Paweł Lisicki zamieścił na salonie24 tekst pod tytułem „Zamach w Smoleńsku – najmniej prawdopodobna hipoteza”, a że mnie nie przekonał, spieszę donieść dlaczego.
Naczelny „Do Rzeczy” pisze:„…Dostrzegam tu całkowity brak proporcji między podanym motywem (Polska pod wodzą Lecha Kaczyńskiego przeszkadza Rosji) i użytym rzekomo środkiem (mordem na niewyobrażalną skalę). Zgodzimy się przecież, że nie da się w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat wskazać innego takiego mordu politycznego przeprowadzonego przez władze jednego państwa na władzach drugiego….”
Rzeczywiście, trudno wskazać inny podobny zamach z udowodnioną winą Rosji czy ZSRR. Istnieją jednak przecież dowody na wspieranie terroryzmu przez ZSRR i przesłanki pozwalające przypuszczać, że Rosja zbrodniczą działalność swojego niesławnej pamięci poprzenika podjęła. Dość wspomnieć Czeczenię, zamachy bombowe w w Bujnaksku, Moskwie i Wołgodońsku, zamach na Jandarbijewa w Doha (Katar), zamach na Litwinienkę i zapewne inne, których autorstwa dowieść nie sposób. Szczególnie ciekawy jest przypadek Litwinienki. W tym przypadku bowiem rosyjski agent Andriej Ługowoj, podejrzewany o bezpośrednie sprawstwo, zlikwidował, jak się dość powszechnie uważa, w imieniu FSB człowieka, który Rosji już nie zagrażał. Dlaczego? Ano zapewne po to żeby pokazać innym potencjalnym „zdrajcom”, jak długie ręce na Moskwa.
Dalej: „…Przecież dokonując tego rodzaju zbrodni, Rosja musiałaby się liczyć z jej ujawnieniem – i odpowiednią reakcją. Żyjemy w czasach, w których wskutek rozwoju nowych technologii po kilku latach największe tajemnice służb zostają ujawnione. I mam uwierzyć, że obecne służby specjalne Putina byłyby bardziej szczelne niż CIA czy Mosad? Że Rosjanie podjęliby taką decyzję o morderstwie, nie biorąc pod uwagę tego, że wiedza na ten temat prawdopodobnie przedostanie się do opinii publicznej?…”
Ja nie wiem czy Rosja, czy ktokolwiek inny na polecenie Rosji, bez polecenia, czy też zupełnie nikt nie dokonał zamachu nad Smoleńskiem. Nie wiem, ale widzę, że Rosja zachowuje się jakby to była jej robota, podsyła nam sfałszowaną dokumentację, utrudnia śledztwo, niszczy i nie oddaje wraku, w żywe oczy drwi z Tuska, który tyle zainwestował w „reset” stosunków. Dlaczego tak robi? Bo to się jej opłaca, pokazuje tym samym bliskiej i dalszej zagranicy „zobaczcie jacy jesteśmy potężni, jak będziecie podskakiwać jak Polska, wam możemy zrobić to samo”. I co się dzieje? Wojna? NATO w pogotowiu? Polska prosi o pomoc wojskową? Nic, bo co można zrobić Rosji? Czy gdyby potwierdziła się hipoteza o zamachu i rosyjskim w nim udziale coś by się zmieniło? Nie sądzę. To dlaczego Rosja miałaby się przejmować tym, że „się wyda”?
„…Trudno jednak uznać, by ten niemal nadludzki wysiłek śp. prezydenta mógł sprowokować aż tak radykalną reakcję Moskwy…”
To, że panu Redaktorowi trudno, to nie znaczy, że to niemożliwe.
„…Rosjanie mogli nie lubić śp. prezydenta, ale w sytuacji politycznej w 2010 r. nie stanowił on dla nich poważnego zagrożenia. Nie miał faktycznej władzy w Polsce, pozostawał w ostrym sporze z kontrolującym działania dyplomacji premierem Tuskiem, jego szanse na zwycięstwo zdawały się wątpliwe. Decydować się w tej sytuacji na ruch tak skrajny, jakim byłoby morderstwo, świadczyłoby o tym, że Rosjanie utracili instynkt samozachowawczy…”
Dziwię się temu argumentowi. Lech Kaczyński udowodnił, że pomimo ograniczeń nakładanych na niego dość złośliwie przez rząd Tuska. potrafi być samodzielnym graczem. Udowodnił to w Tbilisi. Pomiędzy kompletnym ubezwłasnowolnieniem a nieograniczona potęgą jest całe spektrum, które ś.p. prezydentowi udawało się, nie zawsze, ale często udawało się wykorzystywać. To czego dokonał w Gruzji było rzeczą wielką. Również nie spieszyłbym się ze stwierdzeniem o braku szans wyborczych w zbliżających się wtedy wyborach prezydenckich. W 2005 roku też na początku nie błyszczał w sondażach.
Instynkt samozachowawczy Rosji? A niby co miałoby go pobudzić? Rosja, powtarzam, zachowuje się dzisiaj jakby tego zamachu dokonała i co się dzieje? Nic.
Lisicki konkluduje: „…Ogólnie rzecz biorąc zwolennicy teorii zamachowej nie mogą pokonać jednej podstawowej sprzeczności.W ich oczach Polska jest jednocześnie tak potężna, że aby się przed nią obronić, Rosja musi imać się jednej z największych zbrodni w historii, i tak słaba, że Rosja może z nią robić, co jej się żywnie podoba. Polska jednocześnie budzi strach i totalne lekceważenie. Ta swoista dychotomia jest, mniemam, stałą cechą myślenia tych, którzy bronią tezy o zamachu…”
Nie uważam się za „zwolennika teorii zamachowej”. Wydaje mi się zresztą, że podobnie jest ze zdecydowaną większością tych, których łatwo wrzuca się do worka nazwanego ostatnio przez Rafała Ziemkiewicza „sektą”. Mam oczy, więc staram się patrzeć, mam mózg, więc staram się nim myśleć. I z jednej strony widzę spanikowaną Władzę, która rzuca na szalę ostatnie polityczne i marketingowe chwyty w celu utrzymania „oficjalnej narracji” w sprawie Smoleńska, kompromitując się jednocześnie w kolejnych jej aspektach. A z drugiej pospolite ruszenie ludzi, którzy owszem, mylą się, owszem, nie dysponują twardymi dowodami, te z łaski Putina i frajerstwa Tuska leżą w Moskwie, ale szukają, prowadzą badania, pracują nad tym co mają i stawiają hipotezy nawet czasem się wykluczające, ale dlaczego nie? Na tym polega ich wyższość nad magistrami od Laska, którzy przyjęli prawie toczka w toczkę tezy rosyjskie na podstawie niewiarygodnej rosyjskiej dokumentacji, na tym polega śledztwo, również obywatelskie, na tym polegają badania, ścieranie się opinii, hipotez, teorii. W tym teorii zamachu, która powinna być rozpatrywana na równi z innymi.
Rozumiem również sceptyczne stanowisko Pawła Lisickiego, ma do niego pełne prawo. Nie rozumiem tylko jednej rzeczy. Przecież te wszystkie argumenty, i te, które podaje naczelny Do Rzeczy, i te, które podaję ja, padły już po wielokroć. Po co je jeszcze raz powtarzać?
tekst opublikowany na blogpublika.com
Inne tematy w dziale Polityka