Beret w akcji Beret w akcji
1917
BLOG

Ambiwalentnej Anomalii - o zwierzętach i nie tylko...

Beret w akcji Beret w akcji Rozmaitości Obserwuj notkę 152

Niedawno, okołoświątecznie, pojawiło się na Salonie wiele tekstów o zwierzętach. Ujawniły szerokie spektrum postaw i emocji, często krańcowych i diametralnie różnych. Duże wrażenie zrobił na mnie tekst Ambiwalentnej Anomalii, a zwłaszcza komentarze odautorskie.

http://aman.salon24.pl/262683,zwierze-skonczone-bydle-i-wigilia

Nie jestem szczególną miłośniczką zwierząt, nigdy też nie miałam ich w domu. Zdecydowanie wolę pisać o ludziach; AmAn zresztą też w gruncie rzeczy pisał o ludziach. Ludzie i ich emocje wobec zwierząt - hipokryzja, zwyrodnialy egoizm, faszyzm, lenistwo...

Jest we mnie wewnętrzna niezgoda na tezy, przedstawione przez AmAna, abstrahując już od formy ich prezentacji. Anomalio, Ambiwalentna zresztą, zainspirowałeś mnie do glębszej refleksji. I chwała Ci za to:) Odpowiem na Twój tekst po swojemu.

Oglądałam kiedyś film (oparty na faktach autentycznych) o więzieniu, w którym kobiety, głównie morderczynie z wieloletnimi wyrokami, zostały poddane eksperymentalnemu programowi resocjalizacji. Program opracowała i prowadziła z więźniarkami pewna zakonnica. Więźniarki - ochotniczki przez wiele miesięcy szkoliły psy - opiekunów dla niepełnosprawnych. Psy, szczególnie uzdolnione, zostały wybrane ze schroniska. Praca z psami była żmudna i intensywna , a jej efekty zadziwiające i wręcz niewiarygodne - pies np. otwierał na komendę lodówkę, przynosił wskazany produkt, potem lodówkę zamykał.

Na czas programu więźniarki zostały przeniesione do samodzielnych cel, w których przebywały z psami. Powstała namiastka domu, prywatności, intymności, wolności. Udział w programie zupełnie zmienił te kobiety - znikła agresja lub apatia, wróciła chęć życia, działania, ambicja, odpowiedzialność. Miesiące wytężonej , sensownej, przynoszącej efekty pracy przywróciły ich życiu godność, sens i cel.

Szkolenie dobiegło końca; nadszedł czas rozstania z psami i powrotu do zwykłego życia więziennego. Więźniarki nie chciały się z tym pogodzić. Nastąpiło spotkanie twarzą w twarz z niepełnosprawnymi. Ci od dawna z nadzieją i niecierpliwością czekali na konkretne psy, znali je ze zdjęcia, zostali poinformowani, co takie psy potrafią. Pełen nadziei i pokory wzrok oraz nieśmiały uśmiech kalekiej staruszki sprawiły, że najbardziej zbuntowana z więźniarek, odmawiająca wcześniej rozstania z psem, sama podeszła i przywiązała go do wózka. Poinstruowała staruszkę, jak ma z nim postępować. Świetnie wyszkolony pies, mimo że oglądał się za panią, wykonał posłusznie polecenia staruszki.  Więźniarka rozpłakała się. Mimo to pozostałe poszły w jej ślady, żegnając się z psami.

Niepełnosprawni obiecali, że będą pisać listy do więzienia z informacjami, jak sprawują się psy. Opowiedzieli, jak trudne i smutne było dotąd ich samotne życie i jak wielką wdzięczność winni są więźniarkom.

Więźniarki,samotni  inwalidzi i bezdomne psy. Istoty nikomu niepotrzebne, wykluczone, na marginesie życia. Ludzie, którzy odnaleźli bliskość, ciepło, nadzieję i sens; psy, które znalazły dom i właścicieli.

Ot - film, można by powiedzieć. Sentymentalna i ckliwa, moralizatorska szmira. Można. Ale czy koniecznie trzeba...

Będąc na wakacjach w Mielnie, obserwowałam obóz rehabilitacyjny dla dzieci z porażeniem mózgowym, prowadzony przez zakonnice i wolontariuszy. Opiekunowie wozili dzieci na hipoterapię. Dzieci, ułożone na koniach i przytulone do nich, sprawiały wrażenie spokojnych, wyciszonych i szczęśliwych. Hipoterapia podobno czyni cuda - działa nie tylko na psychikę, zmniejsza również dolegliwości somatyczne, łagodzi objawy spastyczne.

Istnieje słynne delfinarium, ośrodek terapeutyczny dla dzieci autystycznych. Rodzice z całego świata czekają na miejsce w długich kolejkach. Dotykając delfinów i bawiąc się z nimi w wodzie dzieci otwierają się na rzeczywistość, nawiązują kontakt z ludźmi i światem. Tydzień terapii z delfinami daje lepsze efekty niż lata terapii standardowej. Dlaczego? Nie wiadomo. Tak po prostu jest.

W TV TRWAM oglądałam reportaż o księdzu, pracującym z młodocianymi przestępcami z dzielnic slumsów. Żyjących od dziecka na ulicy, wychowanych przez gangi, walczących od małego o przetrwanie. Znających jedynie przemoc, brutalność, bezwzględność, bezpardonową walkę na śmierć i życie. Ksiądz działał niestandardowo - oferował tym młodym ludziom pracę przy zwierzętach. Efekty były zdumiewające - podopieczni księdza chętnie poświęcali zwierzętom  czas, angażowali się  ponad nałożone na nich obowiązki, okazywali  troskę, delikatność, czułość, łagodność - może po raz pierwszy w życiu... Może po raz pierwszy w życiu czuli się w otoczeniu żywych istot niezagrożeni i potrzebni?

Ksiądz twierdził, że są zbyt poranieni, by móc odczuć ufność i miłość do człowieka. Że jeśli mają w ogóle kiedykolwiek wejść (bo przecież nie wrócić) do społeczeństwa, to tylko poprzez zwierzęta. Tylko zwierzęta, nie ludzie, przywrócą ich miłości. Pracując od 20 lat w tym środowisku ksiądz wiedział zapewne, co mówi.

Mam koleżankę. Powiedzmy, Marię. Jedynaczka, wcześnie straciła oboje rodziców. Od prawie 40 lat mieszka sama. Jest panną - jak sama o sobie mówi - z dużą dozą autoironii, dystansu i humoru - prawdziwą, zdziwaczałą i zgryźliwą starą panną, a nie żadnym tam nowomodnym singlem. Pierwsza szczenięca miłość szkolna trwała wiele lat - nieszczęśliwa, pokorna, ukryta, bez oczekiwań, karmiąca się samym widokiem ukochanego, wyobraźnią i idealizacją. Druga i ostatnia nastąpiła dziesięć lat później - znowu ukryta, cicha, pokorna i nieodwzajemniona. Też trwała przez lata. A potem Maria polubiła samotność, nauczyła się z nią żyć. Praca, kilka koleżanek z dawnych lat, ukochane książki, samotne wyprawy w przyrodę. Samotne, monotonne, uregulowane jak  w szwajcarskim zegarku życie, brak wzlotów i upadków, nadziei i rozczarowań rozwinęły w Marii surowość wobec siebie i innych, rzeczowość, dystans, pewną oschłość, skłonność do ironii i sarkazmu, ciętość języka, nierozczulanie się nad sobą i innymi, rosnącą obojętność wobec świata. Kiedyś, za młodu - czerep rubaszny, a w środku złote serec. A dzisiaj? Może już tylko stwardniały czerep?

Niedawno, namawiana i molestowana przez znajomą, uległa i wzięła do siebie kotkę, dla której tamta szukała lokum. Gdy odwiedziłam Marię, przeżyłam wstrząs. Zwykle kostyczna, wyprana z emocji, rzeczowa do bólu i krytyczna tym razem była serdeczna, pogodna, ożywiona. Zwykle to ja  obejmowałam ster konwersacji - tym razem milczałam. Maria mówiła bez przerwy - mówiła łagodnie, ciepło, nawet timbre głosu jej się zmienił; nawet ruchy miała inne, delikatne i powolne. Była o 30 lat młodsza.

Wodziła za kotką rozjaśnionym spojrzeniem, z ogniem w oczach opowiadała o jej zwyczajach, upodobaniach, jak kotka rano przychodzi ją budzić, gdzie są jej ulubione miejsca, jaka jest śliczna, mądra, wrażliwa i zachwycająca...Skarżyła się, że koleżanki zżymają się na nią i nie chcą już sluchać o kotce. Wyraźnie czekała na zrozumienie; na to, że zachwyt mi się udzieli. Na próżno - widziałam tylko kota - ot, kot jak kot. Obserwowałam Marię - była tak inna, nieznana mi - a zarazem znana...30 lat temu to samo rozmarzone spojrzenie, delikatne ruchy, miękki, ciepły głos. Te same przelewające się emocje - jaki On jest  nietuzinkowy, niezwykły, jak znakomitym jest szefem, fachowcem, interlokutorem, jak wspaniała była Jego wojenna przeszłość, jak wielkie są skarby Jego ducha i umysłu, jak wiele można odczytać z każdego Jego słowa i gestu...

Mówiła, mówiła, a ja milczałam. Czułam się dziwnie i nieswojo. Wreszcie zażartowałam z kotki. Maria nie odpowiedziała uśmiechem. Skuliła się w sobie, spuściła oczy, zamilkła. Poczułam się podle. Wiedziałam już, że to koniec dystansu, autoironii, rzeczowości i sarkazmu. Że to będzie trwać przez lata - może już zawsze? Pękł czerep rubaszny. Czułam zażenowanie i wielki smutek. Sytuacja mnie przerosła. Nie chciałam, by Maria utraciła kontrolę nad sobą, by inni widzieli w niej postać tragikomiczną. Sama nie chciałam tak o niej myśleć.

Dopiero później - w ciszy sam na sam z sobą - ujrzałam to wszystko innymi oczami. To, co wydało mi się tak smutne i przygnębiające, stało się piękne. Nie bałam się już o Marię. W człowieku jest tak wielka potrzeba miłości, że nie umiera nigdy. Nawet gdy jest pogrzebana tak głęboko, iż wydaje się, że jej nie ma. Lepiej jest dla człowieka kochać choćby i kota, niż nikogo.

Nie przekonasz mnie, Anomalio, że Maria ucieleśnia patologię, zwyrodniały egoizm, lenistwo i faszyzm. Nie znasz jej. Ja ją znam - od ponad 40 lat. Nie przekonasz mnie, że zwierzęta istnieją tylko po to, by służyć człowiekowi jako źródło pokarmu, ewentualnie siła robocza.

Zakończę pięknymi słowami blogerki S24 z okazji Światowego Dnia Kota 2010:

"Oczywiście, dzisiaj jest Środa Popielcowa - i to najważniejsze i bezdyskusyjne. Ale przypadkiem dzisiaj, jak co roku 17 lutego, wypada Światowy Dzień Kota, co jako miłośniczka kotów, kocia przyjaciółka i (od dzieciństwa, a więc bardzo dawno temu) kocia mama musiałam na moim żartobliwym kocim mini-blogu odnotować. Pozdrawiam serdecznie ze spokojną świadomością, że w wielkim Bożym porządku i koty mają swoje miejsce!"

 

Lubię ludzi - wierzących, ateistów, prawicę, lewicę i centrum, Niemców, Rosjan i Żydów.Nie lubię, gdy ludzie gardzą ludźmi. Marzy mi się tygodnik "Polityka inaczej".

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (152)

Inne tematy w dziale Rozmaitości