczątki gen. Władysława Sikorskiego, gen. Tadeusza Klimeckiego, płk Andrzeja Mareckiego i por. Józefa Ponikiewskiego. Wyniki sekcji zwłok oraz badań specjalistycznych wskazały, że ofiary doznały urazów wielonarządowych, typowych dla katastrofy lotniczej. W odniesieniu do gen. Sikorskiego wnioski sekcji dodatkowo pozwoliły na kategoryczne odrzucenie innych możliwości mechanizmu śmierci, takich jak: uduszenie; postrzał, rany kłute, cięte lub rąbane czy otrucie.

W listopadzie 2008 r. ekshumowano szczątki gen. Sikorskiego z trumny w katedrze na Wawelu. Przy okazji okazało się, że w 1943 r. ciała generała nie ubrano w mundur wojskowy, pochowano go ponownie już w nim. Szczątkom Naczelnego Wodza przywrócono wy ten sposób szacunek.

Trzeba zadać kilka pytań. Dlaczego ekshumowano szczątki kilku innych ofiar tej katastrofy, a zablokowano te procedurę wobec Gralewskiego? Skąd przyszło polecenie? Dlatego mało profesjonalnie brzmią stwierdzenia z oficjalnego komunikatu, który wydał IPN po umorzeniu śledztwa:

Nie można ani potwierdzić, ani wykluczyć sabotażu ws. katastrofy lotniczej w Gibraltarze, w której w 1943 r. zginął gen. Władysław Sikorski, premier i naczelny wódz.[…]. Wykluczono ponad wszelką wątpliwość, aby śmierć Naczelnego Wodza oraz pozostałych poddanych badaniom pośmiertnym osób została spowodowana w sposób przestępczy, przed wylotem z Gibraltaru. […]W śledztwie zebrano całość dostępnej dokumentacji źródłowej związanej z katastrofą gibraltarską, zarówno z archiwów i instytucji na terenie Polski, jak i Wlk. Brytanii.

Praca magisterska kluczem?

Ostatnie zdanie także jest nieprawdziwe. Śledczy z IPN w Warszawie nie dotarli do kolejnego, kluczowego dowodu, a mianowicie … pracy magisterskiej Franciszka Grabowskiego. Praca powinna być znana śledczym, bo było o niej głośno.

Otóż w maju 2012 roku w Kazimierzu Dolnym odbyła się konferencja „Mechanika w lotnictwie”, zorganizowana przez Polskie Towarzystwo Mechaniki Teoretycznej i Stosowanej. Podczas tej konferencji dr Maciej Lasek (ten sam!) przedstawił prezentację, w której omówił wyniki pracy magisterskiej wykonanej przez studenta Franciszka Grabowskiego. Praca Grabowskiego dotyczyła katastrofy w Gibraltarze, w której zginął premier polskiego rządu, gen. Władysław Sikorski.

Obliczenia wykonywane pod kierunkiem Laska przez Grabowskiego dowiodły, że przebieg lotu i upadku liberatora zgodny z zeznaniami pilota Eduarda Prchala, jedynego ocalonego z wypadku, był niemożliwy.

Inne dane wskazują, że już w 1943 r. wiedziano, że po wodowaniu tego typu samolotu załodze jest stosunkowo łatwo się uratować, a pasażerowie z reguły giną. Według Grabowskiego, pilot świadomie wykonał takie wodowanie. Oczywistym, chociaż nie wyrażonym wprost przez Laska wnioskiem z tych wyników jest uznanie, że Prchal był uczestnikiem spisku mającego na celu zabicie pasażerów. To dowód na słuszną tezę, która legła u rozpoczęcia śledztwa w 2008 r. Jest to paradoksalnie.

Lasek odmawia i wyśmiewa możliwość zamachu w sprawie Smoleńska. A praca Grabowskiego i jego symulacja komputerowa kwestionuje oficjalne ustalenia rządowe komisji brytyjskiej i jeszcze na dodatek w rezultacie sugeruje, że doszło do swego rodzaju zamachu. W aktach „sprawy katastrofy w Gibraltarze”, nie ma śladu, że prokuratorzy z pracą i wnioskami F. Grabowskiego się zapoznali.

Katowicki IPN wszczął śledztwo w 2008 r. Prokuratorzy uznali, że są przesłanki do postawienia hipotezy, iż Sikorski zginął w wyniku spisku. Formalnie postępowanie wszczęto w sprawie „zbrodni komunistycznej polegającej na sprowadzeniu niebezpieczeństwa katastrofy w komunikacji powietrznej”.

Gen. Sikorski, wraz z towarzyszącymi mu osobami, zginął w katastrofie brytyjskiego samolotu B-24 Liberator II LB-30 nr. AL 523 4 lipca 1943 r. (ocalał tylko czeski pilot Eduard Prchal, który zmarł w USA w 1984 r.) 16 sekund po starcie samolot spadł do morza kilkaset metrów od końca pasa startowego. Według oficjalnej wersji, przedstawionej w raporcie brytyjskiej komisji badającej wypadek w 1943 r., przyczyną katastrofy było zablokowanie steru wysokości.

Niektórzy publicyści uważają, że był to zamach. Jako domniemanych autorów wskazywano m.in. sowiecki wywiad, Anglików oraz polską opozycję wobec Sikorskiego. Pojawiły się nawet tezy, jakoby Sikorskiego zamordowano w samolocie jeszcze przed startem z Gibraltaru.

https://www.historia.uwazamrze.pl/artykul/1146345/gibraltarska-pajeczyna

Rafał Otoka-FrąckiewiczData publikacji: 06.01.2015 r.Data aktualizacji: 04.07.2018 r.Nr wydania: 10.2014

Gibraltarska pajęczyna

Z Piotrem Mańkowskim, dziennikarzem, scenarzystą i autorem komiksu „Umarłem na Gibraltarze” ROZMAWIA RAFAŁ OTOKA-FRĄCKIEWICZ

Co się wydarzyło na Gibraltarze 4 lipca 1943 r.?

Coś niezwykłego. To pewne. Gdyby to była zwykła katastrofa, jakie się przydarzały liberatorom w wersji transportowej, bo takim samolotem poruszał się gen. Sikorski, to prawdopodobnie nie byłoby sytuacji, w której zginęli wszyscy pasażerowie, a po drugie byłaby to sytuacja zupełnie jawna. Widzielibyśmy zdjęcia może nie wszystkich ofiar, ale przynajmniej gen. Sikorskiego po śmierci, mielibyśmy pełen wgląd do sekcji zwłok.

Nie ma żadnych zdjęć z miejsca katastrofy?

Praktycznie nie ma.

Ale są świadkowie, którzy mówią, że zdjęcia były robione.

Są utajnione. Jest jedno zdjęcie oficjalne. Takie, które jest zamieszczane w książkach. Zdjęcie zrobione następnego dnia przez samolot patrolowy, który przelatywał nad wrakiem, bo liberator wylądował w wodzie ok. 300 m od brzegu. Pokazuje rozbity, bardzo niewyraźny samolot leżący pod powierzchnią wody i plamy oleju na powierzchni.

Zamach czy wypadek?

Trzeba sobie jasno powiedzieć: nikt na świecie nie wie, co dokładnie wydarzyło na Gibraltarze. Historycy badają tę sprawę intensywniej dopiero od lat 90. XX w. Pierwszą w ogóle wzmianką na ten temat była sztuka Rolfa Hochhutha z 1967 r., w której autor odpowiedzialnością za katastrofę obciążył Winstona Churchilla.

To był ten człowiek, któremu za tę sztukę wytoczono proces sądowy?

Tak. Miał proces wytoczony przez Eduarda Prchala, który jeszcze wtedy żył, o czym Hochhuth nie wiedział. Przypomnę, że Churchill zmarł w 1965 r. Prchal, czyli pilot liberatora, był oficjalnie jedyną osobą ocalałą z tego zdarzenia. Hochhuth pisze sztukę i zaraz po nim David Irving publikuje „Wypadek”–pierwszą dużą książkę na temat Gibraltaru. Premiera świetnie wpisywała się w takie klimaty jak Wietnam, spiski, Watergate. Po prostu próba odkrywania czarnych tajemnic przeszłości. Irving w tej książce nie poszedł zbyt daleko. Przypominam, że to było jakieś 25 lat po zdarzeniu. Przepytał świadków. Zrobił dość solidną wizję lokalną. Jeździł w parę miejsc, tyle tylko że prawnicy mu doradzili, co ma wyciąć z książki. Dlatego między innymi książka nie nazywa się „Zamach”, tylko „Accident” – zdarzenie, wypadek.

Czyli zagraniczni historycy też mają wątpliwości?

Tak. Irving był pierwszy. Jednak jedne z najważniejszych badań przeprowadzili w latach 90. Dariusz Baliszewski i już później, po 2000 roku, Tadeusz Kisielewski. W tym momencie cała historia robi się niemal fantastyczna.Weźmy na przykład postać Jana Gralewskiego. To był kurier, który się urodził i wychował w Warszawie. Człowiek skończył filozofię na Uniwersytecie Warszawskim, był podopiecznym słynnego filozofa Władysława Tatarkiewicza. Wybuchła wojna i został kurierem Armii Krajowej. Bardzo dobrze znał język francuski i przewożąc pocztę, zajmował się tzw. trasowaniem dróg, czyli wysyłano go na przykład do Paryża, żeby zobaczyć, czy da radę się przedostać. Jednocześnie pisał listy do żony. Rozłąka z nią i jego podróże powodowały, że napisał mnóstwo listów, które stały się dla mnie inspiracją do napisania komiksu. Rzecz ukazała się w 1982 r. w Polsce pod tytułem „Wojenne odcinki”. To były pisane na bibułkach liściki do żony i od żony do niego. Oni co chwila mieli kontakt z jakimiś kurierami i przekazywali sobie wiadomości, a ponieważ znali się w tej siatce, to żona dawała odcinek i mówiła: przekażcie Jankowi, gdy go zobaczycie.

Skąd on się wziął w tej historii?

No właśnie. To jest największa zagadka tego wszystkiego. Taki człowiek, będący z boku, znalazł się w sercu zagadki gibraltarskiej. Jest luty 1943 r. Jeszcze nic nie wiadomo o Katyniu. Jeszcze jest pięć miesięcy do Gibraltaru. Gralewski wyrusza z niepozorną misją, by przetrasować drogę do granicy Francji z Hiszpanią. Potem ma zawrócić do Polski.

Trafia do Paryża. Mieszkał w domu małżeństwa Żarnowskich, ale czym on się w tym Paryżu zajmował, tego już nie wiadomo. Siedział tam przez trzy miesiące. Później dzieje się rzecz niesamowita, a mianowicie Gralewski trafia do hiszpańskiego obozu karnego w Miranda de Ebro. To już jest maj 1943 r.

Czyli został złapany?

Nie wiadomo, dlaczego tam trafił, ponieważ nie zamierzał zapuszczać się na te tereny. Miał być tylko we Francji, a nagle znalazł się w Hiszpanii. Najwyraźniej ktoś coś mu zmienił w rozkazie. W Mirandzie więźniowie siedzieli w barakach, żyło im się w miarę spokojnie. Hiszpania nie za bardzo chciała psuć krwi aliantom, bo tam generalnie w tym obozie siedzieli Brytyjczycy i Francuzi. Więźniowie byli dobrze traktowani, bo Franco czuł, że wojna przez Hitlera zostanie przegrana i nie chciał się narażać. Gralewski sobie siedzi w tym obozie, a potem nagle trafia do Madrytu i następnie zmierza na Gibraltar.

Wsiadł na rower i pojechał?

Nie, statkiem. Samo jego uwolnienie z Mirandy jest kolejną zagadką, warto jednak skupić się na samym Gibraltarze, który należy od czasów kolonialnych do Anglii. Jest oddzielony od Hiszpanii strefą zasieków, garnizonem wojska i minami. Na Gibraltar płynęło się statkiem z portu Villa Real w Hiszpanii. Po przybyciu Gralewskiego na Skałę zaczyna się najciekawsza część tej historii. Otóż on cały czas pisał na bibułkach listy do żony i z tych listów wiadomo, że był na Gibraltarze już 23 czerwca 1943 r., czyli na 10 dni przed zamachem. Pisze swoje ostatnie listy 4 lipca, czyli w dniu katastrofy gibraltarskiej. Są dwa odcinki z tego dnia. Po południu pisze, że ma nadzieję, iż nie dostanie rugi od „starszego pana” za swoją rozmowę w Madrycie. „Starszy pan” to mógłby być tylko i wyłącznie Sikorski. Potem zaczyna coś jeszcze pisać, ale ten odcinek urywa się po kilku słowach. To wszystko po wojnie trafiło do Stanów Zjednoczonych, gdzie mieszkała jego żona. To jest najbardziej zastanawiające, że wszystkie te odcinki trafiły w formie niezniszczonej. Bibułka, jeśli tylko ma kontakt z wodą, natychmiast ulega dezintegracji

Została przy biurku, bo pobiegł do samolotu, bo się śpieszył.

Mało prawdopodobne, że ktoś zostawia swoje notatki, bo się śpieszy. Zawsze je miał gdzieś schowane. W bucie czy gdzieś w nogawce. Gdy spotykał łącznika, dawał je szybko, by przekazał żonie.

Nadmieńmy, że jest on jedną z ofiar katastrofy.

Według wersji oficjalnej Jan Gralewski na Gibraltarze znalazł się przypadkiem. Pojawił się tam 4 lipca rano. Tak przynajmniej twierdzi szef polskiej misji morskiej na Gibraltarze Ludwik Łubieński. Sikorski miał powiedzieć do Gralewskiego „Zabieramy cię ze sobą do Londynu”. No i potem wiadomo. Ciało Gralewskiego zostało rzekomo wyłowione z wody. Skoro tak, to te bibułkowe odcinki nie miały prawa się zachować. To jest nie do wytłumaczenia.

Schował te dokumenty w folię i przetrwały. Nie widzę sensacji.

Tak, bo spodziewał się przymusowej kąpieli. To niedorzeczne. A propos Gralewskiego, przy okazji pracy nad komiksem udało mi się obalić pewną tezę pana Baliszewskiego. Chodzi o zdjęcie grobu Gralewskiego, które znajduje się w komiksie.

Grobu, o którym Dariusz Baliszewski mówił, że jest pod murem, tam, gdzie chowano samobójców, a tu się okazało, że grób stoi w zwykłej części cmentarza.

Na pewno nie pod murem. Nie wiem, jak on taką pomyłkę mógł zrobić. Na samym grobie jest napisane „pułkownik Jan Gralewski”. On nigdy nie dosłużył się tak wysokiego stopnia. Dlaczego tak jest napisane, nikt tego nie wie. Dochodzimy do czasów współczesnych. Jest rok 2012. Skończyła się już afera związana z ekshumacją Sikorskiego. Zdążono już napisać tuzin artykułów o tym, jak to IPN wydaje pieniądze na bzdury oraz bezcześci pamięć o Sikorskim. Udaje się załatwić z rządem Anglii za śmieszną sumę kilkunastu tysięcy złotych możliwość przeprowadzenia ekshumacji, aby sprawdzić, czy w grobie faktycznie leży Gralewski i jakie ma obrażenia i... na kilka dni przed ekshumacją IPN odwołuje ją.

Czemu?

Dr Tadeusz Kisielewski twierdzi, że to było polecenie od Anglików. Drugie wyjaśnienie jest takie, że po prostu w IPN bano się, że znowu się zrobi awantura, ktoś napisze o wyrzucaniu pieniędzy w błoto i znów będą kłopoty.

Wróćmy do samego „incydentu lotniczego”. Wszystko zdaje się wskazywać na Anglików, tak? Tylko że Sikorski był ich marionetką. Nie mógł zaszkodzić polityce angielskiej, bo wystarczyło, że Churchill krzyknął na niego i Sikorski bez szemrania robił to, co chcieli Anglicy. Po co mieliby zabijać swojego człowieka?

Kto mógł za tym stać? Często się mówi, że są trzy możliwości, czyli, że Polacy, że Niemcy, że Rosjanie. Raczej Stanów Zjednoczonych się do tego nie miesza. Niemcy z oczywistych powodów odpadają. Naprawdę nie mieli interesu, żeby likwidować Sikorskiego, zwłaszcza że to było tuż po odkryciu Katynia, gdy Sikorski zaczął ryć aliantom pod nogami.

Niemcy mogli mieć jeszcze nadzieję, że Sikorski przejrzy na oczy i odwróci się od aliantów.

Tak. Polacy jak to Polacy. Dużo gadali i często spiskowali, ale niewiele z tego wychodziło i tak naprawdę nie było silnej opozycji wobec Sikorskiego. W zasadzie na placu boju są dwie teorie, czyli Brytyjczycy albo Sowieci.

Polacy nie zabijają swoich przywódców. Nie ma takiej tradycji.

To też prawda. Tadeusz Kisielewski optuje za tym, że to Stalin wydał rozkaz i dokonał tego

za pomocą słynnej siatki szpiegów zwanej Piątką z Cambridge, która później została zdemaskowana, czyli z Kimem Philbym i Anthonym Bluntem na czele. To się bowiem nie mogło udać bez udziału Brytyjczyków. Po pierwsze, Skała była ich terenem. Po drugie dlatego, że ich zachowanie było bardzo wieloznaczne.

Fakt, do tej pory utajniają dokumenty.

Mam też na myśli sytuację, w której Sikorskiego od dawna prześladowały zamachy. Mało kto o tym słyszał, bo Sikorski sam nie chciał, żeby to nagłaśniano.

A konkretniej?

Za każdym razem, gdy leciał do Roosevelta, miał kłopoty. Raz w czasie lotu podłoga nagle zrobiła się gorąca. Odkryto pod nią świecę zapalającą, która za chwilę spaliłaby cały samolot i śladu by po nim nie było.

Nie było żadnego dochodzenia?

Za sprawcę uznano oficera, Bohdana Kleczyńskiego, który tę świecę zdemontował. On się nawet przyznał, że tę świecę montował, tylko nie potrafił powiedzieć, po co.

Wspomniałeś o dwóch przypadkach.

Drugie zdarzenie miało miejsce na kanadyjskim lotnisku Dorval. Tam rozleciał się silnik maszyny. Pilot zdążył bezpiecznie wylądować jedynie dlatego, że któryś z Polaków zarządził, żeby zrobić wcześniej rozruch maszyny.

Znów teren brytyjski?

Tak. Dlaczego Brytyjczycy mieliby zabijać Sikorskiego? Moim zdaniem z banalnego powodu: walczymy z Hitlerem do ostatniego Rosjanina. Gdyby Sikorski zaczął mieszać, sytuacja by się skomplikowała. A mogli mieć podejrzenia, że np. poleci do Roosevelta, a ten miał chwilę później wybory. W USA mieliśmy wtedy około 10 mln głosów Polonii, a tu Sikorski wyjąłby dokumenty, z których wynika, że Sowieci zrobili Katyń, że tutaj zdjęcia ofiar, przebite czaszki. Z takim kimś mamy być w sojuszu? I wszyscy by się znaleźli w niewygodnej sytuacji.

Umówmy się, w tym momencie Brytyjczycy z Sowietami mieli wspólne interesy. Mogło być tak, że polecenie wyszło z Kremla, a wykonał je Churchill?

Według Kisielewskiego, polecenie wyszło z Kremla. Przywiózł je Blunt, Philby zajął się organizacją, a wykonali brytyjscy renegaci, czyli de facto Brytyjczycy, bo Philby zorganizował ekipę brytyjską, czyli rękami Brytyjczyków zrobili to Sowieci. Rosjanie milczą, bo nie mogą przyznać, że Stalin to zlecił, a Brytyjczycy nie mogą przyznać się do tego, że ich agenci w ich służbie wykonali tę misję. Słabym punktem tej teorii jest to, że zaraz po zdarzeniu gibraltarskim zaczęło się wielkie śledztwo brytyjskie, bo Brytyjczycy najwyraźniej chcieli się dowiedzieć, co się wydarzyło. Kiedy się mówi, że to Brytyjczycy zrobili, nie ma się na myśli tego, że Churchill gdzieś zadzwonił i powiedział „zróbcie to”. Rozumie się przez to, że jakiś tam średni szczebel służb podjął decyzję na własną rękę, a góra o tym nic nie wiedziała. Faktem jest, że zaraz po zdarzeniu gibraltarskim zaczęło się wspomniane śledztwo. Takie prawdziwe, niesymulowane śledztwo służb brytyjskich.

Śledztwo, którego wyniki znów zostały utajnione na kolejne dekady.

My jednak mamy strzępy informacji. Wiemy na przykład, że do polskiego szefa wywiadu w Londynie Michała Protasewicza 5 lipca przyszła ekipa trzech gości w garniturach. Pierwszym pytaniem było: kim był Jan Gralewski? Potrzebujemy jego fotografii, potrzebujemy ludzi, którzy go znali, żeby potwierdzili jego tożsamość. Tylko o niego pytali. Co było dalej – nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że oficjalny werdykt był taki, iż nastąpiła blokada sterów i liberator spadł do wody.

No dobrze. Przypuśćmy, że Brytyjczycy przyznają się, że to zrobili. Ma to taką siłę, że spowoduje przetasowanie w mózgach Polaków, że jednak alianse z aliantami nie są najfajniejszym pomysłem na życie?

Moim zdaniem pogłębiłoby to polski kompleks. Poczucie, że zawsze byliśmy tymi nieszczęśnikami gdzieś tam zepchniętymi w dół hierarchii, że zawsze nas robiono w konia.

A nie wnerwiło i wreszcie postawiło na nogi? Nie ma przyjaźni, tylko interesy i wreszcie zaczęlibyśmy normalnie funkcjonować w wymiarze politycznym?

To nie jest całkiem wykluczone. Niezależnie od tego warto przy tym temacie grzebać, gdyż wciąż pojawiają się nowe informacje. Przy okazji pracy nad scenariuszem komiksu znalazłem świadka, być może ostatniego żyjącego, który na własne oczy widział start maszyny. Dowiedziałem się o tym przez przypadek. Mieszka na Wyspach Brytyjskich, a kontakt z nim przekazałem panu Kisielewskiemu, który sprawdza obecnie jego relację. Mam nadzieję, że nie skończy się to tak, jak w wypadku Ludwika Łubieńskiego. To jest bardzo ciekawa postać. Nienawidził Sikorskiego. To był człowiek, którego Sikorski wsadził do obozu w Cerizay. Co mógł sądzić o Sikorskim, jak tam pół roku spędził? W 1995 r., na rok przed śmiercią Łubieńskiego, Dariusz Baliszewski pojechał do niego z kamerą i nagrał z nim wywiad. Szanuję zapał i zaangażowanie pana Dariusza, ale tutaj popełnił on wielki błąd. Otóż włączył kamerę i roztoczył atmosferę, która otworzyła starszego pana na wspomnienia. Zaczął mówić jakby w transie. Padło pytanie, czy kojarzy Jana Gralewskiego? No tak. To ten kurier, który w ostatnim swoim liście prosił, żeby go pochować na Gibraltarze. A na to Baliszewski: słucham?! Jak on mógł prosić w liście, żeby go pochowano na Gibraltarze! Skąd mógł wiedzieć, że on zaraz umrze? Starszy pan się wystraszył i zamknął się w sobie. Tymczasem nie wiadomo nic o żadnym ostatnim liście Gralewskiego. To by była sensacja. Gdyby pan Baliszewski w czasie tej rozmowy kiwał głową i pociągnął go bardziej za język, bo Łubieński wtedy zamyślił się i był w stanie powiedzieć rzeczy, które być może rozwaliłby w puch oficjalną wersję.

Być może, ale tego się nigdy nie dowiemy i pozostaje gdybanie.

Jest jeszcze jedna ciekawa sytuacja, którą w nowej książce opisał Kisielewski. Chodzi oczywiście o córkę Sikorskiego, która zawsze z nim latała. Do Gibraltaru lecieli z Kairu. Jakiś czas po katastrofie do polskiego rządu w Londynie zadzwonił poseł , który był oddelegowany do Kairu – to jest oficjalna informacja podnoszona i przez Baliszewskiego i przez Kisielewskiego – że służba w hotelu do niego zadzwoniła, że znaleziono złotą bransoletkę Zosi Leśniowskiej, która była ukryta pod dywanem w pokoju. Jeśli nie znasz okoliczności całego zdarzenia, to jest niezrozumiała sytuacja, natomiast jak dowiesz się, że to była bransoletka, którą podarowali jej oficerowie – to zresztą skomplikowana sytuacja emocjonalna, bo Leśniowska miała męża, który był w niewoli niemieckiej. Tam była taka niezręczna sytuacja, że ci oficerowie smalili do niej cholewki. O tym historia raczej nie mówi, bo nie ma dowodów. Są zdjęcia, na których widać ją w dobrej komitywie. Faktem jest, że oficerowie się zrzucili, a wtedy złoto nie było aż tak strasznie drogie i kupili jej taką bransoletkę, która była zakładana, zaciskana, nie można jej było otworzyć, tylko rozciągając, można ją było zdjąć. Jakim cudem 8–10 lipca, kilka dni po katastrofie, tę bransoletkę znaleziono w Kairze?

Zdjęła ją przed snem, niechcący kopnęła, ta wpadła pod dywan, rano nie mogła znaleźć i poleciała na Gibraltar...

Podobno istnieją zdjęcia z 4 lipca rano, gdy Leśniowska ma ją na ręku.

Czy widziałeś takie zdjęcia osobiście?

Nie.

Tu się pojawia problem. To jest kolejny raz, kiedy mówi się, że są jakieś tajne zdjęcia. Tu jest zdjęcie bransoletki, tam są zdjęcia ciał po katastrofie.

Nie może być zdjęć ciał po katastrofie, ponieważ ciała Leśniowskiej nie odnaleziono.

Ale znów mowa o zdjęciach, których nikt nie widział. To budzi wątpliwości.

To prawda, ale jeśli faktycznie owe zdjęcia istnieją i zobaczymy, że Leśniowska na Gibraltarze 4 lipca ma ją na ręku, jesteśmy tym samym w stanie obalić oficjalną wersję.

Jesteśmy skazani na domysły, bo tak: polscy naukowcy twierdzą, że mają dowody, ale ich nie ujawniają, Anglicy mają dowody, ale ich nie ujawniają, generalnie wszyscy bawią się w kotka i myszkę.

Dlatego powtórzę jeszcze raz: należy przeprowadzić ekshumację grobu Jana Gralewskiego. Jeśli by się okazało, że w grobie leży Jan Gralewski bez kuli w głowie, a jeszcze dodatkowo sekcja wykaże, że się utopił, jakieś miał urazy charakterystyczne dla ofiar katastrofy komunikacyjnej, to kończę zajmowanie się tą sprawą, przyznaję, że mógłby to być wypadek, chociaż moim zdaniem szansa na to jest jak jeden do stu.

Czemu wróciliśmy nagle do Gralewskiego i skąd kula w jego głowie?

Była taka osoba, Elżbieta „Zo” Zawadzka. Ona zmarła pięć lat temu, w wieku 100 lat. Słynna polska agentka. Zeznała panu Baliszewskiemu, że widziała dokument, który twierdził, że Gralewski został zastrzelony na pasie startowym.

Niech zgadnę. To był dokument, którego nikt poza nią na oczy nie widział.

Taka materia. Gibraltarska pajęczyna. Mamy jednak element, który powoduje, że umownie rzecz ujmując, teorie spiskowe wokół Gibraltaru nabierają sporego prawdopodobieństwa. Zrobiono cztery ekshumacje. Sikorskiego i jeszcze trzech jego oficerów. W następnym roku ekshumowano Klimeckiego, Mareckiego i Ponikiewskiego. Dwie pierwsze niczego ciekawego nie wykazały: ofiary katastrofy komunikacyjnej, kości odpowiednio połamane. Natomiast ekshumacja Ponikiewskiego była zadziwiająca i to też można znaleźć, a mianowicie medycy na podstawie jego niewielkich obrażeń nie potrafili przedstawić przyczyny śmierci. Podczas gdy niektóre ofiary były tak zmasakrowane, jak gdyby walec po nich przejechał.

I?

Na początku lipca 1943 r. rząd polski w Londynie wysłał na Gibraltar ekspedycję. Był w niej słynny Józef Retinger, ale również generał wojsk lotniczych Ujejski. Bardzo poważny facet. I on do rządu w Londynie pisze telegram, w którym wspomina: „Wygląda na to, że katastrofa nastąpiła na skutek nieszczęśliwego wypadku. (...) Ponikiewski jest w stanie oszołomienia i prawdopodobnie wróci do zdrowia”. Zupełnie szokujący fragment. Przez cale lata sądzono, że Ujejski się po prostu pomylił. Ale nie mógł pomylić Ponikiewskiego z Prchalem, ponieważ w swojej depeszy dwa zdania wcześniej wspominał, że „pilot żyje, lecz jest nieprzytomny”. Sekcja zwłok Ponikiewskiego potwierdza słowa z telegramu. Z ekshumacji wynika, że raczej nie mógł zginąć w katastrofie.

Żeby było jeszcze ciekawiej, Tadeusz Kisielewski dotarł do rodziny Ponikiewskiego, która w latach 80. zarządziła poszukiwania swego krewniaka. Wiedzieli już, że nie żyje, ale pojechali do miasteczka La Línea de la Concepción, które jest przy Gibraltarze i przeszukiwali księgi szpitalne. Odkryli, że księga szpitalna szpitala w La Linei nie posiada kartki z dnia katastrofy i kilku następnych, które zostały wyrwane. Jednocześnie odnaleźli człowieka twierdzącego, że takiego wysokiego Polaka kojarzył, że tutaj kręcił się po szpitalu. Wszystkie znaki wskazują, że Ponikiewski przeżył katastrofę i dopiero po niej, z jakiegoś powodu zniknął. To jeden z najciekawszych aspektów tej mrocznej sprawy.

Rozmawiał Rafał Otoka-Frąckiewicz


Zobacz galerię zdjęć:

Wiewiórka Alicja Iwańska
Wiewiórka Alicja Iwańska Pankracy Jan Gralewski Kurier z ZAGRODY KG AK Władysław Sikorski +4 lipca 1943 roku Gibralatar Zofia Leśniowska córka generała Władysława Sikorskiego

Zakorzeniony w historii Polski i Kresów Wschodnich. Przyjaciel ludzi, zwierząt i przyrody. Wiara i miłość do Boga i Człowieka. Autorytet Jan Paweł II

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka