Koledzy Blogerzy i Komentatorzy strasznie dziś zbulwersowani tym, co stało się z projektami ustaw o związkach partnerskich.
Nie całkiem się z nimi zgadzam. Brydżyści mają takie powiedzenie, że sierściuch/frajer grając 3 bez atu bierze pierwszych 8 lew, po czym oddaje ostatnich 5, a gracz oddaje pierwsze 4, po czym bierze pozostałych 9. Innymi słowy, jak się gra o spore stawki, to myśleć trzeba na dystans nieco dłuższy niż pierwsza lewa (czytaj: najbliższe głosowanie).
*
Żyjemy w kraju wieśniaczym, ergo tradycjonalistycznym, zwłaszcza w sferze obyczajowej.
Za płotem z lewej strony są postkomuchy Millera, ludki może z nieciekawym CV do 1989 i rozmaitymi szemranymi interesikami później, ale w sumie dość racjonalne i proeuropejskie. Ale co z tego, skoro ślizgają się po progu wyborczym i dziś stanowią niewiele więcej niż plankton. Ergo ani poważny potencjał na koalicjanta, ani tłusty konkurent, któremu można skubnąć dużo wyborców.
I za tymże płotem - libertyni Palikota. Robią nie zawsze smaczne happeningi, ale w sumie również za nimi stoi pewna racjonalność. Co z tego, kiedy z programem pt. "antyklerykalizm + aborcja + in vitro + związki partnerskie z adopcją + wolna trawka" oni sami, dla społeczeństwa scharakteryzowanego jw., są nie do zaakceptowania, ergo dzisiaj i długo jeszcze są planktonem podobnie jak SLD - ani z nimi w koalicje wchodzić (koszta większe od zysków), ani przesuwać się w ich stronę, żeby ich do ściany dopchnąć, bo też chudzi i niewiele tam procent głosów do uskubania.
*
Za to za płotem z prawej strony wyje, szczerzy kły i ślini się prawacka opozycja wszelkich odcieni, na ogół uznająca za demokrację tylko stan, w którym ona rządzi solo, a reszta siedzi, czy to za kratami, czy za drutem kolczastym, i ta opozycja jest dodatkowo wspierana przez dobre 90% kleru. Zbiera się tego sporo więcej niż towarzystwa za lewym płotem (choć niektórzy właśnie za ten lewy lepiej by pasowali, to jednak teraz stanęli za prawym).
*
Po pierwsze, rozum podpowiada, że to tam, z prawej strony, jest główny front walki wyborczej - i groźba zapaści kraju (niedemokratycznych przemian etc.) największa, i terytorium (procentów) do ewentualnego urwania najwięcej, ba - korzyść z tych procentów podwójna (nam przybywa, głównym konkurentom ubywa).
*
Po drugie, spójrzmy na spodziewane efekty zdecydowanego pójścia w stronę lewej nomen omen 'bandy':
(1) groźba rozłamu w PO;
(2) groźba rozwalenia koalicji z PSL;
(3) groźba poważnych strat terytorialnych po prawej stronie, wskutek takich np. czynników:
(a) wzmocnienie partii okołokaczych;
(b) groźba ostrej kontrakcji kleru pod hasłem "wynarodowienie + cywilizacja śmierci" etc.;
(c) powstanie jakiejś nowej, "prawicy o ludzkiej twarzy" typu Gowin + Rokita + Kowal + Piskorski + kto tam jeszcze …niby cywilizowanej, ale zdolnej do koalicji z lekko tylko podbotoksowanym PiS.
(4) w konsekwencji - groźba szybkiego dojścia do władzy prawicy wcale nie centrowej, lecz zdecydowanie kato-narodowej, której pierwszym ruchem będzie, z góry wiadomo, uchylenie wszelkich ustaw liberalizacyjnych z parnerską na pierwszym miejscu;
(5) przy okazji – w kontekście punktu 4 powyżej – groźba wystawienia prawakom do odstrzału tych wszystkich, którzy w zaufaniu do nowej ustawy zdążą dokonać coming-outu przez zawarcie związku partnerskiego.
*
Owszem, jestem za umiarkowaną wersją związków partnerskich (bez nazwy "małżeństwo" i albo bez prawa do adopcji, albo z prawem, ale po dopełnieniu wzmocnionych procedur "ostrożnościowych").
Ale gdybym dziś stał na mostku kapitańskim i odpowiadał za ten cały cokolwiek ześwirowany interes zwany RP (nie mam tu na myśli Ruchu Palikota, lecz naszą Najjaśniejszą Pomroczną), to pewnie pograłbym tak samo, jak Tusk - zarządziłbym głosowanie wg sumienia, pozwoliłbym Gowinowi wygłosić swoje credo, sam bym się od niego zdystansował choćby po to, żeby zminimalizować straty po lewej stronie i nie zamykać definitywnie furtki w lewym płocie, ale cóż - zostałbym demokratycznie przegłosowany...
Inne tematy w dziale Polityka