Mariusz Ziomecki Mariusz Ziomecki
119
BLOG

Dobrze im tak!

Mariusz Ziomecki Mariusz Ziomecki Polityka Obserwuj notkę 60

 

Prowiem brutalnie szczerze: Platforma ma na co zasłużyła. Zamiast zwycięstwa w pierwszej turze, o którym głośno roił sztab a nawet (co za nieostrożność!) sam kandydat, partia Nic-Nie-Robiąca dostała kubeł zimnej wody na głowę. Pięcioprocentowa zaledwie przewaga Bronisława Komorowskiego nad Jarosławem Kaczyńskim oznacza, że ten drugi faktycznie może mieć prezydenturę w zasięgu ręki.

 

Możliwość taka nie wywołuje żywiołowej urupcji entuzjazmu w mojej piersi, ale muszę przyznać się do pewnej mściwej satysfakcji. Dobrze Wam tak, zarozumialce i lenie! Moim zdaniem, i tu chyba różnię się z większością komentatorów, niedzielna katastrofa kandydata Platformy to wynik buntu młodych wyborców – tych, którzy zapewnili tej partii miażdżące zwycięstwo w wyborach parlamentarnych w 2007 roku. Liczbowe wyniki pokazują, że młodzi, współcześnie myślący wyborcy PO przerzucili w pierwszej turze swoje głosy na Grzegorza Napieralskiego. To właśnie jest te 10 procent głosów, których zabrakło Komorowskiemu a które niespodziewanie znalazły się na koncie kandydata lewicy. Dlaczego tak zrobili? Moja hipoteza jest oczywista: by dać wyraz złości, frustracji i dezaprobacie, zarówno w stosunku do kampanii prowadzonej przez obie główne partie, pustej i w istocie skandalicznej, która obraża inteligencję wykształconych obywateli, jak i generalnego bilansu dwuletnich rządów Platformy Obywatelskiej.

 

Gdy rozwiały się piarowskie dymy okazało się bowiem, że rząd Donalda Tuska nie zrobił wiele dla ambitnych, proeuropejskich, wykształconych i przedsiębiorczych Polaków, którzy wynieśli go do władzy. Pozornie sprawna, technokratyczna ekipa przyniosła zadziwiające rozczarowanie. Tusk, zachwycony wysokimi wskaźnikami poparcia, biernie siedział na swoim mandacie od wyborców, jak skąpiec skarbu zazdrośnie strzegł kapitału politycznego i w końcu nie zainwestował go w nic. Komorowski jest pierwszym w PO, który płaci za to cenę. Osobiste deficyty marszałka Sejmu, jak anachroniczny wizerunek hrabiego-dziecioroba i myśliwego z dwururką, liczne potknięcia czy brak charyzmy, moim zdaniem nie odegrały kluczowej roli w niedzielnym głosowaniu. Elektorat PO po prostu nie chciał dać satysfakcji zwycięstwa w pierwszej turze swojemu-nieswojemu kandydatowi.

 

Co ci zbuntowani wyborcy zrobią w turze drugiej, nie jest chyba do końca przesądzone. Gdybym był Bronisławem Komorowskim i Donaldem Tuskiem, to na nich właśnie, nie na wątpliwej licytacji z PiS o względy lewicy, skupiłbym teraz całą uwagę.

 

Dinozaury SLD z Aleksandrem Kwaśniewskim i pozującym do zdjęć Józefem Oleksym cieszą się przedwcześnie: nadspodziewanie dobry wynik wyborczy Grzegorza Napieralskiego nie musi wcale świadczyć o renesansie na lewej flance sceny politycznej. Walczący o polityczne przetrwanie, podgryzany we własnych szeregach szef SLD zaskoczył wielu prężną, wizerunkowo zgrabną kampanią, ale to nie oznacza, że dwuznaczny do tej pory wizerunek młodegotwardzielauległ aż tak radykalnemu przeobrażeniu. W SLD nie wydarzyło się też nic takiego ostatnio, co uzasadniałoby kaskadę zachwytu wyborców. Moim zdaniem duża nadwyżka poparcia dla Napieralskiego (w stosunku do bieżących notowań samej partii) oznacza, że szef SLD niechcący stworzył dla części zirytowanych wyborców PO alternatywę: znośne, mniej obciachowe miejsce do „zaparkowania” swoich głosów.

 

Co to wszystko oznacza dla obu kandydatów, którzy przeszli do drugiej tury? Przestrzegałbym przed prostymi analogiami z poprzednim wyścigiem do Pałacu Namiestnikowskiego, kiedy Lech Kaczyński w drugiej turze systematycznie nadrabiał kilkuprocentową stratę do Donalda Tuska i rzutem na taśmę, na ostatniej prostej wygrał całe wybory. Mechanizmy wyborcze są dziś nieco inne. Inaczej - znacznie gorzej! - postrzegane są obie partie i inne czynniki działają na korzyść i niekorzyść obu rywali.

 

Jarosław Kaczyński wykazał, że potrafi przekonać do siebie nowych wyborców, spoza „żelaznego” elektoratu Prawa i Sprawiedliwości. Dane liczbowe sugerują wyraźnie, że mylili się ci spośród socjologów i analityków, którzy upierali się, że „negatywny elektorat” tego polityka zamyka mu drogę do wyników wyborczych znacząco powyżej 30 procent. Spora grupa Polaków, wskazują z kolei badania socjologów, uwierzyła w przemianę lidera PiS po tragedii smoleńskiej; wracają też wyborcy, którzy odpadli od tej partii w ciągu ostatnich lat. Jeśli wyciszony, uprzejmy Kaczyński utrzyma się w roli i w drugiej turze konsekwentnie będzie żądał od rywala "poważnej" dyskusji na temat polskiego państwa i polskiej polityki, zapewne dojdzie do jednej, może dwóch telewizyjnych debat. Prezes PiS raczej wypadnie w nich dobrze, bo wyraźnie rozkręca się a sensacyjnie dobry wynik pierwszej tury dodał skrzydeł jego zwolennikom. Kampanie wyborcze mają swoją bezwładność a impet – uważany w doświadczonych demokracjach za jeden z najistotniejszych czynników rozstrzygających wybory – wyraźnie w tej chwili faworyzuje PiS.

 

Po stronie negatywów, Kaczyński nie może liczyć na zbyt wiele głosów pretendentów, którzy odpadli w pierwszej turze. Najwięcej jest oczywiście nominalnych zwolenników SLD. Gdyby Napieralski zdecydował się zrobić następny krok po transakcji z PiS w mediach publicznych i zarekomendował swoim wyborcom Kaczyńskiego (moim zdaniem jest do tego zdolny), posłucha go niewielki procent. Spora część elektoratu lewicy zdecydowanie odrzuca PiS, i kropka. Winią tę partię i Kaczyńskiego osobiście za śmierć Blidy, pamiętają pogardliwe epitety pod swoim adresem czy sugestię, że SLD należałoby zdelegalizowac jako organizację na poły przestępczą; ludzie maja pamięć słoni. Na kolejna sporą grupkę, tych, którzy głosowali na Korwina-Mikke, nie może liczyć żadna z konwencjonalnych partii; to typowy elektorat anty-establishmentowy. Z urobku pozostałych prezydenckich kandydatów Kaczyński uzbiera najwyżej dwa, trzy procent. To w sumie za mało, by wygrać drugą turę. Musi więc Jarosław Kaczyński odbierać głosy bezpośrednio Komorowskiemu. A to, ze względu na bardzo żywe lęki przed recydywą IV RP, będzie mimo wszystko trudne; jeszcze dwa tygodnie temu powiedziałbym, że niemożliwe.

 

Bronisław Komorowski, z drugiej strony, znalazł się w głębokiej defensywie. Ten facet ściga się sam ze sobą - i przegrywa! Trudno będzie mu narzucać w trakcie kampanii własną, dogodną dla siebie agendę. Media mają już nowe obiekty fascynacji. Nie twierdzę jednak, że w telewizyjnych debatach i generalnie w drugiej turze marszałek będzie stał na zupełnie straconej pozycji. Jest w końcu niezłym mówcą, na dodatek potężnie teraz zmobilizowanym. Jego umiejętności radzenia sobie na szlaku kampanii poprawiają się w oczach. Jeśli jego wpadki w pierwszej turze coś ujawniły, to głównie słabość zaplecza: brak należytej staranności przy przygotowywaniu kandydata do wystąpień. Teoretycznie przynajmniej, sprawna partia powinna umieć temu zaradzić, zanim będzie za późno.

 

Największym wyzwaniem dla Komorowskiego, moim zdaniem, będzie jednak przejście od kampanii wizerunkowej do merytorycznej. Wiedziony znakomitym instynktem Kaczyński prze teraz do tego i nie popuści. Z założenia, jako przedstawiciel opozycji, ma on mniej do stracenia w dyskusji o problemach kraju. Nie on za Polskę w tej chwili odpowiada, nie jego, w najbliższej przyszłości przynajmniej, obywatele będą rozliczać z obietnic. A kandydat PO, na swoje nieszczęście, do tej pory unikał jak ognia kluczowych tematów, jak konkurencyjność  gospodarki, dramatyczna dla młodych sytuacja na rynku pracy, konieczna a bolesna chirurgia, która czeka finanse publiczne. Nie wypowiadał się też na temat podatków, opieki zdrowotnej, zastąpienia złotówki przez euro czy wyzwań polityki międzynarodowej.

 

A teraz, bez rozgrzewki i przygotowania, będzie musiał wypaszczyć się na te tematy. O tym właśnie chcą wreszcie posłuchać wyrobieni wyborcy, szczególnie ta grupa, która w niedziele sprawiła PO tak bolesną niespodziankę. Jeśli Komorowski nie zaoferuje im sensownego dialogu a jego partia spróbuje w zamian karmić wyborców kolejnym spektaklem,  przetargiem z Napieralskim, to zaparkowane dziś w SLD głosy nigdy nie trafią do Komorowskiego. A wtedy przerżnie on te wybory.

 

Swoją drogą jest fascynujące, jak logika demokratycznego procesu wyborczego na koniec wymusza na kandydatach minimalną dozę uczciwości wobec wyborców. Ci, którzy wierzą, że jest inaczej, prędzej czy później budzą się poza magicznym kręgiem władzy.

 

Jako Bliźniak, jestem ciekawski ale szybko się nudzę; lubię ludzi, choć słabo toleruję durniów, nieuków, ideologów i klasycznego "frustrata polskiego"

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka