Mimikra jest nie jest zjawiskiem rzadkim w przyrodzie. Mimo to ma coś takiego w sobie, że zdolność małych i większych stworzeń upodobnienia się do swojego otoczenia albo innej istoty potrafi nieraz wzbudzić zachwyt nawet zblazowanego obserwatora.
Najczęściej mamy do czynienia z przypadkiem kiedy zwierzę upodabnia się do otoczenia przyjmując kolor, a w bardziej złożonych przypadkach także kształt, elementów które je otaczają. Na przykład glonojad w moim akwarium, kiedy leży na jasnym piasku robi się jasnobrązowy, z kolei kiedy przyssie się po ściemniałej powierzchni skorupy kokosa przyjmuje kolor niemal czarny. Oczywiście taka zmiana koloru nie ukryje glonojada przed moim bystrym wzrokiem, ale z pewnością w naturalnym środowisku nawet tak prymitywne zmiany koloru niejednemu przodkowi mojego pupila uratowały życie. Z pewnością znacznie więcej problemów miałbym z inną rybą - konikiem morskim. Niektóre gatunki tego egzotycznego mieszkańca mórz nie tylko upodabniają się kolorem ale także kształtem do swojego otoczenia. Przyjrzyjcie się na przykład takiemu przypadkowi - czy łatwo byłoby Wam odnaleźć bestię w gąszczu wodorostów?
Jedne gatunki zwierząt także mogą upodabniać się do innych. Na przykład gatunki trujące, czy jadowite często przyjmują podobne ubarwienie, które są swego rodzaju znakiem ostrzegawczym. Dzięki temu potencjalny konsument może uniknąć nieprzyjemnych wrażeń (a nawet śmierci) a potencjalny posiłek zachować życie. Dlatego na przykład owady żądlące takie jak osy, pszczoły czy szerszenie mają charakterystyczne żółto-czarne paski. Wzajemne upodabnianie się przynosi korzyść wszystkim niebezpiecznym gatunkom ponieważ łatwiej jest drapieżnikom nauczyć się jednego sygnału ostrzegawczego niż wielu indywidualnych.
Niemal każdy z nas widząc siedzącego na ręku owada z takim wzorkiem nerwowo zrzuca go (wydając często dziwne dźwięki), nie bawiąc się w szczegółową identyfikację gatunku, zakładając po prostu że "robal" może użądlić.
W przyrodzie są jednak "oszuści". Skoro drapieżniki nauczyły się, że nie warto dobierać się do jakiegoś zwierzaka ze znakiem ostrzegawczym, to oczywiście znajdą sie cwaniacy którzy zaczną podszywać się pod groźnych pobratymców, choć sami nie są w żaden sposób niebezpieczni. Klasycznym przykładem jest wąż koralowy oraz wąż mleczny. Pierwszy z nich jest jadowity, drugi nie, ale za to korzysta z reputacji tego pierwszego. Potencjalny wężożerca zapewne nie odróżniłby obu zwierząt i raczej dla bezpieczeństwa będzie się trzymał z dala od obu z nich.
Człowiek, stworzenie Boże, ale także dziecko przyrody, często przejawia zachowania które doskonale ilustrują zjawiska znane z dżungli, stepu czy oceanu. Tak też jest z mimikrą. Przy tej okazji warto sobie przypomnieć sobie film Woodego Allena pt. "Zelig". Niestety, mimikra w polityce nie ogranicza się jednak do fabuły filmów. Także na naszym rodzimym podwórku możemy obserwować dorodne okazy mimikry politycznej. Złośliwi mogą powiedzieć, że na przykład dopisywanie się do "listy intelektualistów" przez osoby których o intelektualizowanie raczej byśmy nie posądzali jest takim prostym odpowiednikiem przybierania barwy przez mojego glonojada. Ale to oczywiście byc może tylko złośliwość, a wina może leżeć raczej po stronie osoby która listę podpisaną przez ludzi pochodzących z różnych beczek nazwała "listą intelektualistów".
Mam jednak nieodparte wrażenie, że jesteśmy świadkami znacznie bardziej ciekawego a także ważnego dla losów naszego kraju przypadku mimikry politycznej.
Cofnijmy się na chwilę do 2005 roku. Trwa kampania wyborcza. Dwa ugrupowania: PO i PiS głośno mówią o gruntownych reformach, wręcz rewolucji, która ma zmieść stary porządek i ustanowić nową, IV RP. W ludzi wstępuje nadzieja, znów zaczynają wierzyć, że coś się w tym kraju może zmienić. Sondaże dają lepsze notowania PO ale PiS jest niedaleko z tyłu. Ludzie przeważnie głosują na POPiS, liderzy obu partii zapewniają bowiem o chęci współpracy i wspólnego reformowania Kraju. Nawet debata prezydencka między Donaldem Tuskiem i Lechem Kaczyńskim przebiega w przyjacielskiej atmosferze. Po wyborach jednak okazuje się, że wygrywa PiS, co więcej w wyborach prezydenckich przegrywa "pewniak" Donald Tusk. I wtedy zaczyna się coś co wprawia w zdumienie większość społeczeństwa. Z POPiS-u nici, a stosunki miedzy oboma partiami ilustrują powiedzenie "od miłości do nienawiści jeden krok".
Media, w większości antyPiS-owskie, szaleją. IV RP, która przecież była pomysłem polityka startującego z listy PO, staje się nagle symbolem zła.
Przegrani niewątpliwie zastanawiają się jakie są powody klęski i co trzeba zrobić, żeby zwyciężyć. Do jakich wniosków doszli?
Spróbujmy odtworzyć sposób myślenia polityków po klęsce.
"Jeśli nasza stratega okazała się nieskuteczna, a na dodatek atakujemy to co wcześniej sami proponowaliśmy, to co powinniśmy zrobić? Może powinniśmy się upodobnić do tych którzy taki sukces odnieśli?"
Zastanówmy się który z polityków odniósł największy sukces po 1989 r. i jakim sposobem mu się to udało? Żadna z partii które wygrywały wybory parlamentarne w tym czasie nie zdołały w kolejnych wyborach powtórzyć sukcesu. Pierwszy prezydent wybrany przez Naród, czyli Lech Wałęsa przegrał w następnych z... no właśnie, z Aleksandrem Kwaśniewskim. A ten bez najmniejszego problemu powtórzył, nawet z dużo lepszym wynikiem swój sukces, po pięciu latach i jeszcze, jak orzekły sondaże, wygrałby kolejne wybory gdyby mógł w nich startować. Czy jest więc lepszy wzorzec sukcesu do naśladowania? Cóż więc takiego robił Aleksander Kwaśniewski przez te lata, że cieszył się tak dużym poparciem? Może warto zapytać jego zwolenników?
Odpowiedzi jakie uzyskamy zwykle można sprowadzić do jednej: "dobrze reprezentował". To znaczy uśmiechał się, dużo mówił o zgodzie, o tym, że powinniśmy rozmawiać ze sobą, że niepotrzebne są kłótnie. I tak dalej, w sumie coś w rodzaju standardowych wypowiedzi kandydatek na miss świata. Trudno wskazać cokolwiek znaczącego co zrobił dla Polski w ciągu 10 lat poprzedni prezydent. Na plus można mu zaliczyć akcję na Ukrainie podczas pomarańczowej rewolucji ale to chyba trochę mało jak na dwie kadencje. Na minus na przykład zawetowanie reformy podatków, co było, jak sam zresztą przyznał, błędem. Poza tym jednak, uśmiechy, miłe słowa, uściski rąk. Żadnych reform, zmian, rewolucji. "Ludzie chcą spokoju a nie wojen" stało się naczelną dewizą. W efekcie wdzięczny Naród (a przynajmniej jego znacząca część) obdarzyła prezydenta poparciem o którym inni politycy mogli tylko marzyć.
Obserwując Donalda Tuska w ostatnich latach, człowieka który kiedyś chciał zmienić Polskę, a przynajmniej tak twierdził, trudno oprzeć się wrażeniu, że postanowił wziąć lekcję od matki natury i postąpić tak jak wąż mleczny: upodobnić się do tego który odniósł sukces. Poszły więc gdzieś w kąt szczytne ideały, programy reform, odkrywanie prawdy, czyli hasła dzięki którym niegdyś zdobywał serca i umysły. Polityk w którym tak wielu, w tym ja, kiedyś pokładało tyle nadziei, staje się coraz bardziej podobny do tego który był dla nas symbolem koniunkturalizmu, nijakości i plastikowego pustosłowia. Mimikra czyni cuda - coraz trudniej odróżnić naśladowcę od naśladowanego.
Wszystko to ładnie układa się w całość. Tylko dlaczego mimikra, która w przyrodzie potrafi zachwycać, w polityce wzbudza, mówiąc oględnie, niesmak?
Deszczowy na twitterze
Obrazki Wybrane
“Słychać było dwanaście wściekłych głosów, a wszystkie brzmiały jednakowo. Nie było już żadnych wątpliwości, co się zmieniło w ryjach świń. Zwierzęta w ogrodzie patrzyły to na świnię, to na człowieka, potem znów na świnię i na człowieka, ale nikt już nie mógł się połapać kto jest kim.”
G. Orwell "Folwark zwierzęcy"(tłum. B. Zborski)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka