U Chłodnego Żólwia zostawiłam komentarz, który pozwolę sobie zacytować:
Co do niektórych blogerów, to mam niejasne przeczucie, ze piszą "na zamówienie". Jeśli kilka osób tuż po fakcie używa w swoich tekstach prawie identycznie sformułowanych argumentów, to..... no właśnie!
Bardziej mnie martwią wypowiedzi tych blogerów, którzy próbując przeprowadzać własne analizy, dają się wpuszczać w "narrację".
Przecież tak podkreślany argument, jakoby Tusk się poświecił dla dobra Ojczyzny, to czysty PR, i to szyty na kretynów. Dyskusja z tym nie ma żadnego sensu, odwraca tylko uwagę od faktów. Nawet hasło "przykrywka", częściowo być może słuszne, też jest rzucone na żer gawiedzi.
Powody są zapewne zupełnie inne i tu warto by się wysilić, żeby je odszukać.
Swego czasu sama "bawiłam się" w politykę, co prawda na szczeblu samorządowym, ale zawsze coś.
I nauczyłam się jednego - każda władza ma w trakcie kadencji różne sprawy rozgrzebane. Jedne udaje się załatwić pozytywnie i wtedy można ogłosić sukces, inne się nie udają i trzeba to jakoś "posprzątać".
Nie mam tu na myśli, wbrew pozorom, spraw prowadzonych z naruszeniem prawa, to jest odrębny temat.
Chodzi mi o sprawy zaprzepaszczone lub niezałatwione z powodu niekompetencji, głupoty, braku wyobraźni itp.
W przypadku rządu PO jest choćby sprawa likwidacji stoczni, dla mnie najważniejsze jest w niej nie to, że były jakieś dziwne kontakty, tylko że w ogóle na rozkaz UE, jak się okazało - niezgodny z przepisami, rząd strzelił sobie w kolano i zlikwidował przemysł stoczniowy w Polsce.
Gdyby tak przeanalizowć różne przepisy wydane w postaci rozporządzeń przez ministrów tego rządu, gdyby prześledzić spójność przyjmowanych ustaw itd., gdyby.....
Gdyby Tusk był pewny swego zaplecza, zapewne startował by z przyjemnością do fotela prezydenckiego i prawdopodobnie by wygrał. Niestety, w chwili obecnej każdy jego następca na fotelu premiera wszystkie te rozgrzebane tematy może wykorzystac w wewnętrznej walce o sukcesję w PO, a także w ewentualnych kontaktach z przyszłym Tuskiem - prezydentem. Stał by się więc zakładnikiem swoich kolegów partyjnych.
Powiedział to zresztą wyraźnie - "ich jest dwóch, a ja jestem jeden".
Tym samym Tusk sam przyznał, że nie może zostawic w tej chwili rządu, bo nie ma nikogo, do kogo miałby na tyle zaufania, że "posprząta" bałagan po nim bez szkody dla niego samego i dla PO. I że musi to zrobić sam, a do wyborów prezydenckich nie zdąży.
Przecież to widać jak na dłoni.
Inne tematy w dziale Polityka