Warszawa jest miastem dziwnym. Nie mam tutaj na myśli mentalności jej mieszkańców. Chodzi o specyficzne ukształtowanie urbanistyczne. Normalne miasto europejskie położone nad rzeką zazwyczaj jest przytulone do niej. Tereny położone nad wodą to z reguły najdroższe nieruchomości. W takiej sytuacji metropolia rozwija się wzdłuż rzeki gdyż popyt na ładny widok nakręca koniunkture. W Warszawie jest inaczej. Miasto jest rozkrojone przez rzekę, przy której nie dzieje się kompletnie nic. Proszę spojrzeć z jakiegokolwiek mostu na panorame Wisły. Po jednej stronie wybetonowany wygwizdów, po drugiej wykrzaczone zadupie pełne śmieci, gołębi i szczurów. A przecież mamy boom inwestycyjny. W stolicy brakuje terenów pod budowę nowych budynków. Politycy deklarują, że Warszawa powinna być miastem na poziomie, etc. O co więc chodzi? Komu zawdzięczamy taką sytuacje?
Ekolodzy – bo o nich mowa - twierdzą, że nad Wisłą jest korytarz ekologiczny. Wędrują nim ptaki, które mają wokół koryta rzeki swoje legowiska. Zagrożeniem dla nich jest każda aktywność człowieka jak postawienie mostu, budynku czy regulacja rzeki. Aby oddalić te niebezpieczeństwa tradycyjnie protestują przeciw wszystkiemu. Oczywiście robią to dla przyszłych pokoleń. Dla naszych dzieci. Czyżby? Prawda wygląda nieco inaczej.
Bycie aktywistą ekologicznym jest dzisiaj w Polsce intratnym zajęciem. Wystarczy opanować KPA i wiedzieć jak odpowiednim zażaleniem, odwołaniem lub protestem przyblokować inwestora na długie miesiące. Pracując jeszcze w Warszawie jako architekt nasłuchałem się wielu historii o tych ludziach. Pojawiali się za każdym razem, gdy chodziło o duże pieniądze. Opanowali do perfekcji grę z urzędami i firmami, które próbowały budować. Po pierwszym proteście, który formalnie blokował przedsięwzięcie, dochodziło do spotkania z inwestorem gdzie opadały maski i czasami wiadomość szła otwartym tekstem: albo zamówicie za grube pieniądze dodatkowe ekspertyzy u ludzi wskazanych przez nas/wesprzecie nasze stowarzyszenie, albo was uwalimy na długie miesiące a wtedy możecie sobie liczyć straty. Najczęściej klient pękał.
Dzisiaj wiele się mówi o Dolinie Rospudy i drodze ekspresowej mającej przez nią przebiegać. Rzekomej zagładzie, jaką jej szykują urzędnicy. Stosunkowo mniej o realnej potrzebie powstania samej drogi. O tym, że w wyniku jej braku rocznie ginie kilkanaście-kilkadziesiąt osób. O tym, że jej powstanie ułatwiłoby rozwój jednego z najbiedniejszych rejonów Polski. Zablokowanie tej inwestycji w najlepszym razie przesunie ją w czasie o jakieś 10 lat. Warto zwrócić uwagę na aktorów tego spektaklu i ich rzeczywiste intencje.
Ekolodzy dzielą swoją działalność na dwie kategorie. Pierwsza to normalne wyciąganie kasy. Zazwyczaj chodzi tutaj o drobnych lub dużych inwestorów. Druga to spektakularne akcje przeciw państwu lub korporacjom, gdzie pokazują swoją skuteczność. Tak było w Żarnowcu i Czorsztynie. Tak samo się dzieje obecnie w sprawie Doliny Rospudy.
Większa część działalności organizacji eko to kultywowanie zadupia. Dzięki temu jesteśmy jedynym krajem w regionie bez elektrowni atomowej. Dzięki temu nasza stolica jest pozbawiona nabrzeża. Bardzo bym chciał żeby przyroda była w Polsce traktowana z należytą dbałością i szacunkiem. Niestety mam przeczucie graniczące z pewnością, że tzw. ekologom chodzi o coś zupełnie innego.
Pozdrawiam.
Inne tematy w dziale Polityka