aleksander newski aleksander newski
402
BLOG

ZAKAZ BLOGOWANIA LUB O MIZOLOGII

aleksander newski aleksander newski Polityka Obserwuj notkę 0

 

Cóż będziem tam dyskutowali!

Trza tylko widzieć fakty, jak są!

 

J.Szpotański, "Towarzysz Szmaciak"

 

 

Pewien kronikarz armeński, opisując historię panowania sułtana Murada IV, wspomina o dość kuriozalnym dekrecie władcy wiernych, nakazującym zamknięcie wszystkich kawiarni i zakaz palenia tytoniu. Historia pochodzi z siedemnastego wieku: na czterysta lat przed kampanią antynikotynową Unii Europejskiej sułtan Murad postawił sobie za cel walkę z nałogiem. Godne uznania, nieprawdaż? Bynajmniej. Przebiegłym władcą kierowały nieco inne motywy niż te, którymi, przynajmniej oficjalnie, zasłaniają się dziś fanatycy zdrowego stylu życia. Chciał bowiem stłumić wolność słowa, której ostoją były kawiarnie, a w nich, jak wszędzie na Bliskim Wschodzie, obok picia kawy celebrowano wspólne palenie tytoniu. Atmosfera swobodnych spotkań i wolnomyślicielstwa sprawiła, że stałymi bywalcami tychże ośrodków byli wszelcy kontestatorzy i opozycjoniści, wywodzący się głównie spośród janczarów. Dekret sułtana miał uderzać przede wszystkim w swobodę dyskusji.

 

Dziwne czasy nadeszły, w których historie opowiadane dawno temu publicae curiositati stają się niepokojąco aktualne.

 

Jeszcze kilka miesięcy temu, w maju tego roku, wiele komentarzy wywołała wypowiedż amerykańskiego prezydenta, Obamy, na Uniwersytecie Hampton w Wirginii. Stwierdził on wtedy, że nie wolno pozostawić demokracji ludziom, którym na sercu nie leży wcale dobro społeczeństwa. A dalej: "Kiedy tak wiele głosów domaga się natrętnie naszej uwagi na blogach, w programach telewizji kablowych, na antenach publicystycznych rozgłośni w radio, czasami trudno połapać się w tym wszystkim; wiedzieć w co należy wierzyć; uzmysłowić sobie kto mówi prawdę, a kto nie. Przyznajmy to: nawet najbardziej niedorzeczne teorie potrafią prędko przyciagnąć uwagę.(..) to nowy rodzaj presji na nasz kraj i naszą demokrację. Nie możemy powstrzymać tych zmian, ale możemy nadać im nasz własny kierunek". Powstał z tego, głośny w swoim czasie, skrót myślowy, że Obama postrzega blogi jako zagrożenie dla demokracji.

 

Łączyło się to w czasie z projektami Tuska by cenzurować internet i wprowadzić indeks stron zakazanych.Zapisywane byłyby także adresy IP czy historia stron, na które wchodzimy, a do czytania prywatnych maili nie potrzebaby nawet zgody sądu. Tym razem premier, jak zwykle, wystąpił w roli bohatera ratującego obywatelskie swobody. Toteż kiedy państwa UE osiągnęły kompromis w sprawie nowej dyrektywy, umożliwiającej blokowanie dostępu do internetu tym, ktorzy nielegalnie ściągają pliki i korzystają z niebezpiecznych stron,"młodzi, wykształceni" odetchnęli z ulgą, bo przecież mogło być gorzej. Czy i my możemy być spokojni? Czy to aby nie próba przed ostatecznym zaprowadzeniem "tolerancji", "pluralizmu" i wyrugowaniem "mowy nienawiści"?

 

W społeczeństwie, w którym coraz częściej można zostać zatolerowanym na śmierć,  crimen laesae maiestatis zastąpiła hate crime, a ponieważ o potencjalnych donosicieli jest równie łatwo co w czasach Tyberiusza, jej tropicieli nie brakuje; mają się oni zresztą bardzo dobrze, a nawet - póki co - nie tylko, że nie są otoczeni powszechną pogardą, ale stawia się ich w rzędzie bohaterów. Psy wietrzą ofiarę, kanalie łatwy zarobek. Nie powinien więc dziwić wysyp projektów jak skutecznie zwalczyć wolność słowa. Wymieńmy tylko kilka.

 

I tak, w połowie roku, władze Filadelfii w USA postanowiły wprowadzić wobec mieszkańców stanu jednorazową opłatę licencyjną za blogowanie w wysokości $300, na razie tylko dla tych bloggerów, którzy umieszczają na swoich stronach dodatki reklamowe.

 

W ubiegłym miesiącu saudyjski minister kultury i informacji poinformował, że każdy kto publikuje wpisy na stronach internetowych będzie musiał zarejestrować się w rządowej bazie danych. Nie ma to oczywiście na celu ograniczania swobody wypowiedzi, ale walkę z "oczernianiem i dezinformacją". Takie działania rządu, w przeciwieństwie do Polski czy Stanów Zjednoczonych, nie wywołują otwartych protestów, ponieważ w Arabii Saudyjskiej są one w ogóle zakazane.

 

Także we wrześniu telewizja FOX wyemitowała wywiad z autorem pamiętników pisanych podczas wojny w Afganistanie. Pentagon postanowił wykupić cały nakład książki "Operation Dark Heart" płk. Shaffera, ponieważ miały się w niej znajdować zapiski narażające bezpieczeństwo państwa. Postanowiono, że wszystkie egzemplarze zostaną spalone.

 

Przy znaczącym współudziale polskich inzynierów powstał projekt INDECT, nazwany przez gazetę Daily Telegraph"orwellowskim". Według jego autorów jest to "miedzynarodowy projekt badawczy majacy na celu stworzenie odpowiednich narzędzi zwiększających bezpieczeństwo obywateli Unii Europejskiej", a to poprzez takie działania jak "monitoring publicznych zasobów Internetu pod kątem zakazanych treści". O potencjalnym zastosowaniu takiej metody pisano na portalu Bibula:

 

"Jeżeli  INDECT się sprawdzi i zostanie wdrożony do zastosowania inwigilacja obywatela osiągnie całkiem nowy poziom. Podejrzanego obywatela będzie można śledzić w „realu ” za pomocą kamer oraz dokładnie kontrolować jego działalność w internecie. Dotychczas wielu z nas starało się aby ich działalność w sieci nie była łączona z życiem prywatnym. INDECT przenosi te starania do sfery pobożnych życzeń. Jeżeli będziesz niewygodny dla globalnej dyktatury i na przykład będziesz zwalczał NWO poprzez publikacje w internecie, będą mogli namierzyć miejsce z którego łączysz się z siecią a następnie śledząc Cię za pomocą kamer namierzą miejsce gdzie pracujesz, sklep w którym robisz zakupy, mieszkania twoich znajomych przyjaciół i rodziny. Mając takie dane spróbują Cię zniszczyć.

Może naślą na Ciebie zwykłych zbirów, którzy poślą Cię do szpitala, może do Twojej poczty elektronicznej dołączą pornografię dziecięcą i zamkną Cię jako pedofila. A może zaszczują tak jak zaszczuli  doktora Ratajczaka."

 

Aby nie okazać się mniej gorliwymi, zupełnie ostatnio posłowie PiS-u poddali własny pomysł śledzenia sieci. Wiadomo, w takich sprawach należy przejawiać pas moins de zele niż przeciwnik. Sułtan Murad byłby na pewno zadowolony mając podobnych podwładnych. Ale, jak wiadomo, w tamtych czasach i w dodatku w osmańskiej Turcji, ludzie nie byli jeszcze "oświeceni", a właściwie to byli zupełnie zacofani. Dlatego surowy władca, aby egzekwować wydany przez siebie zakaz, musiał przebierać się w zgrzebny strój i sam, nocą, przemierzał ulice Stambułu w poszukiwaniu podejrzanych o rozpowszechnianie "zakazanych treści". Jeżeli znalazł - zdzielał bez litości w głowę ciężkim buzdyganem, który do dziś można podziwiać w muzeum Topkapi. W porównaniu z dzisiejszymi metodami, był to chyba zupełnie tani sposób monitoringu i nawet dość skuteczny.

 

Difficile est saturam non scribere - pisał Juwenal. Trudno nie zgodzić się z nim i w naszej rzeczywistości, kiedy postepująca oligarchizacja

dyskursu publicznego i jego opanowanie już nawet nie przez ćwierćinteligentów, ale zwykłych chamów sprawia, że jakakolwiek rzetelna wymiana myśli siłą rzeczy przenosić się musi na grunt literacki. Może to i dobrze, w końcu najlepsze dzieła powstawały w epokach najazdów barbarzyńców, rewolucji czy różnych dziejowych zagmatwań, a ich autorzy do dziś bywają jedynymi postaciami, o których pamiętamy z historii, podczas gdy główni aktorzy współczesnych sobie spektakli szybko zapadają w niebyt; jeśli już coś o nich wiemy, to przez pryzmat tego co o nich napisano - życzliwie bądż nie. Ale czasy się zmieniają i dziś zamiast politycznych pamfletów, historii sekretnych czy traktatów teologicznych powstają, jak grzyby po deszczu, coraz to nowe blogi. Na ile jest to zjawisko pozytywne, czas oceni. Tymczasem, pióro pozostaje nam zawsze jako argumentum finale wobec znikczemnienia, kiedy jest go już tyle, że nawet nie chce się nam na nie oburzać.

 

Ale co wtedy, kiedy ktoś pragnie wytrącić nam nawet pióro?

  

Można chyba postawić śmiało tezę, że u podstaw zachodniej cywilizacji, w kształcie w jakim przetrwała niemal do ostatnich czasów, leżała akademicka metoda dochodzenia czystej, obiektywnej prawdy, zapoczątkowana przez Sokratesa, a rozwinięta przez Platona i Arystotelesa. Wolność rozumowania, inaczej niż dzisiaj, poprzedzała w tamtej kulturze wolność słowa. Sokratejska majeutyka nie narzucała z góry żadnej dogmatycznej tezy, nie niewoliła umysłu, ale prowadziła go do samodzielnego poznania istoty rzeczy; bowiem to właśnie intelektualna samodzielność stawała się zdolnością jej adeptów. Dzisiaj oczywiście dominuje doktrynerstwo, a wolność słowa nie jest zbyt grożna tam, gdzie każde spory i dyskusje opierają się o te same dogmaty, które wyznają wszystkie strony i których nikt nawet nie myśli podważać. Jeżeli komuś jeszcze wydaje się, że jedynym tematem tabu na areopagach "nowego, wspaniałego, świata", jest liczba ofiar niemieckich obozów zagłady, to jest w błędzie. Na wzór "holocaust denial" powstało, całkiem niedawno, określenie "global warming denial". Oczywiście "climate changing deniers" nikt nie będzie naprowadzał na słuszną drogę metodą majeutyczną. Dostaną najwyżej szansę odwołania swoich tez na ławie oskarżonych, przed zapadnięciem wyroku. Inaczej z "homofobią": za tę proces nie grozi nikomu , bo to choroba psychiczna. Najwyżej kilka lat leczenia w psychuszce, aż pacjent zacznie rokować "poprawę".

 

Wypowiedż amerykańskiego przywódcy brzmi zupełnie sensownie, póki nie pokusimy się dociekać co naprawdę oznaczają dla Obamy takie pojęcia jak "dobro społeczeństwa", "prawda", "niedorzeczne teorie". Zdrowy rozsądek pozostaje wciąż jeszcze dżwiękiem zbyt miłym dla ucha, by nie zechcieli powoływać się nań i ludzie, którym wszystko to, czego jeszcze nie zdołali spodlić, wydaje się wstrętne. Przecież jeżeli przeczy kto istnieniu Boga, czyni to zawsze jako sługa zdrowego rozsądku. Zwolennicy aborcji i eutanazji także liczą się między jego najgorliwszymi zwolennikami. Ba, nie ma chyba szaleńca, który nie byłby przekonany, że wszystko co czyni pozostaje w zupełnej zgodzie ze zdrowym rozsądkiem. I często bywa w tym wiarygodny do tego stopnia, że nie mało ludzi przypłaciło życiem swoją łatwowierność w rozsądek maniaków.

 

Niewprawne ucho nie zawsze umie pochwycić fałszywą nutę. Na szczęście, fantaści i szalbierze łatwo się demaskują. Są oni zazwyczaj ludżmi urobionych poglądów i opinii. Im mniej miejsca pozostawiają im one na swobodę myślenia tym pewniej będą się czuli. I nie są to oczywiście opinie, do których sami doszli, ale zestaw zwykle wypożyczany: pragnąc mieć na wszystko określony punkt widzenia, a bez zdolności urobienia sobie własnego, sięga się po cudzy, z niewielkimi przeróbkami. Znienawidzą każdą świeżą ideę, która zagrozi ich pobielanemu "mędrctwu". Dlatego Sokrates tak ostro gromi sofistów, a Chrystus faryzeuszy. I być może, każda prawdziwa inteligencja różni się od tej przybranej tym, że ta ostatnia jest raz na zawsze ustalona, a pierwsza pozostaje wciąż płynna i w ruchu. Może właśnie dlatego półinteligentom jest tak nie po drodze z chrześcijaństwem. Już w starożytności tymi, którzy je przyjmowali byli zupełni prostaczkowie bądż p r a w d z i w i mędrcy. Nie od rzeczy byłoby zakładać, że jeśli Sokrates żyłby o pięć wieków póżniej to stałby się chrześcijaninem. Rozumiał to chyba autor "Mesjady", każąc mu zjawić się we śnie Porcji, żonie Piłata w noc przed najgłośniejszym w historii procesem.

 

 

Jest rzeczą znamienną, że pomimo zadomowienia się wielu terminów greckich w nowożytnych językach ( aż po neologizmy, pozbawione właściwego sensu, jak przywołana wyżej "homofobia"), użyte w "Fedonie" określenie mizologia pozostaje raczej nieznane, w przeciwieństwie do podobnych złożeń, jak mizoginizm czy mizantropia. Słowo to nie oznacza wcale głupoty, ale charakteryzuje raczej opisany proces. Mizolodzy pragną dziś przede wszystkim zamknąć usta wszystkim "kochającym myśleć", niepodatnym na żadne zabobony, nawet te wyznawane przez "światłe elity". Podobnie jak ów sułtan, nie akceptują istnienia niezależnych od nich ośrodków wymiany opinii, do których nie docierają ich szpiedzy bądż płatni donosiciele. Jest takich ośrodków zresztą coraz mniej. Uczynienie z mizologii podstawy nauczania na całym świecie pozwoliło wyprodukować już kilka pokoleń mizologów, obojętnych na świat autonomicznych pojęć, gotowych przyjąć podane z góry prawdy. W takim świecie nie ma wielkiego znaczenia siła argumentów. Liczy się reklama.Tworzy się kulturę ludyczną, by zapanować nad ludżmi docierając do nich drogą emocjonalnego przekazu. Z pozoru wolna od ideologii rozrywka staje się grożnym narzędziem sprawowania nieograniczonej kontroli. Forum zastepuje arena. Nakłady na stadiony, sztukę nowoczesną, produkcje filmowe i fabryki muzycznych gwiazdek są niemal nieograniczone, pozwalają bowiem na budowę jednolitego, łatwo przyswajalnego przekazu, przez setki milionów ludzi na całym świecie. Względny dobrobyt i igrzyska to znane od czasów rzymskich konsulów metody panowania nad tłuszczą, której daje się iluzję przywilejów i wolności. W końcu dla przeciętnego człowieka, wyznacznikiem słuszności własnych opinii pozostaje wyznawanie ich przez większość. Dlatego rządzącym tak łatwo manipulować masami.

 

W takiej zaprogramowanej debacie, nie ma miejsca na blogi; może się ona odbywać jedynie w gronie "niezależnych", zazwyczaj tych samych ekspertów. Reszcie pozostaje przyjąć argumenty jednej lub drugiej fakcji ; niech z pozoru różnią się jak najdalej od siebie, byle były to opinie jednej ze stron, jakie przyjmujemy za własne, nie zaś te do których moglibyśmy dojść na drodze logicznego rozumowania. A jeśli nawet to nie odniesie skutku, zawsze pozostaje "swój", "obiektywny" prezenter wiadomości, który każdego wieczoru podpowie jak mamy myśleć. Kto jak kto, ale przecież on nas nie oszuka! Odtąd myślenie ma opierać się nie na rozumie, ale na programie stworzonym przez specjalistów wyższego rzędu od public relations.

 

Niedługo przed wyborami prezydenckimi w Stanach Zjednoczonych, w 2008 roku, Google zarządzający serwisem Blogger, zawiesił konta rzeszy przeciwników Obamy jako kandydata na fotel prezydenta. Kiedy duża część blogerów przeniosła swoje konta do konkurencyjnego serwisu WordPress, Google odblokował pozostałe strony. Za przyczynę zamieszania, niektórzy podawali fakt oflagowania przez zwolenników Obamy wszystkich wpisów adwersarzy jako spam. Jednak Google stwierdził, że funkcja "flagi" nie może być manipulowana przez politykierów i że przyczyną problemu musiało być rzeczywiście spamowanie. W komentarzu na jednej ze stron internetowych, niedługo po aferze, ktoś napisał: "jeżeli zwolennicy Obamy byliby zdolni unieruchomić naszą główną stronę zostalibyśmy skutecznie uciszeni,a to jest dokładnie to, do czego dąży senator Obama i jego sztab". Być może wszystko to przypadek, ale warto zauważyć, że firma Google od początku kampanii stanowiła zaplecze Obamy. Podobno jej menadżerowie i pracownicy mieli zasilić fundusze kampanii sumą ok.800 tys.USD; więcej wpłynęło tylko od członków Goldman Sachs i Microsoftu.

 

Ostatni sukces ruchu Tea Party dowodzi tego jak grożny okazać się może Internet dla obecnego establiszmentu. Partia ta ma aż czterokrotnie większą liczbę zwolenników na Facebooku niż Demokraci. Oddolne inicjatywy burzą idylliczny obraz społeczeństwa z wizji Baraka Obamy, w którym wszyscy dobrze wiedzą "w co należy wierzyć".

 

W Europie wciąż jeszcze jesteśmy w gorszej sytuacji: nie istnieją tu już tak silne więzy społeczne jak w krajach Wschodu lub w Ameryce. I dlatego tak ważna pozostaje swoboda komunikacji, choćby w Internecie; nadal tylko od nas zależy czy pozwolimy się zastraszyć i czy ktoś udający nowego sułtana bedzie mógł zaglądać nam nawet do filiżanki kawy, sprawdzać co pijemy i o czym mówimy.

 

Jak na ironię, Murad IV, który zabronił w swoim kraju także picia alkoholu, sam zmarł na marskość wątroby w wieku zaledwie 27 lat. A kawiarnie i amatorzy nargili mają się od tego czasu zupełnie dobrze, nie tylko w Stambule. Czy niedługo przyjdzie dzień, w którym pozostanie nam jedynie marzyć o takiej wolności słowa, jaką może cieszyć się przeciętny mieszkaniec Bliskiego Wschodu?

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka