Magazyn "Głos Pomorza" - pożegnanie "Iwony Pieńkawy" w Ustce  18 września 1976 roku
Magazyn "Głos Pomorza" - pożegnanie "Iwony Pieńkawy" w Ustce 18 września 1976 roku
Albatros ... z lotu ptaka Albatros ... z lotu ptaka
548
BLOG

Ludzie i historia

Albatros ... z lotu ptaka Albatros ... z lotu ptaka Polityka Obserwuj notkę 0

Optymista i pesymista.

Towarzystwo Ubezpieczeniowe WARTA zrzekło się praw do s/y "Iwona Pieńkawa"

jachtu klasy OPTY-Teligi.

Jak w życiu. Postanowiłem zakończyć czasowo dziejopisarstwo na tym oczywista-oczywistość  JK - stwierdzeniu.

Jestem z natury optymistą, chociaż jak każdego dopada w życiu pesymizm.

Niebawem ukaże się ważna praca dla naszej HISTORII.

Jak zostanie przyjęta- czas pokaże.

Pora na refleksje jesienne.

Najpierw pesymistyczne.

https://wolna-polska.pl/wiadomosci/barkenbrugge-oboz-tajemnica-bylego-prezydenta-2012-08

Barkenbrugge, oboz, tajemnica byłego prezydenta ???

Temat na forum z 2008 r. (oryginalna pisownia zachowana)

źródło: Szczecinek.org, Szczecinecki Portal Historyczny im. prof. Dr Karla Tuempla

„Barkenbrugge to miejscowosć o ktorej nic nie wiadomo i nikt nie chce udzielać o niej zadnych informacji. Dlaczego tak jest, czy wszystko powiązane jest z obozem jenieckim gdzie po wojnie przetrzymywano żydow lub/i polskich jencow politycznych. Wszytstko to owiane jest tajemnica ktora siega szczytow polskiej wladzy. Prawdopodobnie bylym kapo w tym obozie byl ojciec prezydenta calujacego ziemie na wzor papieża.

Z informacji jakie otrzymalem w omawianej miejscowosci istnial pomnik upamietniajacy niemiecki oboz, pozostalo po nim wspomnienie. Celowo zostal on zdemontowany na zlecenie wladz, byla to ostatni i jedyna pamiatka obozu.

Znajdzie sie ktos odwazny i odpowie mi ile w tym co wiem jest prawdy a ile mitu, a moze lepiej ile po prostu nie wiadomo na temat Barkenbrugge.

Czy ktos z forumowiczow posiada jakies zdjecia mapy lub informacje o tej ciekawej miejscowosci. Pozdrawiam”

„Oczywiście z opcji „Szukaj”, dostępnej na tym portalu, nie skorzystałeś. W takim razie kliknij z łaski swojej tu: http://www.szczecinek.org/forum/viewtopic.php?t=33

Natomiast odnosząca się do Kwaśniewskiego część Twojego wpisu nie za bardzo zasługuje na odpowiedź.”

„Jakiej miejscowości,toż to szczere pole i las.”

„Witam.

Ojciec eksprezydenta raczej był po wojnie związany z obozem w Dudylanach w którym najpierw przetrzymywano Niemców a później członków podziemia antykomunistycznego.

Fragment artykułu na ten temat:

Po „łupaszkowcach” i ich sprzymierzeńcach zostały zapomniane, niejednokrotnie zbiorowe mogiły, bowiem dokonywano egzekucji złapanych członków podziemia i oskarżonych o współpracę z nimi reprezentantów PSL. Jednym z takich miejsc były lasy koło miejscowości Dudylany (Doderlage). Wieś leżała w granicach powiatu wałeckiego, na granicy z poligonem borneńskim. Osoby pamiętające tamte wydarzenia (Wacław Nowak – kierownik PUBP w Drawsku, Jan Krawiec, będący ówcześnie w opozycji politycznej), wspominali, że egzekucji dokonywano około 5 km na północ od Nadarzyc. Nadzorującym akcje wymierzone w podziemie był towarzysz Stolzman z PUBP w Białogardzie, współpracujący z komórkami NKWD w Sulinowie, Białogardzie i Bagiczu. O egzekucji wspominał Jan Krawiec: – Zanim przedarłem się, z narażeniem życia, do Niemiec Zachodnich, przez wiele lat żyłem w Białogardzie. Pamiętam dobrze, kto z ramienia NKWD kierował działalnością miejscowego Urzędu Bezpieczeństwa. Nazywano go towarzyszem Stolzmanem. Pamiętam tylko trzy nazwiska zamordowanych żołnierzy AK. Najdłużej ich przesłuchiwano i zrobiono im proces pokazowy, w którym wszyscy „przyznali” się do popełnionych win. Byli to: Jerzy Łoziński, Stanisław Subortowicz i Witold Milwid. Rozstrzelano ich w obecności towarzysza Stolzmana. Towarzysz Stolzman z ramienia NKWD „opiekował” się również procesami politycznymi młodzieży szkolnej. W Wałczu odbył się proces uczniów: Bogdana Szczuckiego, Mariana Basładyńskiego i Feliksa Stanisławskiego, w Białogardzie zaś proces Pszczółkowskiego i Tracza. Skazano ich na długoletnie więzienie i prace w kopalniach węgla. Obławy na grupy żołnierzy wileńskiego oddziału AK majora Zygmunta Szendzielarza ps. „Łupaszko”, które po ciężkich walkach i dużych stratach w ludziach przedostały się w lasy Pomorza Zachodniego, były również nadzorowane przez towarzysza Stolzmana. Obóz koncentracyjny NKWD w Barkenbrucke (Barkniewo) koło Gross-Born (Borne Sulinowo) był „obozem przejściowym”. Z tego obozu albo wywożono do Rosji, albo rozstrzeliwano. Egzekucji dokonywano około 5 km na północ od Nadarzyc, we wsi Doderlage. Miejscowość ta już nie istnieje. Istnieją tylko resztki murów i fundamenty budynków. Ciała zakopywano w okolicznych lasach, przykrywając je niewypałami, a nawet minami, następnie zasypano groby ziemią. Towarzysza Stolzmana miałem „przyjemność” spotkać w urzędzie bezpieczeństwa w Białogardzie, a po kilku latach powtórnie w tym samym urzędzie, ale nazywał się on już inaczej […].

Cały artykuł autorstwa Przemysława Bartosika na stronie http://histor.republika.pl/arty/Prawda_o_lupaszce.htm Polecam stronę „Skrawki z historii centrum Pomorza” – jest tam kilka ciekawych artykułów http://histor.republika.pl/”

„Dziekuje GREGOR to dosc wyczerpujaca odpowiedz i w sumie o to mi chodzilo”

„Stach dziekuje za wskazania lecz te materiały sa wedlug bardzo chaotyczne i nie przedstawiaja zdarzen zaszlych w Barkniewku.

Zdjecia, ktore przedstawiaja pseudo oboz pochodza z obozu pod Kłominem, a pomnik przyrody w postaci debu jaki znalazlbys na zdjeciach znajduje sie w byłym Marianowie, lecz jedno pomimo tych dziwnych i niejasnych przeoczen zastanawia mnie, gdzie w koncu grupa UMK Archeo przeprowadzala ekshumacje??

Z powyższych informacji trudno ustalic by byla to wies Barkniewko (Barkenbrugge)?”

„Nie było ekshumacji, a tylko badania sondazowe. Prowadził je ze studentami profesor Andrzej Kola. Badania były prowadzone w bezpośrednim sąsiedztwie stalagu Rederitz i oflagu Gross Born. Okolic Barkenbrugge nie badano. Jak dotąd nikt nie chce tego tematu podjąć.”

http://inwentarz.ipn.gov.pl/showDetails?id=200959970&q=&page=14&url=[grupaAktotworcyId=5|aktotworcaId=966|typ=2]


https://docplayer.pl/47837064-Przewodnik-nie-tylko-turystyczny.html


Inne oblicze HISTORII

image


image


2466_Barkenbrugge_1935_t (1)

image



Bałtycka Brygada Wojsk Ochrony Pogranicza w Koszalinie [1946] 1976-1990

Opis zawartości

Nr rejestracyjny:

Bałtycka Bryg. WOP Koszalin 1923/15/1985

Tytuł: Teczka kontaktu operacyjnego pseudonim "Dominik" dot. Dominik Dzimitrowicz, imię ojca: Władysław, ur. 19-06-1930 r.

Daty wytworzenia dokumentów

Data początkowa: 1985

Data końcowa: 1989

Opis zewnętrzny

Forma fizyczna:

Dokumentacja aktowa

Liczba tomów: 1

Liczba kart: 17

Informacje identyfikujące

Sygnatura IPN: IPN Gd 00218/1147

Sygnatura dawna (wytwórcy dokumentów): 763/I-w

Sygnatura dawna (poprzednich archiwów): IPN BU Z 003219/590

Miejsce przechowywania

Nazwa archiwum: Oddziałowe Archiwum Instytutu Pamięci Narodowej w Gdańsku

Powrót do listy wyników

https://zeglarski.info/artykuly/slyszeliscie-o-wokolziemskim-samotnym-rejsie-iwony-pienkawy/

Pożegnanie „Iwony Pieńkawy” w Ustce. Relacja w weekendowym wydaniu „Głosu Pomorza” z 18 września 1976 r.

Słyszeliście o… wokółziemskim samotnym rejsie „Iwony Pieńkawy”?

Kapitan nie potrafił żeglować, wyprawa nie był przygotowana, na pokładzie nie było map. Tak wyglądała pierwsza polska próba zorganizowania wokółziemskiego rejsu solo non-stop. Był rok 1976.

Do dzisiaj nie wiadomo, skąd wziął się pomysł na ten rejs i dlaczego nieznany w środowisku żeglarskim ustecki stoczniowiec i oficer Marynarki Wojennej w stanie spoczynku, Dominik Dzimitrowicz, otrzymał olbrzymie wsparcie w jego organizacji. Bo choć od strony żeglarskiej wyprawa była komedią omyłek, to od strony finansowej i biurokratycznej wszystko szło nadspodziewanie dobrze.

Zgodnie z relacjami ówczesnej prasy, wiosną 1975 roku Dominik Dzimitrowicz, starszy mistrz działu głównego mechanika w Stoczni Ustka, inspirowany wyprawą Leonida Teligi, postanowił udowodnić dzielność polskiego żeglarza wokółziemskim samotnym rejsem bez zawijania do portu. Wyprawę planował odbyć na własnoręcznie budowanym jachcie „Wileńka” – lekko zmodyfikowanej wersji Koników Morskich Leona Tumiłowicza, do których zaliczał się m.in. „Opty” Teligi.

Jednostka zwodowana została we wrześniu 1975 roku i tydzień później ochrzczona jako… „Iwona Pieńkawa”. Był to efekt znajomości usteckiego żeglarza ze Zdzisławem Pieńkawą, kapitanem „Otago” w pierwszych wokółziemskich załogowych regatach „Whitbread Round the World Race” w latach 1973-1974. Umiejętność zjednywania sobie ludzi przydały się Dzimitrowiczowi najbardziej w kontaktach z wojewodą słupskim, Janem Stępniem, który uznał pomysł za świetną reklamę świeżo utworzonego województwa.

Konfrontacja marzeń z rzeczywistością nastąpiła przy pierwszym próbnym rejsie „Iwony Pieńkawy” po Bałtyku, we wrześniu 1976 roku.

– W ten rejs wypłynęła naprawdę dziwna ekipa – wspomina Bogdan Matowski, kpt. jachtowy, wieloletni pracownik Urzędu Morskiego w Słupsku, uczestnik rejsu. – Dominik Dzimitrowicz był kapitanem, a załogantami Marek Berger, wicedyrektor Stoczni Ustka, Krzysztof Wierciński, szef ekipy stoczniowej i Zbigniew Jakubczyk, pracownik stoczni. Ponieważ wojewoda życzył sobie, żeby cała załoga była z województwa, dołączyłem do niej jako jeden z niewielu jachtowych kapitanów żeglugi bałtyckiej. Na morzu okazało się, że żeglować potrafimy tylko Jakubczyk i ja, na dodatek przez trzy dni musieliśmy radzić sobie sami, bo reszta załogi chorowała pod pokładem. Po powrocie zrezygnowałem z dalszego udziału w przygotowaniach, ale wojewoda słupski namówił mnie, żebym pomógł przeprowadzić jacht do Casablanki, skąd miał się rozpocząć samotny rejs Dzimitrowicza. Zgodziłem się w końcu, z zastrzeżeniem jednak, że mogę wysiąść po drodze.

15 września jacht wyruszył z Ustki do Casablanki z tą samą załogą, z którą odbywał rejs próbny. Pierwszy etap wyprawy nie był długi – „Iwona Pieńkawa” zawinęła do portu w Darłowie, a Dzimitrowicz wrócił do Ustki, żeby uzupełnić dokumenty. Dalsza trasa przypominała komedię omyłek – przez złe ustawienie samosteru jacht zmienił kurs, a z powodu braku map załoga miała trudności ze zlokalizowaniem Rotterdamu. Na dodatek podczas wpływania do portu zabrakło paliwa i zapowietrzył się silnik, przez co, żeby uniknąć kolizji na tym bardzo uczęszczanym szlaku, zmuszeni byli prosić o pomoc.

– W Rotterdamie stwierdziłem, że nie ma co ryzykować życiem i wysiadłem na ląd – opowiada Bogdan Matowski. – Próbowałem namówić do tego również Zbigniewa Jakubczyka, ale dyrektor Berger mu powiedział: Zbyszek, możesz jechać, ale roboty to ty nie dostaniesz ani w Ustce, ani w Słupsku. No i on został. Po wyruszeniu z Rotterdamu, już beze mnie, „Iwona Pieńkawa” dwa razy wchodziła na mieliznę, ale najgorsze przyszło później.

15 października na Zatoce Biskajskiej rozszalał się sztorm – 8-9 stopni w skali Beauforta. Wystarczyło na niedoświadczoną załogę. Jak się okazało podczas późniejszego postępowania w Izbie Morskiej, Dzimitrowicz przywiązał ster i z całą załogą schował się pod pokładem. Nie mogąc poradzić sobie z jachtem, kapitan podjął decyzję o wystrzeleniu czerwonych rac, a jednostce z pomocą pospieszyły pobliskie statki. Trudne warunki pogodowe spowodowały, że podczas ratowania załogi Krzysztof Wierciński został ciężko ranny, a „Iwona Pieńkawa” straciła maszt. Załoga została jednak uratowana.

Postępowanie w Izbie Morskiej pokazało, że rejs naruszył praktycznie wszystkie ówczesne procedury i w ogóle nie powinien się odbyć. Dominik Dzimitrowicz prawie nie miał doświadczenia żeglarskiego, a patent uzyskał dzięki kruczkom prawnym – jako oficer Marynarki Wojennej otrzymał dyplom porucznika żeglugi wielkiej floty handlowej, a na jego podstawie – po zdaniu uzupełniających egzaminów tuż przed wyprawą – patent jachtowego kapitana żeglugi bałtyckiej. Wszystko zgodnie z przepisami, ale bez praktyki pod żaglami.

Na dodatek Dzimitrowicz mógł pływać wyłącznie po Bałtyku, więc na rejs do Casablanki – nie mówiąc o planowanej wyprawie wokółziemskiej – nie powinien otrzymać zgody od Urzędu Morskiego. Zagadkowy jest również podpis Wiesława Rogali pod listą załogi wydaną przez Polski Związek Żeglarski – sekretarz generalny PZŻ w tym czasie przebywał za granicą. Śledztwo wykazało, że wyprawa od początku była źle zaplanowana, a żeglarz musiałby pokonywać przylądek Horn w wyjątkowo niesprzyjających warunkach.

Izba Morska uznała pełną winę Dominika Dzimitrowicza za tragiczne wydarzenia na Zatoce Biskajskiej i zakazała mu prowadzenia jachtów sportowych na okres pięciu lat. Rok po wypadku otworzył on w Ustce warsztat szkutniczy, na morze już nie wrócił. „Iwona Pieńkawa” została później odnaleziona, jednak ze względu na uszkodzenia i niską wartość, Towarzystwo Ubezpieczeń Warta zrzekło się praw do niego.

W kwietniu 1975 roku na łamach „Głosu Koszalińskiego” Dzimitrowicz mówił: „Uważam zresztą, że jeśli ktoś z nas dwóch zawiedzie, to prędzej ja niż mój jacht.” Nie mylił się.

Nie mylił się także w prowadzonym a nie zakończonym do końca przez IPN Oddział w Gdańsku śledztwie przeciwko Zdzisławowi Stolzmanowi Ojcu eks Prezydenta RP JK.


http://dziennik.artystyczny-margines.pl/zydowskie-nkwd-w-gdanskim-urzedzie-bezpieczenstwa/

Terror, tortury, gwałty. Żydowskie NKWD w służbie gdańskiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego

OPUBLIKOWANE 5 KWIETNIA 2018

DOMINIK DZIMITROWICZ – ZEZNANIE ZŁOŻONE POD PRZYSIĘGĄ

Gdzieś w połowie 1945 r. wraz z rodzicami przyjechałem do Gdańska. W domu rodziców mieściła się Komorka Kontrwywiadu w dzielnicy Gdańsk-Wrzeszcz, ul. Wallenroda 4. Do Komórki przychodziły wiadomości, że w kierunku Gdańska są kierowani więźniowie, którzy nie docierają do miejsca przeznaczenia tzn. do więzienia. Aby rozpoznać „sprawę” ojciec mój postanowił pójść do pracy UBP Gdańsk jako kierownik warsztatu krawieckiego, a mnie wziął jako ucznia. Podjęto szczegółową penetrację UBP w Gdańsku. Rzeczywistość okazała się koszmarem.

https://www.google.pl/maps/place/Konrada+Wallenroda+4,+80-442+Gdańsk/@54.3830424,18.611356,3a,75y,263.48h,90t/data=!3m6!1e1!3m4!1sjL3rbYwvwH8RPfZvLnitxg!2e0!7i13312!8i6656!4m5!3m4!1s0x46fd74be507f567f:0x6884d2b74e79aa7b!8m2!3d54.3830286!4d18.6111883

J.w. : siedziba kontrwywiadu wojskowego w czasach Inki i Zagończyka.

Do gdańskiego UB przywożono tygodniowo od jednej do dwóch grup żołnierzy AK. Przesłuchiwania prowadzili NKWD-ziści w formie łamania rąk, nóg, wyrywania paznokci itd. Ww. przesłuchania były nadzorowane przez Izaaka Stolzmana. Następnie przesłuchanych „więźniów” wysyłano transportem samochodowym w kierunku Słupska. Od 1947 r. zaczęto stopniowo likwidować obóz Barkniewo, gdzie byli rozstrzeliwani żołnierze Armii Krajowej. W związku z tym część więźniów była kierowana do podziemi przy ulicy Jaracza w Słupsku, gdzie była mordowana, następnie zasypywana wapnem, gdzie do tej pory leżą ich prochy. W związku z tym, że Izaak Stolzman znał mego ojca, z którym uzgodnił, że w rezerwie zawsze będzie wyprasowany mundur. Gdy był w Gdańsku, dzwonił do Konsumu, żeby wysłać mundur, wtedy ojciec posyłał mnie z mundurem do Stolzmana. Wziąłem mundur i poszedłem do urzędu bezpieczeństwa w Gdańsku. Niosąc mundur dla Stolzmana nie spodziewałem się, ze w przeciągu 48 godzin znajdę się w przedsionku piekła. Gdy wszedłem do pomieszczenia, gdzie znajdował się Lejbe Bartkowski, który przygotował narzędzie do torturowania ludzi, zamiast zameldować swoje przybycie, to ja stanąłem i przyglądałem się, co Bartkowski robi. Tenże nie zastanawiając się uderzył mnie w twarz. Natychmiast odwzajemniłem się Bartkowskiemu. Z opresji wybawił mnie Stolzman, który wszedł prowadząc dwie kobiety, jedna młodszą, drugą starszą. Okazało się, ze to była żona i córka jednego z uciekinierów, który przyznał się, że u niego w domu przechowywana jest część narkotyków – zabrano narkotyki i obie panie. Przez pół dnia Szwedzi i Polacy byli przesłuchiwani przez Izaaka Stolzmana i Lejbe Bartkowskiego. Interesowało ich, kto i skąd dostarczył opium na statki, gdzie znajduje się miejsce składowania na terenie Trójmiasta, Ustki, Słupska. Gdy skończono ustne przesłuchiwanie i Stolzman nie dowiedział się, skąd brano tak duże ilości narkotyków, wtedy przystąpiono do fizycznego przesłuchania. „Na tapetę” wzięto więźnia, który na piersi miał zawieszony krzyż.

Bartkowski kazał zdjąć krzyż, lecz przesłuchiwany odmówił. Stolzman kazał Bartkowskiemu powiesić go na haku na łańcuszku od krzyża. Postawiono delikwenta na taborecie i ręce i nogi miał związane, głowę przełożono za łańcuszek powieszony na haku. Następnie Bartkowski raptownie wyrwał ławkę spod nóg. Łańcuszek pękł pod naprężeniem i jednocześnie przeciął prawdopodobnie tętnicę. Krew zaczęła lać się jak z „kranu”. Po kilku minutach człowiek nie żył. Kazano mi pomóc wynieść zwłoki oraz zmyć podłogę. Krzyż zmywał NKWD-zista. Osobiście słyszałem jak Stolzman mówił do Bartkowskiego, że krzyż ten weźmie do domu na pamiątkę.

Następnym do przesłuchania był młody Polak. Związano mu ręce i nogi oraz powieszono jak świniaka na haku. Obnażono dolną część ciała i Bartkowski szczypcami zaczął ściskać mu genitalia. Nastąpił niesamowity krzyk bólu torturowanego człowieka. Stolzman kazał przerwać tortury i zapytał czy już sobie przypomniał, skąd mieli na statku narkotyki. Młody człowiek wskazał na małżeństwo z córką, którzy prawdopodobnie mieli się zajmować transportem narkotyków na statki. W pierwszej kolejności wzięto seniora rodu. Żonę i córkę ze związanymi rękoma posadzono w bliskiej odległości od ojca i męża. Zaczęto mu zrywać paznokcie z rak i nóg, żeby nie krzyczał zaplombowano mu usta. Torturowany człowiek kilkakrotnie mdlał. Łamano mu palce u rąk i nóg, i ręce. Gdy zdjęto opaskę z ust Bartkowski zapytał go czy będzie zeznawał, odpowiedział, że tak.

Narkotyk – opium został przywieziony do Ustki samochodem MO, a eskortę stanowili milicjanci. Gdy samochód podjechał pod statki, żołnierze, którzy pilnowali statków szwedzkich zniknęli na czas rozładunku towaru. Izaak Stolzman zagroził, ze jeżeli nie będzie mówił prawdy, to żona i córka zostaną zgwałcone a później zastrzelone. Torturowany mężczyzna „przypomniał sobie”, że narkotyk był przywieziony z Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Szczecinie. Stolzman jak to usłyszał, to się wściekł, zawołał dwóch NKWD-zistow, również Żydów, którzy zgwałcili 15-letnią córkę oraz żonę. Po zgwałceniu kobiet, Stolzman wziął ze stołu aparat, rozerwał pochwę, a Bartkowski wepchnął nagrzany pręt do czerwoności w skrwawioną pochwę dziewczyny. Nastąpił niesamowity krzyk bólu. Tak samo postąpiono z matką dziewczyny. Niepotrzebne kobiety wyniesiono do następnego pomieszczenia, gdzie zostały zastrzelone.

Stolzman w dalszym ciągu prowadził śledztwo w stosunku do torturowanego mężczyzny, nie wierzył jego zeznaniom, że ten z uporem maniaka powtarzał, że narkotyki zostały przywiezione z UB w Szczecinie. W pewnym momencie kazał nagrzać pręt, a Bartkowski z cała siła wepchnął w odbytnicę, powtórzył sie ten sam scenariusz – ryk człowieka mordowanego. Po zakończeniu „eksperymentu” został zastrzelony, w tył głowy. Wykonawcą był Lejbe Bartkowski.

Stolzman zarządził przerwę na obiad. Gdy chciałem opuścić przybytek zbrodni zapytałem czy mogę pójść do domu. Stolzman powiedział, że zostanę i pójdę, gdy przyjdzie czas. Po jakimś czasie powrócił z obiadu Lejbe Bartkowski, stanął w rozkroku i powiedział do mnie: „Nu ty goj, czy wiesz, że nasze kamienice a wasze szubienice, za chwile zawiśniesz na tym haku!!!” Po chwili przyszedł Izaak Stolzman i zarządził przesłuchanie pozostałych Polaków przez Lejbe Bartkowskiego, a mnie kazał pozostać w pokoju. Natomiast Stolzman wziął dwóch pomocników i rozpoczął przesłuchania marynarzy szwedzkich, zastosował stopniową metodę torturowania, zaczęto od zdzierania paznokci z rąk i nóg oraz łamania palców. Następnie rozgrzany pręt, ciągnięto po całym ciele, plecach, nogach, brzuchu, piersiach itd.

Krzyki bólu, rozpaczy męczonych marynarzy szwedzkich. Gdy torturowano Szwedów i Polaków, Izaak Stolzman stał i przyglądał się, gdy torturowani ludzie krzyczą. On uśmiechał się, wydawało się, że Stolzman znajduje się w jakiejś „ekstazie”, która dawała mu niesamowitą przyjemność. Lejbe Bartkowski podczas przesłuchania uciekinierów polskich nie uzyskał żadnych dodatkowych wiadomości. Stolzman kazał odprowadzić i rozstrzelać. Dla mnie dano siennik i koc do spania i tak przesiedziałem całą noc do następnego ranka.

Rano następnego dnia Izaak Stolzman kazał Lejbe Bartkowskiemu załadować do samochodu rozstrzelonych Polaków, zawieźć do Brzeźna i zakopać. Sam natomiast przy pomocy dwóch NKWD-zistow rozpoczął kontynuację wczorajszych przesłuchań marynarzy szwedzkich, dochodzenie przeprowadzone było w języku niemieckim tak, że nic nie rozumiałem. Tyle mogłem zrozumieć, że gdy nie było po myśli Stolzmana, to wzmogło się znęcanie. Gdy przyjechał Bartkowski, polecił, aby przygotować do drogi samochód, jeżeli będą pytać, dokąd zabiera – powiedzieć, że Szwedzi są wiezieni na statek, który ich zawiezie do Królewca-Kaliningradu. Było to kłamstwo i wyprowadzenie wszystkich „zainteresowanych” w pole.

Następnie wszystkich porwanych Szwedów wsadzono do samochodu uprzednio wiążąc ręce i nogi. Konwojenci siedli razem z więźniami. Natomiast Naczalstwo w Gaziku, a ja z nimi ruszyliśmy w stronę Gdyni – Lęborku – Słupska. W Słupsku po kilku minutach pojechaliśmy pod budynek. Na zewnątrz budynku kształty półokrągłe, od podwórka wklęsłe. Po chwili stania na zewnątrz wyszło kilku ludzi. Bartkowski na czele ze swoimi ludźmi zaczął wyładowywać Szwedów. Po wyładowaniu ustawiono ich „gęsiego” i poprowadzono do budynku. Gdy ostatni zniknął w drzwiach, Stolzman kazał mi przejść na siedzenie obok niego.

”Dominik” – zwrócił się do mnie: „Przekroczyłeś próg swojego bezpieczeństwa. Zobaczyłeś i usłyszałeś to, co nie powinieneś… widzieć i usłyszeć. W związku z tym musiałbym ciebie zabić, ale tego nie zrobię. Zawdzięczasz swoje życie Dyrektorowi Konsumu, panu Kamińskiemu, który wstawił się za tobą. Jeżeli zaczniesz rozpowiadać, co słyszałeś i widziałeś, to zginie cala twoja rodzina i ty w podziemiach. Teraz zejdziemy na dół do podziemi to zobaczysz, ze ja ciebie nie okłamuję.” Rozkazał, abym szedł za nim, tak mnie sprowadził do podziemia. W pierwszej kolejności poczuło się niesamowity zapach rozkładających się ciał ludzkich oraz zobaczyłem leżących pokotem marynarzy szwedzkich, którzy przed kilkoma minutami zeszli do podziemi. Dobijano z pistoletów tych, którzy dawali oznaki życia. Gdy chciałem opuścić przedsionek piekła, Stolzman złapał mnie za ramię, mówiąc mi, że muszę jeszcze zobaczyć krematorium i zwłoki, które są zasypane wapnem: „Jak ty nie będziesz posłuszny, to spotka ciebie to samo co tamtych.”

Podszedłem bliżej do zwłok zasypanych wapnem. Widok był straszny, usta otwarte, powieki nie zamknięte, wyraz twarzy wykazywał grymas – obraz był niesamowity. Do tej pory mam obraz tego nieboszczyka. Gdy tak przyglądałem się twarzy nieboszczyka, która mnie zafascynowała, do Stolzmana podeszło dwóch ludzi, którzy okazali się prokuratorami prokuratury powiatowej w Słupsku. Przyszli do Stolzmana, aby uzgodnić ilu mają przysłać więźniów do zamordowania, spalenia lub zasypania wapnem. Po uzgodnieniu z nimi, ilu ludzi-więźniów mają dostarczyć, pociągnął mnie za NKWD-zistami, którzy ciągnęli zwłoki szwedzkiego marynarza. Raptownie trafiliśmy na kotłownie, piece krematoryjne. Widok wkładającego ciała do pieca oraz drugiego palącego ciała marynarza szwedzkiego spowodował, że straciłem przytomność, dopiero odzyskałem ją w samochodzie, w drodze powrotnej do Gdańska.”

Źródło: niepoprawni.pl


Może minister Gliński zainteresuje się tym miejsce i wyłoży tak od ręki parę milionów złotych z kasy państwowej na Upamiętnienie i rewitalizację pomordowanych żołnierzy, także pochodzenia żydowskiego ale i żołnierzy AK w w Barkenbrugge k/Szczecinka i Wałcza.


http://forum.ioh.pl/viewtopic.php?t=8408

Żydzi - jeńcy wojenni.

Co się działo jeńcami wojennymi, którzy byli Żydami, a trafili w niewolę do Niemców. Szukałem o tym informację, ale znalazłem jedynie ogólnikowe wiadomości.

_________________

"Dobry polityk musi umieć przepowiedzieć, co będzie się działo jutro, za tydzień, czy za rok i musi umieć wytłumaczyć, dlaczego nie zaszło to, co przepowiedział."

Pon 08 Paź, 2007 20:59

Żydzi w niemieckiej niewoli

Problem jest złożony.Oficerowie pochodzenia żydowskiego w większości przeżyli.Traktowano ich różnie.Próbowano ich odseparować od innych jeńców tworząc w Oflagach swoiste getta w postaci bloków czy też baraków żydowskich. Ograniczano im prawa jenieckie np w postaci zakazu pełnego uczestniczenia w działalności kulturalno - oświatowej obozu.Wiosną 1940 r. ogłoszono by wszyscy Żydzi oficerowie zgłosili się w obozowej Abwehrze. Mimo obaw represji część zgłosiła się zostali oni przewiezieni do obozu w Czarnem skąd mieli być zwolnieni " do cywila" co równało się eksterminacji.Z nie wyjaśnionych przyczyn zrezygnowano z tego zamiaru i oficerowie Ci powrócili do macierzystych Oflagów.Tak było np z Marianem Brandysem.Próbom prześladowań Żydów w Oflagach przeciwstawiali się starsi obozu.Zdecydowane działanie podjęli gen.Rómmel który interweniował z Murnau poprzez MCK zaowocowało to likwidacją baraku żydowskiego.W Lubece gen. Piskor w Itzehoe gen Zulauf w Gross Born płk Morawski nie dopuścili w ogóle do dyskryminacji oficerów -Żydów .Natomiast tragedia stała się z szeregowcami WP pochodzenia żydowskiego.Już w obozach przejściowych zmuszano ich do niegodnych prac,bito ich i głodzono.Na każdym kroku szykanowano i nierzadko mordowano np w Łambinowicach ,Czarnem, Gross Born, Niedźwiedziu,Połanicach, k.Parczewa Sobiborze. W zimie 1940 r.większość szeregowych żydowskiego pochodzenia zwolniono z niewoli. Wehrmacht przekazał ich gestapo i SS .Pod strażą zagnano ich do gett w GG. Były to swoiste marsze śmierci podczas których mordowano słabych i chorych.Kilka tysięcy szeregowych trzymano jednak nadal w podległych SS obozach w Lublinie i Poniatowej.Zamordowano ich w słynnej akcji 3 listopada 1943 r. na Majdanku.Zachowała się relacja świadka który opisuje jak gnano ich na mord w polskich mundurach.Największa cyfra jaką się podaje to ponad 18 000 żołnierzy.Osobiście myślę,że dotyczy ona wszystkich wymordowanych Żydów w polskich mundurach.Reasumując należy powiedzieć,że Niemcy wymordowali szeregowych WP żydowskiego pochodzenia.Przeżyły jednostki jest to zbrodnia porównywalna z mordem na polskich żołnierzach na Wschodzie dokonanym przez ZSRR."Wyglądają oni wyjątkowo nędznie...Widziałem jak stawali do apelu.Wachmani ustawiali ich w szeregu ciosami kija i butów. Patrzyliśmy znów na to przez druty. My ich oficerowie.Tak jak patrzyliśmy na polskiego chłopca kopanego w naszej obecności przez Niemca.I dawniej przez płot koszarowy w Radomiu patrzyliśmy jak Niemcy biją po twarzy kobiety.Patrzyliśmy na to wszystko wówczas i teraz.My,oficerowie. My żołnierze,My silni zdrowi mężczyźni.Którym zawierzono.Którzy mieliśmy bronić. -tak napisał Marek Sadzewicz widząc odgrodzonych polskich jeńców w polskich mundurach żydowskiego pochodzenia w Stargardzie Szcz.

Wto 09 Paź, 2007 13:36


image


image


https://wirtualnapolonia.com/2011/10/22/bestie-nieukarani-mordercy-polakow-tadeusz-m-pluzanski/

Bestie. Nieukarani mordercy Polaków – Tadeusz M. Płużański

Posted by Włodek Kuliński - Wirtualna Polonia w dniu 2011-10-22

image

https://wirtualnapolonia.files.wordpress.com/2011/10/okladka_ksiazka_bestie_wp.jpg

Reporterskie śledztwo o ludziach, którzy w czasach komunizmu mordowali polskich patriotów, za co nigdy nie zostali ukarani – właśnie ukazała się książka Tadeusza M. Płużańskiego

Można było skazać strażnika z obozu w Sobiborze Iwana (Johna) Demjaniuka, mimo iż sąd w Monachium wymierzył mu bardzo niską karę. Za katowanie więźniów, strzelanie do nich i prowadzenie do komór gazowych dostał jedynie pięć lat. I „ze względów humanitarnych” do więzienia nie pójdzie. Tymczasem, za współudział w zamordowaniu 30 tysięcy osób – czyli ludobójstwo – powinien zostać skazany na maksymalny wymiar kary, czyli dożywocie. Mimo, iż w samych Niemczech żyją oprawcy odpowiedzialni za jeszcze większe i lepiej udokumentowane zbrodnie. A co robi Centrum Szymona Wiesenthala? Spoczęło na laurach? Nie, nadal ściga innych zbrodniarzy. A jak jest w Polsce?

Od kilkunastu lat badam sprawy stalinowskich oprawców – tytułowych bestii. Z niektórymi z nich rozmawiałem, ale głównie z ich ofiarami, rodzinami ofiar, bo to ich głos powinien dziś być najmocniej słyszalny. Przyglądałem się śledztwom, procesom. Linii obrony byłych funkcjonariuszy komunistycznego systemu bezprawia, upokorzeniu (ponownemu) ich ofiar, które muszą udowadniać, że były prześladowane i bite, oraz bezsilności sądów. Ale czy na pewno to tylko bezsilność? Na to i szereg innych pytań staram się odpowiedzieć w prezentowanej Państwu książce.

Wnioski są niestety mało pokrzepiające. Podstawowy jest taki, że przez 22 lata wolnej III RP nie udało się osądzić żadnego sędziego i prokuratora, którzy w czasach stalinowskich skazywali polskich patriotów, choć prawo zakwalifikowało ich czyny jako komunistyczne zbrodnie sądowe i zbrodnie przeciwko ludzkości. Jeśli w ogóle postawiono im zarzuty, nie ponieśli żadnych konsekwencji karnych. Przepraszam, jeden sędzia został skazany, ale wyrok ten został uchylony. Pozostałych sądy – mimo twardych dowodów – uniewinniły albo umorzyły ciągnące się latami sprawy z powodu „braku ustawowych znamion przestępstwa” lub śmierci oskarżonych. Niektóre procesy zawieszono na czas nieokreślony lub zwrócono akta do uzupełnienia. Jeden z sądów w ogóle odmówił rozpatrzenia sprawy… A przecież tu nie o zemstę chodzi, ale o symboliczną sprawiedliwość.

W tej sytuacji wielkim sukcesem jest kilka wyroków na stalinowskich śledczych. Ale większość z nich zostało skazanych w jednej sprawie – słynnym procesie Humera w 1996 roku. A teraz przypadek ostatni – z maja 2011 roku. Sąd skazał byłego szefa Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa w Myślenicach na dwa lata więzienia za znęcanie się nad więźniem w 1946 i 1947 roku. Ubek bił go rękami po twarzy i całym ciele, kopał, zgniatał palce rąk linijką, groził pozbawieniem życia i wyzywał wulgarnymi słowami. Wyrok nie jest prawomocny i sadysta prawdopodobnie nie trafi za kraty. Zresztą w toku procesu nie przyznał się do winy. Twierdził, że nigdy nikogo nigdy nie uderzył. W apelacji mogą zwyciężyć „względy humanitarne” – że jest zbyt stary i schorowany, aby go skazywać. Bo taka „wykładnia” na ogół obowiązuje. Kilka z opisanych w książce sądów nieprzypadkowo nazywanych jest umarzalniami. Ale w innych też działa „sędziowska solidarność”.

Żyjący do dziś Eugeniusz Chimczak, którego więźniowie Rakowieckiej zapamiętali jako jednego z najokrutniejszych śledczych, prokuratorowi IPN przyznał, że pracował w MBP, ale żadnych szczegółów „nie pamiętał”. Pytany o stosowanie przymusu fizycznego i psychicznego, odpowiadał: „nie było żadnego”. Sam nie bił, nie słyszał również, aby bili inni. Skazany na kilka lat we wspomnianym procesie Humera, z więzienia został przedterminowo zwolniony ze względu na… stan zdrowia. Dziś chodzi sobie spokojnie po Mokotowie, robi zakupy, pobiera wysoką, resortową emeryturę i śmieje się w twarz swoim ofiarom i sędziom III RP.

Jerzy Kędziora, sadysta z Rakowieckiej i tajnego więzienia MBP w Miedzeszynie, którego proces trwa dziś przed sądem dla Warszawy-Mokotowa, odpowiada na pytanie oskarżenia: – Dlaczego został pan wybrany do pracy w Miedzeszynie? – Prawdopodobnie dlatego, że dostrzeżono, że potrafiłem rozmawiać w trudnych, złożonych sprawach. Ofiara Kędziory, Wacław Sikorski zeznaje w sądzie: – „Podpiszesz, taka twoja mać?”. Nie. Otwartą ręką huknął mnie w lewe ucho. O tu – Sikorski pokazuje sędzinie aparat przy uchu. – Do dziś słabo słyszę. To jest po panu Kędziorze”. Komu da wiarę sąd? Zapewne oprawcy, a nie jego ofierze. Po każdej rozprawie Kędziora – trzymany za rękę przez córkę i otoczony wianuszkiem kolegów – towarzyszy z Bezpieczeństwa – opowiada, że kończy książkę o swojej pracy dla ojczyzny. Z pominięciem lat 1944-56. – Ten okres wymazałem z pamięci – wyznaje na sądowym korytarzu.

Wracając do sędziów i prokuratorów – przecież oni należeli do tego samego aparatu terroru. Oni też mordowali, z tą różnicą, że nie znęcając się fizycznie i psychicznie, ale zza biurka. Przecież prokuratorzy oskarżali, a sędziowie wydawali wyroki na podstawie dowodów, wymuszonych biciem przez „śledzi”, którzy często byli współautorami aktu oskarżenia. Przecież na skazanie jednego człowieka pracował cały aparat partii i państwa – począwszy od Bieruta, Radkiewicza, Romkowskiego, poprzez Tajnych Współpracowników, agentów celnych (kapusiów w więziennej celi), w końcu śledczych, sędziów i prokuratorów właśnie, a na obrońcach sądowych skończywszy. Dlaczego zatem jednych – oprawców z Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego można skazać, a drugich – oprawców w togach już nie?

W okresie stalinowskim niewłaściwy skład sądu nie przeszkadzał w wydaniu wyroku. Dziś błędy proceduralne minionej epoki bywają podstawą oskarżenia. Tylko z tego powodu (zamiast dwóch ławników, w procesie brał udział tylko jeden) można było w ogóle postawić przed sądem III RP prokuratora, który w 1948 r. żądał kary śmierci dla Witolda Pileckiego. Sam fakt, że Czesław Łapiński podżegał do mordu sądowego na rotmistrzu, świadomie dążąc do wyeliminowania niewinnego człowieka tylko dlatego, że był przeciwnikiem politycznym, dla systemu prawnego III RP nie ma żadnego znaczenia.

Powodem stosowania podwójnej miary w ściganiu stalinowców – skazywania śledczych, a z drugiej strony – pobłażliwości dla sędziów i prokuratorów jest – obok wspomnianej solidarności zawodowej ludzi w togach (np. immunitet sędziowski, który do dziś ma bronić stalinowskich oprawców – np. przypadek sędziego Stefana Michnika) – przede wszystkim wadliwe prawo. Po pierwsze, daje ono sądom dużą dowolność w orzekaniu na korzyść komunistycznych oprawców. Po drugie – co najważniejsze – nie potrafi ono uznać, że zbrodniarzem nie jest tylko ten, który strzela w tył głowy, nie tylko ten, który bije, kopie i topi w wannie. Pozbawić kogoś życia można również na drodze – wydawałoby się legalnej – procedury sądowej. Za stalinowskie zbrodnie tak samo odpowiedzialna jest np. prokuratorka Helena Wolińska, która – można by powiedzieć – „tylko” wydawała nakazy aresztowania. Ale w efekcie – jako jeden z trybów aparatu represji – przyczyniła się do stracenia innego bohatera Polski Podziemnej – gen. Augusta Emila Fieldorfa „Nila” i prześladowania innych.

Prawo wolnej Polski musi zatem przyjąć zasadę, że cały powojenny system był zbudowany na bezprawiu. Dopiero zagłębiając się w te mroczne czasy, widzimy, jak ta machina zbrodni działała. Widzimy np., że często granice między bandytą w mundurze „oficera” bezpieczeństwa z pistoletem i pałką, i tym w mundurze sędziego czy prokuratora wojskowego z długopisem i plikiem akt – zacierały się i ci sami oprawcy występowali w kilku rolach na raz. Wacław Krzyżanowski np. najpierw prowadził śledztwo, a potem oskarżał przed sądem. Niektórzy sędziowie – jak w sprawach z udziałem Wacława Langego – zabijali (dosłownie) skazanych na sali sądowej. Niektórzy śledczy – jak Tadeusz Szymański czy Mieczysław Wybraniec – wykonywali wyroki. Kto zatem był bardziej okrutny – czy śledczy, który katował, czy prokurator, który na tej podstawie oskarżał, czy sędzia, który orzekał?

Wszyscy byli katami i tak powinni być traktowani przez sądy Rzeczpospolitej. Ale klimat polityczny znów nie sprzyja rozliczaniu komunistycznych zbrodni, i znów zwyciężają głosy broniące dawny układ, w stylu: „W SB pracowało wielu porządnych ludzi”. O wielu takich „porządnych ludziach” traktuje książka „Bestie. Mordercy Polaków”.

– Praca Tadeusza Płużańskiego jest gigantycznym kompendium wiedzy o terrorze komunistycznym w latach powojennych, o próbach oddania sądowej sprawiedliwości oprawcom po 1989 roku oraz o trudnej drodze prawdy o tamtych czasach do szerszej świadomości Polaków w III RP – pisze we wstępie do książki Jerzy Zalewski, reżyser, producent filmowy, autor m.in. filmów „Obywatel poeta” (o Zbigniewie Herbercie), „Tata Kazika” (o Stanisławie Staszewskim) czy ostatnio „Elegia na śmierć „Roja” (o żołnierzu wyklętym Mieczysławie Dziemieszkiewiczu „Roju”). W 1992 roku Zalewski nakręcił dokument „Szpiedzy. Świadkowie historii”, w którym przedstawił losy czterech osób skazanych przez komunistów na karę śmierci: Jerzego Pawłowskiego, Józefa Szaniawskiego, Zdzisława Najdera i Tadeusza Płużańskiego – mojego Ojca. Dziś w recenzji „Bestii. Morderców Polaków” napisał: – Zastanawiać może tytuł książki – jednoznaczny i „prosto z mostu”. Jakże jednak nie eksponować tej jednoznacznej oceny, skoro na przykład jeszcze w 1999 roku prezydent Kwaśniewski odznaczył Supruniuka, kata Rzeszowszczyzny, Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski, a w roku 2003 Krzyżem Oficerskim tego orderu jeszcze innego komunistycznego oprawcę? Jak widać w III RP odróżnienie kata od osoby zasłużonej dla Polski nie jest wcale oczywiste.

Tadeusz

M. Płużański

Publicystyka Tadeusza M. Płużańskiego na ASME.

https://wiadomosci.robertbrzoza.pl/polska-kolonia/ojciec-aleksandra-kwasniewskiego-izaak-stolzman-mordowal-polakow/

Ojciec Aleksandra Kwaśniewskiego był Żydem rosyjskim w stopniu pułkownika NKWD, „wcielony” w Polaka do organizowania nadzoru UB na terenach Pomorza Zachodniego i Północnego.

Pod koniec lat czterdziestych zmienił imię i nazwisko na Zdzisław Kwaśniewski. NKWD zaopatrzyła go w dyplom ukończenia wyższych studiów medycznych na uniwersytecie w Poznaniu i niezbędne dokumenty dla uwiarygodnienia wykonywanego zawodu lekarza medycyny.

Izaak Stolzman oskarżony jest o mordowanie patriotycznej ludności polskiej na Kresach Południowo – Wschodnich II RP i w Małopolsce Wschodniej oraz grabież i popełnianie zbrodni na Żydach w gettach w okresie okupacji niemieckiej Wileńszczyzny i Białorusi.

Po wkroczeniu wojsk sowieckich do Polski, Izaak Stolzman dowodzący oddziałem NKWD w latach 1945-1947 – dopuścił się zbrodni ludobójstwa na jeńcach niemieckich, marynarzach szwedzkich, żołnierzach AK, NSZ i innych formacji zbrojnych.

Dokonał egzekucji w okolicach Borne, Sulinowo (Gross Born), w nie istniejącej obecnie wsi Doderlage, w Berkniewie (Barkenbrucke) koło Bornego Sulimowa, po którym zostały szczątki fragmentów zniszczonych domów. Na terenie tym, będącym poligonem wojsk sowieckich, w okolicznych lasach grzebał swoje ofiary, których kości jeszcze nie zostały odnalezione.

Izaak Stolzman vel Zdzisław Kwaśniewski, pod koniec lat 40-tych i na początku 50-tych, z rozkazu władz NKWD nadzorował i koordynował zbrodniczą działalność powiatowych i miejskich urzędów bezpieczeństwa publicznego w Drawsku, Białogardzie, Szczecinku, Wałczu, Kołobrzegu, Połczynie, Jastrowie i Okonku.

Uczestniczył również w zbrodniach Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Gdańsku, Słupsku, Szczecinie, Ustce, Koszalinie i Elblągu.

Oprawca ten pozbawiał życia więźniów przez rozstrzeliwanie, wieszanie, a także gazowanie, jak np. w gdańskiej siedzibie NKWD i przez wstrzykiwanie trucizny, co było wyłączną jego specjalnością.

Poczynania Izaaka Stolzmana vel Zdzisława Kwaśniewskiego były częścią działań sowieckich grup operacyjnych w likwidacji członków polskiego ruchu oporu. Były to grupy kontrwywiadu sowieckiego, działające na terenie Polski zawsze i przede wszystkim przez przydzielonych specjalnie agentów.

W czasie okupacji niemieckiej wywiad sowiecki rzucił na teren Polski tysiące swoich agentów, wśród których był Izaak Stolzman.

Zadaniem ich było ustalenie osób oraz danych o polskim ruchu podziemnym po to, aby mieć adresy i nazwiska osób do likwidacji po wkroczeniu wojsk sowieckich. Byli oni nazywani „łowcami AK – owskich głów”.

Izaak Stolzman vel Zdzisław Kwaśniewski podjął się zacierania swojej zbrodniczej działalności zamykając usta świadkom pod groźbą utraty życia.

W roli lekarza medycyny zamieszkał w Białogardzie przy ul. Bohaterów Stalingradu 10 (obecnie Dworcowej).

Przeobraził się w katolika, co wynika z księgi zawartego małżeństwa w kościele parafialnym w Białogardzie, w którym 6 lutego 1954 r. zawarł związek małżeński.

Zdzisław Kwaśniewski, ur. w 1921 r. w ZSRR poślubił Aleksandrę Pałasz, ur. 28 grudnia 1929 r. w Wilnie, z zawodu pielęgniarkę.

Z małżeństwa tego w domu przy ówczesnej ul. Bohaterów Stalingradu 10, urodził się 15 listopada 1954 r. Aleksander – były prezydent Polski i jego siostra Małgorzata Sylwia, o której wiadomo tylko tyle, że jest w Szwajcarii dyrektorem banku.

Aleksander Kwaśniewski nie mówi o niej nic.

Ojciec Aleksandra Kwaśniewskiego zmarł w 1990 r. i bez rozgłosu został pochowany na cmentarzu żydowskim w Warszawie. Matkę pochowano w 1995 r. przed wyborami prezydenckimi.

Miała ona pogrzeb katolicki na cmentarzu warszawskim, dzięki uzyskaniu zaświadczenia od proboszcza kościoła parafialnego w Białogardzie. Fakt ten Aleksander Kwaśniewski, bez zachowania prywatności, sprytnie wykorzystał w kampanii prezydenckiej, by zyskać na wiarygodności jako katolik.

Były kierownik UB w Drawsku Pomorskim, Wacław Nowak, wyjawił, że Zdzisław Kwaśniewski, ojciec byłego prezydenta R.P., to sowiecki zbrodniarz wojenny winny zbrodni przeciwko narodowi polskiemu.


Teraz optymistycznie

http://www.zcas.zlotow.pl/?odsloniecie-pomnika-barkenbrugge,395

Odsłonięcie pomnika Barkenbrügge

Społeczny Komitet Upamiętnienia Miejsca Cmentarza

i Niemieckiego Obozu Jenieckiego w Barkenbrügge gm. Okonek w latach 1939 - 1945 ma zaszczyt zaprosić w sobotę, 25 września na uroczystość odłonięcia pomnika Pamięci ofiar terroru w niemieckim obozie jenieckim Barkenbrügge w latach 1939 - 1945. Scenariusz uroczystości:

Część I - Cmentarz Komunalny w Złotowie

Godz. 11:00 Uroczystości patriotyczno-religijne, odsłonięcie i poświęcenie pomnika, apel poległych

Część II - Hala Widowiskowo - Sportowa

Godz. 13:00 Otwarcie wystawy okolicznościowej "Pamięć o Barkenbrügge"

Godz. 14:00 Występy zespołów

https://pl.wikipedia.org/wiki/SY_Opty

Ciekawostki

Nazwa Opty, to skrót od słowa "optymista". Leonid Teliga zbierając pieniądze na jego budowę mawiał: „Jeśli uda mi się zbudować ten jacht, nazwę go OPTY– mista, jeśli nie, to zawsze starczy mi kajak, który nazwę PESY– mista i popłynę nim na jeziora mazurskie”[2].

Zobacz też

Leonid Teliga

https://marynistyka.pl/slawni-zeglarze/51-leonid-teliga-1917-1970.html

40 rocznica śmierci kpt. Leonida Teligi (1917 – 1970)

Tweet

LEONID TELIGA (28.05.1917 – 21.05.1970)

image

Leonid Teliga urodził się we Wiaźmie w Rosji, ale dzieciństwo spędził w Grodzisku Mazowieckim. Żeglować zaczął już przed wojną, uzyskując stopień sternika morskiego w ośrodku w Jastarni. Ukończył szkołę podchorążych piechoty i od 1938 roku służył jako podporucznik w 44 Pułku Strzelców. Walczył i był ranny w kampanii wrześniowej, po czym przedostał się na wschód. W ZSRR pływał jako rybak na Morzu Azowskim i Czarnym. Po wybuchu wojny radziecko-niemieckiej zgłosił się do armii Andersa, z którą ewakuował się na Bliski Wschód i dalej do Anglii. Tam trafił do lotnictwa, walczył w 300 Dywizjonie Bombowym im. Ziemi Mazowieckiej. Wrócił do Polski w 1947 roku.

Pracował jako dziennikarz, literat i tłumacz (m. in. „HMS Ulisses” Alistaira MacLeana) oraz jako attaché prasowy ambasady w Rzymie. Przy nadarzających się okazjach, starał się wracać do rybołówstwa, łącząc pracę z przyjemnością. Pływał też jako dziennikarz z polskimi rybakami („Trawlerem do Afryki”). Pracował też z ramienia Polski w misjach rozjemczych ONZ w Korei i Laosie. W miarę możliwości żeglował, a w wolnych chwilach pracował również jako instruktor żeglarstwa – najpierw w Warszawie, a następnie w klubie „Gryf” w Gdyni.

image

Opty

Ilustracja

Bandera PRL

Numer na żaglu PZ-37

Port macierzysty Gdynia

Dane podstawowe

Typ Konik morski

Dane techniczne

Wyporność 5 t

Liczba członków załogi 1

Długość całkowita (L) 9,85 m

Szerokość (B) 2,75 m

Zanurzenie (D) 1,56 m

Ożaglowanie

Typ ożaglowania jol

Liczba żagli 3

Powierzchnia ożaglowania 60 m²

Liczba masztów 2

Napęd mechaniczny

Silnik Volvo Penta 7

Moc silnika 7 KM

Commons Multimedia w Wikimedia Commons

Opty na ekspozycji w Centrum konserwacji Wraków Statków w Tczewie

s/y Opty – polski pełnomorski jacht kilowy klasy "Konik morski" / "Tuńczyk" (konstrukcja inż. Leona Tumiłowicza) z ożaglowaniem bermudzkim typu jol. Jacht ten został zaprojektowany i zbudowany specjalnie dla Leonida Teligi, który w latach 1967-1969 opłynął nim jako pierwszy Polak kulę ziemską w samotnym rejsie.

Spis treści

1 Historia i rejsy

1.1 Rejs okołoziemski Opty

1.2 Ciekawostki

2 Zobacz też

3 Przypisy

4 Bibliografia

Historia i rejsy

1 października 1966 na Opty podniesiono banderę, jednakże Polski Związek Żeglarski nie wyraził zgody na rejs. Powodem była pora roku i związane z nią krótkie dni, niskie temperatury oraz zbyt duży ruch statków na pierwotnie planowanej trasie przez Bałtyk, Morze Północne i Zatokę Biskajską. W związku z tym Ministerstwo Żeglugi dokonało zmiany trasy - rejs miał rozpocząć się w Casablance.

Opty 8 grudnia 1966 wyruszył z Gdyni, by okrążyć ziemię. Pierwszy etap swej podróży odbył na pokładzie MS Słupsk (PLO) do Casablanki.

25 stycznia 1967 o 15:15 UTC rozpoczyna właściwy start do podróży, wychodząc z portu Casablanka. Leonid Teliga opłynął samotnie cały świat, pokonując odległość ok. 46 tysięcy Mm. Zamknięcie pętli wokółziemskiej trwało 2 lata, 13 dni, 21 godzin, 35 minut.

Rejs okołoziemski Opty

1967

25 stycznia start z Casablanki w Maroku

12 lutego zawiniecie do portu Las Palmas na Wyspach Kanaryjskich

16 kwietnia dopłynięcie do Barbadosu

1 lipca przejście przez Kanał Panamski

28 lipca wyjście na Ocean Spokojny

20 września dotarcie do wysp Galapagos

26 listopada dotarcie do Oceanii, wyspy Markizy

31 grudnia wejście do portu na Tahiti (postój 31 grudnia 1967 - 5 maja 1968)

1968

2 czerwca przybycie na wyspy Fidżi

19 sierpnia Cieśnina Torresa

30 października minięcie Przylądka Igielnego (34°50' S)

1969

9 stycznia wejście do portu Dakar

23 marca wyjście z Dakaru

5 kwietnia o godzinie 11:15 GTM zamknięcie pętli wokółziemskiej na pozycji 23°56′N 23°25′W

16 kwietnia wejście do portu Las Palmas na Wyspach Kanaryjskich

20 kwietnia wyjście z Las Palmas

30 kwietnia dotarcie do Casablanki

Kapitan Leonid TeligaSamotny rejs dookoła świata był realizacją marzenia całego życia. Teliga organizował go sam, za własne pieniądze, pomimo albo wbrew oficjalnym strukturom żeglarskim. Wtedy, w latach 60-ych było to coś wyjątkowego. Mawiał: „Jeśli uda mi się zbudować ten jacht, nazwę go OPTY– mista, jeśli nie, to zawsze starczy mi kajak, który nazwę PESY– mista i popłynę nim na jeziora mazurskie”. Jacht Opty Leonida TeligiJacht „Opty” został zaprojektowany przez Leona Tumiłowicza, (typ „Tuńczyk” jol, o długości 9,85 m) jako rozwinięcie jego przedwojennej jeszcze konstrukcji „Konik Morski”. Na owe czasy był przyzwoicie wyposażony, choć dziś może nam się wydawać szokujący rejs na drewnianym jachcie, o drewnianych masztach, bez radiostacji, elektryczności, przez większą część trasy także bez silnika pomocniczego. Okres budowy jachtu i przygotowań do wyprawy to pasmo kłopotów i wyrzeczeń, dosłownie głodu i chłodu ale i życzliwość czasem zupełnie obcych ludzi i instytucji. Trzeba pamiętać, że wtedy w Polsce nie szło się do sklepu po elementarne wyposażenie, części i żeglarskie zaopatrzenie. Żeby cokolwiek kupić nie wystarczyło mieć pieniądze, trzeba było załatwić dostęp, zgodę, przydział.

Wyprawa zaczęła się 25 stycznie 1967 r. w Casablance, dokąd „Opty” dowieziono statkiem. Było to konieczne wobec przedłużających się przygotowań, zimowa żegluga była niemożliwa, a na przeżycie kolejnego roku Teliga po prostu nie miał pieniędzy. Trasa prowadziła poprzez Wyspy Kanaryjskie, Małe Antyle do Kanału Panamskiego, gdzie doszło do przykrego incydentu z amerykańską administracją Kanału, która zastanawiała się kilkanaście dni zanim przepuściła jacht z kraju komunistycznego. Interweniowała polska ambasada w Waszyngtonie, a Teligę wzięła w obronę nawet prasa światowa. Dalej trasa wiodła przez Galapagos, Markizy, Tahiti, Bora-bora do Fidżi. Z tego etapu powstała relacja w formie „Miniatury Morskiej” pod tytułem ,,Opty - od Gdyni do Fidżi" wydana w 1970 roku.

W rejsie bywało ciężko, głodno, a z powodu cieknącej konstrukcji nadbudówki – mokro, Teligę nękało też lumbago. Potrafił się jednak cieszyć morzem i spotykanymi na trasie ludźmi. Wzbudzał też wszędzie zainteresowanie najpierw „egzotyczną” biało-czerwoną banderą, a potem swoją osobowością.

Na Fidżi Teliga wobec problemów z uzyskaniem wizy australijskiej podjął decyzję o pominięciu tego kontynentu. Ponieważ także odwiedziny RPA były wówczas niemożliwe, zaowocowało to trwajacym 165 dni „skokiem” o długości ponad 13200 mil morskich bezpośrednio do Dakaru. Teliga pobił w ten sposób osiemdziesięciopięcioletni rekord samotnego przebywania non-stop w morzu. Do Dakaru Teliga dopłynął odczuwając już chorobę nowotworową. Zdołał jeszcze doprowadzić jacht do Casablanki, gdzie zakończył rejs 30 kwietnia 1969 r. Z Maroka wrócił do Warszawy samolotem prosto do szpitala. W trakcie choroby zdołał jeszcze doprowadzić do wydania drugiej części relacji, „Miniatury Morskiej”: ,,Opty - od Fidżi do Casablanki" i rozpoczął pisanie książki, której dokończenie przerwała mu śmierć 21 maja 1970 r. Książkę pod tytułem „Samotny rejs Opty” (Wydawnictwo Morskie, Gdańsk, 1973 i 1976), w oparciu o pozostawione materiały, listy i notatki, wydał trzy lata po śmierci Leonida jego brat Stanisław.

Leonid Teliga stał się pierwszym Polakiem, który opłynął samotnie Ziemię. Wcześniej uczyniło to tylko kilkunastu żeglarzy z czterech krajów. Oczywiście, gdy powrócił, próbowano uczynić z niego nagradzanego i fetowanego bohatera, jednak stan zdrowia w dużym stopniu to utrudnił. Został odznaczony Orderem Odrodzenia Polski (najwyższe ówczesne odznaczenie), jego imię nadano Stoczni Jachtowej w Szczecinie (gdzie zbudowano także należący do typu „Antares” duży regatowy jacht o imieniu „Leonid Teliga”) oraz frachtowcowi polskiej marynarki handlowej. Na ścianie warszawskiej kamienicy przy ulicy Marzanny 1 wmurowano tablicą pamiątkową, koło Baseny Jachtowego w Gdyni stoi jego niewielki pomnik (od roku 2009 zastawiony budami handlowymi i niewidoczny dla przechodniów), zaś w Alei Zasłużonych Ludzi Morza w Rewie wśród najwcześniejszych umieszczono tarczę mu poświeconą. Redakcja miesięcznika „Żagle” od 1971 roku przyznaje nagrodę im. L. Teligi za popularyzację żeglarstwa. Przez około trzydziestu lat drużyny harcerskie rywalizowały o „Proporzec Leonida Teligi”, pochodzący od proporczyka zastępu „Niedźwiedzi”, którego był członkiem w 1928 roku. Imię Teligi noszą też liczne szkoły i drużyny harcerskie i gdzieniegdzie ulice. Jacht „Opty” po latach trafił do Centralnego Muzeum Morskiego w Gdańsku, niestety obecnie nie jest dostępny dla zwiedzających.

Wielkość Leonida Teligi polega nie tylko na fakcie bycia pierwszym, nie tylko na heroiczności rejsu, przygotowań do niego i jego zakończenia. Także, a może przede wszystkim, na tym jakim był człowiekiem. Był optymistą, wierzącym w ludzi i ich dobroć. Wszyscy, którzy go znali, nawet przelotnie i pobieżnie, uważali się za jego przyjaciół. Łączył niesamowitą zdolność do wyrzeczeń, hart ducha i siłę charakteru z dziecięcą ufnością i umiejętnością snucia marzeń. Można powiedzieć, że otworzył oceany dla Polaków.

Podczas 165-dniowego pobytu w morzu, gdzieś na Oceania Indyjskim, Leonid Teliga dopisał dwie zwrotki do najpopularniejszej wówczas żeglarskiej piosenki „Pod żaglami Zawiszy”:

Sytuacja „Opty”-czna

W farwaterze księżyca

„Opty” dziobek swój nurza,

Czasem dręczy go cisza,

Częściej straszy go burza

A w kabinie zamknięta,

Niczym w muszli ostryga,

Siedzi zła i zmarznięta,

Długobroda Teliga

Autor: kpt. Andrzej Colonel Remiszewski


Zakorzeniony w historii Polski i Kresów Wschodnich. Przyjaciel ludzi, zwierząt i przyrody. Wiara i miłość do Boga i Człowieka. Autorytet Jan Paweł II

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka