Często zdarza mi się narzekać na sposób, w jaki NASA wydaje pieniądze, obcinając dla przykładu budżet programu astrofizycznego Beyond Einstein i inwestując zamiast tego w powrót na Księżyc.
Trzeba jednak przyznać, że gdy już naukowcy dostaną do rąk swoje zabawki, sfinansowane za wyżebrane od polityków pieniądze, potrafią ich bardzo długo nie wypuszczać z rąk - ze świetnymi rezultatami.
Nie wiem, czy pamiętacie jeszcze o istnieniu sond Voyager, od trzydziestu już lat przemierzających pustkę przestrzeni kosmicznej. W latach osiemdziesiątych zrewolucjonizowały one naszą wiedzę o zewnętrznym Układzie Słonecznym, dostarczając pierwszych dokładnych danych na temat Jowisza, Saturna, Urana i Neptuna, oraz ich księżyców. Potem zaś poleciały dalej, z prędkością wystarczającą by opuścić Układ Słoneczny.
30 lat po starcie, zasilane plutonowymi ogniwami RTG sondy Voyager wciąż działają (choć wystrzelony kilka tygodni wcześniej Voyager 2 jest w zdecydowanie lepszej kondycji niż "jedynka"), dostarczając nam danych niemożliwych do uzyskania w inny sposób. Ostatnie z nich, przedstawione na spotkaniu American Geophysical Union, dotyczyły pomiarów właściwości "szoku końcowego" - miejsca, w którym cząsteczki wiatru słonecznego napotykają dużo zimniejsze cząstki ośrodka międzygwiazdowego, spowalniając do prędkości poddźwiękowych (dźwięk w przestrzeni kosmicznej? Co prawda in space no one can hear you scream, chodzi tu jednak o zmiany ciśnienia cząstek wiatru słonecznego). Voyager 1 przekroczył tę granicę, będącą odpowiednikiem zjawiska gromu dźwiękowego, 16 grudnia 2004 roku, w odległości 94 razy dalej od Słońca niż Ziemia (czyli 94 jednostki astronomiczne, j.a., od Słońca).
Niestety, tego akurat dnia sieć nasłuchowa Deep Space Network, przy pomocy której Voyagery komunikują się z Ziemią, nie odbierała danych sondy. Również część instrumentów naukowych Voyagera 1 już nie działa, więc o właściwościach wiatru słonecznego na granicach heliosfery naukowcy musieli wnioskować z danych pośrednich.

Voyager 2 miał więcej szczęścia. Przejście przez szok końcowy odbyło się 30 sierpnia bieżącego roku, 84 j.a. od Słońca, a anteny DSN odebrały transmisję zawierającą pomiary wciąż działającego instrumentu do badań plazmy, który zmierzył temperaturę (dziesięciokrotnie niższą od spodziewanej), prędkość i gęstość wiatru słonecznego.
Co ciekawe, Voyager 2 przekroczył granicę pięć razy - omiatany pulsacjami ciśnienia wiatru słonecznego, zależnego od aktywności naszej centralnej gwiazdy. Trzy z tych zdarzeń zostały zarejestrowane przez instrumenty sondy, co pokazuje, że nawet 30-letni staroć wciąż potrafi dokonać ważnego wkładu w poszerzanie naszej wiedzy o Układzie Słonecznym.
Inną sondą kosmiczną, która przeżywa swoją drugą młodość, jest Deep Impact - zwana teraz EPOXI. Wystrzelona prawie 4 lata temu, w bezprecedensowym akcie agresji zbombardowała kometę 9P/Tempel przy pomocy 370-kilogramowego próbnika, co umożliwiło zbadanie składu chemicznego i struktury (bardzo porowatej, jak się okazało) jądra komety.
Naukowcom z NASA było jednak mało, rozpisali więc konkurs na kolejny etap misji wciąż sprawnej sondy Deep Impact. Wygrała propozycja nazwana EPOXI - jeden z najdziwniejszych akronimów w historii badań kosmosu. Misja będzie składać się z dwóch części: programu DIXI (Deep Impact EXtended Investigation), w ramach którego sonda zbada kometę Hartley 2 (tym razem nieinwazyjnie); oraz programu EPOCh (Extrasolar Planet Obserwation and Characterization), polegającego na obserwacji kilku gwiazd, o których wiemy już, że posiadają co najmniej jedną planetę zaćmieniową. EPOXI będzie próbował znaleźć więcej planet, krążących wokół tych gwiazd (kandydatkami są HAT-P-2, TrES-3, HD17156, XO-2, TrES-2, GJ436, o tej ostatniej już kiedyś pisałem), a także szukać dowodów na istnienie dużych księżyców albo pierścieni wokół planet już odkrytych. Ten etap misji zacznie się już w styczniu, i potrwa do maja 2008 roku. Spotkanie z kometą Hartley 2 będzie natomiast miało miejsce dopiero 11 października 2010 roku.
Inne tematy w dziale Kultura