Fakt - Opinie Fakt - Opinie
100
BLOG

Rokita: Projekt Tuska zagrożony

Fakt - Opinie Fakt - Opinie Polityka Obserwuj notkę 18

Gdy Rosjanie podporządkowują sobie Ukrainę, Niemcy budują rurę pod Bałtykiem, nawet Czesi poświęcają się walce z Lizboną – nasi politycy zaabsorbowani są albo wspieraniem właścicieli jednorękich bandytów, albo wojnami z opozycją i politycznymi czystkami we własnych szeregach. Polska polityka dramatycznie nie wypełnia polskich ambicji - pisze Jan Rokita, komentator Dziennika

 

 

Ta afera musiała się wcześniej czy później zdarzyć. Polska polityka zignorowała bowiem ostrzeżenie, jakim była afera Rywina, zakładając, że to, co przydarzyło się wówczas SLD, było jednorazowe i niemożliwe do powtórki. Powszechne w 2005 roku żądanie narzucenia standardów polskiej polityce zaczęło się więc rozpływać już krótko po ówczesnych wyborach.

Przez chwilę mogło się wydawać, że porywinowska atmosfera strachu pośród polityków wywarła jakiś ozdrowieńczy wpływ. Ale atmosfera to rzecz ulotna. Już w 2007 r. mogliśmy usłyszeć nagrania na poły gangsterskich konwersacji gdańskich ulubieńców prezydenta Kaczyńskiego: szefa policji Kornatowskiego i szefa MSW Kaczmarka. PO dochodząc do władzy, manifestacyjnie ignorowała tę kwestię, zaś sam premier nie krył tego, że za jedyną prawdziwą gwarancję czystości partii uważa swoje absolutne panowanie nad własnymi ludźmi. To nie mogło się sprawdzić. Dlatego w 2009 r. usłyszeliśmy niemal identyczne rozmówki Chlebowskiego. Gdy Rosjanie podporządkowują sobie Ukrainę, Niemcy budują rurę pod Bałtykiem, nawet Czesi poświęcają się walce z Lizboną – nasi politycy zaabsorbowani są albo wspieraniem właścicieli jednorękich bandytów, albo wojnami z opozycją i politycznymi czystkami we własnych szeregach. Polska polityka dramatycznie nie wypełnia polskich ambicji.

Afera dość nieoczekiwanie zdruzgotała dotychczasowy personalny układ władzy. Dotąd polityka PO, a od wyborów 2007 r. także państwa, kształtowana była przez Donalda Tuska otoczonego hermetyczną koterią, stanowiącą partię w partii i rząd w rządzie. Schetyna, Nowak, Drzewiecki, Graś, Grupiński – to byli ludzie z woli i przyzwolenia premiera posiadający wpływ i realną kontrolę nad partią i rządem. Dlatego byli także naturalnymi adresatami nieformalnych zabiegów o względy i korzyści. To można było zauważyć w dialogach Chlebowskiego: „Och, gdyby Grzesio i Miro naprawdę nas poparli…”. Spodziewano się, że ten dwór będzie broniony przez Tuska do ostatniej kropli krwi, gdyż to właśnie miało być grono gwarantujące sukces tego, co w kręgach PO nazywane jest projektem. Projekt – to nic innego, jak plan bezkolizyjnego doprowadzenia Tuska do Pałacu Prezydenckiego. Nie znamy na razie szczegółowych mechanizmów, które doprowadziły do rozbicia grupy pilotującej projekt. Ale wszystko wskazuje na to, że premier uznał, iż nie wykazuje ona pełnego poświęcenia i poddaństwa, że ukrywa przed nim swoje niekoniecznie czyste interesy i – co najważniejsze – zaczyna przeszkadzać w sukcesie projektu. Dlatego wykorzystał nagrania do odsunięcia grupy. Afera ujawniła zatem najbardziej pierwotny mechanizm postępowania Donalda Tuska w polityce: instynkt usuwania każdego, kto w jego pobliżu zdobył pozycję albo wpływy. Ten szczególny rodzaj darwinizmu politycznego przynosi Tuskowi pełnię władzy, ale pozbawia go politycznych przyjaciół i uniemożliwia zaufanie do niego. Jest dość prawdopodobne, że ta organiczna niezdolność do budowania zaufania powoduje, że na freudowski sposób uczynił on je najważniejszym słówkiem w języku własnej propagandy.

Po aferze premier posiada w polskiej polityce coś na kształt jedynowładztwa, ograniczonego tylko topniejącą pozycją prezydenta i koniecznością zabiegania o utrzymanie koalicyjnej większości w Sejmie. Niewykluczone, że podejmuje próbę stworzenia nowego grona zaufanych współpracowników w oparciu o inną grupę dawnego KLD, która – przynajmniej na pozór – odeszła niegdyś od polityki do biznesu, głównie Jana Krzysztofa Bieleckiego i Krzysztofa Kiliana. Nie tak dawno Bielecki wystąpił publicznie z wyraźnie inspirowanym przez rząd postulatem poluzowania konstytucyjnych ram polityki fiskalnej państwa. Ale budowa nowego centrum władzy wygląda dość chaotycznie. Pierwszy przykład z brzegu: premier ogłosił odwołanie Pawła Grasia z urzędu rzecznika rządu, po czym – jak mogliśmy się dowiedzieć – Kancelaria Premiera wstrzymała tę decyzję.

Skutki afery hazardowej mocno ograniczyły Tuskowi dotychczasową swobodę decyzji. Z jednej strony, z tygodnia na tydzień przestał być jedynym i oczywistym dla wszystkich kandydatem do przyszłej prezydentury. A z drugiej, stanął wobec nieuchronności walki o nią w większym niż dotąd stopniu. W żadnym bowiem razie Tusk nie może teraz przyznać, że afera hazardowa była dlań takim ciosem, iż musiał porzucić ukochany i priorytetowy dotąd projekt. Żaden, nawet najbardziej inteligentny, pretekst nie byłby już dziś wiarygodny. A namaszczenie kogokolwiek innego w PO do walki o prezydenturę byłoby po aferze jawną porażką Tuska, jeśli nie kapitulacją prowadzącą do utraty funkcji premiera najpóźniej po następnych wyborach. Trudno było przewidzieć, że afera hazardowa pozatrzaskuje w polityce polskiej tyle drzwi.

Z tego wszystkiego dobrze zdaje sobie sprawę opozycja, która w związku z tym będzie przypuszczalnie dążyć do wykorzystania nowej komisji śledczej do skoncentrowania uwagi na prawdziwych lub nawet wyimaginowanych winach premiera w aferze hazardowej. Z punktu widzenia opozycji śledzenie w tej komisji wyeliminowanych z polityki Chlebowskiego i Drzewieckiego jest całkowitą stratą czasu, a nawet poszukiwanie przewin odsuniętego Schetyny jest też politycznie jałowe. Nie należy mieć złudzeń: premier godząc się na komisję, założył zapewne, że zajmie się ona jego odsuniętymi ministrami i dlatego nie będzie mieć większego znaczenia. Jest jednak dość prawdopodobne, że najbardziej eksploatowanym komisyjnym wątkiem może stać się kwestia rozważań nad tym, czy – podobnie jak Miller w aferze Rywina - tym razem Tusk mógł istotnie upaść tak nisko, aby zawiadomić aferzystów o śledztwie i podsłuchach CBA.

Dla doraźnego celu fakty mogą tu mieć znaczenie drugorzędne. Istotniejszy może być zamiar zrujnowania tuskowego projektu i wciągnięcia go w matnię coraz bardziej możliwej prezydenckiej porażki. Trudno zatem spodziewać się, aby najbliższe miesiące przyniosły jakąś prawdziwą nadzieję dla kraju. Rok 2010 nie zapowiada się niestety jako rok lepszej albo bardziej propaństwowej polityki.
 

2 i 3 strona gazety. Zespół Opinii: Anita Sobczak (szef), Sonia Termion, Jakub Biernat, Marcin Herman

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka