44 Czterdzieści i Cztery 44 Czterdzieści i Cztery
58
BLOG

Kopiński: Msgr. Michalik contro il mondo moderno?

44 Czterdzieści i Cztery 44 Czterdzieści i Cztery Polityka Obserwuj notkę 1

Podobno miał już spakowane walizki. Zawodowi eksperci od kościelnej polityki dawno postawili na nim krzyżyk. Na giełdzie wymieniano inne nazwiska, łączono je w tandemy, wskazywano możliwe sojusze między frakcjami i koteriami. O nim prawie zapomniano. A jednak wczoraj został wybrany przewodniczącym Konferencji Episkopatu Polski na drugą pięcioletnią kadencję.

Arcybiskup Józef Michalik nigdy nie był bohaterem mojej bajki. Jego rzekomy konserwatyzm jakoś mnie nie przekonywał. Może dlatego, że raczej niż świadomość głębokiego kryzysu doktrynalnego i dyscyplinarnego, który trawi Kościół, dostrzegałem w tym nie tylko dystans do mediów (co podkreślają często - naturalnie - dziennikarze), lecz szerzej: niechęć do wszelkich zmian i pragnienie, by zachować status quo. Na pewno też dlatego, że nie mogę zapomnieć o jego postawie wobec wybuchu skandalu w kurii poznańskiej, kiedy w pierwszym - sądzę, że szczerym - odruchu stanął ramię w ramię ze sztandarowymi poddywanowymi zamiataczami w rodzaju wciąż urzędującego nuncjusza.

Z drugiej strony, zawsze był jednoznacznym i konsekwentnym obrońcą katolickich zasad bioetycznych. Nigdy nie godził się na żadne, zawierane pod pretekstem "roztropności", zgniłe kompromisy w sprawach ochrony życia nienarodzonych, hodowania zarodków ludzkich w warunkach laboratoryjnych i sztucznego zapłodnienia (nie wiedzieć czemu określanego "leczeniem bezpłodności", tak jakby protezę można było uważać za odrośniętą kończynę), prawa do opieki i naturalnej śmierci ludzi starych i chorych etc.

Na szacunek zasługuje też jego - niezwykle rzadkie w polskim episkopacie - uczciwe zachowanie w sprawie ujawnienia przed dwoma laty faktu zarejestrowania go przez SB jako TW "Zefir" (dokumentację, gromadzoną w latach 1975-1978, zniszczono w roku 1990). Wymieniany wówczas wśród kandydatów na arcybiskupstwo warszawskie pomimo atmosfery powszechnego rozgorączkowania, wywołanej ustąpieniem w niesławie i bardzo złym stylu przez abp. Wielgusa, nie poszedł w zaparte, nie uciekał się do tanich chwytów retorycznych w rodzaju okrzyczanych "świstków trzy razy kserowanych". Zdał się na ocenę specjalistów zajmujących się badaniem służb specjalnych i de facto zarazem zrezygnował z ubiegania o jedną z raptem czterech w Polsce stolic kardynalskich.

Mimo tak mieszanych odczuć względem arcybiskupa wiadomość o jego niespodziewanym zwycięstwie we wczorajszych wyborach bardzo mnie ucieszyła - przede wszystkim jako udaremnienie kilku innych scenariuszy, które w ostatnich dniach wydawały się o wiele bardzie prawdopodobne. Choć w istocie KEP nie jest instytucją szczególnie ważną, każdy ordynariusz sam sprawuje rządy we własnej diecezji i z prawnokanonicznej perspektywy nawet jego podległość wobec Biskupa Rzymu nie jest bezwzględna, to w polskich, a może w ogóle współczesnych warunkach kościelnych pełni istotne funkcje. Zmierzch dawnego autorytetu, a coraz częściej także likwidacja samego tytułu prymasowskiego w połączeniu z posoborowym zabobonem kolegialności (pod którą to nową nazwą kryje się w gruncie rzeczy średniowieczna jeszcze herezja koncyliaryzmu), co w polskich warunkach stanowi li tylko teoretyczne uzasadnienie powszechnie panującej mentalności stadnej, sprawiają, że realne wpływy KEP sięgają znacznie dalej niż literalne uprawnienia. Cieszę się więc, że na czele tej instytucji nie stanie żadna z ikon rodzimego sojuszu tronu i ołtarza, skompromitowanych serdeczną komitywą z postkomunistycznymi bonzami lub ugodowością wobec demoliberalnego dyktatu obyczajowego. Ani też żaden z celebrytów niedoszłego pokolenia JP2, gorliwie pielęgnujących infantylizm wiary kremówkowej.

Zapytany, czy chciałby coś zmienić w sposobie sprawowania urzędu, abp Michalik miał odpowiedzieć: "wszystko chciałem zmienić i dlatego prosiłem o niebranie mnie pod uwagę". I paradoksalnie może to być znakomity punkt wyjścia do rozpoczynającej się drugiej kadencji przewodniczącego KEP. Sądzę, że ma on świadomość, iż właściwie żadna większa kościelna kariera go już nie czeka. Zgodnie ze statutem przewodzić polskiemu episkopatowi można bez przerwy nie więcej niż dwukrotnie. Po tzw. sprawie warszawskiej dla hierarchów, na których ciążą choćby tylko błahe wątpliwości lustracyjne, droga do purpury pozostanie raczej zamknięta. Jeśli więc arcybiskup ma odcisnąć swoje piętno na naszym Kościele w skali przekraczającej lokalne sprawy diecezji przemyskiej, to czas po temu nadszedł teraz.

"Zadaniem Kościoła nie jest zwyciężać, ale głosić prawdę" - oby te wypowiedziane przezeń wczoraj słowa stały się istotnym przesłaniem na najbliższe pięć lat i wiele kolejnych. Polacy potrzebują bowiem mieć w biskupach nie gwiazdy mediów i wpływowych polityków, lecz prawdziwych ojców, którzy nie będą wahać się nastawać w porę i nie w porę, nie pozbawią swoich duchowych dzieci możliwości usłyszenia twardej mowy, zwłaszcza takiej, której każdy z nas wolałby uniknąć, bo trudno jej słuchać. Pozytywny zwiastun takiej postawy dostrzec można w Liście pasterskim Episkopatu Polski na Niedzielę Świętej Rodziny - dokumencie o rzadkiej (niestety) wyrazistości sądów i klarowności wywodów, wyrażającym prawdziwie katolicki pogląd na zagadnienie, które takiej właśnie jednoznaczności się domaga.

Z roku na rok od czasu śmierci Jana Pawła II pustoszejące kościoły i seminaria, a jednocześnie niski poziom przygotowania teologicznego i duchowego kleru do sprawowania swej posługi i nauczania; plaga rozwodów, promieniująca również na sądy kościelne, zalane lawiną wniosków o stwierdzenie nieważności zawartych ślubów, najczęściej pod pretekstem tzw. niedojrzałości psychicznej małżonków; upowszechniający się model życia bez zobowiązań i potomstwa; ignorowanie, lekceważenie i otwarte odrzucanie zasad katolickiej moralności - wszystkie te zjawiska, dotyczące nie jakichś obcych społeczeństw w dalekich krajach, ale nas, polskich (coraz częściej jedynie nominalnych) katolików, krzyczą, że katolicyzm polski potrzebuje głębokiej odnowy. Pamięć o osobie i dziełach papieża Polaka, dla którego masowo deklarujemy najwyższy szacunek, ale nie słuchamy jego wskazań; złudzenie co do siły rodzimej tradycji i ludowej wiary, dawno już rozmytej i wyraźnie przegrywającej z nieodpartymi pokusami współczesnej cywilizacji - wszystko to okazuje się już dzisiaj dalece zbyt mało, by Kościół, który wydał Karola Wojtyłę, przetrwał w wieku XXI.

Czy abp Michalik będzie miał odwagę przyjrzeć się tej marnej kondycji polskiego katolicyzmu i ocenić ją realistycznie? Czy zdoła stać się jeśli nie lekarzem, to przynajmniej głosem sumienia, który pomógłby nam otrząsnąć się z drzemki samozadowolenia? Czy za przykładem Ojca Świętego Benedykta XVI, który podobne wyzwania podejmuje w skali globalnej, pójdzie drogą głoszenia na dachach integralnej katolickiej ortodoksji, powrót do której jest zawsze jedyną droga nawrócenia Kościoła? Sceptyk będzie powątpiewał. Dlaczego jednak nie miałby tak właśnie zrobić? I jeśli nie on, to czy kogoś jeszcze spośród polskich biskupów byłoby na to stać?

Aleksander Kopiński

Blog redagowany przez zespół Czwórek w składzie: Nikodem Bończa-Tomaszewski, Michał Dylewski, Marek Horodniczy, Łukasz Łangowski, Michał Łuczewski, Filip Memches, Rafał Tichy, Wojciech Wencel, Jan Zieliński.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (1)

Inne tematy w dziale Polityka