coryllus coryllus
2222
BLOG

Demony wieszcza

coryllus coryllus Kultura Obserwuj notkę 10

 

Wielu z nas pamięta scenę z filmu Pasikowskiego pod tytułem „Psy”, w której to młodociana kurewka z domu dziecka imieniem Angela porzuca swojego dotychczasowego opiekuna Franciszka – powodem jest rozczarowanie jego stanem majątkowym – i udaje się do jego „najlepszego przyjaciela”. Celowo napisałem to ostatnie sformułowanie w cudzysłowie, bo ten najlepszy przyjaciel okazał się być wkrótce sprzedawczykiem. No i miast dziewczę sprzed drzwi przepędzić i spuścić za nią psa, pyta – czego chcesz? Wygląda przy tym jak spłoszony spaniel i od razu widać, że się jej boi. - Kawy – odpowiada dziewczę i były już, „najlepszy przyjaciel” głównego bohatera filmu, wpuszcza ją do środka.


 

Teraz mała dygresja; jeśli komuś się zdaje, że tak zwane łatwe kobiety przychodzą pod drzwi, pukają i chcą wejść do środka, wiedzione chucią jedynie, to sobie pochlebia i powinien zastanowić się poważnie nad życiem. Takie rzeczy działy się kiedyś oczywiście, w bardzo specyficznych okolicznościach i w jednym miejscu jedynie. Na koloniach w byłej NRD mianowicie. Sprawy te są znane i rozwodził się nad nimi nie będę. W pozostałych przypadkach pojawienie się tak zwanej „łatwej kobiety” pod drzwiami oznacza, że ktoś tę panią tam przysłał. I w dodatku jej za to zapłacił.


 

Wiedzę na ten temat posiada dziś bardzo wielu ludzi, ale bierze się to stąd, że żyjemy w epoce, w której zniszczone zostały wszystkie właściwie delikatne i złożone uczucia, jakie rozkwitały dawniej pomiędzy ludźmi, z wyjątkiem tych najbardziej pierwotnych, czyli fizjologicznych. W czasach dawniejszych, choć nie bardzo się one od naszych różniły, jeśli chodzi o te pojawiające się pod drzwiami kobiety, wiedza na temat ich motywacji pozostawała ukryta. Stąd wiele było pomyłek i dramatów rodzinnych i policyjnych. Nie miał, na przykład, pojęcia o tym co się może kryć za wizytą samotnej kobiety, wieszcz Adam Mickiewicz.


 

Pewnego dnia do jego mieszkania przy rue D'Amsterdam, zastukała niewielka istota z ogromnymi oczami, która śpiewną litewską mową zaanonsowała się jako Anna Ksawera Deybel. Mistrz wpuścił ją do środka i aż trząsł się z emocji, by porozmawiać z tą niecodziennie prezentującą się osobą o Litwie, stronach rodzinnych, Wilnie i takich tam, właściwych dla sentymentalnych, starych pryków, sprawach. Panna chętnie opowiadała i jeszcze chętniej śpiewała. Okazało się bowiem, że śpiewa fantastycznie, a jej papa był w początkach kariery baletmistrzem w Wilnie, co to organizował tańce u pana Pelikana, tego z „Dziadów”. Panna Ksawera była osobą malutką i niesłuchanie kontaktową, tak kontaktową, że wkrótce podporządkowała sobie cały dom Mickiewiczów, łącznie z dziećmi, które zaczęła wychowywać. Wieczorami siadała przy fortepianie, na pliku nut, żeby w ogóle dosięgnąć klawiatury i wygrywała różne rzewne melodie. Adam słuchał, słuchała Celina, słuchali goście. I nikt nie wie jak to się stało, że wkrótce panna Ksawera zaczęła zamykać się z Mickiewiczem w jego gabinecie, a potem nawet w sypialni. Ludzie byli w owych czasach znacznie mniej bezpośredni niż dziś, tak więc Celina Mickiewiczowa poprzestała jedynie na gorzkich uwagach i łzach. Póki oczywiście panny nie wyprawiła precz. Ta zaś, poszła gdzieś w miasto, ale nie wiemy dokładnie, gdzie, bo teksty mogące o tym zaświadczyć, listy, pamiętniki i inne zapiski, zostały przez dzieci Mickiewicza – Władysława i Marię – po prostu zniszczone.


 

Ludzie ci, dorośli i przeczuleni na tle pamięci po ojcu, spalili co tylko im się udało odnaleźć i wyrwać z rąk właścicieli. Pamięć o Ksawerze Deybel prześladowała ich długo, długo po śmierci ojca. Sama Ksawera wyszła żyła jeszcze długo, na pewno do drugiej połowy lat osiemdziesiątych.


 

„Na mieście” Ksawera zaprzyjaźniła się z kołem towiańczyków. Badacze twierdzą jednak, że do Koła wprowadził ją sam Mickiewicz, duże jest jednak prawdopodobieństwo, że Ksawera znała już Towiańskiego i jego ferajnę wcześniej. Ja będę się trzymał tej ostatniej wersji, albowiem aspiruję do tego, by uważać się za realistę. Tak więc podesłana z jakichś powodów przez kogoś z otoczenia Towiańskiego lub po prostu z inspiracji tajnej, carskiej policji panna Ksawera uwiodła Mickiewicza, doprowadziła do obłędu jego żonę Celinę, dała się poznać dzieciom z jak najgorszej strony, po czym wyruszyła na spotkanie innych przygód nie tracąc bynajmniej kontaktu z Mickiewiczem i jego chuciami.


 

Towiański zakwalifikował ją z miejsca do „rodziny duchów izraelskich”. Nie oznacza to, że Ksawera była Żydówką, bo też i Towiańskiemu nie chodziło o jakieś rasistowskie wyodrębnianie Żydów spośród innych członków Koła. „Duchy izraelskie” były to w języku sekty najdoskonalsze i najpotężniejsze byty jakie zaludniały ten świat. Tak ekscytująca systematyka nie pozostała bez wpływu na charakter Ksawery, który z nieznośnego zamienił się w upiorny. Koło toczyło zawzięte kłótnie, boje wręcz o to, kto będzie przebywał w towarzystwie tej chodzącej doskonałości, kto będzie z nią spędzał czas we dnie i w nocy, bo trzeba powiedzieć od razu, że chodziło tam właśnie o te sprawy. No i o zbieranie informacji na różne interesujące policję w Petersburgu tematy. Ksawera w tej specyficznej atmosferce czuła się wprost fantastycznie, „zadawała się” raz z jednym, raz z drugim, potem z trzecim, nie omijając samego Towiańskiego i Mickiewicza. Atmosfera była więc bardzo uduchowiona, żeby nie powiedzieć „uduszona”. W pewnym momencie doszło do tego, że Towiański musiał decydować z kim mianowicie panna Ksawera będzie spędzać noce – z Mickiewiczem, który już kompletnie ogłupiał na jej punkcie czy może z człowiekiem nazwiskiem Seweryn Pilichowski, obiecującym jej ślub. I wierzcie mi, że gdyby była taka możliwość, gdyby ktoś dał mi raz skorzystać z jakiegoś czarodziejskiego, czasoprzestrzennego projektora, służącego do zaglądania w przeszłość, właśnie to chciałbym zobaczyć – jak Towiański decyduje, z kim na mała, czarna z dużym biustem, będzie dziś spać i jak to wszystko wpłynie na rozwój duchowy wszystkich wymienionych osób.


 

W miarę jak koncepcje Towiańskiego traciły na atrakcyjności, Ksawera odsuwała się od sekty coraz bardziej, a w końcu wszyła za mąż za swojego stałego „dobiegacza” niejakiego Mainarda – dużo od niej młodszego Paryżanina. Po śmierci Adama domagała się od jego syna wypłaty alimentów na dziecko, które rzekomo było owocem potajemnego związku z poetą. Władysław Mickiewicz odesłał ją do diabła i nic nie zapłacił. Dobrze to o nim świadczy. Gdybyż jeszcze nie popalił tych wszystkich papierów.


 

Towiańskiego Mickiewicz poznał w roku 1841. On także zapukał do jego drzwi, do tego samego mieszkania, do którego zastukała potem Ksawera. I jego także Mickiewicz wpuścił do środka i jemu także okazał uprzejmość i wiarę. Nas jednak nie będzie tu interesować szczegółowa współpraca wieszcza z mistrzem, bo to są fakty ogólnie znane, ale to w jakich okolicznościach Towiański stał się tym kim dał się poznać Mickiewiczowi i w jaki sposób znalazł się w Paryżu. Oto w roku 1828 Towiański, doznaje w kościele Bernardynów w Wilnie „wewnętrznego” objawienia. To jest znakomita zupełnie sprawa, bo o owym objawieniu słyszymy jedynie z ust samego Towiańskiego i jedynie on jest pośrednikiem pomiędzy Matką Bożą, a słuchaczami. O tym objawieniu Towiański nie mówi od razu, ale dopiero po 11 latach, kiedy to doznaje drugiego i trzeciego objawienia. Tym razem są to wizje jak najbardziej zewnętrzne. Widzi nasz bohater krzyż zwrócony na zachód oraz pokazuje mu się Matka Boża, która słowem lub gestem – tego mistrz nie wyjaśnił – zachęca go do wyjazdu do Paryża, by tam rozpocząć dzieło naprawy ludzkości. Dlaczego nie można rozpocząć naprawiania ludzkości na Litwie Matka Boża Towiańskiemu nie powiedziała, a więc i on sam nie mógł nam tego powtórzyć. Z wyjazdem na zachód były pewne kłopoty. Towiańscy mieli 6 dzieci. Trzeba je było zostawić u obcych, co nie było – wobec serdeczności ówczesnych lokalnych stosunków – wcale takie trudne. O wiele gorzej było z paszportem. Nad tymi sprawami czuwała bowiem specjalne cesarska kamera, a każdy paszport nosił osobisty podpis najjaśniejszego pana. Wybierający się do Paryża katolicki mistyk religijny to rzecz dość w cesarstwie rządzonym przez Mikołaja I osobliwa. Przyjmijmy jednak, że wzruszeni szczerością i prostodusznością Towiańskiego urzędnicy i żandarmi wręczyli mu paszport ze łzami w oczach i jeszcze pobłogosławili na drogę.

Droga ta wiodła zaś przez Niemcy i Belgię, w której Towiański, bez specjalnej żenady wybrał się w odwiedziny do generała Skrzyneckiego. To był ten pan, który został w pewnym momencie jak najniejsłuszniej dyktatorem Powstania Listopadowego. Można go było podejrzewać o wiele rzeczy, jak to na przykład o defraudacje kasy pułkowej, ale na pewno nie można było zarzucić mu skłonności do religijnych egzaltacji. A tu proszę – zjeżdża doń Towiański z żoną i najstarszym synkiem Jasiem. Generał z Kongresówki i szlachcic z Litwy odbywają biesiadę, czyli gadają długo w noc, co owocuje specjalną broszurą autorstwa Towiańskiego, zatytułowaną „Biesiada z generałem Skrzyneckim”. Kiedy tylko pan generał dowiedział się, że – nie wydrukowaną wprawdzie, ale jednak – broszurę, Towiański rozpowszechnia w Paryżu, zaczął gwałtownie zaprzeczać – pytany i nie pytany – treściom w niej zawartym. Zachowywał się słowem według dobrze znanego nam schematu – nie znam tego pana i jego obecność pod moich dachem była zupełnie przypadkowa.


 

Towiański zawładnął Mickiewiczem w sposób właściwy wszystkim hochsztaplerom – wyleczył z obłędu jego żonę Celinę. Jeśli przypomnimy sobie, że w obłęd ten wepchnęła Celinę Ksawera Deybel, jeden z najdoskonalszych bytów duchowych w Kole Towiańskiego, to da nam pewne wyobrażenie o metodach psychoterapii stosowanych przez Mistrza wobec żony Wieszcza. Mickiewicz oczywiście uwierzył w cud. Towiański stał się jego panem i przewodnikiem, przemawiał do emigrantów w Notre Dame i opowiadał im, że emigracja jest skończona, choć wcale tak nie było.


 

Czarowi Towiańskiego nie uległy jednak władze francuskie i pod nieznanym lub ukrywanym pretekstem wydaliły rodzinę Towiańskiego za granicę. Mieszkali więc państwo Towiańscy w Szwajcarii i stamtąd kierowali sprawą swojego Koła. Jasne, jest, że powód tego wydalenia mógł być tylko jeden – działanie na rzecz obcego państwa. Co wcale nie wyjaśnia obłędu Towiańskiego i jego specyficznego podejścia do życia. Oto w roku 1848 car batiuszka zapragnął by jego poddany Andrzej T. powrócił w rodzinne pielesze. Ten jednak odmówił kategorycznie, co skończyło się zasekwestrowaniem rodzinnego majątku i utratą dochodów. Niemałych, przyznajmy. Towiański pokłócił się także z Mickiewiczem, uważał bowiem – jego szaleństwo nie było pozorowane – że poeta natchnie go w cudowny sposób i on sam – Towiański Andrzej – także będzie mógł pisać piękne wiersze. Nic takiego się jednak nie stało, wobec czego zaczęto w domu Towiańskiego straszyć Mickiewicza rychłą śmiercią. Wieszcz – jakbyśmy to powiedzieli dzisiaj – nie dał się zrobić w Karola i wyjechał do Paryża, nie rezygnując jednak z głoszenia towianizmu. Towiański, stracił przez ten wyjazd dużo, bo „na Mickiewicza” przychodziło doń wiele osób i wieszcz zapewniał mu pewien światowy sznyt. Po jego odejściu Towiański nie uwiódł już nikogo tej klasy, siedział sobie w domu, wychowywał dzieci i był tak zwanym „nauczycielem życia”. Zmarł w roku 1878.


 

O co tak naprawdę chodziło z tym Towiańskim, prócz oczywiście tego, że był carskim donosicielem? Myślę, że jego siła nie brała się wcale z obecności Mickiewicza, ale z faktu, że w otoczeniu mistrza stale kręciło się kilka kobiet o bardzo silnych osobowościach. W tamtych czasach, w czasach gorsetów, mieszczańskiej moralności i pruderii, taki Towiański mianujące te straszliwe baby jakimiś duchami izraelskimi musiał cieszyć się popularnością i musiał zyskiwać zwolenników. Gdyby zaczął coś sprzedawać osiągnąłby pewnie sukces nie gorszy od Amwaya, gdyby wyjechał do Ameryki może miałby dziś pomnik gdzieś na środkowym zachodzie. On jednak nie miał aż takiego rozmachu. Stworzył po prostu atrakcyjną hierarchię dla kilku wariatek z rozbuchanym libido i pozwolił im, bez oglądania się na nic, uwodzić i deprawować mężczyzn. To się musiało podobać i sposobów podobnych używali potem socjaliści, by przytrzymać w swych kręgach młodzież. Swoboda obyczajów nie była powszechna i nosiła wyraźne piętno grzechu. Kiedy ktoś ją uświęcił, była stokroć bardziej atrakcyjna niż normalnie. Być może są jeszcze jakieś inne przyczyny sukcesu Towiańskiego, ale szczerze w to wątpię.


 

Zainteresowanych innymi moimi tekstami zapraszam na stronę www.coryllus.pl gdzie można znaleźć i kupić książki, moje i Toyaha.

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura