aneta.maria aneta.maria
64
BLOG

Powierzchnia skandalu

aneta.maria aneta.maria Kultura Obserwuj notkę 2

Benedykt XVI w liście do katolików irlandzkich napisał, że Kościół znalazł się w stanie kryzysu. Kryzys – według papieża – spowodowany jest seksualnymi przestępstwami księży i zakonników, zwłaszcza przestępstwami wobec dzieci, oraz stałym zamiataniem problemów pod dywan. Zastanawiające jest to, iż wśród przyczyn skandalu BXVI wymienia „niewłaściwe, nieadekwatne i niewystarczające procedury” (radzenia sobie z nadużyciami, sprawdzania kandydatów do kapłaństwa, kształcenia w seminariach i nowicjatach). Procedura to słowo z języka właściwego instytucjom. Oznacza sposób postępowania nie spontanicznie dobierany do pojawiającej się sytuacji według aktualnego rozpoznania rzeczywistości, ale skodyfikowany i ujęty w przepisy, do których dopasowuje się każdorazowo zastaną rzeczywistość. Oczywiście ułatwia to funkcjonowanie instytucji, która musi sobie poradzić nie z zaskakującą i nieskończenie bogatą rzeczywistością, ale ze skończoną liczbą jej modeli. Zyskiem jest sprawność i przewidywalność funkcjonowania, a kosztem ograniczenie się do modeli, czyli jedynie pewnego odbicia rzeczywistości. I to, co świetnie zdaje egzamin w firmach, przedsiębiorstwach, organach państwowych, nie wystarcza w przypadku Kościoła, którego źródło i cel nie pochodzą z tego świata. Można zbudować mniej lub bardziej sprawną instytucję religijną, ale nie da się zarządzać Bogiem, dobrem, prawdą, wiarą ani sercami ludzi.

 

Parę dni temu red. Turnau napisał w Wyborczej takie słowa: „Kościół nie może moralnie równać do świata, musi być dla niego wzorem. A już szczególnie duchowni – zawodowi nauczyciele moralności”.

Sądzę, iż przyczyną kryzysu Kościoła nie jest jego złe funkcjonowanie jako instytucji. Naprawienie instytucji nie zlikwiduje kryzysu. Źródłem kryzysu jest to, iż żywe i transcendentne wobec świata przesłanie Jezusa zostało ujęte w formę z tego świata. I ta forma jest dla Jezusowego przesłania za mała, dlatego trzaska i pęka, dziś i w przeszłości.

Jeśli kapłani są „zawodowymi nauczycielami moralności”, to trzeba przyznać, że ponoszą zbyt wysokie koszty życiowe jak na uprawianie jakiegokolwiek zawodu. Doprawdy, górnicy i hutnicy mają lżej. Młodzi chłopcy, uczeni w seminariach „zawodu księdza”, muszą w życiu dojrzałym zmierzyć się – już samotnie – z niespełnieniem w naturze: brakiem rodziny, brakiem głębokich, bliskich relacji, brakiem żywej miłości drugiego człowieka. Jeśli ich kapłaństwo zatrzyma się na poziomie zawodu, tego kryzysu nie przejdą, chociaż przejście przez niespełnienie jest jednym ze zwykłych kroków na drodze do Boga, od tego świata ku Niemu. Wymagania rad ewangelicznych zamienione na warunki wstępne do zawodu (czystość, ubóstwo, posłuszeństwo) stają się deformującym duszę przymusem i obciążają rozwój osoby. Często nie ma ona szansy przejść przez uzdrowienie swoich zranień i zatrzymuje się. Kierowanie przez osobę dorosłą swoich potrzeb seksualnych do dzieci jest objawem zaburzenia, niedorozwoju osobowości. Oprócz przestępstwa widać tu przecież chorobę.

Kościół jest w kryzysie nie z powodu przestępstw seksualnych – to tylko wierzchołek góry lodowej. Czy to jest oznaka zdrowia, że „zawodowi nauczyciele moralności” nieznośnie zadufani i w odcięciu od słabości swojego życia pouczają innych? Że stają za pancerzem roli, schowani za funkcją? Czy można zdobyć wykształcenie „świadka Jezusa”? „certyfikat apostoła”? zrobić szkolenie na „kapłana” i „kurs doskonałości”?

 

Byłam niedawno na seminarium filozoficznym na UG. Rozmawialiśmy m.in. o współczesnym szkolnictwie wyższym, na podstawie kwestii 11 św. Tomasza O nauczycielu i tekstu K. Twardowskiego O uniwersytecie. Doszliśmy do wniosku, że już od bardzo dawna uniwersytet stał się filią „wielkiej firmy”, „korporacji ponadpaństwowej”, wyznaczającej strategie obliczone na przyniesienie określonego zysku zarządzanemu społeczeństwu w federacji państw europejskich. Uniwersytet nie jest Platońską Akademią, gdzie mistrz i uczniowie szukają prawdy – tylko z tego powodu, że prawdy warto szukać, bo jest najgłębszą potrzebą ludzkiego serca. Przy założeniu, że w danym roku na danej uczelni trzeba rozdać 200 dyplomów ekonomistom i 150 psychologom, nie ma miejsca na prawie nic innego niż „produkcję podmiotów” owych dyplomów. Prawie, bo zawsze znajdą się ludzie, którzy będą się chcieli naprawdę uczyć dla samego poznania i ci, którzy będą chcieli naprawdę przekazać mądrość i wspólnie szukać prawdy. Taki uniwersytet w uniwersytecie.

 

Plagiaty prac naukowych są zupełnie zrozumiałe w „fabrykach dyplomów”, a przestępstwa seksualne w „wytwórniach zawodowych celibatariuszy”. I nie o to chodzi, by nie pisać magisteriów i doktoratów, nie robić badań, albo by „znieść celibat”, jak to się słyszy tu i tam.

Nie można tylko wtłaczać rzeczywistości w zbyt małe ramy. Celibat dla Królestwa jest darem łaski i nie da się go wybrać za kogoś, przyjmując „do terminu w zawodzie ksiądz”. Nie jest on też żadnym znakiem eschatologicznym, jeśli nie stanowi wolnego i radosnego wyboru. Trzeba przeczuwać szczęście większe niż miłość małżeńska, by z niej zrezygnować. Taki wybór może się odbyć tylko w głębi serca człowieka, w intymnej relacji między nim a Bogiem. Ta głębia serca jest Kościołem w Kościele, jeśli ludzi mogą się nią dzielić, tak spotykać, ją pokazywać. A kryzys powstaje, gdy instytucja, powstała, by usprawnić działanie społeczności, zaczyna tracić z oczu swoje źródło, swoje pochodzenie i transcendentny punkt dojścia, staje się celem sama w sobie i przygniata swoje dzieci.

 

Dlatego mam nadzieję na postępujący kryzys w Kościele, który doprowadzi do jego osłabienia i rozpadu wszystkiego, co ludzkie. Ci, którzy biadolą nad kryzysem, którzy boleją nad „przemianami społecznymi uderzającymi w tradycyjne przywiązanie ludzi do nauczania i wartości katolickich”, zapominają, że Kościół opiera się na łasce. Jeśli Bóg Kościoła nie obroni, to po cóż go bronić?

Mniej mnie boli kompromitacja instytucji niż to, że potrafi ona stłamsić i zdusić rodzące się oddolnie życie i nawet tego nie zauważyć. To paradoks, że boimy się o Kościół tak, jak gdyby jego istnienie było założone na nas, a nie na prawdziwym Kamieniu Węgielnym.

 

 

aneta.maria
O mnie aneta.maria

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura