coryllus coryllus
1424
BLOG

Kirst, Mackiewicz i młodzi Polacy

coryllus coryllus Kultura Obserwuj notkę 14

Spora część młodych ludzi, którzy wchodzili w życie dwadzieścia lat temu rozpoczęła swoją przygodę z literaturą od książek Hansa Helmuta Kirsta. Był to czas schyłkowej komuny, ale wszystko już zaczęło wyglądać inaczej, przede wszystkim księgarnie. Dzieła towarzysza Lenina w 33 tomach nadal stały na półkach i osiadał na nich kurz, ale na podłodze i na niższych regałach zaczęło przybywać książek innych. Dokładnie pamiętam dzień kiedy pojawiła się tam trzytomowa powieść Kirsta pod tytułem „08/15”. Było to tanie, niechlujne wydanie, które rozłaziło się w rękach. Brakowało w nim także stron, ale nikomu to nie przeszkadzało. Książka zniknęła z półek w niecałe pół dnia. Ja także ją kupiłem. Nie dość, że kupiłem to jeszcze przeczytałem. Szalenie mi się podobała. Pikanterii całej sprawie dodawał fakt, że na okładce widoczni byli żołnierze wermachtu w mundurach dobrze znanych polskiemu widzowi i jakże nienawistnych. Treść książki opiewała zaś życie tychże żołnierzy w koszarach i na wojnie w taki sposób, że czytelnik miast odczuwać do tych ludzi niechęć czuł jedynie sympatię i mógł się utożsamiać z głównymi bohaterami. Byli to bowiem młodzi ludzie, pozbawieni jakiegokolwiek oparcia, poza armią, których własne państwo wydało na śmierć. Nie ma młodzieńca, który nie wsiąknie w taki klimat, jeśli sam znajduje się w podobnej sytuacji, nawet jeśli wokoło nie ma wojny. A ja akurat w takie sytuacji się wówczas znajdowałem. 

Kirst był na polskim rynku absolutną nowością, a to ze względu na fakt, że opisywał właśnie niemieckich żołnierzy. Na takie numery komuna nie pozwalała. Istotne było także to, że Kirsz był rodowitym Prusakiem i to nie z jakiegoś tam Konigsberg czy innego Elbing, ale spod samej przedwojennej granicy, skąd już widać było Polskę – z Ostródy. Wszyscy jego bohaterowie są więc mentalnie podejrzani, a jeden z nich nosi wręcz nazwisko – Kowalski i jest najsympatyczniejszy w całej książce. Kowalski służący w niemieckiej armii i do Niemców się przyznający to było za dużo i blokowało książki Kirsta, pacyfistyczne w wymowie, przez cały czas trwania przodującego ustroju. Dostępne były za to książki Remarque’a, które mniej więcej traktowały o tym samym, tyle że udział niemieckich żołnierzy w opisywanych przygodach był mniejszy. No i Remarque jeśli opisywał Polaków to jako jakichś nieudaczników lub podwładnych niemieckich oficerów, czasem tylko sympatycznych. Był poza tym akceptowany przez towarzyszy radzieckich i można było go czytać bez przeszkód. Nie wiem jakie były ingerencje cenzury w tych książkach, jakieś pewnie były, ale fakt pozostaje faktem – Remarque był do wypożyczenia w bibliotece, bo o kupowaniu nie mogło być mowy za moich przynajmniej czasów.
 
W księgarniach owego czasu dostępna była także literatura polska, ale były to tytuły, które człowieka takiego jak ja – pozbawionego poważniejszych myśli o przyszłości i oparcia gdziekolwiek nie mogły w żadne sposób zainteresować. Wydawano Gombrowicza, Miłosza, swoją przygodę z literaturą rozpoczął Jacek Żakowski. Pojawiały się jakieś rzekome talenty młodego pokolenia, które zapełniały niszę rynkową – takie jak Paweł Huelle. To wszystko latało za „polską literaturę” i miało konkurować z Kirstem. Nie miało szans, o czym każdy przytomny człowiek może się przekonać dzisiaj naocznie. Od tamtego czasu wydano nieprawdopodobną ilość książek Kirsta, nie licząc się z ich jakością, demencją starzejącego się pisarza (zmarł w 1989) i nędznym wręcz  poziomem ostatnich dzieł. Robiono to ponieważ książki przynosiły dochód, a nazwisko pisarza świetnie się sprzedawało. Polska zaś była zaraz po Niemczech drugim co do wielkości rynkiem gdzie była obecna jego twórczość. Przez ten długi czas kiedy wydawano jedną słabą powieść Kirsta za drugą i handlowano tym aż furczało, czołowy polski literat Huelle napisał trzy cienkie książczyny. Mimo tej nędzy obecny był stale w świadomości czytających Polaków jako młody, gniewny i doskonały. W połowie lat dziewięćdziesiątych zaczęto obok niego stawiać innych, różnych Chwinów itp, żeby nieco zagęścić obszar zwany polską literaturą. Ich sukces był tak samo problematyczny jak sukces Huelle, nie miało to jednak znaczenia. Chodziło o to, by do dawnych „wielkich” – Miłosza, Gombrowicza dołączyć „wielkich” nowych – Chwina, Żakowskiego, Huelle, no i tę najmłodszą czeredę, której nazwiska nawet nie chce mi się wymieniać.  
 
Czyniono to nie tylko po to by zarobić trochę grosza i zagospodarować wrażliwość młodzieży, ale także dlatego by zagrzebać pamięć o pisarzach prawdziwych, których w Polsce było wielu. Bobkowski pojawił się na rynku bardzo późno, gdzieś w połowie lat dziewięćdziesiątych. Piaseckiego wydawano, ale o tym, by coś przeczytać na jego temat w wiodącym tytule prasowym nie mogło być nawet mowy. Wydawano go ponadto jakoś tak ukradkiem, przez tyle drzwi, żeby ktoś czasem się tym naprawdę nie zainteresował. Tyrmand był wydany w ocenzurowanej wersji w roku 1989, a potem zaległa nad jego książkami grobowa cisza. O takich pisarzach jak Pawlikowski czy Czarnyszewicz nie ma nawet co wspominać. Wydaje się ich książki dopiero dziś. Najważniejszym zmilczanym pozostaje oczywiście Józef Mackiewicz. Pisarz formatu dziesięciu Kirstów, taki którego każdy młody człowiek wchodzący w życie i nie znajdujący oparcia gdziekolwiek pochłonąłby w całości i od razu. Od razu też zaraziłby się od Mackiewicza myśleniem politycznym i myśleniem o Polsce. Bo to jest zaraźliwe, ale trzeba wiedzieć jak podawać tę „chorobę” by się przyjęła na stałe. Pisarz, o którym milczano właśnie z tego powodu – żeby nie wywołał zza grobu narodowej rewolucji. Czytajmy więc Mackiewicza. Ile się da. Od rana do nocy.
coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (14)

Inne tematy w dziale Kultura