W "Księdze urwisów" Edmunda Niziurskiego pojawia się na wpół tragiczna postać pana Kropy, szkolnego dozorcy, wyjątkowo nielubianego przez uczniów wiejskiej podstawówki. Pana Kropę dzieci początkowo oskarżają o alkoholizm, później, gdy rośnie ich polityczne uświadomienie, podejrzewają dozorcę o szpiegostwo i dywersję.
Rzecz bowiem - czego starszym czytelnikom przypominać nie trzeba, ale młodszym być może tak - jest z jednej strony wybitnym dziełem literackim, z drugiej dość nachalną komunistyczną propagandą późnych lat stalinowskim. Szczęśliwie walory literackie i dużo świetnych obserwacji a także wielki talent Niziurskiego pozwalają "Księgę urwisów" czytać i nawet lubić, gdy polityczną daninę dla ówczesnych decydentów wziąć poza nawias. Wróćmy do woźnego Kropy. Podejrzewany o coraz to straszniejsze rzeczy Kropa jest przez młodzież śledzony. Rozwiązanie dzieci znajdują na cmentarzu. Kropa nie jest bowiem żadnym agentem, a po prostu człowiekiem nieszczęśliwym, który stracił - o czym jego "ogon" nie ma pojęcia - córkę. Nie może się pozbierać po jej śmierci i opiekuje się grobem, nie mogąc już patrzeć na dorastanie swego dziecka. Gdy dzieciaki wreszcie orientują się, o co chodzi w historii z panem Kropą, początkowo są zawstydzone, później zaś biorą biedną mogiłę pod opiekę i godzą się z dotąd nielubianym woźnym-odludkiem.
Pouczająca i smutna historia pana Kropy przypomniała mi się dziś, gdy oglądałem monodram posła Chlebowskiego przed komisją śledczą. Niestety - zbyt wiele aktorstwa zaszkodziło wiarygodności przekazu i Chlebowski panem Kropą w moich oczach nie jest. Nie pomaga mu nawet sposób mówienia charakterystyczny dla ludzi prostych. Zresztą... Niby wszystko jest jasne i nie ma żadnej afery hazardowej, a jednak nie wystarczyło pospolite ruszenie blogerów sympatyzujących z PO i pojawić musiał się w Salonie Janusz Palikot, uzbrojony w licencję na "Narażanie na szwank dobrego imienia Salon24.pl". Na koniec zaś pan Sekuła zarządził pod nieobecność reszty posłów zakończenie przesłuchania i pożegnał uściskiem dłoni dzisiejszego świadka, o którego komfort dbał dzielnie przez kilkanaście godzin, uniemożliwiając płynne zadawanie pytań. Ciekawe, czy ktoś policzy, ile razy Sekuła informował poszczególnych świadków o tym, że mogą nie odpowiadać na pytania, więc de facto dawał im sygnał, kiedy przestać mówić. Nasz przewodniczący dba o nas jak ojciec najlepszy!
Cała ta sytuacja jest o tyle zabawna, że, czego dziś chyba nikt nie pamiętał, Chlebowski został już dawno spisany na straty wg tej samej metody, którą kiedyś stosował Leszek Miller. Dzisiejsza obrona "Chlebusia" to niedźwiedzia przysługa wobec Tuska, który wcale nie wychodzi na tym wszystkim dobrze, bo gdyby na chwilę karkołomnie założyć, że były szef klubu Po mówi prawdę, to okazuje się, że Tusk dał się zrobić jak dziecko. I tutaj warto cofnąć się do przesłuchania Mariusza Kamińskiego. Kamińskiego Chlebowski nazwał "Ochroniarzem zła" i coś czuję, że to określenie będzie jedną z dwóch rzeczy, które w moim języku zostaną po posłach PO tej kadencji. Drugą jest genialna fraszka "Teraz gdera poseł Dera", którą przypominam sobie zawsze, gdy Dera się odezwie i zdaje się, że nijak się tego nie oduczę, choćbym nie wiem jak Derę lubił. Wracam do Kamińskiego i jego przesłuchania. Poseł Urbaniak zapytał się, kto odniósł korzyść z ujawnienia afery hazardowej i pytanie to, jak mniemam, miało przygwoździć Kamińskiego. Ale gdy się zastanowić, to jedyną osobą zyskująca na ujawnieniu afery w ówczesnym stadium był... Donald Tusk. Kamińskiemu nie opłacało się palić śledztwa, by jak najszybciej ujawnić materiały kompromitujące PO, ponieważ, jeśli założymy, ze jak chce PO, jest on funkcjonariuszem PiS, więcej zyskałby czekając do końca. Przecież jesienią zeszłego roku nie było żadnych wyborów. Ta bomba większą moc miałaby później, wiosną lub latem - największą. Kamiński nie miał więc żadnego interesu politycznego w takim ukręceniu sprawie łba - a ze byłoby to jej zamknięcie wiedzieć musiał. Tusk zaś dostawał do ręki świetną możliwość pokazania się jako surowy i sprawiedliwy szef, walczący z korupcją, choćby we własnych szeregach, a przy okazji szansę na pozbycie się lub utarcie nosa kilku współpracownikom z jednej strony i usunięcieMariusza Kamińskiego z drugiej.
Ciekawe, ile jutro będzie mówił Drzewiecki i czego się dowiemy? Może poznamy walory turystyczne kolejnej miejscowości lub usłyszymy, kto jest ulubionym pisarzem pana Mirosława? Przewodniczący przypomina, że świadek może w każdej chwili odmówić odpowiedzi na pytania. Jeśli skończyły się panu ogórki ogłaszam półgodzinną przerwę.