coryllus coryllus
1042
BLOG

O bezużyteczności psychologii

coryllus coryllus Kultura Obserwuj notkę 12

Psychologia kanapowa, a la Freud i Santorski może być dziś traktowana jedynie jako inspiracja dla trzeciorzędnych literatów. Nic więcej się z tego nie wyciśnie. Psychologia zaś kliniczna zmierza wprost w kierunku psychiatrii i jako coś co nie daje się ugryźć dyletantom, pozostawiona będzie w spokoju. Kto by się tam bowiem zajmował jakąś chemią gotującą się w mózgu, jakimiś synapsami czy czymś podobnym. To nieciekawe i za trudne, a poza tym na artykuł w kolorowym tygodniku się nie nadaje. Co innego ta pierwsza, która święciła triumfy przez całe lata dziewięćdziesiąte aż do chwili gdy Andrzej Samson nie próbował wyrzucić na śmietnik różnych papierów. Potem była jeszcze historia z tym dziwnym panem co nosi siwą brodę i jest buddystą, który leczył jakąś panią skutecznie, acz nieprofesjonalnie albowiem zawiązał się między nim a nią romans. Ten zaś znakomicie nadawał się do opisania w gazetach i podkreślenia, że ów brak profesjonalizmu i nadmierne zaangażowanie jest co prawda naganne, ale jakże ciekawy. Kiedy przeczytały to żony prowincjonalnych biznesmenów i urzędników przypuszczam, że wszystkie jak jednak poleciały do gabinetów psychoterapeutów leczyć się tam z urojeń i hołubiąc w sercu nadzieję, że leczenie nie będzie do końca profesjonalne. 

Historia ta przypomniała mi się jeszcze z jednego powodu. Oto przypadek Eichelbergera był demonstracją mającą uzmysłowić ludziom ciekawym świata i inteligentnym, że teraz to już koniec z tą starą i spróchniałą moralnością. Koniec z grzechem wobec bliźniego swego, bo to już nie ważne. Istota występku to teraz zaprzeczenie profesjonalizmowi i zasadom wypracowanym w środowisku profesjonalistów. Taki występek nie dość, że nie ma zupełnie nic wspólnego z grzechem rozumianym w tradycyjny sposób, to jeszcze można o nim ładnie opowiedzieć w tok szole i opisać go w książce. Same korzyści i bonusy.
 
Pod moim przedostatnim tekstem o literaturze kobiecej lamentuje ktoś, że nie rozumiem trudnych książek. Może nie tyle nie rozumiem co upraszczam ich przesłanie. A to niedopuszczalne. A to czemu – że spytam? W każdym większym mieście mamy dziś uniwersytet, a tam katedry psychologii i literatury, mamy także stosowne instytuty zajmujące się badaniami z zakresu obydwu dziedzin. Mamy gender studies. Co roku przychodzi tam masa studentów, którzy uczą się analizowania trudnych książek. Kluczem do tych interpretacji jest psychologia. Nieprawdaż? Bo przecież nie historia, nie religia, nie co innego, ale psychologia. To ludzki umysł i jego dziwne uwarunkowania są inspiracją dla tych „trudnych pisarzy” dla tej całej Jelinek i jej podobnych. Jak wobec przewidywalności procesów wychowawczych, ich ujednolicenia na obszarach gdzie działają ci „trudni pisarze” tworzący swoje „niełatwe książki” może istnieć jeszcze coś zaskakującego, coś do przepadania, czego nikt wcześniej nie tknął, coś co da się wyjaśnić?
 
Według mnie nie może istnieć nic takiego, a trudne książki mają inną zgoła funkcję niż deklarowana. Po pierwsze nie mają niczego wyjaśniać tylko zaciemniać i robić to tak, by nikomu nie przyszło do głowy zamykać i pozbawiać grantów uczelnie i katedry literatury i psychologii, a to nie nastąpi jedynie wtedy gdy okaże się, że „umysł ludzki może nam jeszcze sprawić niespodzianki”. Może to prawda, mnie osobiści sporą niespodziankę sprawił umysł Andrzeja Samsona, którego miałem okazję poznać osobiście, ale nie jestem pewien czy chciałbym czytać cokolwiek na ten temat.  
 
Są oczywiście przypadku z zakresu psychologii, którymi zajmują się specjaliści w szpitalach i instytutach medycznych, ale tych „trudna literatura” nie tyka. Nie po to bowiem się ją tworzy, by zawracać sobie głowę jakimiś wariatami. Ona – ta trudna literatura, od ilu to już lat – musi napisać się męczyć po to, by „ruszyć z posad bryłę świata”. I tyle. Nic więcej tam nie ma. To ostatni bastion marksizmu na naszej planecie. To, a nie rezydencja Kim Dzong Ila, jak się niektórym wydaje. Obawiam się nawet, że bastion ten nigdy nie zostanie zdobyty. Jeśli już to opustoszeje prędzej, bo załoga zostanie wycofana do innych, ważniejszych przedsięwzięć.
 
Usprawiedliwieniem „trudnych książek” jest prócz grzebania w psychice i śledzenia wychowawczych oraz religijnych opresji także język. Im bardziej nowatorski tym lepiej. To nic, że ludzie nie przeczytają. Powie im się, że są głupi, a sprzedaż podniosą nagrody i wyróżnienia w konkursach na całym świecie. I tak to się właśnie kręci.
 
Nie sądzę bym kogoś przekonał z tych nie przekonanych wierzących, że to co w nagradzane zawsze musi być dobre, a to co „trudne” wartościowe. Mam tu jednak taką historię. Publikowałem ją już w salonie i u siebie na www.coryllus.pl. Przeszła jednak jakoś bez echa. Przeczytajcie ją proszę.
 
Kiedy policjanci w więzieniu w Grazu znaleźli powieszone na własnej roboty sznurku ciało Jacka Unterwegera była godzina 3.40 w nocy z 28 na 29 czerwca 1994 roku. Żona detektywa, który przez długie miesiące ścigał Jacka napisała w swoim dzienniku – dzięki Bogu, że on już nie żyje.
 
Johann Unterweger był niechcianym dzieckiem. Jego matka, prostytutka z małego miasta w Austrii puściła się z amerykańskim żołnierzem tak nieszczęśliwie, że ten ją zapłodnił. Johann, który później na cześć swego nieznanego ojca będzie używał „amerykańskiego” imienia Jack urodził się w dziewięć miesięcy później 16 sierpnia 1950 roku. Jego matka porzuciła go od razu, tak jak ojciec Jacka porzucił ją kiedy dowiedział się, że jest w ciąży. Pozostawiła dziecko pod opieką dziadka, który miał skłonności do kieliszka i ciężką rękę. Mały Jack nie miał więc łatwego życia. Bardzo wcześnie dowiedział się co to znaczy samotność i nauczył się manipulować ludźmi. Jack miał wybujałą wyobraźnię i z wiekiem nabierał niebezpiecznego uroku, który działał na kobiety, jak blask lamp na ćmy. Jack nauczył się wykorzystywać swoje przyrodzone atuty, ale robił to w swoisty sposób.
Pierwszą kobietę zamordował w 1974 roku, twierdził że zrobił to ponieważ przypominała mu matkę, której nienawidził. Typowa wymówka skurczybyka, który nie ma nic na swoją obronę i szuka rozpaczliwie jakiegoś wyjścia. Jack udusił dziewczynę biustonoszem, wcześniej zaś zapłacił za seks. Ofiara była bowiem prostytutką, a Jack często korzystał z usług takich kobiet. Schwytano i skazano na więzienie. Kiedy rozpoczął odsiadywanie wyroku życie zaczęło się dla niego od nowa. Jack uruchomił swoją nieokiełznaną wyobraźnię i zaczął pisać powieści, dramaty i wiersze. Wysyłał to zza krat do redakcji i wydawnictw i odniósł wielki sukces. Jego powieść „Czyściec” znalazła się nawet na liście bestsellerów. Wiersze zdobyły uznanie krytyków, a dramaty zaczęły być wystawiane przez teatry w całej Austrii. Stało się także jeszcze coś, rzecz o wiele bardziej doniosła, która porwała Jacka niczym fala i zaniosła go ku nieznanym brzegom.
 
Lewicowi intelektualiści w takich krajach, jak Austria są przekonani, że rzeczywistość polityczna w której żyją to nic innego tylko ponura patologia, opresyjny system który znęca się nad twórczymi jednostkami. Kiedy grupa lewicowych radykałów wśród których nie mogło zabraknąć późniejszej noblistki Elfriede Jelinek dowiedziała się o istnieniu Jacka i jego więziennej twórczości uznała, że oto nadszedł moment by splunąć w oczy kapitalistycznemu prawu i uwolnić spod jego niszczącego wpływu wybitną i kreatywną jednostkę – Jacka Unterwegera. Niektórzy z owych intelektualistów jeździli nawet do więzienia, by posłuchać jak Jack czyta swoje poezje. Największe wrażenie robiła ponoć jego delikatność. Za pomocą zabiegów medialno- politycznych ideowcy z Wiednia doprowadzili do tego, że Jack Unterweger-morderca, wyszedł na świat boży w glorii męczennika i został sławnym pisarzem. Szczęście Jacka nie miało wtedy granic. Jakby mało było mu sławy literackiej Unterweger został jeszcze telewizyjnym reporterem. W 1991 roku robił w Los Angeles reportaż o ulicznej prostytucji, poruszał się po mieście w towarzystwie policjantów, którzy zdradzali mu tajniki swojej pracy. Kiedy kończył się pracowity dzień i zapadała noc Jack wyruszał w te same miejsca i zabierał do swojego samochodu jakąś prostytutkę. Potem wiózł ją za miasto, by tam zamordować za pomocą biustonosza zarzuconego na szyję. W czasie gdy Jack oddawał się swym ulubionym rozrywkom w Ameryce jego wiedeńscy wielbiciele pisali o nim, jak o jednym z nielicznych, udanym przypadku resocjalizacji. Jack według austriackich, lewicowych radykałów poprawił się w więzieniu i odkupił swoje winy za pomocą literatury. Udowodnił swą postawą, że człowiek może być zmieniony poprzez dobro. Nawet taki człowiek, jak Jack. Więzienia nie muszą być więc karą, mogą być i powinny być miejscem, gdzie zbrodniarze przeżywają katharsis.
W ciągu 18 miesięcy swojej medialnej i literackiej sławy Jack’owi udało się zamordować 11 kobiet. Kiedy doniesienia o martwych kobiecych ciałach porzucanych w lesie trafiły na łamy prasy Jack z wrodzonym wdziękiem zgłosił się w redakcji telewizji ORF by zostać reporterem prowadzącym sprawę tych zabójstw w mediach. Zrobił nawet wywiad z szefem wiedeńskiej policji, w którym drżącym głosem wyrażał obawy co do skuteczności działań organów ścigania w tych, jakże skomplikowanych, przypadkach. Pisał o własnych morderstwach w gazetach i mówił o nich w radio. Był bardzo wiarygodny. Przedstawienie to trwało aż dziewięć miesięcy, po tym czasie policja analizując ślady pozostawiane na miejscu zbrodni zaczęła podejrzewać Jacka Unterwegera. Wydano nakaz aresztowania go, ale Jack czmychnął do Ameryki ze swoją dziewczyną, która święcie wierzyła w jego niewinność.
 
Kiedy po tournee w Ameryce Jack został w końcu schwytany i deportowany od Austrii gdzie stanął przed sądem, w sali rozpraw siedziało kilkanaście kobiet. Usposobienie Unterwegera było bowiem tak romantyczne, że musiał on, prócz znajomości z prostytutkami, wiązać się emocjonalnie i seksualnie z kilkoma lub nawet kilkunastoma partnerkami jednocześnie. Wszystkie siedzące na sali sądowej kobiety przekonane były o tym, że ich kochanek jest niewinny, a całe sprawa jest li tylko bolesną omyłką wymiaru sprawiedliwości. Kiedy orzeczono wyrok dożywocia kobiety zaniosły się płaczem. Jack nie mógł spędzić całego życia za kratami! Przecież one go tak kochały, był taki dobry, wrażliwy i czuły. To z pewnością nie on mordował te głupie dziwki w lesie, na pewno robił to kto inny.
Na procesie zabrakło obrońców Unterwegera z intelektualnej elity Austrii. Nie pokazali się tam pisarze i myśliciele, którzy dali się zbałamucić w gorszym jeszcze stylu niż nieszczęsne ofiary seryjnego mordercy. Nie wiadomo czy uznali swoją porażkę, ale raczej należy w to wątpić. Wyrok który zapadł nie był prawomocny i morderca mógł się odeń odwołać. Nie wiadomo dlaczego tego nie zrobił. Może był już zbyt zmęczony własnymi kłamstwami, może miał dosyć samego siebie i postanowił uwolnić świat od osobistości tak rozchwianej, jak on sam. Sznurek, na którym postanowił się powiesić uplótł własnoręcznie z tasiemki, którą ściągane były więzienne spodnie i ze sznurówki od trzewika. Powiesił się na kratach w okienku. Kiedy umarł wszyscy, którzy mieli z nim do czynienia odetchnęli.

Zainteresowanych moją książką "Pitval prowincjonalny" zapraszam na stronę www.coryllus.pl

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (12)

Inne tematy w dziale Kultura