aleksander newski aleksander newski
213
BLOG

2011: Wojna światów

aleksander newski aleksander newski Polityka Obserwuj notkę 1

30 pażdziernika 1938 roku. W przedwieczór Halloween amerykańska rozgłośnia CBS nadaje kolejny odcinek Mercury Radio Theatre, realizowanych na żywo przez Orsona Wellsa adaptacji klasycznych tytułów literatury. Tym razem jest to "Wojna światów" H.G.Wells'a, jedna z najpoczytniejszych powieści science - fiction. Reżyser przenosi akcję z dziewiętnastowiecznej Anglii na farmę w okolicach New Jersey, Grover's Mill, gdzie niedługo po zaobserwowaniu serii tajemniczych wybuchów na Marsie mieli wylądować przybysze z dalekiej planety. Realizmu przedstawieniu dodaje fakt, że składa się ono w większej części z nadawanych na bieżąco komunikatów z miejsca zdarzenia, przeplatanych odezwami władz do ludności. Trup ścieli się gęsto i epicko, niemal jak w V księdze Iliady. Wróg posuwa się w stronę Nowego Jorku, trwają przygotowania do ewakuacji ludności. Dopiero w czterdziestej minucie radiowy spiker przerywa teatr sugestywnej iluzji, przypominając że CBS ma zaszczyt po raz kolejny prezentować przedstawienie realizowane przez znakomitego Orsona Wellsa. Jednak te czterdzieści minut wejdą do historii i na czołówki porannych dzienników. Wellsowi udało się znakomicie zagrać na nastrojach słuchaczy i wywołać panikę, która popchnęła wielu ludzi do uciekania z własnych domów. Niektórzy poddali się sugestii do tego stopnia, że wyczuwali w najbliższym otoczeniu zapach trujących gazów, którymi Marsjanie zamierzali zniszczyć ludzkość, a nawet widzieli błyski świetlne, mające dowodzić inwazji. Inni, w napięciu jakie panowało w okresie poprzedzającym wybuch wojny, byli przekonani, że rozpoczął się atak Niemiec. Po audycji CBS zdało sobie sprawę ze skali wywołanego zjawiska i Orson Wells krótko zakomunikował słuchaczom, że spektakl miał się wpisywać w charakter halloweenowej tradycji, kiedy ludzie nakładają prześcieradło i próbują nastraszyć kogoś z otoczenia. Adolf Hitler uznał całą sytuację za dowód dekadencji, jaka miała panować w demokratycznych społeczeństwach. Powstała afera, rozgłośnię skarżono o odszkodowania, a Orson Wells z dnia na dzień stał się sławny i odtąd nie musiał już narzekać na brak sponsorów dla swoich produkcji.

 

14 stycznia 2011. Pierwszy akt "arabskiej wiosny" zakończył się ucieczką prezydenta ben Alego z Tunezji. Wydarzenie to pociągnie za sobą efekt domina, doprowadzając do zamieszek w kolejnych krajach, od Libii przez Egipt aż do Syrii i Jemenu. Po początkowej rezerwie rewolucja zostanie przyjęta z entuzjazmem w krajach zachodu i nadzieją na "demokrację" w regionie. Wielu w przetasowaniach na Bliskim Wschodzie dojrzy szansę załatwienia własnych interesów. W kilka miesięcy póżniej nie mówi się już o demokracji, ale na porządku dziennym stają takie kwestie jak ta czy w Szarm el szejk wolno podawać alkohol turystom, albo w jakich strojach będzie można pojawiać się na plaży. Islamskie demokracje świętują swoje powstanie masakrami chrześcijan.
 


1 Maja 2011. Władze Stanów Zjednoczonych oficjalnie potwierdzają, że Saudyjski milioner, szejk ben Laden, został zastrzelony w domu, w którym miał się ukrywać od kilku lat, w podgórskim kurorcie Abbotabad, pięćdziesiąt kilometrów na południe od Islamabadu. Przywódca największej organizacji terrorystycznej na świecie został zamordowany podczas ataku amerykańskich komandosów. Zgodnie ze standartami kraju, który pozuje na obrońcę humanitaryzmu, egzekucji dokonano niemal w świetle kamer, podobnie jak stało się to wcześniej w przypadku innego wroga "wolnego świata", obalonego prezydenta Iraku. Przed Białym Domem zebrały się tłumy, upojone zwycięstwem. Vae victis i Pax Americana. Wystąpienie prezydenta. "Obama gets Ossama" - zauważają ironicznie komentatorzy. Wydaje się, że po dziesięciu latach od 9/11 można nareszcie odetchnąć. Terroryzm jeszcze raz przegrał. Marsjanie nie istnieją. Można niemal odnieść wrażenie, że za chwilę odbiorą nam złudzenie przestrzeni i czasu, i dowiemy się, iż wszystko co pokazywano nam w ciągu ostatniej dekady okaże się zwykłym telewizyjnym show. A zniszczenia? A ofiary? Przecież historię można napisać na nowo, jak przewidział Orwell. Wszystko można, o ile tylko osiągnęło się odpowiedni stopień tresury umysłów i umiejętność zaklinania rzeczywistości. Prokopiusz z Cezareii, w swoich Anekdota, przytacza świadectwa dworzan cesarza Justyniana, którzy widywali nieraz jak głowa tyrana oddziela się od tułowia. Korpus cesarski potrafił krążyć tak po komnatach dłuższą chwilę, zanim głowa wracała na miejsce.
U bizantyjskich kronikarzy nie brak podobnych dziwów. Z pomocą "innych szatanów" także dziś ludzie zdolni są widzieć rzeczy, których nigdy by nie przypuścili ufając jedynie zdrowemu rozsądkowi. Jakie to dziś proste: przepisać historię i uładzić fakty, których nie przewidziano w pierwszej oficjalnej wersji.

 

22 lipca 2011. Za zamachami na budynki rządowe w Oslo stoją islamscy terroryści - donoszą agencje. W kilka godzin póżniej, po krwawych wydarzeniach na wyspie Utoya, oficjalna wersja głosi, że sprawcą jest skrajny prawicowiec i fundamentalistyczny chrześcijanin. Dziś wiemy już, że określanie w ten sposób Andersa Breivika jest równie absurdalne, co twierdzenie, że za zbrodnię odpowiadają zielone ludziki. Ktoś uznał po prostu, że w kolejnej odsłonie "Wojny Światów" czy jak kto woli na kolejnym etapie  "Matrixa" przyszedł czas by przetestować stan zniewolenia umysłów. Niestety, szklana rzeczywistość znów ma być konstruowana na rzeczywistej tragedii i dziesiątkach ofiar. Historia o czcicielach oślej głowy, zatruwaczach studni i mordercach dzieci jest odgrzewana ciągle od nowa, a zmieniają się jedynie rekwizyty i okoliczności. Po dwudziestu wiekach tylko głupi nabrałby się na podobne chwyty. Dlatego inżynierom nowych dusz ludzkich potrzebne było całe ostatnie półwiecze, aby mentalność człowieka Zachodu okroić z pamięci historii, higieny myślenia, własnej tożsamośći, a w końcu zastąpić osobę stworzoną na obraz Boga medialnym cyborgiem. Można zacząć się bać, kiedy pieriekowka dusz dojrzewa do nowego etapu. Wojna z terroryzmem muzułmańskim była wojną z Marsjanami. Być może nigdy jej naprawdę nie prowadzono. A jeśli to robiono, to tak jak z wrogiem, który jest nam użyteczny i którego nie chce się zupełnie zniszczyć. Strach przed mudżahedinami wysadzającymi się w metrze z okrzykiem Allach Akhbar na ustach sankcjonował aksamitny totalitaryzm. A że komuś zawsze mogło przyjść do głowy pytanie, co powoduje fanatykami i kto ich tu wpuścił? Na to nie udzielonoby odpowiedzi, podobnie jak nie zadano sobie trudu z takimi szczegółami jak wieża upadajaca wbrew prawom fizyki, albo działajacy w pojedynkę facet, który nie tylko, że nie ma problemu ze zdetonowaniem poważnego ładunku w jednej z agend rządowych, to potem jeszcze urządza krwawą łażnię  kilkudziesiętnego tłumu. Osobliwe? Dla coraz bardziej niewielu. W końcu nieprzypadkowo największą ambicją współczesnej edukacji i politpoprawnego terroru jest oduczyć stawiania niewłaściwych pytań. Prawdziwa wojna nie toczy się ze światem arabskim. Prawdziwa wojna toczy się w łonie Zachodu.



Dzięki Bogu, żaden, nawet najpotężniejszy demon nie jest wszechprzewidujący i nieomylny, a co dopiero człowiek. Zawsze trafi się jakieś słabe ogniwo, kogoś ruszy sumienie, wypadki potoczą się zupełnie inaczej niż prognozy najlepszych analityków. Łatwo usunąć jednostkę ( z naszego własnego podwórka mamy tego przykładów aż za wiele), gorzej kiedy idzie o nastroje społeczne. Bo eksperymenty socjalne zawsze przypominają zabawę zapałkami i nigdy nie można mieć całkowitej pewności jak się zakończą. Wcielając w życie patologie prędzej czy póżniej samemu pada się ich ofiarą; fakt, że tę prawdę ignorują pociągające dziś za sznurki krypto byty polityczne dowodzi tylko z jakimi fanatykami mamy do czynienia. I kiedy spełniały się już marzenia międzynarodówki, kiedy coraz bliżej byliśmy prawdy, że nie ma już złego ben Ladena i terrorystów z al Kaidy, a za to rosną jak grzyby po deszczu chrześcijańskie szwadrony śmierci gotowe by mordować otwartych, tolerancyjnych i tęczowych aktywistów, oto w letni sobotni wieczór na gmaszysku cywilizacji miłości pojawiła się rysa, a w końcu grube pęknięcie wyzierające jak grożna paszcza tolerancyjnego potwora. Jeden z nastolatków, biorących udział w londyńskich rozróbach powiedział coś, co można uznać za credo nowego pokolenia, wychowanego bez jakichkolwiek wartości : będę kradł, póki mnie nie złapią. Bogaci i zepsuci obrońcy praw człowieka i wszystkich mniejszości w jednej chwili poszli po rozum do głowy; być może wymagało to od nich intelektualnego wysiłku, ale uświadomili sobie, że to samo co wydarzyło się na ulicach Ealing czy Tottenhamu, następnym razem może rozegrać się w dzielnicach Kensington czy Chelsea, gdyby niewdzięczne bandy darmozjadów wpadły na pomysł podpalenia domów swoim ukochanym przywódcom. Nie miejmy złudzeń: można być przeciwnikiem kary śmierci, zbyt dosłownego traktowania prawa i policji, kiedy żyje się w strzeżonych enklawach albo luksusowych dzielnicach Londynu, Paryża czy Nowego Jorku. Ale niech tylko zepsuci i leniwi wielbiciele Mandeli czy Che Guevary poczują, że zagrożone są ich własne tyłki: nie cofną się przed niczym. Już następnego dnia zupełnie serio rozważano możliwość wyprowadzenia wojska. Zezwolono na użycie armatek wodnych. Sądy działały w trybie dwudziestoczterogodzinnym. Tych, którym udowodniono udział w grabieżach, odbiera się świadczenia i eksmituje na bruk.Konsekwencje zabawy w nowe w ciągu kilku dni przyniosły Anglii prawdziwie homeryckie myria algea. Społeczeństwo brytyjskie, zaklinane dotąd mirażami polikulturalizmu, obudziło się dając wyraz swojemu rozgoryczeniu. Winą obarczają brak dyscypliny w szkołach, lewicową demagogię, postępującą negację zasad i tradycji. Poznają w kim naprawdę mają wroga. Wszystko to powoduje ferment także w innych krajach. Rysy, rysy, coraz więcej pęknięć na tym pysznym gmachu, który miał trwać równie niewzruszony, jak jeszcze do niedawna tysiącletnia Rzesza. I dobrze. Niech się wali. Nie można żyć w kłamstwie, nie można uznawać antywartości, nie wolno przyjmować praw tworzonych w opozycji do Boga. Nawet jeśli miałoby nam to przynosić dorażne korzyści, albo złudny spokój. Prędzej czy póżniej i tak przyszłoby nam za to zapłacić, diabeł upomniałby się o swoje. Bezbożna cywilizacja i takie jej wytwory jak Unia Europejska podzielą los III Rzeszy, Związku Radzieckiego, i tak bliskich im obyczajowo Sodomy i Gomory. Pomimo wszystkich obietnic jakimi jesteśmy kuszeni, warto zadbać o siebie samemu, nie łasić się na dotacje, złudne ułatwienia, udawać, że jest normalnie i nie może być inaczej. Żebyśmy przypadkiem, kiedy dopełni się czara gniewu, nie zatrzymali się w połowie drogi, oglądając za siebie jak żona Lota. Żebyśmy skończyli jak dzieci Boże, a nie jak słupy soli.

 



20 pażdziernika 2011. Libijski tyran, Muammar Kaddafi, zostaje zlinczowany przez rebeliantów przy spazmach radości ze strony amerykańskiej sekretarzycy stanu i innych rzeczników poszanowania sprawiedliwości i prawa, tych przede wszystkim, którym ewentualne zeznania obalonego raisa mogłyby zepsuć wizerunek nieprzekupnych trybunów wolności i praw człowieka. Kolejne zwycięstwo demokracji, cieszą się Libijczycy, amerykańscy nafciarze, widzowie popołudniowych wiadomości.

 



Listopad 2011. System drży w posadach. Otwarcie mówi się już o upadku strefy euro, a nawet całej Unii Europejskiej, dewaluacji dolara, wojnach i rewolucji. Traktowane dotąd z przymrużeniem oka rewelacje kalendarza Majów zdają się wypełniać. Nawet gdyby dokonywano w transmisji na żywo we wszystkich kanałach egzekucji dziesięciu Ben Ladenów dziennie, to już nie wystarcza do ukrycia brzydkiej prawdy o wielkiej dziurze w poszyciu statku, który bardzo szybko nabiera wody. Orkiestra pewnie wie, że nie ma wielkiego wyboru i będzie nam grała do końca, ot taki luksus heroizmu w epoce dekadencji. Niektórzy wiedzą nawet, że łodzi ratunkowych jest za mało, jak zwykle, i że lepiej za wczasu opuścić pokład.
 

 


27 grudnia. Świat ma niezły ubaw, przyglądajac się, jak mieszkańcy Północnej Koreii opłakują umiłowanego przywódcę. Doprawdy, nie ma granic absurdu, do jakiego nie byłoby w stanie doprowadzić człowieka zniewolenie umysłu. Tylko czy w tym wszystkim nie dzieje się przypadkiem tak, że to reszta świata zaczyna coraz bardziej upodabniać się do Koreii Północnej, przynajmniej jeśli chodzi o zdolność do przyswajania sobie z góry ustalonych prawd, choćby były one zupełnie sprzeczne z indywidualnym sumieniem, a nawet zdrowym rozsądkiem? Na tej osobliwej zdolności człowieka do samoniewolenia polega przecież każda forma intelektualnego totalitaryzmu, który próbuje wyrwać jednostkę ze świata wiecznych pojęć i tradycji, a na ich miejsce zaszczepić jej zupełnie nowe, fałszywe, demoniczne. A ponieważ za drutami obozu koncentracyjnego można nieraz być jeszcze bardziej wolnym niż w wygodnym i miękkim fotelu iluzji, granica między swobodą i zniewoleniem nie pokrywa się wcale z granicami państw, systemów czy reżimów i nie możemy mieć pewności po której stronie my sami się znajdujemy.Pewne jest tylko to, że kiedy człowiek pozwoli sobie wmówić że wolno mu w nic nie wierzyć, będzie zdolny uwierzyć we wszystko, nawet w boskość Kima czy lądowanie Marsjan. Radiowy teatr Orsona Wellsa trwał tylko godzinę, a na końcu słuchaczom wytłumaczono, że w końcu jest Halloween i nie należy wszystkiego brać śmiertelnie serio. Czy u początku drugiej dekady XXI wieku opadnie kurtyna i jakiś pewny siebie głos zapewni nas, że świat jeszcze istnieje, a my przez ostatnie dziesięć lat daliśmy się robić w balona? Zobaczymy.
 


 

Nagranie "Wojny światów" i wiele innych z radiowego dorobku Orsona Wellsa można znależć na stronie  http://www.mercurytheatre.info/

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka