Maciej Eckardt Maciej Eckardt
1167
BLOG

Kocioł na skraju eksplozji

Maciej Eckardt Maciej Eckardt Świat Obserwuj temat Obserwuj notkę 32

Izraelska feta związana z przeniesieniem przez Stany Zjednoczone swojej ambasady do Jerozolimy, szczęśliwie połączona z siedemdziesiątą rocznicą powstania państwa Izrael, wywołała mniej szczęśliwą, choć zrozumiałą reakcję Palestyńczyków. Bliskowschodni kocioł, pod którym ogień nigdy nie gaśnie, rozpalił się dawno niewidzianym płomieniem. Poniedziałkowy bilans izraelskiego świętowania, to 58 zabitych i blisko trzy tysiące rannych Palestyńczyków.

Przeniesienie amerykańskiej ambasady, choć pragmatyczne i w jakimś sensie zrozumiałe, w świecie rozbudowanej symboliki Bliskiego Wschodu, dotykającej niemalże każdego kamienia, musiało wywołać taką, a nie inną reakcję. Skomentował ją rzecznik Białego Domu Ray Shah, oświadczając, że "odpowiedzialność za te tragiczne śmierci spoczywa bezpośrednio na Hamasie, który celowo i cynicznie prowokuje takie działania". Jak widać, amerykański punkt widzenia nie zaskakuje.

Problem polega na tym, że jedyną siłą skutecznie organizującą życie Palestyńczyków w Strefie Gazy jest właśnie Hamas. Jest nie tylko formacją militarną (tym samym dla wielu terrorystyczną), ale przede wszystkim opiekuńczą i wychowawczą, prowadzącą cały system szkół, przytułków i szpitali oraz szeroko zakrojoną opiekę społeczną, obejmującą m.in. wdowy i dzieci po poległych członkach Hamasu, ale nie tylko. Hamas zyskał sobie tym poklask, dystansując skorumpowany Fatah, założony przez Jasera Arafata.

Nie ma dzisiaj w Strefie Gazy żadnej innej siły poza Hamasem, z którą można by rozmawiać o pokoju. Zdaje sobie z tego sprawę Izrael, bo od dawna – o czym nie mówi się oficjalnie – wiele spraw z Hamasem uzgadniał i to z pozytywnym skutkiem. Dzisiaj, realizując strategię obliczoną na konfrontację z Iranem, rozpoczął przy pomocy USA mało misterną operację polityczną, której istotnym elementem jest sprowokowanie Hamasu do starć, co w sytuacji uznania przez USA Jerozolimy za stolicę państwa żydowskiego, okazało się niespecjalnie trudne.

Problem w tym, że dla obu stron pokój nie jest celem. Natura egzystujących na Bliskim Wschodzie fundamentalizmów, żydowskiego i muzułmańskiego, karmiących się wzajemną nienawiścią sprawia, że słowo kompromis stało się w tym obszarze kulturowym pojęciem martwym. Wprawdzie nie brakuje tam osób wierzących w siłę kompromisu, ale są one w zdecydowanej mniejszości, a każdy dzień nakręcającej się spirali nienawiści, skutecznie trzyma je na marginesie.

Reasumując. Na Bliskim Wschodzie wciąż bez zmian. Rosną zastępy nowych męczenników, a kolejni szykują się do poniesienia ofiary. Giną, jak zawsze w tego typu sytuacjach: dzieci, kobiety, Bogu ducha winni cywile. Szpitale mają pełne ręce roboty, a dziennikarze pożywkę. Stacje telewizyjne handlują newsami, a producenci broni karabinami. Robotę głupiego ma ONZ, a robotę życia szmuglerzy. Bliski Wschód kipi i bulgocze. Niewiele brakuje do eksplozji, bo ktoś nieźle grzeje pod irańskim, libańskim i syryjskim kotłem.

Tekst pochodzi z portalu wSensie.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka