Oficjalnie Barack Obama bojkotuje igrzyska w Soczi ze względu na dyskryminację środowisk homoseksualnych w Rosji, ale to nie jest prawdziwy powód powziętej w desperacji akcji. Chodzi przede wszystkim o casus Snowdena i upokorzenie Amerykanów w kwestii syryjskiej. Obama dostał prztyczka w nos od bardziej doświadczonego politycznie Putina i zamiast przyjąć to po męsku oraz wyciągnąć wnioski, zachowuje się jak rozhisteryzowana panienka.
Putin pokazał Obamie jak się robi realną politykę i gdzie ma amerykańskie standardy. W iście sportowym stylu rozklepał słabszego zawodnika, po czym spokojnie zszedł z ringu. Barackowi wydawało się zapewne, iż polityka uprawiana w oparciu o wzorce tęczowej pseudotolerancji i miłości w stylu Tuska, to dobra strategia na Rosję. Przynajmniej takie mam wrażenie, bo George W. Bush, też żaden tytan intelektu, rozegrałby tę wojenkę o wiele lepiej i nie tylko miał Snowdena na talerzu, ale i kontrolował basen Morza Śródziemnego, który obecnie znów dostał się pod rosyjskie wpływy.
Już chyba najwyższy czas by Amerykanie obudzili się ze snu o "zmianie" i wybrali na swojego lidera kogoś potrafiącego rozmawiać z władzami Rosji. Bo inaczej będą musieli z powrotem odsprzedać Alaskę swojemu największemu wrogowi, by utrzymać gospodarkę opartą teraz w dużej mierze o ekspansywną politykę na Bliskim Wschodzie.
Inne tematy w dziale Polityka
