Christobal82 Christobal82
338
BLOG

Państwo bez twarzy

Christobal82 Christobal82 Społeczeństwo Obserwuj notkę 9

"Państwo, które nakazuje swoim obywatelom zakrywanie twarzy w miejscach publicznych samo pozbawia się własnego politycznego oblicza" - napisał w październiku 2020 r. włoski filozof Giorgio Agamben. Takie "państwo bez twarzy" staje się tym samym antytezą polityczności, „antypaństwem” eliminującym wszelkie wymiary polityczne zastępowane teraz przez „pustą przestrzeń” wypełnioną obojętnym ruchem odizolowanych od siebie ludzi (jako "zwierząt w polityce"), którzy utracili jakiekolwiek poczucie wspólnoty. Tą niszczycielską pustkę dostrzec dzisiaj można niemal w każdym punkcie miejskiej przestrzeni – rynku, urzędzie, parku, bulwarze, kościele, autobusie, w zamkniętej kawiarence, w opustoszałej szkole, uczelni wyższej czy parlamencie – wszędzie tam, gdzie zwykle ludzie spotykają się, rozpoznają, dyskutują, zawierają znajomości, tworzą bliskość i podejmują współpracę, godzą się i walczą, okazują emocje i uczą się wzajemnie od siebie albo się razem modlą i śpiewają, gdzie budują kulturę, naukę i wspólnie świętują. Dzisiejsze miasta przestały być miejscem spotkań, odebrano im nie tylko polityczną agorę, ale nawet miejsca, w których można się zatrzymać czy zjeść posiłek. Z miast akademickich zniknęła znaczna część młodzieży tworzącej dotąd nie tylko zbiorowość studencką czy pracownicze zaplecze usług i handlu, ale specyficzną tkankę społeczną i kulturę tych ośrodków. "Gdyby studenci nagle zniknęli z miasta, to pozostaną tylko dziady i lumpy" - stwierdził kiedyś mój dobry profesor. A nawet jeśli do końca nie zniknęli to już się nie widzą i nie rozpoznają, ponieważ zmuszono ich do odebrania samym sobie tożsamości pod pozorami "bezpieczeństwa". Jeśli dzisiaj spod masek ludzkie oczy spoglądają jeszcze na drugiego człowieka to jest to równie puste spojrzenie lęku, gniewu lub niepewności. Większość miejskich przestrzeni to już jednak tylko korytarze tranzytowe dla bezosobowych "ludzkich marionetek", dla mijających się na „dystans społeczny” atomów, którym odmierzono mechaniczne funkcje „niezbędne dla życia” – pracy i konsumpcji – zawarte coraz ciaśniej do iluzorycznego azylu, a raczej „ochronnego” aresztu „domowego biura” lub "e-szkoły". I chociaż sprzyja temu fałszywe przekonanie, że niemal wszystko dzisiaj można wykonywać zdalnie, to zamknięcie publicznych przestrzeni, reżim maskowy oraz rozszerzająca się obecnie kategoria aktywności „zbędnej” dla życia nieuchronnie uczynią "zbędnymi" pewne kategorie ludzi, ich pracę, działalność społeczną, a ostatecznie ich prywatność, zdrowie i życie.

Ponieważ polityka może zrodzić się tylko w różnorodności i niepowtarzalności każdej jednostki to ludzka twarz jest fundamentalną składową jego tożsamości. Jej odebranie sprowadza człowieka do pozbawionego podmiotowości obiektu społecznej inżynierii i dowolnej kontroli ze strony władzy. Wyrzucenie ludzi z publicznej przestrzeni, która z zasady służy wzajemnemu rozpoznawaniu się i komunikacji, wydaje się zatem decydującym krokiem w kierunku nie tylko pozbawienia człowieka osobowości prawnej, ale doprowadzenia do końca długiego procesu zastępowania polityki biopolityką rozumianą jako „kontrola nad życiem”, której najbardziej bezpośrednie zastosowanie stało się udziałem systemów totalitarnych w XX wieku. Można w ten sposób wyjaśnić nie tylko obserwowane w historii zjawisko płynnej transformacji demokracji parlamentarnych w totalitarne dyktatury, ale także obecny proces globalizacji totalitarnej techniki rządzenia, przed którym ostrzegała wiele lat temu Hannah Arendt.

Taka forma władzy nad życiem ludzi mogła ukształtować się tylko w warunkach permanentnego stanu wyjątkowego, w którym stale modyfikowane definicje zagrożeń dla bezpieczeństwa stały się wynaturzonym źródłem prawa. Przypomnijmy, że w marcu za przyczynę kryzysu uznano zbyt częste opuszczanie domu przez ludzi, potem „zdelegalizowano” spacery po parkach i lasach w imię „spłaszczania krzywej”, następnym wrogiem publicznym stały się nowe nieprzyzwoite części ciała czyli usta i nos, a spodziewany termin "szczytu" zachorowań wędrował od połowy kwietnia do końca maja, aż po przełom czerwca i lipca. Po letniej dyspensie winą obarczono znowu szkoły, uczelnie, restauracje, hotele, muzea i inne „zbędne” instytucje. Zamknięto cmentarze na 1 listopada, ponieważ wizyta przy grobach miała przynieść "lawinę zakażeń i zgonów", a gdy naród znowu posłuchał odwołano listopadową zapowiedź "luzowania" restrykcji, ponieważ na horyzoncie pojawiło się widmo "trzeciej fali" oraz "nowa mutacja" z Wielkiej Brytanii. Jeszcze trochę, mówili, bądźmy odpowiedzialni, wytrzymajmy kilka lub kilkanaście tygodni, bo szczepionka nas "wyzwoli" jak Wunderwaffe czy "cud nad Wisłą". Nawet przekłamane statystyki, które na przekór władzy wykazują od dawna tendencję spadkową, nie mają już żadnego znaczenia. W tej strategii nie chodzi zatem o żaden koniec i przywrócenie ładu, ale o "znormalizowanie" życia społecznego w warunkach nieustannie odnawianego stanu wyjątkowego, w którym napięcie i mobilizacja (jak walka klasowa) muszą być permanentnie utrzymywane. W międzyczasie aktywność społeczna ma zostać ograniczona do przewidywalnych i powtarzalnych odruchów, w których nie może być miejsca na jakąkolwiek spontaniczność, oddolną socjalizację, a także na prywatną przedsiębiorczość, poddaną systematycznemu wywłaszczaniu.

System totalny tworzący pozbawione oblicza „antypaństwo” opiera się na bezosobowych, pozbawionych własności i biernych politycznie zbiorowościach ludzi, których codzienne działania zredukowane zostają do podstawowej aktywności prywatnej i funkcji ekonomicznych. Proces ten podparty autorytetem „nauki” przebiega w istocie z pominięciem jakiejkolwiek racjonalności medycznej, gospodarczej czy społecznej. Dla systemu dążącego do opanowania ludzkiego życia wszelka ekonomia, społeczeństwo czy polityka i jej instytucje stanowią wyłącznie przeszkodę. Próżne i jałowe okazują się zatem apele nielicznych lekarzy o rozsądek w kwestii wprowadzania zasad kwarantanny i protesty przeciwko rujnowaniu służby zdrowia, tak samo jak bezcelowe są wystąpienia środowisk społecznych i politycznych (np. Konfederacji) wskazujących na bezprawność narzuconego reżimu sanitarnego Wprowadzenie "zgodnego z prawem" stanu wyjątkowego w niczym nie zmieniłoby totalnego charakteru tego "państwa".  Tytułujący się szefem rządu M. Morawiecki zdążył zapowiedzieć, że oczekuje takiej postawy całego społeczeństwa „jakby godzina policyjna już obowiązywała”. Jeżeli każda instytucja lub zakład pracy deklarują dzisiaj przede wszystkim ochronę "zdrowia i bezpieczeństwa" to trudno oczekiwać, aby gospodarka, edukacja, kultura czy stosunki społeczne stały się w przewidywalnej przyszłości ważniejsze niż "Covid". W ten sposób służba zdrowia, administracja, korporacje cyfrowe, policja czy sieci handlowe stają się stopniowo politycznie i materialnie zainteresowane przedłużaniem tego stanu "kryzysu", utrwalają nowy porządek jako "kadry" systemu. Podobnie jak w XX-wiecznym systemie totalitarnym, tak we współczesnym postliberalnym "antypaństwie" nie ma świadomych obywateli lecz są masy, do których władza posługująca się technikami okupanta odnosi się jak do biologicznego materiału - celem nie jest po prostu utrzymanie władzy (jak w klasycznej dyktaturze wojskowej), ale zapanowanie nad życiem. Paradygmatem współczesnej Polski i całego świata zachodniego stał się zatem obóz, a nie państwo.

Ponad ćwierć wieku temu Zygmunt Bauman napisał, że to właśnie "postrzeganie społeczeństwa jako przedmiotu działań administracyjnych, jako zbioru problemów do rozwiązania, jako natury, którą należy kontrolować, poskramiać, ulepszać lub przerabiać, jako uprawnionego celu działania inżynierii społecznej [...] stwarzało atmosferę, w której idea Zagłady [Żydów w Europie] mogła się narodzić i ostatecznie wcielić w życie". Jak ogrodnik dzielący roślinność na "uprawną", zasługującą na opiekę oraz "chwasty", które trzeba wyrywać hitlerowskie Niemcy segregowały grupy ludności posługując się mechanizmem wytwarzania "społecznego dystansu" do zbiorowości "niepożądanych" i systematycznie "pozbawianych twarzy", co pozwalało na sprowadzenie ofiar "do rzędu wielkości ilościowych". Współczesne społeczeństwa zachodnie pozostające wciąż w stanie zbiorowego paraliżu woli i zdrowego rozsądku podyktowanego wykreowanym lękiem przed „pandemią” z trudem dostrzegają, że w ich własnych „demokratycznych” krajach „elity” polityczne okazują już od lat coraz bardziej otwarte lekceważenie dla wszelkich fundamentalnych praw obywatelskich, kontrolnych funkcji parlamentu, instytucji i procedur demokratycznych czy wymiaru sprawiedliwości instrumentalizując dobro publiczne, bezpieczeństwo, wzrost gospodarczy czy zdrowie. Sygnałem ostrzegawczym powinny być wcześniejsze doświadczenia „wojny z terroryzmem”, tzw. polityka klimatyczna czy walka z „fake newsami”, ale także polityka socjalna, prorodzinna, poprawność polityczna, „prawa zwierząt” czy postępująca kryminalizacja relacji prywatnych („przemoc domowa”). Jeżeli w Stanach Zjednoczonych dopuszczono się teraz jawnej manipulacji w procesie wyborczym, a w państwach europejskich władza wykonawcza samowolnie wprowadza zakazy przemieszczania się ludności czy nawet rodzinnego celebrowania Bożego Narodzenia, to są podstawy by sądzić, że mamy do czynienia nie tyle z doraźnym eksperymentem socjotechnicznym, ile z determinacją „elit” do poddania stałemu nadzorowi całych populacji ludzkich, do zapanowania na ich życiem. Działania te podyktowane są nie tylko tradycyjną pogardą rządzących dla „mas” i demokratycznego „populizmu”, ale przekonaniem, że w zglobalizowanym, interaktywnym świecie powszechnego dostępu do dóbr, usług, informacji czy pracy potencjalnym zagrożeniem dla monopolu „liberalnego” establishmentu na „prawdę” może być każdy człowiek, grupa lub organizacja społeczna funkcjonująca poza kontrolą władzy.

Ogłoszenie „pandemii” w marcu 2020 r. pozwoliło na prewencyjne uznawanie milionów ludzi za potencjalne niebezpieczeństwo, na objęcie całych narodów „kwarantanną”,  na cyfryzację aktywności zawodowej i społecznej, a zarazem zaszczepienie w ludziach destrukcyjnej świadomości, że każda forma interakcji lub nawet fizycznej obecności innych ludzi rodzić może śmiertelne zagrożenie. Każdy zatem musi stosować się do obrzędów sanitarnych ponieważ każdy może być chory, podejrzany o zachorowanie czyli politycznie  „winny”. Człowiek został uznany za tożsamego z "plagą" stając się "niedotykalnym" i naznaczonym swoistym "grzechem kontaktu". Na zbliżonej zasadzie „kara za kontakt” była już sprawdzoną praktyką sowieckiej machiny terroru. Łagry i obozy koncentracyjne były wszak zapełnione ludźmi niewinnymi z punktu widzenia prawa, ponieważ prawo i strzegące go instytucje były zaledwie fasadami w ramach państwa totalitarnego. Podobnie, jak we współczesnych krajach „demokratycznych”, gdzie nakazy, zakazy i "godziny policyjne" obwieszczane są na konferencjach prasowych lub w rozporządzeniach. "Władza" podejmowania decyzji, uznawania lub nieuznawania faktów przez współczesne medialne narracje jest odpowiednikiem zmiennej i kapryśnej "woli wodza" lub partii w dawnych totalitaryzmach, gdzie aparat partyjny i poddani musieli uważnie obserwować zmieniające się "mądrości etapu". Z zastrzeżeniem, że dawniej źródło owej władzy można było zidentyfikować łatwiej niż obecnie. W Stanach Zjednoczonych interpretacja rozwoju "pandemii", wszelkich problemów społecznych, a nawet wybór prezydenta należy dzisiaj do telewizji i prasy, za którymi skrywają się anonimowe lobbies i inne niedemokratyczne struktury polityczno-biznesowe nazywane przez niektórych "deep state".

Dlatego w porównaniu z doświadczeniami XX wieku współczesne pogłębianie izolacji, wykorzenianie i osamotnienie ludzi w atmosferze powszechnego zagrożenia dla zdrowia i życia tworzy znacznie bardziej optymalne warunki do utrwalenia totalitarnej formy rządów. Nie ma już "żelaznej kurtyny" i "wolnego świata", do którego można wyemigrować, ponieważ "we are in this together". Oświeceniowy uniwersalizm w wynaturzonej postaci osiągnął swój punkt kulminacyjny. Ten nowy totalitaryzm żywi się wykreowaną w poprzednich dekadach i zakorzenioną w przekonaniu zachodniej opinii publicznej iluzją praworządności, suwerenności politycznej, demokratycznej kontroli, państwa dobrobytu czy odpowiedzialności rządów przed społeczeństwem. Zachodnia opinia publiczna co najmniej od przełomu XIX-XX w. pod wpływem nowej warstwy menedżerskiej (uformowanej w wyniku industrializacji) przyjmowała dyskurs oparty na „naukowej” racjonalności państwa, który stopniowo zamykał przestrzeń publicznej dyskusji, ponieważ „z nauką się nie dyskutuje”. Mieliśmy zatem już „naukowy” darwinizm, marksizm, rasizm, feminizm, ekonomię rynkową, a potem politykę bezpieczeństwa, nauki o społeczeństwie, ekologię i ochronę zdrowia, które z założenia miały wymykać się osądowi demokratycznej debaty. Stąd jednym z paradoksów dzisiejszej epoki „informacyjnej” jest proporcjonalny do masowego przekazu wzrost poznawczego analfabetyzmu wynikający z faktu, że „informacja” błędnie utożsamiana jest z wiedzą. Im więcej komunikatów pod pozorami wiedzy społeczeństwo odbiera, tym trudniej odróżnić mu prawdę od fałszu, dobro od zła czy sprawiedliwość od niesprawiedliwości. Ponieważ informacja-fakty domyślnie oparte są na "naukowej" racjonalności, uznawane są one za niepodlegające werdyktowi opinii publicznej, jakimkolwiek debatom parlamentarnym czy krytycznej weryfikacji. Zarazem samo pojęcie "demokracji" sprowadzono do kryterium dosłownie pojmowanej równości - tego, co w człowieku podobne, uniwersalne, nieróżnicujące, niekontrowersyjne. Jeśli "politpoprawność" relatywizuje lub odrzuca moralność, sumienie, poglądy czy religię, a ostatnio nawet ludzką twarz, to wspólny dla ludzi pozostaje byt biologiczny lub wręcz fizjologiczny - zdrowie, praca, odżywianie, sport, seksualność. W sloganie akcji MZ "Planuję długie życie" brzmi czysta biopolityka - wartością najwyższą jest biologiczne życie, a zatem jego długość, którą w przeciwieństwie do jakości można rzekomo "zaplanować". To są wartości wyznawane przez człowieka Zachodu, który tym samym okazał się wyjątkowo podatny na terror sanitarny mobilizujący jego odruch samozachowawczy. A skoro tak, to nikogo nie powinien zaskakiwać płynny proces historycznej i współczesnej transformacji demokracji liberalnych w systemy totalitarne i na odwrót. Jesteśmy obecnie świadkami i uczestnikami takiej właśnie przemiany.

I niestety, przyznać trzeba, że przez długie lata trochę na własne życzenie gotowaliśmy sobie ten los. Jeszcze wiosną 2020 r. Jonathan Sumption, były sędzia Sądu Najwyższego Zjednoczonego Królestwa, stwierdził w jednym z wywiadów jak zgubny dla społeczeństw zachodnich okaże się "lockdown" będący efektem ślepego oczekiwania na "skuteczność" rządowej administracji zawierającego się u nas w przekonaniu, że państwo musi "zdać egzamin". Jeżeli obywatele oczekują przede wszystkim poczucia bezpieczeństwa, to najskuteczniejszą formą rządów zawsze okaże się dyktatura "fachowców" zastępująca "jałową" gadaninę parlamentaryzmu i dyskurs praw obywatelskich. Tymczasem, jak powiedział lord Sumption "wolni ludzie popełniają błędy i świadomie podejmują ryzyko", dlatego jeżeli polityków uczynimy "odpowiedzialnymi za wszystkie błędy" to cóż oni uczynią, aby ich uniknąć? Otóż wtedy "odbiorą nam naszą wolność, aby wszelkie błędy wyeliminować" sprowadzając zachowania ludzi do poziomu przewidywalnych algorytmów, jak w obozie koncentracyjnym. Co więcej, rządzący zrobią to "wcale nie dla naszego bezpieczeństwa, ale dla własnego zabezpieczenia się przed krytyką" i ostatecznie - przed odpowiedzialnością za cokolwiek. Dlatego posłuszeństwo obywateli wobec rządów i stanowionego "prawa", nawet gdy wydaje się podyktowane zdrowym rozsądkiem i wolą przetrwania, nie prowadzi do zakończenia represji czy ograniczeń, ale przeciwnie - rozzuchwala władzę nasilając jej przemoc. Podczas wojny Żydzi, chcąc przeżyć, podejmowali współpracę z urzędami nazistowskich Niemiec naiwnie licząc na przeżycie, na ów powrót do "normalności".  Rezultatem odruchu samozachowawczego bywa niestety kolektywna skłonność samobójcza - jak w apokaliptycznej sekcie wprawiającej swoich wiernych w zbiorowy trans.

Może upłynąć jeszcze wiele lat zanim owa iluzja praworządności i dobrobytu wygaśnie, tym bardziej, że "elity" władzy będą starały się ją podtrzymywać perswazją, zachętami, bałamutną obietnicą powrotu do "normalności", a w przypadku "populistycznego" oporu - strachem i przemocą (co spraktykowano już w ciągu 2020 r.). Rozbrajanie zachodnich społeczeństw trwało wszak długo. Od wielu dziesięcioleci konsumpcyjna iluzja świata zachodniego budująca pozory niezależności jednostki (państwo dobrobytu, wolny rynek, polityka socjalna, dochód gwarantowany, opieka zdrowotna, feminizm, prawa mniejszości etc.) stopniowo i systematyczne rozbijała więzi społeczne, a nawet rodzinne przygotowując podatny grunt pod nowy totalitaryzm. Kryminalizacja relacji społecznych ("przemoc domowa", "prawa mniejszości") jest ścisłym korelatem dzisiejszego prawa "pandemicznego". Tymczasem obywatel zamieniał się w konsumenta, dla którego dostęp do dóbr miał być substytutem jego utraconej politycznej wolności, a rządzenie "zostawmy fachowcom". Jakże bowiem władza miałaby odpowiedzialnie zająć się choćby polityką pronatalną, "opieką" nad rodziną, dobrobytem, bezpieczeństwem i samym życiem społeczeństwa nie wnikając w każdy niemal aspekt jego funkcjonowania (jak pracujemy, ile zarabiamy, co spożywamy, z kim dzielimy wspólne życie, gdzie wyjeżdżamy, na co chorujemy)? Dawno temu ostrzegał przed tym niebezpieczeństwem Alexis de Tocqueville. Bo ostatecznie rozkładowi oraz inwazji "ekspertów" ulega owa ostatnia "reduta" swobody - dom i prywatność, do której społeczeństwa zachodnie zapędzano etapami przy użyciu marchewki, a ostatnio - kija (w najnowszej wersji zakończonego strzykawką). Wszystko, co łaskawie "przyznano" człowiekowi jako prawa i zdobycze postępu cywilizacyjnego oraz doświadczeń dwóch wojen światowych mogło mu zostać bez uprzedzenia odebrane w imię tego samego "postępu", bezpieczeństwa, dobrobytu, ochrony rodziny czy zdrowia.

"To, że jesteśmy w d... jest jasne. Problem w tym, że zaczynamy się w niej urządzać” – stwierdził przed laty Stefan Kisielewski.
Groza współczesnych czasów oraz wizja technologiczno-sanitarnej dyktatury nie powinny jednak przesłaniać nam faktu, że użycie "kija" przeciwko całym narodom od Ameryki po Azję i Australię - skutkujące złamaniem wszelkich niemal swobód demokratycznych, praw ludzkich i gospodarczych, z narażeniem zdrowia i życia włącznie, przy pominięciu praworządnych procedur, ustaw czy konstytucji, a nawet wbrew faktom i wszelkiej naukowej racjonalności - świadczy niezbicie o desperacji władzy podyktowanej lękiem przed ludźmi. Pośpieszne działania oparte na wspólnym "podręczniku" (globalna symetria regulacji sanitarnych), paniczne reakcje "elit" na przejawy obywatelskiego nieposłuszeństwa, poleganie na socjotechnice indukowania lęku jako wymuszaniu posłuszeństwa, a wręcz odwołanie się do fałszerstw wyborczych w przypadku zorganizowanego oporu (trumpizm w USA) stanowią dowód słabości tej władzy bardziej niż jej siły. Wprawdzie "liberalne elity" euroatlantyckie wybrały już "swojego" prezydenta (J. Biden), ale antyglobalistyczne środowiska znajdą się w trwałej opozycji wobec "nowej normalności". Podziałowi Ameryki może odpowiadać analogiczny podział całego rozwiniętego świata przebiegający w poprzek granic państwowych i narodowych. Będzie się on pogłębiał wraz przedłużaniem reżimu sanitarnego, który uczyni liczne grupy społeczne i zawodowe "zbędnym" obciążeniem dla rządów skutkując działaniami państw w kierunku ich izolacji, segregacji i wykluczania. Ale poczucie bezradności obywateli, paraliż kontrolnej funkcji władz ustawodawczych, niemoc sądów, trybunałów, fikcja praw demokratycznych, konstytucyjnych i ludzkich, zapaść systemu ochrony zdrowia i edukacji, wywłaszczenie i upadek przedsiębiorstw oraz rosnące poczucie zaniku wszelkiej elementarnej sprawiedliwości skłoni ostatecznie "wykluczonych" do budowania nowego społeczeństwa, gospodarki i państwa, niezależnie od skorumpowanych "elit", ich fałszywej "polityki socjalnej", obłudy "państwa prawa" i "demokracji", od bałamutnych iluzji "suwerenności" skrywających globalną technologiczną dyktaturę oraz nieuleczalną pogardę rządzących wobec "ciemnego ludu".

Rządzący utrzymują swój autorytet wyłącznie dzięki wymuszonemu lękiem posłuszeństwu obywateli i żadne niekryzysowe okoliczności nie pozwoliłyby zachować im pozorów "normalności" owego "antypaństwa". Ponieważ jednak opinia publiczna żyje w nieustannym lęku to pozwoliła na bezkarne zamknięcie przedsiębiorstw, szkół czy instytucji kultury oraz na odebranie ludziom ich własności, prawa do pracy, opieki zdrowotnej i normalnych relacji społecznych. Zaszczepiono nieufność i zniszczono więzi międzyludzkie, które okaleczą nasze społeczeństwa na długie lata. I stanie się tak pod warunkiem, że nadal będziemy posłusznie i z powagą odnosili się do owego "państwa bez twarzy".  

Jak napisał Agamben powinniśmy uświadomić sobie fakt, że "epoka demokracji z jej prawami, parlamentami, konstytucjami dobiega końca" i nie należy jej żałować, ponieważ stanowiła fikcję, którą "elity" władzy obłudnie karmiły liberalne społeczeństwa do czasu, gdy te ostatnie darzyły ów "miraż" zaufaniem. W tym znaczeniu "państwo bez twarzy" paradoksalnie odsłoniło swoje prawdziwe oblicze, które powinno oczyścić nas z ułudy jego "opiekuńczości" i hipnozy obietnic "powrotu do normalności". "Antypaństwo" z jego pozorami praworządności, systemu demokratycznego, polityki gospodarczej (której realne oblicze dziś obserwujemy), fałszywą ochroną zdrowia czy doprowadzonym już do zapaści systemem edukacji należy potraktować jako mit, iluzję, zrywając z nim, a jednocześnie podejmując wysiłek budowy nowych instytucji społecznych, politycznych, gospodarczych i edukacyjnych. Według Agambena w obliczu "technologicznego barbarzyństwa" należy powołać nie tylko nową wspólnotę akademicką naukowców i studentów (poza destrukcyjnym systemem online), ale każda publiczna instytucja (być może wraz z Kościołem) powinna być odtworzona drogą pracy organicznej, aby była zdolna zachować pamięć o przeszłości tworząc zarazem nowe społeczeństwo, kulturę i nowe państwo, nawet jeśli będzie musiało ono powstawać "w podziemiu", w katakumbach, jak pierwsze wspólnoty chrześcijańskie czy polska "Solidarność", która narodziła się w stoczni, nietypowej przestrzeni wolności. Aby nie utracić naszego prawa do wolności czy choćby prywatności należy jednak uwolnić się od złudnego komfortu "domowego aresztu z łączem internetowym" wychodząc do ludzi, budując z nimi nowe więzi i społeczne więzi.

Trzeba mieć świadomość, że rząd postępujący po bandycku traktuje swoich obywateli jak ludność podbitą i napada na nią wydając decyzje z zaskoczenia, dlatego ważne jest odebranie "władzom" tej przewagi, tego "upper hand by surprise". Podstawowym choć zaledwie wstępnym krokiem w tym kierunku powinna być masowa seria aktów nieposłuszeństwa obywatelskiego, odmowa stosowania się do nakazów i zakazów poczynając od zrzucenia masek (w pierwszej kolejności w przestrzeni otwartej, potem w pozostałych), które są codziennie i powszechnie odczuwanym narzędziem panowania nowego reżimu. Kolejny krok to wznowienie działalności gospodarczej (gastronomia, usługi, hotelarstwo) w oparciu o podstawy prawne (art. 22, art. 32, art. 47, art. 52, art. 57, art. 31 ust. 3, art., art. 92 ust. 1 Konstytucji w związku z art. 2, w kontekście art. 233 ust. 3 Konstytucji). Przede wszystkim jednak znowelizowana ustawa z 5 grudnia 2008 r. przewidując "czasowe ograniczenie określonych zakresów działalności przedsiębiorców" nie daje podstawy prawnej do zamknięcia działalności w pełnym zakresie. Są w Polsce środowiska prawnicze, które byłyby gotowe wesprzeć taki akt nieposłuszeństwa bez względu na zupełne ignorowanie przez ministerstwo Konstytucji, a nawet własnych rozporządzeń. Chociaż publiczne szkoły i uczelnie mają mniej swobody (i zaprzepaściły szansę na otwarty protest w październiku 2020 r. - zamiast tego wysyłając młodzież na "strajk macic") to otwarte wystąpienie w sprawie przywrócenia normalnego funkcjonowania placówek oświatowych i szkolnictwa wyższego jest koniecznym warunkiem przywrócenia tym ośrodkom elementarnego autorytetu i zaufania społecznego. Niezbędna jest mobilizacja środowisk katolickich (równie mocno skompromitowanych swoim konformizmem jak szkolnictwo) i innych ośrodków religijnych bez których trudno wyobrazić sobie duchową podstawę masowej opozycji i budowania alternatywnej wspólnoty. Szkoły i uczelnie wyższe oraz Kościół dysponują silną tradycją oraz potencjałem do budowania zbiorowego oporu poprzez moc oddziaływania na otoczenie społeczne i popełniłyby niewybaczalny grzech zaniedbując ten obowiązek. Pytanie, czy okażą się jeszcze kiedykolwiek zdolne do takich działań po smutnych i rozczarowujących doświadczeniach mijającego roku.

Bez względu jednak na źródło inicjujące potencjalne nieposłuszeństwo obywatelskie żaden rząd nie poradziłby sobie z masowym odruchem buntu, ze strajkiem ogólnonarodowym (a może już międzynarodowym) bez odwołania się do represji i przemocy oraz do coraz brutalniejszego łamania podstaw prawnych czy zamykania instytucji, co uczyni uzasadnionym zakwestionowanie przez wszystkich obywateli legalności samego "państwa bez twarzy" oraz stanowionych przez nie praw i regulacji. I taki powinien być kolejny i zarazem najważniejszy krok na drodze do budowania nowej wspólnoty politycznej na gruzach totalitarnej dystopii. Będzie on z pewnością wymagał wysiłku, czasu, cierpliwości, wyrzeczeń i poświęcenia tym bardziej, że kolejne miesiące i lata będą najpewniej okresem wyzwań związanych z masową administracyjną dyskryminacją i segregacją ludności. Można oczywiście nie robić nic i czekać na rozpad ładu społeczno-gospodarczego pod ciężarem sanitarnego reżimu, który zmusi nas do mozolnego i trudnego budowania "państwa podziemnego". Jeżeli jednak już teraz odrzucimy miraże nowego techno-totalitaryzmu "państwa bez twarzy" z jego biopolityczną ofertą "nagiego i niemego życia pozbawionego oblicza, opartego na kulcie zdrowia", jeżeli nie pozwolimy się uwieść tym złudzeniem "normalności" to będziemy prowadzili życie być może skromniejsze niż dotąd, ale prawdziwsze, wolne i zdolne do spełnienia naszych oczekiwań. Jeżeli władza i pozorna siła "antypaństwa" skrycie obawia się każdego człowieka, to należy sprawić, by to nie ludzie, ale właśnie ta władza zaczęła żyć w strachu uświadamiając sobie własną niemoc i bezsilność. Dychotomia "my" i "oni" wydaje się nieuchronna. Skoro jednak każdy człowiek jest z natury istotą polityczną i może być nowym początkiem bardziej sprawiedliwego świata, jak pisała Arendt, to trzeba czynnie zawalczyć o to, aby ten nowy początek rozpoczął się wraz z Nowym Rokiem. Ponieważ każdy z nas niesie w sobie własne poczucie godności ludzkiej, wolności i kultury, którymi ma obowiązek dzielić się z pozostałymi, również z tym, który nie zauważył jeszcze własnego kalectwa wskutek noszonych przez siebie kajdan. Miejmy nadzieję, że nie jest na to za późno, że żyjemy wciąż w zbiorowości ludzi jako jednostek myślących i autonomicznych, zasługujących na wolność i zdolnych do spontanicznego działania w kierunku odbudowy wspólnot ludzkich - sąsiedzkich, zawodowych, kulturalnych i religijnych, naukowych, lokalnych, narodowych i ponadnarodowych - z całą ich różnorodnością. Tego właśnie życzyłbym nam wszystkim.   

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo