coryllus coryllus
1182
BLOG

Analizy politycze są jak oratoria

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 23

 Chodzi mi, rzecz jasna o oratoria muzyczne, takie jak te które pisał Jerzy Fryderyk Haendel, on sam zaś, a raczej myśl jego, wyrażona w pewnej dawno zapomnianej sztuce przyczyniły się do powstania tego tekstu. Pamiętacie „Kolację na cztery ręce”? Teatr telewizji miał swoje dni chwały. Sztuka opowiadała o nie mającym nigdy miejsca spotkaniu Haendla z Bachem, pierwszego grał Roman Wilhelmi a drugiego Janusz Gajos. Całe to przedstawienie było jedną wielką szarżą, do której dziś nie umywa się nic, absolutnie nic. I czegoś takiego jak wtedy, już się w Polsce nie zobaczy nigdy. Nie o aktorstwie chciałem jednak pisać, a o tym co wówczas, w tej sztuce powiedział Haendel grany przez Wilhelmiego. Powiedział on, dwie ważne rzeczy – po pierwsze, że muzyka to biznes, a po drugie, że należy pisać oratoria, bo one się „szybko piszą” i bardzo dobrze sprzedają. Bach-Gajos nie zgodził się z opinią swojego świetnego kolegi, a ja ją sobie zapamiętałem i przypomniała mi się ona właśnie w trakcie lektury salonowych analiz politycznych.


 

Oratorium, takie jakie pisał Haendel, to opowieść o treści religijnej ilustrowana muzyką. I do tego momentu podobieństwo pomiędzy oratoriami a analizami politycznymi z salonu zachodzi. Oratoria jednak w przeciwieństwie do analiz mają treść wzniosłą, te ostatnie zaś szyderczą lub – co jeszcze gorsze nadętą. Początek jest jednak identyczny – ma w sobie sacrum – w przypadku oratorium prawdziwego - lub coś co autor za sacrum uważa – w przypadku analizy politycznej. Weźmy choćby taki tekst profesora Sadurskiego, ten pod tytułem „Blagi egipskie”. Już na wstępie mamy element sacrum i nie chodzi mi bynajmniej o żydowskie święto szabas, które jest tam opisywane, chodzi mi o sacrum prywatne profesora Sadurskiego, sacrum domowe rzekł bym, chodzi także o te prywatną domową dewocję pana profesora. Cóż się w niej kryje? Po pierwsze Nowy Jork. Pan profesor informuje nas, że był w Nowym Jorku. To jest na miejscu pierwszym. Na drugim zaś jest informacja o tym, że gościł go pewien „bardzo wybitny profesor”. Dopiero zaś trzecie miejsce zajmuje szabas i stół na tę okazję przygotowany.


 

Mamy więc oratoryjną narrację, która stanowi szkielet notki, pod nią podkłada pan profesor muzykę czyli rozważania o demokracji. Wagi motywom „muzycznym” - tak jakby same w sobie nie były one dość ważne dodaje – wspomniany już „bardzo wybitny profesor żydowskiego pochodzenia”. Bez jego udziału, bez Nowego Jorku i szabasu wszystkie te pasaże, które serwuje nam pan Sadurski nie miałby znaczenia dla niego samego, a co dopiero dla nas. Byłby zwyczajnym „plumkaniem” na basetli lub wręcz na grzebieniu. Nie wiem czy podobnymi intencjami kierował się Haendel pisząc swoje oratoria, ale przypuszczam, że jednak nie.


 

Idźmy dalej. Pisze pan profesor, że – jego „bardzo wybitny' znajomy poparł triumf demokracji w Egipcie, mimo że – jako obywatelowi Izraela – nie mogło mu się podobać wyrzucenie z kraju prezydenta Mubaraka, który utrzymywał z Izraelem jak najlepsze stosunki. - Nie ważne – wbija się swoim rytmem w rytm profesorowego plumkania – mistrz „bardzo wybitny” - nie ważne albowiem ważne jest by demokracja zwyciężyła. No i zwyciężyła, czegóż chcieć. Pan profesor Sadurski zaś nie dość, że udowodnił nam po raz kolejny wyższość demokracji nad dyktaturą, pochwalił się znajomościami i pobytem w Nowym Jorku, to jeszcze najadł się przy tym wszystkim pysznych żydowskich potraw. I pewnie czymś to wszystko popił. Tak się robi, nie ma tu nic dziwnego, w czasach, kiedy triumfuje demokracja.


 

W przeciwieństwie do profesora Sadurskiego, który wyraził podziw dla czystości wywodu i intencji swojego „bardzo wybitnego” kolegi mnie pozostaje jedynie wyrazić podziw dla niego samego i smutek z powodu triumfu tej całej demokracji w Egipcie. Oto człowiek niewątpliwie zaangażowany politycznie po stronie swojego kraju, doskonale zdający sobie sprawę z chybotliwości sytuacji w regionie i siatki powiązań, która decyduje o status quo musi biesiadować w towarzystwie jakichś źle poinformowanych i przejawiających chorobliwy entuzjazm dla rewolucji gości. Nie może powiedzieć wprost co myśli o tym całym Egipcie i co zmiana może przynieść jego krajowi, robi więc dobrą minę i wygłasza przemówienie, które zaproszeni goście oklaskują. On zaś, ze smutkiem w sercu zabiera się za ten kugiel, rybę na szaro czy co oni tam w ten szabas jedzą. I to jest proszę państwa dramat prawdziwy, którego profesor Sadurski nie dostrzegł bo dostrzec go nie mógł. Doktrynerzy rzadko widzą ludzi, nawet tych, którzy siedzą najbliżej nich.


 

Mogło być także inaczej, mogło być tak, że to ów „bardzo wybitny” znajomy pana Sadurskiego był jednym z autorów pomysłu, by zrobić coś z tym Egiptem, bo 30 lat to doprawdy zbyt wiele. Kiedy jednak plan został wprowadzony w życie, dopadły do dziwne i niewesołe myśli o przyszłości, zamiast jednak należycie się nad nimi skupić, musiał człowiek ów biesiadować wśród ludzi niezorientowanych i powierzchownych, wznosząc toasty i zachęcając ich do jedzenia. To także jest dramat. Obydwa zaś nadają się raczej dla Bacha niż dla Haendla, żaden zaś nie nadaje się dla Sadurskiego.


 

Jest jeszcze jedno podobieństwo pomiędzy oratoriami Haendla a analizami politycznymi profesora Sadurskiego, oto w końcowych słowach swojej wspaniale wygłoszonej kwestii tłumaczy Wilhelmi Gajosowi, że w oratoriach, które są tanie w przygotowaniu i świetnie się sprzedają, nie może być za dużo o Przenajświętszej Panience. Nie może być, bo Żydzi nie przyjdą i nie zapłacą za bilety. O tym profesor Sadurski nie zapomniał. Większości z nas, blogerów nie obowiązuje na szczęście ta zasada, bo ani do Nowego Jorku nie latamy, ani do szabasowego stołu nikt nas nie zaprasza.

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (23)

Inne tematy w dziale Polityka