Nijak nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego maluchy z I-IV klasy muszą codziennie rano, zimą po ciemku, marznąć na przystanku czekając na gimbus. Za to po lekcjach siedzą stłoczone w kątku świetlicy, unikając starannie wchodzenia w drogę rozpędzonym dryblasom z VI. Znowu czekają na gimbus, który jedzie dopiero po zakończeniu lekcji przez starsze klasy.
Te kilkanaścioro dzieci mogłaby swobodnie uczyć jedna nauczycielka – akurat mam sąsiadkę, odpowiednie wykształcenie, sama ma czworo dzieci i znakomite do nich podejście. Mam inną młodą sąsiadkę, bezrobotną – jest po maturze i szkole dla pracowników socjalnych, mogłaby spokojnie pracować jako kucharka, świetliczanka i pomoc. Większość maluchów zaraz po szkole poszłaby po prostu do domu – do dziadków, ciotek czy zaprzyjaźnionych sąsiadek. Tych kilka, które musiałyby zostać, dostałoby domowy obiad i odrobiło lekcje w klasie. Miejsce? Nie ma problemu, mamy duży ośrodek przy remizie, jest tam między innymi sala internetowa, znalazłaby się spokojnie i sala klasowa. Wszystko jest – wyposażona kuchnia, sanitariaty, plac zabaw i boisko tuż obok. Dlaczego tak nie można?
Cały ten cyrk z zamykaniem na siłę małych szkół wymyślono za AWS i zmuszono gminy do tego poprzez finansowanie – po prostu na dziecko dowożone kasa od państwa była o około 30% wyższa, taki cwany myk. Było więc oczywiste, że zwłaszcza biedne gminy wiejskie dostosują się z konieczności.
W większości wsi dookoła są małe szkoły, budowane jeszcze przed wojną siłami mieszkańców. Niektóre wyremontowano już po 1990-tym roku. Dzisiaj stoją i gniją, puste, nie ma chętnych na kupno. Dlaczego dzieci muszą jeździć do molochów, zamiast żeby nauczyciele przyjeżdżali do dzieci?
A jak jest w dużych miastach? Oto opowieść z Warszawy – szkoły się zamyka, podobno z powodu braku dzieci. W rzeczywistości maluchy uczą się na dwie zmiany, przy czym jeden tydzień na rano, a drugi na po południu, a w następnym półroczu te co były rano w tygodniu parzystym, to są po południu ...- uff. Rodzice dostają kota, po prostu. Oczywiście tak naprawdę szkoły się zamyka, żeby gmina nie musiała utrzymywać budynku i mogła go sprzedać, a dzieciaki tłoczą się jak szprotki w konserwie. Czy dziwić się gminie? Niekoniecznie, bo niby skąd ma na to brać kasę, skoro od państwa dostaje de facto tylko na wynagrodzenie nauczycieli, a cała reszta problemów państwowego rzekomo szkolnictwa nic tego państwa nie obchodzi.
To wszystko to jakiś koszmarny idiotyzm, najlepszy dowód to walka rodziców o sześciolatki i reakcja władzy – założę się, że ta koalicja do żadnego referendum nie dopuści. Kolejna pani minister ma wszystko gdzieś i realizuje idiotyzmy wykoncypowane przez paniusie i panów robiących ciężką kasę na „nowoczesnej edukacji”. Nota bene ja tę Szumilas znam i powiem jedno – porzućcie wszelką nadzieję, to jest osoba niekompatybilna z rzeczywistością, mająca tylko jedną cechę wyróżniającą – totalne uwielbienie dla umiłowanego przywódcy. Poza tym ani be ani me, za to fochy - a jakże!
I tak oto żyjemy sobie na co dzień w paranoi, kosztownej, szkodliwej dla dzieci zarówno wychowawczo jak zdrowotnie – i nic. Wszyscy się przyzwyczaili. Ci, których stać, szukają szkół prywatnych, reszta się męczy.
A teraz zaryzykuje pewną tezę – otóż gdyby nagle nowy, powiedzmy pisowski rząd, zaproponował reformę zmierzającą do wyeliminowania tych złych procesów, to co by się stało? Powiem Wam – rozległ by się straszny wrzask, zarówno nauczycieli jak i rodziców, kłócono by się o drobiazgi, wybuchły by strajki, aż w końcu wszystko by i tak zablokowano lub zepsuto. Bo w gruncie rzeczy większość narzekających ma mentalność niewolniczą, niestety. Gdyby tak nie było, nie pozwolili by krzywdzić swoich dzieci w tak bezczelny sposób.
Dlatego mam smutne przekonanie, że żadna wygrana opozycji nic nie zmieni, dopóki lud nie zrozumie, na czym polega wolnośc i odpowiedzialność. Prawda jest taka, że trzeba by wrócić do stanu prawnego z początku lat 90-tych i jeszcze raz wszystko poukładać, tym razem zgodnie ze zdrowym rozsądkiem i odpowiedzialnością za przyszłe pokolenia. I dotyczy to wszystkich dziedzin życia, nie tylko edukacji. Tylko kto to zrobi? Emeryci? Bo średnie pokolenie w większości jest już tak przećwiczone w schizofrenii systemowej, że nawet nie wie, jak się do tego zabrać, wiem co mówię, stykam się z tymi ludźmi m.in. w pracy. A młodzi? Są chętni i pełni zapału, ale totalnie niedouczeni , ze strasznym bałaganem w głowach. Pocieszające jest to, że przynajmniej część z nich ma tego świadomość i próbuje nadrabiać braki samodzielnie, niemniej u nas i tak nikt nie powierzy szkoły dwóm dwudziestoparolatkom, choćby najmądrzejszym.
Ciemność widzę, niestety....
Inne tematy w dziale Polityka