coryllus coryllus
3869
BLOG

W czym Łysiak przypomina Michnika

coryllus coryllus Kultura Obserwuj notkę 76

 Na początku muszę złożyć Waldemarowi Łysiakowi hołd. Jest bowiem Waldemar Łysiak autorem, który bez promocji, bez reklamy na dużych nośnikach i bez reklamy elektronicznej robi pieniądze na swoich książkach. A przynajmniej robił je do niedawna, bo teraz mam niejakie podejrzenia, co to jakości owej roboty. Ja już pisałem – prędzej spodziewałbym się wizyty samego Łysiaka u mnie w domu, niż tego, że zostanie on felietonistą takiego organu jak „Uważam Rze”, gdzie będzie pisał wespół z Rolickim i Mistewiczem. Nie ważne. Ważne, że miał Łysiak swoje wielkie dni i jako człowiek czujący rynek i emocje czytelnika nie ma sobie równych.

Nie ma chyba w Polsce autora, który byłby odbierany cieplej i bardziej emocjonalnie niż Łysiak. I to jest zrozumiałe zważywszy na treści, którymi się posługuje. Jak wiemy jest to czołowy autor kierunku, który nazwałbym „patriotyzmem mitycznym”. To sympatyczne i dobrze się czyta. Tyle, że Łysiak z przyczyn niezrozumiałych zawęził już dawno temu obszar swoich poszukiwań literackich do kilku punktów w dziejach i kilku koncepcji, które są – łagodnie rzecz ujmując – nierzeczywiste. I Łysiakowi wolno tak czynić, bo robi wszak w „patriotyzmie mitycznym”. Wolno mu także eksploatować je do obłędu, bo to akurat się ludziom podoba i za to płacą. A jak ludzie zaczną za coś płacić to nie ma dyskusji, trzeba zacząć to produkować w dużych ilościach, bo oni tego oczekują i niczego innego. I Łysiak właśnie w taką pułapkę wpadł. Nie wiem czy stało się to jeszcze w latach siedemdziesiątych czy później, w każdym razie wpadł i dziś czytając najnowsze kawałki Łysiaka mamy pewność, że to są te same grepsy, które Łysiak napisał dawno temu, a teraz tylko odświeża, bo nie ma czasu, albo chęci na wymyślanie nowych.

I ja bym może zakończył swój tekst w tym miejscu, ale nie zakończę, bo Łysiak, wbrew sobie być może, a być może nie, jest przez wielu ludzi uważany za przewodnika i wychowawcę narodu. To tkwi głęboko i jest bardzo silne. Kiedy ktokolwiek napisze cokolwiek o Łysiaku lud podrywa się z krzeseł tak jakby poszargane zostały największe świętości. Dlaczego? Otóż Łysiak gra na tych prostych emocjach, na tych ułanach malowanych zbożem rozmaitem i zgwałconych przez sołdatów dziewczętach ze dworu i to jest cool. I właściwie tylko to. Nic więcej.

Ponieważ ja mam także jakieś ambicje jeśli chodzi o książki i patriotyzm, mogę sobie chyba z Łysiakiem popolemizować? Tak sądzę, choć zapewne zaraz poderwie się z ławek gromada kibiców i zacznie wrzeszczeć, że coś tam kalam, albo coś niweczę. Nie przejmujmy się jednak głupstwami. Róbmy swoje.

Patriotyzm Łysiaka i sposób w jaki Łysiak opisuje ojczyznę naszą udręczoną jest bardzo podobny do tego co z naszą udręczoną ojczyzną robi Adam Michnik. To jest ten sam rodzaj emocji, o ile można mówić o jakiejś klasyfikacji i systematyce emocji oraz ich rodzajach. Załóżmy jednak, że można i uwierzmy nawet, że istnieją także specjaliści od rozpoznawania tych emocji, a ja jestem jednym z nich.

Obawy Michnika dotyczące polskiego antysemityzmu i rusofobii oraz entuzjazm Łysiaka dotyczący naszej mocarstwowości i potęgi w czasach dawnych i przez to mitycznych to jest ta sama tkanka. Ten sam kit – powiedzmy w prost, tyle, że innego koloru. Barwik jednak jak pamiętamy, to rzecz neutralna i można go kupić w każdym właściwie sklepie i na każdym straganie. Kit jest kitem i kitem pozostanie.

Oto w Moskwie Michnik Adam zwierzył się swoim rosyjskim przyjaciołom z tego, że obawiał się wystąpień antyrosyjskich w Polsce, obawiał się po prostu pogromów, kiedy już rosyjscy żołnierze opuszczą naszą udręczoną ojczyznę. To jest wizja uwodzicielska, tak wyglądała Polska kiedy się na nią patrzyło z Alei Przyjaciół NKWD, gdzie dziś mieszka Palikot Janusz. Ujawnienie tej wizji powoduje, że w każdym polskim sercu narasta wściekłość, budzi się gwałtowny, ułański patriotyzm i od razu chce się lać po mordzie i Michnika i tych ruskich, a ponieważ nic takiego zrobić nie można, bo Polacy dziś nawet do zorganizowania porządnego mordobicia z udziałem kilku osób nie są zdolni, że o pogromach nie wspomnę, trzeba w takim wypadku polecieć do księgarni i kupić tam książkę Łysiaka lub też zadowolić się nowym numerem „Uważam Rze”. To jest sprzęgnięte jak wódka z zakąską, jak kuchenka z gazem i Pat z Pataschonem. Jeśli Łysiak nie ma świadomości takiej relacji to słabo. A myślę, że nie ma. Gdyby miał nie napisałby ostatniego tekstu w „Uważam Rze”. Tekst ten jest wprost odwróceniem projekcji na temat Polski i jej historii lansowanej przez Michnika. I może być tak, że Łysiak zrobił z tej całej fikcyjnej mocarstwowości narzędzie do atakowania GW, być może nawet przez jakiś czas narzędzie to było skuteczne. Dziś jednak już nie jest i służy jedynie temu, by nikt nie miał wątpliwości, że „Uważam Rze” to gazeta prawicowa, „nasza” i głęboko przejęta losem ojczyzny. Narzędzia Łysiaka nie są dziś niestety już skuteczne, ale ja mam świadomość, że nikogo do tego nie przekonam. Jak ktoś się nauczył pić mocne trunki z gwinta nie da się go wyleczyć miętówkami. Nie o to mi zresztą idzie.

Idzie o to, że dla takiego Michnika Polacy uprawiający patriotyzm a la Łysiak to sytuacja idealna. Jeśli bowiem ktokolwiek zechce powiedzieć – sprawdzam – jeśli zagłębi się w łysiakowe wywody, łatwo zauważy ile tam jest chciejstwa i pragnień, których w żaden sposób nie można nazwać dobrymi. Ile tam jest pułapek i ile głupstw, które wciągają.

Pisze Łysiak o tym, że Polska i Litwa były w stuleciu XVI i XVII mocarstwem, które zatrzymało Niemców i dzielnie broniło się przed Moskwą, Turkiem i Tatarami. Ja streszcza tu jedynie wywód Łysiaka, bo on się ciągnie przez 12 stron i jest nie to zacytowania w całości. Chodzi o to, że Łysiak napisał taki surrealistyczny manifest – tak to się nazywa – i w tym surrealistycznym manifeście wzywa nas do broni i odbudowy mocarstwa. I ja rozumiem, że kogoś to może bawić, że wielu ludzi z przyjemnością ten tekst przeczyta. Ja jednak nie znajduję w tym przyjemności. Sądzę bowiem, że Łysiak pełni taką rolę społeczną jak ludzie, którzy dzwonili kiedyś do Władysława Broniewskiego gratulując mu zerwania z nałogiem alkoholowym. Doprowadzili tym samym do tego, że Broniewski znowu zaczął pić i w końcu od tego umarł. Projekcje Łysiaka są tym samym – nakłanianiem do alkoholizmu. Nic więcej tam nie ma.

Przede wszystkim Polska i Litwa nigdy nie były mocarstwem. Były państwem założonym przez bogatych i wpływowych ludzi, którzy mówili jednym językiem i wyznawali jedną wiarę. Ludzie ci mieli świadomość sił jakie na nich działają i wiedzieli, że nie utrzymają swojego państwa i swoich dóbr w jednym kawałku, dlatego zaproponowali unię najgorszemu wrogowi i podzielili się z nim tym, co zostało potem nazwane cywilizacją zachodnią. Dali Litwinom możliwość robienia politycznych karier w Europie. To był dobry deal, ale wymagał dopracowania. Tak się niestety złożyło, że piastowska koncepcja unii z Litwą realizowana była przez litewską dynastię, która nie rozumiała lub rozumieć nie chciała czym jest unia. Do rzeczywistego połączenia obydwu państw doszło bardzo późno, dopiero w roku 1569. Trzy lata przed śmiercią ostatniego Jagiellona. Dynastia litewska opierała swoją politykę na koterii magnackiej w całości przekupionej przez Niemców i wrogiej papieżowi. Poszukiwała także usilnie narzędzia, którym mogłaby dyscyplinować stara, polską szlachtę. Tym narzędziem mieli być czescy najemnicy.

W czasach rozprzestrzeniania się herezji krajowi cały czas grozi rozpad, a jego ogłupiałym władcom śmierć od trucizny. Tylko dzięki potężnemu dramatowi jakim był upadek Węgier, Polska przetrwała w tym stanie błogiego zidiocenia w jakim znajdowała się od czasu kiedy na tron wstąpił Zygmunt I. Polska opanowana przez niemieckie mafie sprzedała Węgrów i pozwoliła na podział ich kraju. Polska była cały czas dyscyplinowana zagrożeniem moskiewskim, które było realne o tyle o ile książęta ruscy dostawali pieniądze z Wiednia lub Londynu. Jeśli ich nie mieli nie szli na wojnę z Litwą. Świat ówczesny był bardzo nowoczesny, bardzo groźny i miał w sobie niewiele dziewiczego uroku. Choć tak to właśnie wygląda w wersji sprzedawanej nam przez Łysiaka i innych autorów próbujących pisać w duchu sienkiewiczowskim. Duch ten jest piękny, ale nie nadaje się na dzisiejsze czasy. Oni tego nie wiedzą, nie mogą więc widzieć skali kompromitacji w jaką się wpędzają.

Polska nie prowadziła polityki innej poza wewnętrzną. Nie może bowiem prowadzić polityki państwo, które nie ma zdefiniowanego celu swojego istnienia. Cel ten wyznaczył Polsce i Litwie dopiero Stefan Batory. Było nim zniszczenie Moskwy i bezwzględny pokój na południowych granicach. To było konieczne, albowiem na scenie politycznej był już wtedy obecny gracz najmocniejszy – City. To City inwestowało w Moskwę i to City zależało na tym by Moskwa rosła i potężniała. Kosztem Litwy, Polski i Prus. Dlatego właśnie króla otruto, a Unia znów stanęła w obliczu katastrofy. Dynastia Wazów prowadziła politykę podobną do jagiellońskiej. Politykę kokietowania Niemców. Była to katastrofa. Zygmunt III utrzymał swoje państwo, ponieważ City zainteresowane było niszczeniem cesarstwa i jego hut, do tego właśnie potrzebna była wojna zwana Trzydziestoletnią. Na Polskę napuszczano wówczas Turków, ale kraj korzystał ze względnego spokoju, bo stanowił zaplecze żywnościowe dla Europy. W połowie jednak XVII wieku żarty się skończyły. Przyszła kolej na Polskę i Litwę. I o mało nie doszło do podziału królestwa, ale podobnie jak w czasach wcześniejszych czynnik lokalny czyli zjednoczona wokół wiary i języka szlachta, posiadająca w dodatku pieniądze nie pozwoliła na ten podział. Walcząc z kilkoma przeciwnikami naraz obroniła królestwo. Była to poważna nauczka dla bankierów, tak angielskich jak i moskiewskich. II połowa XVII wieku to nieustanne kokietowanie Polski przez tak zwany Zachód połączone z pogłębianiem stanu zapaści ekonomicznej w kraju i stopniowym ubożeniem warstw posiadających. Dopiero kraj zbankrutowany i zniszczony gospodarczo można było poddać dalszym eksperymentom. Miały jednak one szansę na powodzenie tylko wtedy kiedy w Moskwie władza będzie naprawdę silna i bezwzględna. I taka władza się znalazła. Resztę możecie sobie dośpiewać sami. Tak w skrócie wygląda rzeczywista historia mocarstwa Polsko-Litewskiego.

I ja rozumiem, że Łysiak może w tym momencie powiedzieć – co pan chrzanisz, pan obniżasz morale – albo może jeszcze coś ładniejszego. Nie ma się jednak co tym gadaniem przejmować, bo jak już kiedyś pisałem autor prawdziwy to taki, który mówi prawdę, autor który kłamie, obojętnie w jak szczerej intencji by to czynił, jest po prostu propagandystą i działa na szkodę. I Łysiak zasłaniając się tym idiotycznym manifestem surrealistycznym tak właśnie czyni. Działa dokładnie tak samo jak Michnik eksponując emocje, które w jego przypadku są po prostu zwietrzałe, a w przypadku Michnika nieszczere do początku do końca. Są to jednak te same emocje, w których nie ma miejsca na proste i zasadnicze pytanie wyjaśniające wszystko – kto płacił? Można jeszcze zadać inne pytanie – ile płacił? Komu płacił? Z jakich pośredników korzystał? Jakimi aranżacjami przykryte były transakcje? To ważne pytania i odpowiedź na nie nie jest łatwa. Nikt nam jednak nie obiecywał, że będzie łatwo. Nie można więc tych pytań unikać.

Ponieważ, jak napisałem na początku, szczerze podziwiam Łysiaka za jego sprawność marketingową, nie pozostaje mi nic innego jak go naśladować. Polecam wszystkim II tom Baśni jak niedźwiedź, gdzie mowa jest właśnie o pieniądzach i ich przepływie. Książka dostępna jest na stronie www.coryllus.pl W księgarni Tarabuk przy Browarnej 6 oraz w księgarni „Ukryte Miasto” przy Noakowskiego 16 w Warszawie. Oczywiście także w sklepie FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy. Jest także dostępna w portalu www.ksiazkiprzyherbacie.otwarte24.pl Zapraszam.  

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura