W roku 1992 ukazał się wywiad-rzeka Wojciecha Wróblewskiego z Janem Widackim pt. „Czego nie powiedział generał Kiszczak”. W książce którą wydała BGW znajduje się rozdział poświęcony t.w.. Najciekawszy jest fragment o niemożności ujawniania t.w. bo może to zaszkodzic autorytetom...
Wróblewski: "Ale przede wszystkim chciałbym wiedzieć, jakaż to wiedza powstrzymuje od ujawniania archiwów? Czyżby wiedza o znanych i szanowanych ludziach, o których dowiedzieliście się, że byli tajnymi współpracownikami bezpieki? Czy boicie się, że ujawnienie faktów z tajnych kartotek może skompromitować niektóre autorytety?" Widacki: „-Tak, to też, ale nie przeceniałbym tego. Oczywiście, gdyby się okazało, że niektórzy powszechnie szanowani ludzie byli niegdyś agentami bezpieki, a nawet samo ujawnienie skali tego zjawiska mogłoby zachwiać wiarę w autorytety w ogóle. A społeczeństwo, naród bez autorytetów obejść się nie może, zwłaszcza w czasie, który jak obecnie musi być także czasem przełomu i odnowy moralnej. Zachwianie wiary w autorytety prowadzić musi do relatywizmu moralnego czy nawet do nihilizmu. To byłoby na pewno niepożądane i mogłoby się okazać tragiczne w skutkach. Tragiczne dla narodu, dla państwa.” I już wiadomo - prawda musi ulec w zderzeniu z autorytetem autorytetów. I pomyśleć, że zdemaskowanie Maleszki, Szczypiorskiego, Malińskiego, Czajkowskiego jakoś zagłady atomowej nie spowodowało... Widacki nie dowierza też archiwom, wspomina m. in. o instrukcjach werbunkowych SB, podsłuchach itd. Jednak koronnym argumentem są... wypowiedzi Franciszeka Szlachcica i mordercy ks. Popiełuszki Grzegorza Piotrowskiego. Widacki cytuje obu panów by poprzeć tezy o niewiarygodności archiwów: Szlachcic („Przesłuchanie Supergliny”): „- Oszustw było co niemiara. Stworzył się cały mechanizm oszukiwania resortu przez samych jego pracowników. Fałszowali spisy informatorów, sami pisali informacje od fikcyjnych agentów, podpisywali im koledzy, siostra, szwagier - powstał cały mechanizm oszustwa. Sądzę, że więcej niż jedna trzecia informatorów to była lipa. Kiedy w 1956 r. byłem w Katowicach, przyszła decyzja, by zniszczyć wszystko, co niepotrzebne, przejrzeliśmy teczki tajnych współpracowników i zniszczyliśmy chyba 20 tyś. teczek. Potem te werbunki były już rzadsze, mniej werbowano, ale bardziej pewniaków, po czym w latach siedemdziesiątych, a zwłaszcza osiemdziesiątych, jak mi mówiono, znów nastąpiła tendencja do poszerzania werbunków". Piotrowki (Fredrze-Bonieckiemu): „Na cały stan zarejestrowanej agentury pionu czwartego, tych którzy mieli teczkę personalną i teczkę pracy, sądzę, osiemdziesiąt procent w ogóle nie miało pojęcia, że są gdziekolwiek zarejestrowani. Wówczas w resorcie pozyskanie agenta świadczyło o jakości pracy. Często były to pozorne pozyskiwania. Była grupa klasycznej agentury, mocno chwyconej czy to za jakiś przemyt, czy z innych kompromitujących przyczyn (...)". Wróblewski pyta o konkrety:Wróblewski: „Czy konkretne takie przypadki są znane?”Widacki w odpowiedzi opowiada o AKowcach i gestapowcach:Widacki: „- Za wcześnie o tym mówić. Dlatego nie odpowiem wprost. Swego czasu w drugim obiegu wydana była książka opisująca autentyczne wydarzenia. Otóż w polskim więzieniu, jeszcze w latach pięćdziesiątych, więzień gestapowiec na zlecenie UB produkował przeciw AK-owcom dowody zdrady. Wyposażono go w odpowiednie druki i pieczątki... Dodam jeszcze, że ilekroć wpadły nam w rękę dokumenty, które miały kompromitować różne osoby naszego życia publicznego, a które kursowały w postesbeckim swoistym drugim obiegu po 1990 r., zawsze okazywały się fałszywkami.” Widacki zaś w ogóle nie obawia się możliwości szantażu - bo szantaż wszak jest nielegalny, a jako nielegalny przecież nie może być stosowany: Wróblewski: „Ale czy nie obawiacie się, że jeśli w polskim życiu politycznym uczestniczyć będą ludzie, którzy kiedyś byli tajnymi współpracownikami bezpieki, to ich byli mocodawcy mogą poprzez szantaż wywierać na nich różne naciski...” Widacki: „Tego akurat zupełnie się nie obawiam.[...] Osoba oskarżająca kogoś o taką współpracę musi się liczyć z tym, że zostanie zaskarżona o pomówienie. Jeśli dysponuje sama takimi dokumentami i są one autentyczne, to próbując je ujawnić, popełnia przestępstwo ujawnienia tajemnicy państwowej. Jeśli jest to były funkcjonariusz, to ukazuje tym fakt, że wbrew wszelkim przepisom ukradł dokumenty z archiwum, czyli popełnił kolejne przestępstwo. Ryzyko jest chyba zbyt duże. I myślę, że wszystko to skutecznie powstrzymuje przed ujawnieniem dokumentów zabranych na przestrzeni 1989 i w początkach 1990 r. „na pamiątkę". Przy świadomości niemożności ujawnienia ewentualnych dowodów szantaż jest nieskuteczny. Natomiast gdyby ujawnianie raz się rozpoczęło, wtedy w ruch pójdą różne wyniesione dokumenty, różne autentyki i fałszywki, zacznie się lawina, której nikt nie opanuje...” Przypominam:http://bernardo.salon24.pl/14182,index.html
Niezośna lekkość wolności słowa rezerwowa: http://www.wolnoscslowa.blogspot.com/
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka