Mój amerykański znajomy Mark, pożerając „Polish Sasuage” stwierdził, że przeprowadził dogłębną analizę polskiej gospodarki po 1989 roku. Wyszło mu, że najbardziej do jej rozwoju przyczynili się dwaj premierzy: Rakowski i Miller. Początkowo kęs strusia, którego spożywałem równolegle, stanął mi w gardle. Jednak popiwszy łykiem kalifornijskiego wina zapytałem, na jakiej podstawie tak twierdzi.
Powiedział, że to bardzo proste. Rakowski wprowadził najbardziej liberalne prawo gospodarcze, co okazało się trampoliną wzrostu, a Miller - podatek liniowy dla przedsiębiorców, co miało zbawienny skutek dla budżetu i inwestycji.
Jest to typowy punkt widzenia dla amerykańskiego ekonomisty. Widzi on w wolności gospodarczej i niskich podatkach klucz do rozwoju.
Trudno mu było odmówić choć części racji, przynajmniej w drugiej kwestii. Zarówno dochody budżetu, jak i inwestycje prywatnych przedsiębiorstw wzrosły na niespotykaną wcześniej skalę po „reformie” podatkowej Millera. Dzięki temu możemy cieszyć się dzisiaj wysokim wzrostem gospodarczym i zrównoważonym budżetem. Wbrew temu, co jedni politycy próbują nam wmówić - nie jest tak źle, i wbrew temu co wciskają nam inni - dobra kondycja gospodarki nie jest zasługą obecnej ekipy, lecz uważanego za partyjny beton Pana Millera.
Mark nie mógł się nadziwić, że partia głosząca socjalistyczne hasła wprowadza z taką konsekwencją tak prorynkowe reformy. Podsumował to stwierdzeniem, że nazwy w Europie nic nie znaczą – są zaledwie hasłami, mającymi przyciągnąć jak największy elektorat.
Dla równowagi stwierdziłem, że w Ameryce jest podobnie. Rozwinęła się ożywiona dyskusja, ale to już inny temat.
Inne tematy w dziale Polityka