Behe Behe
526
BLOG

Marilyn Manson pije kakało

Behe Behe Rozmaitości Obserwuj notkę 14

     Chłopcy w przedszkolu byli uroczy. Tak jak my, dziewczynki, nosili gryzące rajtuzy na gumkę, które ciągle przekrzywiały im się w kostkach, wypychały na kolanach i workowato zwisały z pupy. Wszyscy byliśmy jeszcze bezpłciowi, niewinni i niezakłamani. Tylko dzieci zdolne są do szczerości nie liczącej się z konsekwencjami i tylko im ta szczerość uchodzi na sucho. Wyczuwają rzeczy, których dorośli nie rejestrują swoją skażoną świadomością, i posługują się atawistycznym językiem większości dorosłych nieznanym.

      Któregoś dnia tak bardzo płakałam za mamusią, że czteroletni Tomek podszedł do mnie, wyjął z ust na wpół wycmoktaną landrynkę i włożył mi ją do buzi. To był najsłodszy pocałunek, jakiego zaznałam, i najwyższy akt miłości. Nigdy potem już nie doświadczyłam takiej męskości, opiekuńczości i empatii. Tomek wiedział, czego w tamtej chwili potrzebowałam: malinowy skarb rozpłynął się w moich ustach, a mnie ogarnęły błogość i ukojenie tak wielkie, że tęsknota, smutek, osamotnienie i lęk zniknęły w jednej chwili.

      Kiedy zaczął się kolejny etap w naszym życiu, szkoła, okazało się, że trafiliśmy do tej samej klasy. I wtedy pojawiło się moje rozczarowanie płcią męską, które wraz z upływem czasu miało się pogłębiać coraz bardziej. Tym razem to ja musiałam się zaopiekować swoim rycerzem, wybawcą, tak przerażonym obcym miejscem i nowymi zasadami, że gdy w dniu rozpoczęcia szkoły wypatrzył w tłumie uczniów moją znajomą twarz, podbiegł i z wdzięcznością pocałował mnie w rękę. Byłam zażenowana tym aktem bezradności, wcale nie chciałam być całowana w dłoń jak królowa matka, wolałam swojego czteroletniego rycerza z malinową landrynką zamiast miecza. Dary, które mi składał i którymi próbował się wkupić w moje łaski: pachnące chińskie gumki, papierki po gumach do żucia, czy ozdobne papierowe serwetki - mroczne obiekty pożądania wszystkich dzieciaków w tamtym okresie - przyjmowałam ze zniecierpliwieniem, a w domu wyrzucałam. Był mięczakiem, a moją jeszcze nieukształtowaną kobiecość instynktownie pociągali twardziele.

     W liceum od twardzieli aż się roiło, ale wszyscy byli jak "żołnierzyki malowane, a pod spodem brudne". Wymuskani poppersi z blond grzywą opadającą na jedno oko co prawda potrafili być bezwzględni, wręcz okrutni, ale ich buta ograniczała się do upicia na szkolnej wycieczce paru dziewczyn i urządzeniu orgietki, którą potem chwalili się przed całą szkołą. Robili to na pokaz, byli więc słabi. Punkowcy nosili wytarte skórzane ramoneski z żyletkami powbijanymi tu i ówdzie, podarte podkoszulki ufarbowane nierówno domowymi sposobami, niektórzy odważali się przychodzić na lekcje z włosami postawionymi na cukier, a jeden podobno brał heroinę. Przez jakiś czas wzbudzali moje zainteresowanie - dopóki którejś niedzieli nie zobaczyłam, jak jeden z nich szedł z całą rodziną do kościoła, w modnych tureckich ciuchach kupionych przez rodziców za ciężkie pieniądze na Bazarze Różyckiego. Dwulicowość również mnie zniesmaczała.

      Koledzy ze studiów dzielili się na dwie kategorie: "artystów" i "biznesmenów". Bladolicy, rachityczni artyści - rozczytani w Stachurze, zapatrzeni w Kieślowskiego i z natchnionymi minami rozprawiający o gnozie - wszyscy jak jeden mąż chodzili w czarnych, wyciągniętych swetrach, okularach-lennonkach, a na widok podpitego kibica zaczepiającego dziewczynę, przyśpieszali kroku, obawiając się zderzenia z realnym światem. I tak się z nim zderzyli, kiedy po studiach lądowali jako nauczyciele w szkołach, gdzie rozwydrzona młodzież mentalnie obijała im mordy o wiele boleśniej, niż by to zrobił tamten kibol. Tak czy siak w moich oczach stracili twarz.

      Druga kategoria - "biznesmeni" - stanowili bardzo hermetyczną grupę. Z lekceważeniem i pobłażliwością spoglądali na motłoch, który kiedyś będzie się ubiegał o kredyty w ich bankach. Po obronieniu dyplomu - oczywiście na piątkę i z wyróżnieniem - rzeczywiście dostawali posady w bankach, z zaciekłością rzucali się w wyścig szczurów i obejmowali coraz wyższe stanowiska. Żenili się z kobietami sukcesu, dla których nie mieli czasu - zresztą tak samo jak one dla nich - a brak seksu z powodu braku czasu nadrabiali na wyjazdach integracyjnych, gdzie bez poczucia winy zdradzali żony z koleżankami z pracy, tak samo chłodnymi uczuciowo jak oni sami.

    Przez jakiś czas obawiałam się (na szczęście niepotrzebnie!), że jeszcze chwila, a zostaną mi tylko starcy z wątrobianymi plamami na dłoniach i w spodniach podciągniętych szelkami aż pod same pachy. Imponujące wybrzuszenia w ich kroczach to nie wybujałe, dojrzałe "stary, ale jary", lecz prozaiczna, budząca współczucie i lekkie obrzydzenie przepuklina pachwinowa. Ach! Gdzie te dystyngowane Blejki Karingtony ze stalowoszarą, bujną grzywą i fularem pod szyją? Teraz fular sugeruje ciotowatość lub najpodlejszy rodzaj zboczenia, a w najlepszym przypadku próbę ukrycia wiotczejącej szyi. Zniewieściałe Blejki nigdy nie zaczną mnie pociągać, a przepukliny przecież pieścić nie będę!

    I jeszcze ta myśl, że Marilyn Manson - samozwańczy Antychryst i pierwszorzędny geniusz zamierzonego kiczu - w przerwach między koncertami, orgiami i podpalaniem włosów łonowych swoich kochanek wraca do domu, zdejmuje z nogi but ortopedyczny, zakłada kapcie, wyłuskuje z oka białą soczewkę i robi sobie duży kubek kakała. Gdyby pił chociaż kakao, uznałabym go za prawdziwego mężczyznę, ale nie - to jest kakało, gęste, słodkie i z puszystą pianką. Wątpię, by facet, który pije kakało, na pocieszenie dał mi wyjętą z własnych ust, na wpół wycmoktaną landrynkę o smaku malinowym.

Behe
O mnie Behe

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości