coryllus coryllus
1430
BLOG

Paraliżujące właściwości arcydzieł literackich

coryllus coryllus Kultura Obserwuj notkę 28

 „Nie miecz, nie tarcz bronią języka, lecz arcydzieła” - rzekł wieszcz, a myśmy mu uwierzyli. Otóż wcale nie. Arcydzieła nie bronią języka, arcydzieła – o ile można w ogóle mówić w ten sposób o książkach – język paraliżują. Wokół arcydzieł bowiem natychmiast tworzy się hierarchia badaczy arcydzieł, którzy pobierają pensję za to, by tłumaczyć nam, że „nie miecz, nie tarcz bronią języka, lecz arcydzieła”. Kiedy mamy państwo i hierarchia jest rodzima, a jej zamiary, głupie, bo głupie, ale jednak szlachetne, wszystko jest w porządku. Gorzej kiedy hierarchia tworzy się wokół arcydzieł wyznaczonych przez kogoś z zewnątrz. Na przykład przez Henryka Zeissberga z Wiednia, który przybył do Krakowa pod koniec XIX wieku i rozpoczął pisanie historii dynastii jagiellońskiej z przyległościami, co zaważyło i ważny na naszych dziejach do dziś. Wtedy wszystko może okazać się nie takie jak trzeba i w naszym przypadku takie właśnie jest. Pan ten był niekwestionowanym autorytetem dla krakowskich i lwowskich uczonych, członkiem Polskiej Akademii Umiejętności oraz – ni mniej nie więcej – tylko wychowawcą następcy tronu arcyksięcia Rudolfa, tak nieszczęśliwie zabitego wskutek samobójstwa w zamku Mayerling. Po śmierci swojego podopiecznego pan Zeissberg został oddelegowany do innych równie odpowiedzialnych zadań i wykonał je z całą starannością austriackiego pedanta. Z całym tym tetrycznym zacięciem właściwym ludziom przekonanym o własnej misji. Napisał on mianowicie naszą własną historię i my już nie potrafimy spojrzeć na nią inaczej niż przez jego monokl i okulary jego uczniów.

Wracajmy jednak do arcydzieł. Nie ma bardziej chyba strzeżonych w Polsce treści niż treść tychże właśnie arcydzieł. Nie ma mowy o tym by sobie cokolwiek dowolnie interpretować, ja już nie mówię, że dla żartu, jak to robią Anglicy z Szekspirem i jakimiś innymi swoimi wielkościami, ale choćby po to, by pokazać rzecz przez inne szkło niż tylko literacko-historyczne. Ta treść jest wręcz wyłączona z obiegu. Nie ma jej, bo traktowana jest od dawna jak jakaś pogańska świętość. Jeśli wierzymy, że ludzie, którzy tego pilnują mają szczere intencje i chodzi im o to by język polski przetrwał i żył, to wszystko jest w porządku, ja jednak tej pewności nie mam. Ja mam wręcz inną pewność, taką mianowicie, że w imię tego świętego ognia, który się pali przed całkiem fałszywymi ołtarzami poetów propagandystów, poetów durniów, poetów lichwiarzy, pisarzy wynajętych przez tajne kamery, awangardowych satanistów, ludzie którzy go strzegą gotowi są poświęcić wszystko. Byle tylko nie zgasł ten grzejący ich płomyczek. Pierwszą zaś rzeczą, którą poświęcą będzie komunikacja. Już dawno ją poświęcili. Polscy akademicy są tak komunikatywni jak biegające po podwórku kury, a strach w ich oczach kiedy zadaje im się jakieś pytanie wprost paraliżuje pytającego. Podobnie pogarda, która się tam pokazuje zaraz po tym kiedy uda się im jakoś wybrnąć z sytuacji. Myślę, że metoda ta przyszła z Niemiec. To Niemcy bowiem postawili na piedestale dziedziny humanistyczne i to oni zaczęli bić przed nimi pokłony. I oni nam to wszczepili przy pomocy wspomnianego tu już Henryka Zeissberag i jego kolegów oraz wychowanków.

Co w takim razie broni języka? Bo przecież nie akademia, która strzeże samej siebie i wypracowanych przez swoich funkcjonariuszy fantazmatów. Już to kiedyś omawialiśmy – wszystko co znajduje się w przekazie popularnym. Języka angielskiego strzegł przez długi czas Szekspir. Nędzny grafoman i producent taniochy, polityczny hochsztapler piszący na zlecenie swojego króla bajki o tym, że jednymi ratunkiem dla królestwa Danii i następców duńskiego tronu jest Anglia i jej szkoły oraz angielskie wychowanie. Teraz zastąpił go Tolkien, a właściwie jego ekranizacje, bo samego Tolkiena przecież nie da się czytać. No i oczywiście cała zgraja tak zwanych muzyków, którzy od pięćdziesięciu lat katują nas ciągle tym samym kawałkiem pod, który podkładają bez przerwy ten sam tekst. To jest proszę Państwa wielki sukces języka angielskiego i my go nie powtórzymy nigdy. Nie możemy tego zrobić, bo każde zmierzające w tym kierunku działanie jest natychmiast paraliżowane jeśli nie przez hierarchie akademickie to przez filmowców, przez tak zwane środowiska czyli po prostu przez elity. Ludzie ci, niczego nie rozumiejąc, cieszą się jak dzieci ze wszystkich pop-pomysłów, które sprzedają nam Brytyjczycy i Amerykanie, na widok każdego kawałka najnędzniejszej propagandy zaczynają suszyć zęby i rozpoznawać konteksty. To dla nich prawdziwa frajda i to ich integruje.

Chcę być dobrze zrozumiany – nie uważam, że przedstawienia, które realizował kiedyś św. pamięci Adam Hanuszkiewicz typu Balladyna jeżdżąca na motorze to jest dobry pomysł. To jest pomysł fatalny. Uważam jednak, że uwolnienie treści zwanych potocznie „polskimi” spod wpływu akademii i elit jest warunkiem koniecznym dla przetrwania języka polskiego i polskiej kultury. Jeśli bowiem to się nie stanie, treści te, czy jeśli chcecie – tradycja - zostaną przy milczącej zgodzie poważnych pracowników uniwersyteckich przerobione na coś w rodzaju tej „Balladyny”. To się już dzieje na naszych oczach. Połowa autorów lansowanych przez GW zabiera się za interpretację poetów i pisarzy w taki sposób, by pokazać wszystkim jacy to byli durnie i jak źle pisali. Polakom zaś nie pozostało dziś nic innego jak zamienić się w takich trochę biedniejszych Czechów i śpiewać przy piwie piosenki o Kasi co wyganiała wołki o świtaniu. Nie łudźcie się, że ktoś zostawi te nasze arcydzieła w spokoju, one będą atakowane silnie, ale tego silnego ataku akurat nikt nie odeprze. Ze strachu i dla świętego spokoju. Na demontaż Sienkiewicza poloniści patrzą ze spokojem od wielu już lat i nawet nie próbują go bronić, bo i po co. Grantu od Niemców przecież na to nie dostaną, nie wespną się w swojej hierarchii ani o szczebelek wyżej. Z kolei Jana Kochanowskiego nikt krytykował nie będzie, bo nie ma na niego zapisu i w ogóle nikt nie zajmie się na nowo literaturą XVI wieku, bo wszystko jest już ustalone i zabetonowane. „Było dawno i nieprawda”. Tymczasem właśnie to jest warte przemyślenia, ze względu choćby na obecność w Krakowie pana Zeissberga pod koniec XIX wieku oraz na jego wybitnych uczniów.

Właśnie wędruje do mnie pocztą książka wybitnego badacza polskiej historii i literatury XVI wieku Henryka Barycza. „W blasku epoki Odrodzenia” - taki tytuł nosi ta książka. Czy pamiętacie może ile akademii założono w Polsce i na Litwie w tym błyszczącym wieku Odrodzenia? Nie pamiętacie, to oczywiste. Otóż nie założono ani jednej. Złoty wiek polskiej kultury, którego historię napisano w tajnej austriackiej kamerze rękami agentów stojących najbliżej dynastii nie dał Polsce ani jednego uniwersytetu. Czy ktoś w ogóle potrafi wyciągnąć z tego faktu jakiś wniosek? Przypuszczam, że wątpię. „Blask epoki odrodzenia”? O żesz....! A świstak siedzi i zawija w sreberka.

 

Kończy się Kochani coraz szybciej nakład pierwszego tomu „Baśni jak niedźwiedź”, kilka sztuk jest jeszcze w sklepie FOTO MAG, który w tym tygodniu jest nieczynny. Kilka jest w księgarni „Tarabuk” - Browarna 6. Są tam także wszystkie inne książki – moje i Toyaha. Są one dostępne także na stronie www.coryllus.pl

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (28)

Inne tematy w dziale Kultura