Pięć kilometrów na północ od Pułtuska niedaleko lewego brzegu Narwi leży niewielka wioska. Jeszcze kilkanaście lat temu zajmowano sie tam głównie rolnictwem i hodowlą bydła. Ponieważ jednak ziemia tamtejsza jest szóstej klasy, to zajęcia te szybko okazały sie kompletnie nieopłacalne. Większość pól leży teraz odłogiem, a we wsi zostało tylko kilka krów. Liczne drogi prowadzace na pola i częśc łąk położonych nad Narwią stały się niepotrzebne. Zarzucono stary obyczaj święcenia pół w oktawę Bożego Ciała, podczas którego ksiądz odprawiał modły przy specjalnie usypanych i przystrojonych kopcach na skraju pól uprawnych. Opuszczone tereny zaczęła przejmować w swoje władanie przyroda.
Okazało się natychmiast, że malownicze łąki nadnarwiańskie są mniej więcej tak samo naturalne jak samochód, czy kaloryfer. Pozostawione samym sobie zaczęły błyskawicznie zarastać olchą i wierzbą. Dla terenów nadrzecznych najbardziej charakterystyczny jest bowiem las łęgowy, a nie jakieś pastwiska. Bardzo szybko zarosły też drogi. Po paru latach nie sposób było się domyślić, iż jeździły tam kiedyś traktory i wozy. Znaczna część okolicy wyrażnie zdziczała i zaczęła przybierać coraz bardziej pierwotny charakter. Zdumiewajace jest szybkie tempo tego procesu. Jeśli tylko przyrodę spuści się z oka, to potrafi działać bardzo sprawnie.
Jeszcze wyraźniej widać to w tropikach. Czytałam kiedyś reportaże z Kambodży. Opisano w nich miasta całkowicie zarośnięte przez roślinność zaledwie w kilka lat po tym jak Pol Pot wygnał z nich ludzi. Sama też widziałam na Jukatanie miasta Majów /n.p. Coba/ pochłonięte przez dżunglę. Zdarzają się też inne historie. W książce Wojciecha Góreckiego "Planeta Kaukaz" /PWN 2002/ można znaleźć relację z Kałmucji. Na początku lat 80-tych poziom Morza Kaspijskiego zaczął się ni stąd, ni zowąd podnosić o 15 centymetrów rocznie. Po 18-tu latach Łagań, jedno z trzech miast Kałmucji zostało zupełnie zalane i przestało istnieć. Starcy skwitowali to tak: "Morze zawsze wraca po swoje".
We wrześniu tego roku miałam okazję obejrzeć pokaz aktualnych slajdów z Czarnobyla /opisałam je w notce "Slajdy z Czarnobyla", 20.09.09/. Duże wrażenie zrobiły na mnie obrazy opuszczonego miasta Prypeci stopniowo zarastającego lasem. Topolowe zagajniki rosną na ulicach i placach. Gdy ludzie uciekli, to przyroda rozkwitła.
Dziesięciolecia propagandy ekologicznej ukształtowały w nas zupełnie fałszywy obraz natury, jako czegoś kruchego, co trzeba starannie chronić, bo się może zaraz rozpaść i rozlecieć. Odgrodzeni od niej murem cywilizacji, snujemy sentymentalne wizje pięknych kwiatków i łagodnych zwierzątek. Zupełnie przestaliśmy sobie zdawać sprawę z potęgi sił działających na Ziemi i w Kosmosie, wobec których wciąż jesteśmy niczym. Przyroda zawsze w końcu przyjdzie po swoje.
Komentarze