Polska jest dziełem ducha. Naszej historii nie odnajdziemy w czasie, który wypełniają nic nie znaczące wydarzenia, lecz w uniwersalnych zmaganiach między Dobrem a Złem. Naszej geografii nie określają ani granice państwa, ani granice materii, lecz granice naszej duszy. Przywódcy Polski to nie te zastępy na zmianę uśmiechniętych i wściekłych panów, lecz ci, którzy potrafili sprawić, choćby na chwilę, że stajemy się lepszymi ludźmi. Nawet nasza stolica mogła stać się naszą stolicą dopiero wtedy, gdy przestała istnieć. Dopiero wtedy, gdy niezastąpieni dirlewangerowcy pozbawili ją wszelkich śladów materialności, gdy przeanielili Wolę. Bili w nas potężnymi młotami, ale tam, gdzie miała być pustka, stworzyli wreszcie istotę polskości.
Koniec Historii
Czy taki sposób mówienia o Polsce porusza w nas jakąś głęboką strunę? A może wzbudza irytację?
Odpowiedź, jakiej udzielimy, ma fundamentalne znaczenie, bo jest równoznaczna z odpowiedzią na pytanie, czy my, Polacy, wciąż mamy duszę. To znaczy, czy jesteśmy mesjanistami.
Podczas gdy ideologie polityczne działają w ramach obowiązującego systemu, mesjanizm jest siłą antysystemową: antypolityczną i antyekonomiczną. Jego celem nie jest reforma, lecz całościowa, radykalna zmiana, “ruszenie z posad bryły świata”. Aby dokonać rewolucji, mesjanizm nie może oprzeć się ani na instytucjach, ani na tradycji, lecz na charyzmatycznych jednostkach. Charyzmę zaś zdobywa się jedynie poza polityką i ekonomią, w sferze moralności i w odniesieniu do sacrum - w sferze Ducha. W Starym Testamencie Boską łaską obdarzeni są w sposób szczególny prorok, wojownik i męczennik; figury, które łączą się w osobie Mesjasza. Ci, którzy Mesjasza naśladują, uzyskują charyzmę, a wokół nich gromadzi się moralno-religijna wspólnota, zdolna do wykraczania poza system. W ideologiach politycznych chodzi o to, by skutecznie realizować interesy klas społecznych; w mesjanizmie o to, byśmy mieli duszę.
Czy chcemy mieć duszę? Czy zdanie: “Polska jest dziełem ducha” nie staje się dla nas coraz bardziej niezrozumiałe i obce? Czy nie jest tak, że coraz więcej w nim patosu, a coraz mniej doświadczenia; że gdzieś na dnie słychać fałszywą nutę? Może moglibyśmy je jeszcze zaakceptować w wykonaniu Poetów, ale i to na prawach dziwactwa. Ot, znów Jarosław Marek Rymkiewicz postanowił nas “zaszokować”. Miarą zmiany, jaka w nas zaszła, jest fakt, że kiedyś autor “Kinderszenen” byłby brązowionym wieszczem, a dziś jest jedynie skandalistą. Ale to nie Rymkiewicz się zmienił, to my się zmieniliśmy.
Śmierć mesjanizmu jest w polskich dziejach prawdziwą rewolucją, więcej - oznacza koniec naszej Historii. Mesjanizm bowiem stanowił zawsze istotę polskiego doświadczenia, a oto wkraczamy w okres, w którym czas na powrót staje się płaski, wydrążony, pozbawiony odniesień do moralności i transcendencji. Czas, kiedy nie rozumiemy, czym był duch. Jest rzeczą zadziwiającą, że nie zauważyliśmy tej perwersyjnej transsubstancjacji, która zamieniła nasze dusze w materię. Nikt z nas nie ogłosił żałoby i nikt nie opłakał straty. Nie wiemy nawet, co straciliśmy.
Wszyscy byliśmy mesjanistami
Gdy przyjrzeć się naszym dziejom od ks. Piotra Skargi po Adama Michnika, wciąż na nowo widać, że Polska stanowiła dla nas przede wszystkim projekt duchowy. Jest rzeczą uderzającą, jak bardzo nasycony odniesieniami do sacrum był nasz język. Dzięki Kościołowi profetyczny ton stał się niemal powszechny. Nie było żadnej przesady w tym, gdy pewien śmiertelnik na placu Zwycięstwa wzywał Ducha Świętego, aby zstąpił w polskie dzieje. Przeciwnie, z perspektywy czasu wydawało się to zupełnie na miejscu. Nie było też żadnej przesady, gdy ks. Józef Tischner pytał słowami Chrystusa wiernych zgromadzonych na Wawelu, “pośród trumien Piastów, Jagiellonów, obok prochów Mickiewicza, Słowackiego, przed ołtarzem Syna Bożego”: “A Bóg czyż nie weźmie w obronę swoich wybranych, którzy dniem i nocą wołają do Niego, i czy będzie zwlekał w ich sprawie? Powiadam wam, że prędko weźmie ich w obronę”.
Ale religijny język wykraczał daleko poza mury Kościoła. Mirosław Dzielski pisał, “że wynik walki z totalitaryzmem zależy od dwóch czynników: po pierwsze, od ingerencji czynnika nadprzyrodzonego, którego wyrazem jest łaska, po drugie - od natężenia naszej skierowanej ku dobru woli”. Marcin Król zaś dowodził, że “poczucie realnego istnienia świata duchowego [...] jest jednym z niezbędnych warunków [...] dla obrania duchowej drogi wyjścia z kryzysu”. “Lewica” nie pozostawała tu wcale w tyle. “Przesłanie Ewangelii - wspominał po latach Kuroń - brzmi w moim przekonaniu: <naśladujcie mnie>. Jedną z piękniejszych scen jest ta w Ogrójcu, gdzie Jezus się boi. Jest taka ludzka, jakby do mnie wprost skierowana. Uważam, że obowiązkiem wyznawcy (a ja powiem uczciwie: jestem wyznawcą Ewangelii) jest naśladować. Podejmować stale wysiłek, żeby naśladować, aż po śmierć męczeńską”. Z kolei Adam Michnik, myśląc o roli Chrystusa w swym życiu, zauważał: “Jak sobie uświadomię, z czego wyszedłem i gdzie doszedłem, to nie mam cienia wątpliwości, że mnie umiłował”. W tych słowach nie było żadnej ironii. Przez całe swe dzieje Polacy żyli wpatrzeni w niebo. Tym bardziej byli Polakami, im bardziej patrzyli w niebo. I im bardziej patrzyli w niebo, tym bardziej żyli.
Druga Jerozolima
Żeby zrozumieć nasze duchowe doświadczenie, musimy przede wszystkim dostrzec strukturalne podobieństwo między Polską a narodem wybranym, w którym zrodziła się idea Mesjasza.
U początku polskiego i żydowskiego narodu stoi Księga. To właśnie Biblia sprawiła, że staliśmy się wspólnotami politycznymi. Wincenty Witos w swych pamiętnikach bolał nad tym, że polscy chłopi lepiej znają historię Izraela niż swoją własną. Biadał innymi słowy, że zanim staliśmy się Polakami, najpierw byliśmy duchowi Żydami. Wpływ Biblii nie ograniczał się oczywiście do chłopów. Ksiądz Skarga, prawdziwy ojciec polskiego mesjanizmu, w “Kazaniach sejmowych” mógł pełnymi garściami czerpać egzempla z historii świętej. W czasach zaborów stały się one tym bardziej oczywiste. Nie ma żadnego dysonansu w biblijnej stylizacji Mickiewiczowskich “Ksiąg pielgrzymstwa polskiego”. Nie trzeba nas też było mocno przekonywać, by uwierzyć Słowackiemu, gdy pisał w “Genezis z Ducha”, że sami jesteśmy narodem wybranym. Te religijne motywy zostały wreszcie skodyfikowane i umocnione w PRL-u, z jednej strony, przez teologię narodu Prymasa Wyszyńskiego i Jana Pawła II, a z drugiej - przez Jacka Kaczmarskiego. Analogie z dziejami starożytnego Izraela nasuwały się same: “Na brzegu stojąc, drżące plemię Boże, / patrzymy w trwodze na Czerwone Morze. / Za nami ściana świata tego ludu / stoi milcząca, czekająca cudu. / [...] Wtem jeden człowiek niespełna rozumu, / na kamień włazi i woła do tłumu: / ja wam powiadam i kto chce, niech wątpi, / że się to morze przed nami rozstąpi”.
Skąd brało się tak wielkie powodzenie religijnych interpretacji? Otóż historia święta jest historią Polski, a historia Polski jest historią świętą.
Stanisław Szczepanowski zrozumiał rzecz, która nam coraz częściej umyka: “Z wyjątkiem starożytnego narodu izraelskiego u żadnego narodu religia nie łączy się tak ściśle, jak u nas, z historią”. Polacy, tak jak Żydzi, byli narodem, który poszukując Ojczyzny, musiał nieustannie opierać się silniejszym. Wtedy zaś, gdy wreszcie znajdował swą ziemię obiecaną, w każdej chwili mógł ją stracić. I rzeczywiście tracił ją. Pozbawione państwa narody, polski i żydowski, były narodami słabymi, którym nieustannie groziła niewola polityczna i moralna. Były narodami, które stawały się ofiarą potężnych agresorów i nad którymi wisiało nieustannie widmo zagłady.
W sytuacji, gdy wspólnoty politycznej nie mogły chronić instytucje państwa (które należały do wrogów), gdy nie można było oprzeć jej na tradycji (która była tradycją niewoli), należało odwołać się do charyzmatycznych jednostek. Bo tylko one mogły utrzymać jedność grupy. Bez proroków, wojowników i męczenników słaby naród niechybnie by się rozpadł. Aby istnieć, musieliśmy być nieustannie nawracani ze złej ścieżki przez opatrznościowych mężów, którzy przypominali nam o naszych powinnościach i powołaniu. Zmuszali nas do tego, byśmy stali się mesjanistami. Prymas Wyszyński nie był nigdy interreksem, a Jan Paweł II nie był nigdy królem. Oni byli prorokami, wojownikami i męczennikami. Nie stanowili części systemu politycznego, lecz go rozsadzali. Ale rozsadzali go po to, byśmy my jako wspólnota mogli trwać.
Źródeł polskiego mesjanizmu należy upatrywać więc tam, gdzie swe źródła ma mesjanizm żydowski. Nasza historia nie pozostawiła nam żadnego wyboru, musieliśmy stać się narodem wybranym, bo inaczej nie byłoby nas wcale.
Wolna Polska: System’09
Polscy mesjaniści nieustannie marzyli o wolnej Polsce, ale to właśnie ta wolna Polska stała się zagrożeniem dla mesjanistów. Paradoksalnie sukces mesjanisty jest często jego porażką. Podczas pierwszej pielgrzymki po 1989 roku Jan Paweł II nawoływał do tego, żebyśmy tego Ducha, który zstąpił, nie gasili. Ale go zgasiliśmy.
Wolna Polska pozwoliła nam bowiem złożyć broń i zająć się “robieniem swojego”. Mesjanizm z postawy antypolitycznej i moralnej przekształcił się wtedy w program polityczny i pragmatyczny. Zamiast podważać system, miał mu służyć. Cena tej konwersji była jednak bardzo wysoka. Skoro charyzmę określa Boska prawda, poza tą prawdą charyzma ginie. Pozbawiona transcendentnego odniesienia, przestaje być oznaką świętości i Boskiego posłannictwa, rutynizuje się i powszednieje. Logika partyjna jest dla niej zabójcza - w żywiołach władzy i interesu niezwykle trudno patrzeć w niebo.
Największym niebezpieczeństwem dla ducha jest to, że wcieli się on w instytucje i nie będzie potrafił już wzlecieć. Polski duch doskonale sobie radzi w walce z wrogiem - tym lepiej, im wróg jest silniejszy - znacznie gorzej idzie mu z samym sobą.
Józef Mackiewicz był niesprawiedliwy. “Fałszujemy rzeczywistość, stawiając niekiedy znak równania między okupacją niemiecką a sowiecką - mówi jeden z bohaterów jego powieści “Nie trzeba głośno mówić”. - Niemiecka robi z nas bohaterów, a sowiecka robi z nas gówno. Niemcy do nas strzelają, a Sowieci biorą gołymi rękami. My do Niemców strzelamy, a Sowietom wpełzamy w dupę.” Był niesprawiedliwy, bo przecież sprzeciw wobec sowieckiej okupacji, którego zwieńczenie stanowiła “Solidarność”, tworzył rzeczywistość ducha i czynił z nas bohaterów. Dla Polaków prawdziwym zagrożeniem nigdy nie była okupacja, lecz brak okupacji. Prawdziwym zagrożeniem było, że to my sami weźmiemy się “gołymi rękami” i że to my sami sobie “wpełźniemy w dupę”.
Żeby zamienić się w “gówno”, nasz duch nie potrzebuje wcale dezalienujących kolb krasnoarmiejców, wystarczy mu trochę świętego spokoju. Powiedzmy: dwadzieścia lat transformacji ustrojowej. Wtedy na dobre grzęźnie w biurokratycznych trybach, prywatnych biznesach, doraźnych kompromisach, dziejowej konieczności, “powrocie do Europy” - i już nikomu nie jest potrzebny.
Ale duch upada nie dlatego, że jest tak słaby. To system, który stworzył, jest tak silny. System wysłuchuje nas w skupieniu i bardzo dba, byśmy nie musieli wrócić na drogę mesjanizmu. Po co walczyć? Jest tak elastyczny, że spełni każde nasze żądanie. Wcześniej, aby wyrazić swoją opinię, musieliśmy rżnąć piłą szlachtę, organizować powstania i hekatomby, strajki generalne, społeczne bunty. Dziś nasza opinia codziennie ląduje na biurkach władzy, która drży przed słupkami poparcia tak samo, jak dawniej drżała przed chłopskimi cepami. Kiedyś musielibyśmy zorganizować rewolucję, by odsunąć od władzy Lecha Wałęsę i Leszka Millera, dziś zdmuchuje ich niepomyślny sondaż. Dziś nasza opinia, której jeszcze niedawno nikt nie chciał słuchać, stała się bardzo cenna. Jeszcze wciąż odbieramy telefony od pozbawionych życia ankieterów, ale zaraz będziemy kazać sobie za rozmowę płacić. Już nam płacą. Sztaby marketingowców chcą odkryć i zbadać nasze myśli, zanim wpadniemy na to, że w ogóle je mamy. Choć lubimy narzekać na polskie państwo i gospodarkę, to w istocie rzeczy bardzo się z nimi zżyliśmy i nie potrafimy sobie wyobrazić, że świat to za mało.
Antymesjasze
System jednak, choćby nie wiem, jak czuły, nie działa sam z siebie. Potrzebuje swoich agentów, którzy sami nie chcą mieć duszy i którzy przekonają nas o zaletach bezduszności. Po roku 1989 mógł liczyć na współpracę ponad podziałami wszystkich sił politycznych. Na nikim się nie zawiódł. Podczas gdy na lewicy Adam Michnik szybko przerzucił się na liberalizm i tolerancję, na prawicy Marcin Król równie szybko przeszedł do tolerancji i liberalizmu. Najlepszym przykładem tej przemiany stała się Maria Janion, która u progu niepodległości obwieściła koniec paradygmatu romantycznego. Był to nie tyle opis polskiej sytuacji, ile opis przemiany samej Marii Janion. Paradygmat romantyczny skończył się przede wszystkim w jej życiu. Odtąd bardziej niż duch polski zaczął pociągać ją “duch inności”.
Polską duszę zabijamy systematycznie i wytrwale. Zabija ją Andrzej Mencwel, który w ostatniej dyskusji redakcyjnej “Więzi” pt. “Jan Paweł II a dusza polska” twierdzi, że nie tylko owej duszy nie ma, lecz że samo mówienie o niej jest niebezpieczne: “Boję się dyskusji o polskiej duszy”. W “Eseju o duszy polskiej” zabija ją również Ryszard Legutko, odmawiając jej prawa do istnienia po komunistycznym kataklizmie i nawet nie wspominając o polskich prorokach, męczennikach i wojownikach. Tych sto pasjonujących stron traktuje więc - we właściwym tego słowa znaczeniu - o niczym.
Projekty odnowienia Polski nie wspominają o duchu. Lewica zawsze powtarza, że za mało jest państwa. Prawica, że za mało rynku. Dlaczego nikt już nie mówi, że za mało jest ducha? Na horyzoncie nie widać nikogo, kto mógłby nas przebudzić. Nawet ci, którym ten system nie odpowiada, grają już według jego reguł. Niektórzy poszukują ducha w pustej trumnie Dmowskiego, inni próbują odnaleźć moc w trumnie Piłsudskiego. Nie rozumieją jednak, że niczego tam nie znajdą. Tam nie ma żadnego ducha, tam nawet nie ma już ciał. Nie ma samych trumien.
Stan rzeczy
Polską powinien rządzić Duch, a nie trumny. Szukając naszego przeznaczenia w katakumbach, zapominając o naszych własnych duszach, sami coraz bardziej przypominamy umarłych. Wskutek zamknięcia w ciemnych i nie przewietrzanych pomieszczeniach nasze twarze zostały dokładnie przenicowane. Bardzo chcielibyśmy mówić, ale wargi zjadł piasek. Czasem tylko zaciskamy w pięści powietrze i próbujemy podnieść głowę niezdarnie, jak niemowlęta. Nic nas nie cieszą ani chryzantemy, ani świece. Nie możemy pogodzić się z tym stanem, stanem rzeczy.
Zabiliśmy Mesjasza. Ale Mesjasz zmartwychwstał.
Michał Łuczewski
Tekst jest rozszerzoną wersją artykułu, który ukazał się w dzisiejszej „Rzeczpospolitej” („Plus-Minus” z 7-8 lutego br.)
Blog redagowany przez zespół Czwórek w składzie: Nikodem Bończa-Tomaszewski, Michał Dylewski, Marek Horodniczy, Łukasz Łangowski, Michał Łuczewski, Filip Memches, Rafał Tichy, Wojciech Wencel, Jan Zieliński.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka